Reklama

Z Michałem byliśmy razem prawie dziesięć lat. Niby długo, ale też nie na tyle, żeby nie dało się wszystkiego rzucić i zacząć od nowa. Tak przynajmniej sobie teraz powtarzam. Może na pocieszenie, może na siłę.

Reklama

Na zewnątrz byliśmy zwyczajnym małżeństwem. On – informatyk z własną działalnością, trochę introwertyczny, ale dobry człowiek. Ja – nauczycielka w podstawówce, wiecznie w ruchu, wiecznie czymś zajęta. Łączył nas spokój. Tak to wtedy widziałam. Spokój – myślałam, że znaczy stabilność. Że znaczy miłość. A może po prostu nauczyłam się nie oczekiwać więcej.

Od jakiegoś czasu jednak coś zaczęło się zmieniać. Michał bywał cichy. Nieobecny. Mówił, że jest zmęczony, że ma dużo pracy. I nagle pojawiły się masaże. Co środę, punktualnie o 18:00. Znikał na godzinę, wracał niby spokojniejszy, ale jakby jeszcze bardziej zamknięty w sobie.

– Może ja też powinnam się zapisać na taki masaż? – zagadnęłam go któregoś wieczoru, gdy robiłam herbatę. – Wszyscy teraz chodzą. Wyciskają z ludzi napięcia, stresy... może i ze mnie by coś wycisnęli?

– Możliwe – odparł tylko, zerkając na telefon.

– To daj mi numer do tego twojego specjalisty. Umówię się po tobie.

– Muszę sprawdzić... Nie wiem, czy jeszcze przyjmuje nowych.

– A to jakaś masażystka celebrytów? – zaśmiałam się, bo nie spodziewałam się, że się tak spłoszy.

– Nie, po prostu… Dostałem numer od znajomego. Nie wiem, jak to teraz działa. – Wzruszył ramionami i wrócił do telefonu.

Zrobiło mi się jakoś dziwnie. Nie podejrzewałam go o zdradę. To nie był typ, który flirtuje w windzie czy zarywa do kelnerek. Ale coś we mnie zadrżało. Może dlatego, że nie był to pierwszy raz, gdy Michał unikał odpowiedzi. Jakby coś, co miało być proste i zwyczajne, nagle stało się tajemnicą.

Czemu robi z tego tajemnicę?

W kolejną środę wieczorem znowu zapytałam o ten masaż. Zrobiłam to mimochodem, od niechcenia, jakby nie chodziło o nic ważnego. Ale w środku już wtedy gotowałam się ze złości.

– I jak, znowu na masaż? – rzuciłam niby żartobliwie, gdy zobaczyłam, że zakłada kurtkę.

– Tak, przecież mówiłem – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

– To może w końcu mi dasz numer? Sama się umówię, nie będziesz musiał być moim pośrednikiem.

Zawiązał buty, chwilę milczał.

– Muszę poszukać, nie wiem, czy gdzieś go zapisałem.

– No to chociaż nazwę gabinetu. Poszukam sobie.

– Aga… po prostu... Ja to załatwiłem przez znajomego. Tak jakoś wyszło.

– Ale co wyszło? Co jest w tym dziwnego? Przecież to tylko masaż, czemu robisz z tego tajemnicę?

Bo nie muszę mówić ci o wszystkim – wypalił. Zamarłam. Ton jego głosu był ostry, wyraźnie zirytowany.

– Serio? Tak teraz będziemy rozmawiać? O masaż pytam, nie o twoje hasła do banku.

– No właśnie. Może chcę mieć coś tylko dla siebie.

Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę. Mój mąż. Facet, z którym dzieliłam łóżko, dom, życie. I nagle czułam się obca. Jakbym stała przed kimś, kto chce mnie od siebie odepchnąć.

– Dobra – rzuciłam w końcu chłodno. – Rób, co chcesz.

Wyszedł. A ja zostałam w kuchni, czując, że właśnie wydarzyło się coś, czego jeszcze nie potrafiłam nazwać, ale co rozlało się we mnie jak ciężki lęk. Kiedy ktoś, kogo kochasz, zaczyna cię odgradzać ścianą – wiesz, że nie jesteś już w jego świecie. Tylko jeszcze nie wiesz, jak bardzo.

Zobaczyłam regularne przelewy

Nie dawało mi to spokoju. Michał nigdy nie był zbyt wylewny, ale tym razem jego tajemniczość miała inną jakość. Chłodniejszą. Jakby bronił czegoś, co nie powinno wyjść na światło dzienne. Coś, co dotyczyło tylko jego, a nie „nas”.

W piątkowy wieczór, gdy Michał oglądał serial w salonie, zaszyłam się z laptopem w sypialni. Otworzyłam bankowość elektroniczną. Mieliśmy wspólne konto – z jego woli, bo to „bardziej praktyczne”. Rzadko do niego zaglądałam, ale tym razem... czegoś szukałam.

Zobaczyłam regularne przelewy – co tydzień, każdej środy. Wszystkie na to samo konto, z tytułem „usługa terapeutyczna”. Nazwa: „Gabinet”. Nie wyglądało to na masaże relaksacyjne.

Wpisałam adres w Google. Gabinet psychoterapii, masaże terapeutyczne, terapia dotykiem, terapia głębokiego uwalniania emocji.

Zadzwoniłam. Po drugiej stronie odezwała się kobieta z ciepłym głosem:

– Gabinet, słucham?

– Dzień dobry… Chciałabym się zapisać na sesję. Interesuje mnie środa, najlepiej zaraz po osiemnastej, jeśli coś jest wolne.

– Chwileczkę… Tak, mamy okienko o dziewiętnastej. Będzie pani po panu Michale, on też przychodzi w środy.

Zamarłam. Coś ścisnęło mnie w gardle.

– Świetnie – wydukałam. – To bardzo mi odpowiada.

Umówiłam się pod swoim panieńskim nazwiskiem. Nie mówiłam Michałowi ani słowa.

Nadeszła środa. Pojechałam wcześniej, zaparkowałam ulicę dalej. Zobaczyłam, jak wchodzi. Punktualnie. Pół godziny później i ja weszłam do poczekalni.

– Proszę chwilę poczekać. Pan Michał jeszcze jest w środku – uśmiechnęła się do mnie recepcjonistka. – Zaraz panią zawołam.

Usiadłam na krześle. Ściany były cienkie. Próbowałam zająć się telefonem, ale wtedy usłyszałam.

– Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę – powiedział znajomy, łamiący się głos. To był Michał.

– Dlaczego to takie trudne? – spokojny, męski głos. Pewnie pracownik.

– Bo nigdy nie chciałem się żenić… – usłyszałam. – Ale nie miałem odwagi się przyznać. Nawet przed sobą.

Zamarłam. Nie czekałam, aż mnie zawołają. Wyszłam po cichu, nie oglądając się za siebie.

Te słowa krążyły mi w myślach

Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. Jechałam jak w transie, mijając światła, ludzi, ulice, których nie widziałam. W głowie miałam tylko jedno zdanie, wciąż i wciąż: „Nigdy nie chciałem się żenić”.

Te słowa krążyły mi w myślach jak zacięta płyta. Nigdy nie chciał. A ja? Ja byłam tylko skutkiem jego braku odwagi? Konsekwencją jakiejś decyzji podjętej ze strachu?

Weszłam do mieszkania. W środku było cicho, tylko w kuchni brzęczała zmywarka. Michał siedział przy stole, czytał coś w laptopie, w skarpetkach, z kubkiem herbaty. Jakby wszystko było normalne. Jakby moje serce właśnie się nie rozpadło.

– Byłam tam – powiedziałam cicho, zdejmując kurtkę. On podniósł wzrok.

– Gdzie?

– W gabinecie. W tym twoim. Umówiłam się. Przyszłam chwilę po tobie.

Zmarszczył brwi, jakby próbował zrozumieć, co mówię. A potem zobaczyłam: zrozumiał. Zbladł. Odsunął się lekko od stołu.

– To nie tylko masaże, prawda? – zapytałam. – Słyszałam, Michał. Wszystko słyszałam.

Przez długą chwilę milczał.

– Nie, to nie masaże.

– I co to jest? Co to ma być? Że niby się tam spowiadasz z życia? Przede mną nie umiesz, ale obcemu facetowi tak?

– To nie tak… – zaczął, ale przerwałam.

– Nigdy nie chciałeś się żenić? A ja to co? Pomysł, który miałeś przeczekać? Kobieta, z którą miałeś się zmusić do życia, żeby nie robić zamieszania?

Michał wstał. Chciał podejść, ale się cofnęłam.

– Przepraszam, Aga. Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć. Sam tego do końca nie rozumiem.

– A wiesz, co ja rozumiem? Że przez dziesięć lat byłam z kimś, kto żył obok mnie, nie ze mną. Kto patrzył na mnie i myślał, że to pomyłka.

– To nie tak, że cię nie kochałem…

– Ale nie chciałeś być moim mężem. To wiem na pewno. I wiesz co, Michał? To wszystko zmienia.

Odwróciłam się i poszłam do sypialni. Zamknęłam drzwi. Tego wieczoru już nie rozmawialiśmy.

Wybrał kłamstwo

W czwartek po pracy poszłam do Ani. Nie musiałam nic mówić, wystarczyło, że usiadłam na kanapie. Ona znała mnie za dobrze, żebym mogła coś ukryć.

– Co się stało, Aga?

– Michał… Nigdy nie chciał się żenić.

Ania uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Czekała.

– Wiesz, chodził co tydzień na masaże. Tak mi mówił. Ale to nie były masaże. Siadał tam i mówił, że nie chciał się żenić. Że to wszystko było... błędem.

– Słucham?

– Byłam tam. Usłyszałam to. Niechcący. Miałam umówioną wizytę po nim. I po prostu... drzwi nie były domknięte. Głos się niósł. Usłyszałam, jak mówi, że nie miał odwagi się przyznać. Że zrobił to... bo tak wypadało.

Zamilkłam na chwilę.

– Może on nigdy mnie nie kochał. Może tylko nie miał siły odmówić – powiedziałam.

Ale przecież był z tobą. Miał wybór.

– Właśnie. A i tak wybrał kłamstwo.

Na chwilę zapadła cisza. Siedziałyśmy w półmroku, tylko lampka przy fotelu świeciła. Czułam, jak pod moimi słowami powoli osuwa się ziemia.

– Teraz myślę… On nigdy nie mówił o przyszłości. To ja planowałam, ja wybierałam salę, ja decydowałam, co będzie na ślubie, gdzie pojedziemy w podróż. On zawsze tylko przytakiwał. A ja to brałam za czułość. Za zgodę.

– Może... chciał cię uszczęśliwić? Wiesz, są ludzie, którzy żyją tak, jakby mieli spełniać cudze oczekiwania.

– Ale ja nie chciałam niewolnika! Chciałam kogoś, kto będzie chciał być przy mnie. Z własnej woli.

Wtedy pierwszy raz rozpłakałam się przy Ani. Łzy kapały mi do herbaty, a ona tylko siedziała obok i trzymała mnie za rękę.

Nie mówiła „będzie dobrze”. Bo obie wiedziałyśmy, że już nie będzie. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś.

Potrzebuję tylko świętego spokoju

Nie planowałam tej rozmowy. Nie wstałam rano z myślą: „Dzisiaj mu powiem”. Ale czasem wszystko się w tobie zbiera i w końcu pęka. I tak właśnie było tego wieczoru.

Usiadłam naprzeciwko niego. Michał był w dresie, z laptopem na kolanach, z jakimś serialem w tle. Spojrzał na mnie, chyba poczuł, że coś się zbliża.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam.

Zamknął komputer. Bez słowa. Chyba też wiedział.

– Nie chcę, żebyś udawał. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę żyć z kimś, kto żałuje, że mnie poślubił – zaczęłam spokojnie, ale głos mi drżał.

– Aga… Ty nie jesteś ciężarem. Ale masz rację. Nie potrafię ci dać tego, czego szukasz.

Patrzyłam na niego. Na tego człowieka, z którym przespałam setki nocy, do którego mówiłam „kocham”, z którym dzieliłam szczoteczki i rachunki, i święta, i wakacje, i nieudane próby zajścia w ciążę. A teraz rozmawialiśmy jak sąsiedzi z bloku. Z chłodną grzecznością.

– To koniec, Michał. Nie chcę być z kimś, kto każdego dnia wmawia sobie, że to wszystko jakoś się ułoży. Nie chcę żyć obok ściany. Ja potrzebuję kogoś, kto chce żyć ze mną.

– Rozumiem – odpowiedział cicho.

Ani jednego protestu. Ani jednego „spróbujmy jeszcze”. Tylko „rozumiem”.

Zacisnęłam dłonie. Chciałam, żeby walczył. A on tylko siedział. Z opuszczonymi ramionami. Jakby sam czekał, aż go zostawię.

– Jutro zaczynam się pakować – powiedziałam. – Wrócę do mamy na jakiś czas.

– Jeśli będziesz czegoś potrzebować… – zaczął, ale przerwałam mu gestem.

– Potrzebuję już tylko świętego spokoju.

I tyle. Nie było krzyku. Nie było dramatów. Tylko wypaleni ludzie, którzy w końcu przestali się oszukiwać.

Nie muszę się zadręczać

Wyprowadziłam się tydzień później. Mama nie pytała o szczegóły – po prostu położyła czystą pościel na tapczanie w swoim pokoju gościnnym. Czasem tylko zerkała na mnie ukradkiem, jakby sprawdzając, czy jeszcze oddycham.

Przez pierwsze dni czułam tylko pustkę. Jakby ktoś wyjął ze mnie serce, zostawiając dziurę. Niby mogłam oddychać, mówić, jeść – ale nic z tego nie smakowało. I choć tęskniłam, nie za Michałem – tylko za złudzeniem, że mieliśmy coś prawdziwego.

Któregoś dnia obudziłam się i uświadomiłam sobie, że już nie muszę się domyślać, czy ktoś mnie kocha. Nie muszę się zadręczać pytaniami. Nie muszę żyć na palcach w czyimś świecie.

Czasem wracał mi obraz Michała. Siedzącego w tamtej poczekalni. Mówiącego cicho, z bólem, że nigdy nie chciał się żenić. I wiesz co? Nie mam już w sobie złości. Ani żalu. On też był zagubiony. I tak jak ja, nie umiał w porę zrezygnować z czegoś, co powinien był zostawić wcześniej.

Agnieszka, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama