Reklama

Nigdy nie chciałam mieć dzieci. I nie, nie dlatego, że ich nie lubię. Nie jestem jedną z tych osób, które przewracają oczami na widok rozwrzeszczanego malucha w restauracji albo uciekają w popłochu, gdy dziecko próbuje nawiązać rozmowę. Wręcz przeciwnie – umiem być cierpliwa, lubię słuchać ich zabawnych, czasem całkiem mądrych spostrzeżeń. Ale nigdy, przenigdy nie czułam w sobie tego czegoś. Instynktu. Pragnienia.

Reklama

Nie marzyłam o kołysce w sypialni. Nie wyobrażałam sobie siebie z brzuchem, głaszczącej się po nim z rozczuleniem. Gdy moje koleżanki w liceum mówiły: „Jak będę miała dzieci…”, ja mówiłam: „Jak będę podróżować po świecie” albo „Jak osiągnę sukces”. Wiedziałam to o sobie od zawsze.

Bartek też to wiedział.

Na początku naszego związku przegadaliśmy całą noc o przyszłości. Pamiętam, jak leżeliśmy na kanapie, jego palce krążyły leniwie po mojej dłoni, a ja, z lekkim stresem, powiedziałam wprost:

– Nie chcę dzieci. Nigdy.

Nie wyglądał na zdziwionego.

– Okej – powiedział po chwili. – Ja nie mam z tym problemu.

I wtedy uwierzyłam, że znalazłam kogoś, kto mnie rozumie. Pobraliśmy się, żyliśmy szczęśliwie. Aż do dnia, gdy temat wrócił – najpierw w formie żartu. Potem sugestii. Potem pytania, na które już znał odpowiedź.

Myślał, że zmienię zdanie

– No bo pomyśl… Nie chcesz być sama na starość? Nie chcesz mieć kogoś, kto ci poda szklankę wody? – Bartek spojrzał na mnie znad kubka herbaty.

Siedzieliśmy w kuchni, jak każdego wieczoru. Ja kończyłam pracę na laptopie, on przeglądał telefon. Tylko że tym razem jego pytanie nie było rzucone od niechcenia. Czułam to.

– Mam ciebie – odpowiedziałam bez zastanowienia. – A po śmierci nie będę się martwić o szklanki.

Parsknął, ale w jego śmiechu nie było wesołości.

– To nie jest śmieszne, Kasia. Ja tylko… myślę sobie, że kobiety często dojrzewają do macierzyństwa. Może powinnaś się nad tym jeszcze zastanowić?

Cisza. Zamknęłam laptopa i spojrzałam na niego uważnie.

– Nie. I nie rozumiem, dlaczego zaczynasz teraz tę rozmowę, skoro zawsze mówiłeś, że to akceptujesz.

Bartek wzruszył ramionami, jakby sam nie był pewien.

– Bo myślałem, że z czasem zmienisz zdanie.

Zacisnęłam usta. Mówił to tak naturalnie, jakby naprawdę był przekonany, że to kwestia czasu.

– A jeśli nie zmienię? – zapytałam cicho.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby dopiero teraz dopuścił do siebie tę możliwość.

– To… to będziemy żyć dalej – mruknął w końcu, ale coś w jego głosie kazało mi w to wątpić.

Zamurowało mnie

Kilka dni później byliśmy u jego rodziców. Kolacja jak zwykle – ciepła atmosfera, rozmowy o niczym. Byłam zmęczona, ale starałam się uśmiechać. Do momentu, kiedy teściowa, poprawiając obrus, rzuciła z uśmiechem:

– Pewnie niedługo zostanę babcią, co?

Zamarłam. Uniosłam głowę, szukając wzroku Bartka. Ale on nie miał zamiaru stanąć po mojej stronie.

– Chyba kiedyś zmienisz zdanie, prawda? – rzucił swobodnie.

Serce mi stanęło.

– Nie, Bartek. Nie zmienię.

Zapadła cisza. Teściowa uśmiechnęła się niepewnie, teść odchrząknął, a ja czułam, jak moje policzki robią się gorące.

W samochodzie wracaliśmy w milczeniu. Dopiero gdy wjechał na nasze osiedle, nie wytrzymałam.

– Dlaczego to zrobiłeś?

– Co zrobiłem?

– Przy wszystkich. Przy TWOJEJ rodzinie.

Westchnął ciężko.

– Bo chcę w to wierzyć, Kasia.

I nagle dotarło do mnie, że on nie pytał. On podjął decyzję za mnie.

Byłam nieugięta

Siedziałam na kanapie, zawinięta w koc, przeglądając nową książkę. Bartek przechadzał się po salonie, wyraźnie czymś pobudzony. Czułam, że coś chce powiedzieć, ale się waha.

– Myślałem ostatnio… – zaczął w końcu, zatrzymując się naprzeciwko mnie. – Może warto byłoby spróbować?

Nie podniosłam wzroku.

– Spróbować czego?

– No wiesz… zacząć starać się o dziecko.

Przewróciłam stronę, udając, że temat mnie nie dotyczy.

– Bartek, naprawdę chcesz do tego wracać?

– Tak, chcę – powiedział poważnie. – Bo to dla mnie ważne.

Odetchnęłam głęboko i zamknęłam książkę.

– A dla mnie ważne było to, że na początku mówiłeś, że akceptujesz moją decyzję.

– Akceptowałem – przyznał, siadając obok. – Ale to było lata temu. Ludzie się zmieniają. Może ty też się zmienisz?

Zacisnęłam usta.

Nie zmieniłam zdania.

– Bo nawet nie próbujesz – odparł od razu. – Nie masz pojęcia, jak to jest. Może gdybyś zobaczyła, dotknęła…

– Dotknęła? – powtórzyłam z niedowierzaniem.

Westchnął, jakby rozmawiał z dzieckiem.

– Chodzi mi o to, że może nie chcesz, bo się boisz?

– Nie chcę, bo nie chcę – odpowiedziałam spokojnie.

– A jeśli kiedyś będziesz żałować?

Patrzyłam na niego dłuższą chwilę.

– A jeśli ty będziesz żałować, że ze mną zostałeś?

Nie odpowiedział. Ale chyba pierwszy raz naprawdę się nad tym zastanowił.

To było jak cios w serce

– Kasia, musimy pogadać.

Bartek stał w progu sypialni, ręce skrzyżowane na piersi. Było późno, chciałam już spać, ale wiedziałam, że nie odpuści.

– Okej – westchnęłam. – Słucham.

Usiadł na skraju łóżka, ale nie patrzył na mnie.

Nie wyobrażam sobie życia bez dziecka – powiedział w końcu.

Czekałam na coś więcej, ale on tylko siedział, ściskając dłonie.

– I co to dla ciebie oznacza? – zapytałam spokojnie, choć czułam ścisk w żołądku.

Spojrzał na mnie z dziwnym smutkiem.

– To znaczy, że… jeśli ty nie chcesz, może znajdę kogoś, kto będzie chciał.

Nagle zrobiło mi się zimno. Przeszył mnie dreszcz.

To jest szantaż? – szepnęłam.

– To jest rzeczywistość – odpowiedział cicho.

Serce mi waliło. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale nie tego.

– Czyli albo zmienię zdanie, albo odejdziesz? – upewniłam się.

Zamilkł na dłuższą chwilę.

– Nie chcę cię stracić, ale… Nie mogę zrezygnować z czegoś tak ważnego.

Przełknęłam ślinę, czując, jak narasta we mnie złość.

– A ja mam zrezygnować z siebie?

Nie odpowiedział. Wyszłam z pokoju, zostawiając go samego.

Postawił mi ultimatum

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, ale sen nie przychodził. Każdy kąt naszej sypialni wydawał się nagle obcy, jakbym była tu gościem. Bartek spał odwrócony plecami, choć wiedziałam, że on też nie zmrużył oka. Oddychaliśmy ciężko, każde we własnym świecie, który nagle przestał być wspólny.

Rano, zamiast iść do pracy, wsiadłam w samochód i pojechałam do Tomka, mojego brata. Czułam, że muszę usłyszeć na głos to, co już podejrzewałam.

– Czyli postawił ci ultimatum? – Tomek spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu, mieszając łyżeczką kawę.

– Nie powiedział tego wprost – wzruszyłam ramionami. – Ale… to było jasne. Jeśli nie chcę dziecka, nie ma dla nas przyszłości.

Mój brat westchnął i oparł się o stół.

– No to masz problem.

– Serio? Nie zauważyłam – prychnęłam, podciągając nogi na krzesło.

Tomek pokręcił głową.

– Posłuchaj, Kaśka. Żadne z was nie jest tu winne. Nie chodzi o to, że on jest tyranem, a ty zimną egoistką. Chodzi o to, że chcecie czegoś zupełnie innego.

Zacisnęłam usta.

– Ale on wiedział od początku, że nie chcę dzieci!

– Wiedział. Ale ludzie czasem zmieniają zdanie. – Spojrzał na mnie uważnie. – Ty nie. On tak. I co teraz?

Odwróciłam wzrok w stronę okna.

– Chyba nie mamy wyjścia.

Tomek wziął łyk kawy i odparł spokojnie:

– Właśnie. I teraz musicie zdecydować, kto z was poświęci siebie dla drugiego.

Już wiedziałam, że nie będę to ja.

To była bolesna decyzja

Kiedy wróciłam do domu, Bartek siedział w salonie, wpatrzony w czarny ekran telewizora. Nawet się nie odwrócił, gdy zamknęłam drzwi. Zdjęłam płaszcz, powiesiłam go na wieszaku i przez chwilę po prostu stałam, czując, jak przygniata mnie ciężar tej chwili.

Usiadłam na kanapie naprzeciwko niego.

– Byłam u Tomka – powiedziałam cicho.

Skinął głową, ale nic nie powiedział.

– Wiem, że dla ciebie to ważne – podjęłam. – Ale dla mnie też ważne jest to, że nie chcę się zmieniać.

Czyli to koniec? – zapytał beznamiętnie.

Zacisnęłam dłonie na kolanach.

– Chyba tak.

Przymknął oczy, jakby próbował przyjąć to do siebie. Przez dłuższą chwilę nie mówił nic. Potem wstał i spojrzał na mnie z czymś, co było mieszanką smutku i ulgi.

– Dobrze. Nie będziemy się dłużej męczyć.

Pokiwałam głową, choć miałam wrażenie, że serce mi pęka.

Wiedziałam, że podjęliśmy jedyną słuszną decyzję. Ale to wcale nie znaczyło, że mniej bolała.

Nie zrezygnowałam z siebie

Nie było wielkich scen. Żadnych krzyków, łez, dramatycznych gestów. Tylko ciche „to koniec” i pakowanie walizek w milczeniu.

Bartek znalazł mieszkanie tydzień później. Po prostu zabrał swoje rzeczy, bez zbędnych rozmów. Zostawił klucz na stole i wyszedł, a ja siedziałam na kanapie, wsłuchując się w echo zamykających się za nim drzwi.

Patrzyłam na nasze mieszkanie – teraz już tylko moje. Stół, przy którym jedliśmy kolacje. Kanapę, na której oglądaliśmy filmy. Szafkę, w której trzymał swoje ulubione kubki. Wszystko wyglądało tak samo, ale nagle stało się inne.

Czy było mi smutno? Tak. Ale chyba bardziej czułam ulgę. Bo niezależnie od bólu, wiedziałam, że żadne z nas nie będzie musiało rezygnować z siebie dla drugiego.

Reklama

Kasia, 36 lat

Reklama
Reklama
Reklama