Reklama

Zawsze myślałam, że Krzysztof jest solidny, ale nudny. Facet od faktur, tabelek w Excelu i harmonogramów przeglądów kotłów. Poznaliśmy się jeszcze na studiach, kiedy ja ganiałam z kawą po dziekanacie, a on przesiadywał w bibliotece, skreślając coś czerwonym długopisem w notatkach. I tak już zostało – ja chaotyczna, on uporządkowany. Ja roztrzepana i czasem nadmiernie emocjonalna, on stabilny jak szafa z Ikei przykręcona do ściany.

Reklama

Wpadliśmy w rutynę

W sumie może właśnie tego wtedy potrzebowałam – stabilizacji. Mężczyzny, który nie zawiedzie. Takiego, który nie znika bez słowa, nie pali się do wielkich uniesień, ale zawsze wraca o tej samej godzinie, z tą samą miną. Męża, który nie zaskoczy… no właśnie, nigdy.

A jednak od kilku miesięcy coś zaczęło mi nie pasować. Wcale nie chodziło o wielkie rzeczy. Niby dalej był, ale jednocześnie go nie było. Siedział przy stole z oczami w telefonie. Nie śmiał się z moich sucharów. Nie przytulał mnie tak od niechcenia, jak kiedyś, kiedy przechodził obok. Zamiast tego – dystans, chłód i ten zapach potu, który mnie uderzał, kiedy wracał z pracy. Jakby był na siłowni, a nie w biurze.

Zaczęłam robić to, czego wstydzi się każda żona. Węszyć. Rejestrować godziny powrotów. Raz przyłożyłam nos do jego marynarki i wcale nie poczułam damskich perfum. Tylko ten dziwny, wilgotny zapach. Obcy. Inny. Jakby nie należał do mojego męża.

Zaczęłam zapisywać godziny jego powrotów. Najpierw w myślach, potem w notatniku, który schowałam w szufladzie przy łóżku. Wtorek – 18:42. Środa – 19:13. Czwartek – 20:07. Miałam wrażenie, że codziennie wracał coraz później, ale kiedy go o to zapytałam, wzruszył ramionami i odpowiedział, że w pracy coś się przeciągnęło. Jego głos brzmiał sucho. Bez żadnego napięcia, ale i bez czułości. Tak jakby mówił do kasjerki w sklepie, a nie do żony.

Przeczuwałam kłopoty

Wieczorami próbowałam wywęszyć coś w jego ubraniach. Nie znajdowałam ani śladu kobiecych perfum, ani szminki na kołnierzyku. Ale za każdym razem, gdy zdejmował koszulę, czułam ten sam zapach – mieszankę potu i jakiegoś dziwnego plastiku. Pojawiły się też otarcia na jego nadgarstkach i karku. Zapytałam raz, co się stało, a on machnął ręką i powiedział, że coś drapie w nowym fotelu w pracy.

Coraz częściej łapałam się na tym, że zaglądam do jego telefonu, kiedy brał prysznic. Miałam nadzieję znaleźć wiadomość, którą przez nieuwagę zostawił otwartą. Albo zdjęcie, którego nie zdążył usunąć. Ale telefon był pusty. Żadnych serduszek, żadnych nowych kontaktów, nawet historia przeglądarki wyglądała podejrzanie czysto.

Znałam Krzysztofa od lat i wiedziałam, że nigdy nie był pedantyczny w takich sprawach. Coś ukrywał. Byłam tego coraz bardziej pewna. Zaczęłam robić się złośliwa. Słowa same wypływały mi z ust, zanim zdążyłam je ugryźć.

– Dlaczego znowu jesteś spocony? Co ty robisz po pracy? – zapytałam pewnego wieczoru, kiedy znowu wrócił spóźniony i spocony jak po przebieżce.

Miał wymówki

– Klimatyzacja nie działa. Po prostu jestem zmęczony – odparł bez cienia zdziwienia. Jakby przygotował tę odpowiedź wcześniej.

– Zmęczony czym? Biurkiem? – uśmiechnęłam się krzywo, patrząc mu prosto w oczy.

Nie odpowiedział. Poszedł do łazienki. Słyszałam, jak zamyka drzwi, odkręca wodę, jakby chciał zatopić w niej wszystkie niewypowiedziane słowa. Siedziałam na kanapie, z rękami splecionymi na kolanach, i próbowałam zrozumieć, czy bardziej się boję, że mnie zdradza, czy że już mnie nie kocha.

W piątek powiedział, że zostanie dłużej, bo ktoś z zespołu wziął wolne i trzeba było coś dokończyć. Kiwnęłam głową, nie pytając o szczegóły, ale gdy zbliżała się godzina, kiedy zazwyczaj kończył pracę, chwyciłam torebkę i kurtkę. Wyszłam z domu i zaczaiłam się w odległości kilku metrów od jego biura. Wyszedł o czasie. Nawet przez chwilę nie miał wrażenia, że ktoś go obserwuje. Patrzyłam, jak jego sylwetka, dobrze mi znana, sunie przez miasto pewnym krokiem, ale bez pośpiechu.

Minął przystanek, gdzie zwykle wsiadał do autobusu, i skręcił w boczną uliczkę, potem jeszcze jedną. Już wtedy serce biło mi mocniej. Pomyślałam, że jeśli teraz wejdzie do jakiegoś bloku, jeśli zobaczę, jak dzwoni domofonem i wchodzi po schodach, to… Nie wiedziałam, co zrobię.

Ale nie poszedł do żadnego mieszkania. Zatrzymał się przy dużym budynku z kolorowym napisem „Sala zabaw dla dzieci”, a potem zniknął za drzwiami. Stanęłam w miejscu, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Dosłownie oniemiałam

Weszłam tam i wtedy zobaczyłam dinozaura. Zielonego, z długim piankowym ogonem zwisającym z tyłu. Miał znajome ruchy mojego męża. Kręcił się między dziećmi, wyginał w dziwacznych pozach, podskakiwał i wydawał odgłosy. A dzieci piszczały z radości.

Przez pierwszą sekundę myślałam, że zwariowałam. Przetarłam oczy, jakby to mogło coś zmienić. Patrzyłam, jak mój tajemniczy, zamknięty w sobie mąż z pełnym zaangażowaniem udaje prehistoryczne stworzenie na urodzinach siedmiolatki. Kręcił biodrami, machał łapami i wydawał z siebie dźwięki, które w żadnym razie nie przypominały Krzysztofa z domu.

Podeszłam do kobiety stojącej obok. Uśmiechnęła się do mnie serdecznie.

– Ten dinozaur to wasz znajomy? – zapytałam, udając ciocię jednego z dzieci.

– Pan Krzyś? Jest świetny! Dzieci go uwielbiają! – odpowiedziała bez wahania. – Potrafi rozruszać każde towarzystwo.

Odwróciłam się i wyszłam. Szłam wolno, czując, jak cała złość i lęk ulatują ze mnie razem z każdym krokiem. Ale to, co zostało, było gorsze. Wstyd. Żal. I jeszcze bardziej bolesne pytanie – dlaczego nie powiedział mi prawdy?

Ukrywał to

Czekałam na niego w kuchni. Nie słyszałam, jak otworzył drzwi, dopiero kiedy odłożył klucze na komodę i rzucił kurtkę na wieszak, poczułam znajome napięcie. Kroki w przedpokoju. Wszedł i spojrzał na mnie zdziwiony.

– Nie śpisz?

– Widziałam cię dzisiaj – powiedziałam spokojnie. – W stroju dinozaura. Na urodzinach.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby chciał sprawdzić, czy żartuję. Kiedy zrozumiał, że mówię poważnie, usiadł naprzeciwko. Oparł łokcie na stole i przetarł twarz dłońmi.

– Wolałem, żebyś myślała, że cię zdradzam, niż że jestem nieudacznikiem – powiedział cicho, nie podnosząc wzroku.

– Nie jesteś nieudacznikiem – powiedziałam. – Ale czuję się oszukana. Wiesz, co sobie wyobrażałam przez ostatnie tygodnie?

– Wiem. I codziennie miałem nadzieję, że się nie domyślisz. Ale kiedy w firmie ucięli mi premię, nie mogłem ci tego powiedzieć. Wiem, że nie jesteś materialistką, ale nie chciałem, żebyś myślała, że sobie nie radzę. Że nie jestem facetem, który potrafi zapewnić swojej żonie normalne życie.

Wpadłam na pomysł

Milczałam. Patrzyłam na niego i widziałam kogoś zupełnie innego niż jeszcze miesiąc temu. Może dlatego, że dopiero teraz mówił do mnie szczerze.

– Nie jestem zła. Ale mogłeś mi powiedzieć. Wolałabym, żebyśmy razem z tym walczyli, niż żebym musiała cię śledzić po mieście.

– Przepraszam – szepnął.

W jego oczach pojawiło się coś, co dawno z nich zniknęło. Bliskość. Właśnie wtedy pierwszy raz od miesięcy poczułam, że może jeszcze wszystko przed nami.

Rano nalałam mu kawy i postawiłam przed nim filiżankę. Spojrzał niepewnie, jakby nie był pewien, czy już mi przeszło.

– Może zamiast się ukrywać… moglibyśmy to robić razem? – zapytałam, opierając brodę na dłoni.

Zdziwił się.

– Ty? Jako animatorka?

Uśmiechnęłam się.

– Nie byłbyś już jedynym dinozaurem w tym domu.

Zaśmiał się. Pierwszy raz od dawna tak szczerze.

Ewa, 46 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama