„Mąż wydał pół pensji na potrawy świąteczne, a mi żałuje na tani krem BB. Na samą myśl o Wigilii jestem zła”
„Milczał. Zaczynałam się czuć jak zrzędliwa baba, ale nie mogłam inaczej. Przez głowę przeleciało mi jedno zdanie, które powtarzałam sobie w myślach od paru dni: nie chcę takiej Wigilii”.

- Redakcja
Jestem wściekła na własnego męża. Bo jak to jest możliwe, że facet, który bez mrugnięcia okiem wydaje pół pensji na karpia w galarecie, tuzin kiełbas „na próbę” i trzy kilogramy maku, robi aferę, gdy kupuję sobie krem do twarzy za pięćdziesiąt złotych? Święta coraz bliżej, w domu pachnie goździkami, a ja czuję tylko rosnącą irytację. Denerwuje mnie wszystko – to, że wciąż nie ma prezentów dla dzieci, że w lodówce kiszą się rzeczy, których nikt potem nie je, i że znowu w Wigilię mam udawać szczęśliwą żonę.
Miałam do niego żal
– Czemu ty masz znowu taki wyraz twarzy, jakby ktoś ci talerz uszek podeptał? – zapytał mnie wieczorem Darek, rozkładając się z pilotem na kanapie.
– A zgadnij. No weź, pomyśl. Co się może nie podobać kobiecie, która właśnie została zdyscyplinowana przez własnego męża za kupno kremu BB?
– Bo wydałaś stówę na słoiczek! – oburzył się, jakbym naprawdę przepuściła majątek. – Za tyle to są trzy kilo schabu!
– Pięćdziesiąt złotych! – warknęłam. – I wybacz, ale jak ty wydajesz trzysta złotych na wędzonki, bo „święta są raz w roku”, to jest okej, ale jak ja kupuję krem, żeby nie wyglądać jak suchar przy tej twojej kiełbasie – to już afera?
– Bez przesady. Ja kupuję dla wszystkich. A krem… no, to tylko dla ciebie.
– A wiesz, co jest dla mnie? Że nikt mnie nawet nie zapyta, co ja chcę na święta. Że mam wszystko przygotować, zapakować, posprzątać i jeszcze błyszczeć jak bombka z wystawy.
Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że coś powie, może nawet mnie przeprosi. Ale nie. Tylko burknął:
– Nie przesadza. Święta to nie czas na spory.
– A na co? Na milczenie i udawanie, że wszystko jest okej?
Wyszedł z salonu bez słowa.
Nie mogłam inaczej
Od rana krzątałam się po kuchni. Gdy Darek wyszedł z sypialni po dziewiątej, pachniało już piernikami, a podłoga w łazience aż lśniła.
– Ale pachnie. Robisz te pierniczki z miodem? – zapytał rozespanym głosem.
– Robię – odparłam bez uśmiechu.
– Znowu zaczynasz? – westchnął, nalewając sobie kawy. – Przecież wszystko jest jak zawsze. Po co drążyć?
– Bo jestem wściekła. Wszystko ogarniam – zakupy, sprzątanie, gotowanie, pakowanie prezentów. A ty? Ty masz jedną rolę: nie przeszkadzać. I nawet z tym sobie nie radzisz.
– Przecież kupiłem wszystko z listy! – obruszył się.
– Tak. Tylko że nie było na niej trzech rodzajów kiełbasy i soku z owoców leśnych za cztery dychy. Po co to było?
– Bo pomyślałem, że się przyda. Chciałem dobrze!
– Chciałeś się nażreć na Wigilii, a nie „dobrze”! – syknęłam.
Milczał. Zaczynałam się czuć jak zrzędliwa baba, ale nie mogłam inaczej. Przez głowę przeleciało mi jedno zdanie, które powtarzałam sobie w myślach od paru dni: nie chcę takiej Wigilii.
– Powiedz mi uczciwie. Czy ty w ogóle wiesz, co ja bym chciała dostać na święta?
Spojrzał na mnie zmieszany. Chyba pierwszy raz naprawdę się zawahał.
– Nie wiem… Żeby było miło?
Pokręciłam głową.
– Chciałabym mieć chwilę spokoju.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem
Wieczorem stałam nad zlewem, myjąc naczynia po kolacji, której nawet nie miałam ochoty jeść. Darek siedział w salonie z laptopem. Udawał, że sprawdza coś ważnego, ale kątem oka widziałam, że znów przegląda promocje na elektronarzędzia.
– Darek? – zaczęłam, nie odrywając rąk od piany. – Możemy porozmawiać?
– Jasne, mów – rzucił od niechcenia, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nie tak. Wyłącz to. Chcę, żebyś mnie posłuchał.
Usłyszałam, jak zamyka klapę. Wszedł do kuchni, oparł się o framugę.
– No to słucham.
Odłożyłam ścierkę i oparłam się o blat. Gdybyśmy mieli inne życie, moglibyśmy teraz rozmawiać o tym, co kupić dzieciom pod choinkę albo jaki film obejrzymy wieczorem. Ale nie. My rozmawiamy o kremie i kiełbasie.
– Już nie chcę tak dalej. Mam dość. Święta za pasem, a ja się czuję jak sprzątaczka, a nie twoja żona.
– No przecież mówisz to, co roku… – jęknął.
– Bo co roku jest tak samo! I co roku słyszysz, a nic się nie zmienia. Może dlatego, że ty masz dobrze. Święta są dla ciebie odpoczynkiem. A dla mnie? Wyścigiem z czasem, z siłami, z frustracją.
– Może przesadzasz…
– Przesadzam?! To przyjdź jutro do kuchni i zrób te wszystkie rzeczy, które ja robię. Zrób kutię. Pokrój warzywa do sałatki. Wymyśl prezenty dla twojej matki i siostry. I nie zapomnij się jeszcze uśmiechać, gdy wszyscy będą mówić, że „święta to czas miłości”.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakby pierwszy raz dotarło do niego, że coś jest nie tak. Nic nie powiedział.
Zaskoczył mnie
Następnego dnia poszłam z córką do galerii po papier do pakowania prezentów. Na wystawie sklepowej stał wielki napis: „Magia świąt zaczyna się tu!”. Prawie prychnęłam śmiechem.
– Mamo, patrz, jakie piękne światełka! – zachwyciła się Julka, pokazując ozdobione choinki.
– Piękne – przytaknęłam, ale jakoś mnie nie ruszały.
Brokatowe bombki, dźwięki kolęd i tłum ludzi biegających z torbami nie miały w sobie nic z magii. Wróciłyśmy do domu przed osiemnastą. W kuchni zastałam Darka, który krzątał się przy blacie.
– Co robisz? – zapytałam podejrzliwie.
– Próbuję ogarnąć rybę po grecku. Wiem, że zawsze ty to robisz. Pomyślałem, że w tym roku... może ja.
Zmarszczyłam brwi.
– Ty? Sam z siebie?
– No… prawie. Trochę dałaś mi do myślenia ostatnio – przyznał, nie patrząc mi w oczy. – I może faktycznie… trochę przesadziłem z tym gadaniem o kremie.
– Trochę?
Uśmiechnął się krzywo.
– Dobra. Bardzo przesadziłem. Przepraszam.
Przez chwilę chciałam się unieść honorem. Powiedzieć coś cierpkiego. Zamiast tego wzięłam nóż do ręki i zaczęłam kroić cebulę obok niego.
– Jak chcesz zrobić tę rybę, to będziesz musiał mnie słuchać. I nie narzekaj, że śmierdzi w całym domu.
– Słucham. I nie narzekam – odpowiedział od razu.
Zaskoczył mnie. Tak po prostu. I choć to była tylko ryba po grecku, miałam wrażenie, że może w tym roku Wigilia będzie choć trochę mniej gorzka.
Puścił mi oko
Dwanaście potraw, stół przykryty białym obrusem, świeczki, serwetki w kształcie choinek – jak zawsze. Tym razem było coś nowego. Darek mi pomógł. Nie tylko z rybą, ale też przy sprzątaniu i pakowaniu prezentów. Czasem zrzędził, jasne, ale działał. O siedemnastej zadzwoniła moja mama.
– A czy bigos będzie z grzybami, czy bez?
– Mamo, na litość boską, to nie casting na najlepszy garnek! – powiedziałam z uśmiechem. – Będzie z grzybami. I będzie pyszny, nawet jeśli Darek go przypali.
– Nie przypaliłem! – krzyknął z salonu, jakby czekał, aż to powiem.
O osiemnastej przyszli goście. Dzieciaki rozbiegły się do choinki, mama zaczęła komenderować przy stole, a moja teściowa już po progu rzuciła:
– Jak tu ślicznie! Ty to jesteś taka zorganizowana.
– A Darek? – spytałam. – On też się napracował.
– Tak? – Teściowa uniosła brwi. – No proszę. Mój synek się wziął za kuchnię?
– Nawet umył podłogę w łazience – dodałam z satysfakcją.
Darek tylko się uśmiechnął i puścił mi oko. To był pierwszy raz od dawna, kiedy poczułam, że jesteśmy drużyną. Nie perfekcyjną. Nie filmową. Prawdziwą. Wieczorem, gdy wszyscy już się rozeszli, usiedliśmy z herbatą przy pustym stole. W tle grała kolęda, a ja patrzyłam na męża z niedowierzaniem.
– Wiesz co, Darek?
– No?
– Chyba pierwszy raz od lat nie jestem wściekła w Wigilię.
– To chyba dobrze?
– To bardzo dobrze – powiedziałam.
I naprawdę, pierwszy raz od dawna, nie kłamałam.
Czułam spokój
Następnego dnia obudziłam się bez tego znajomego ciężaru w klatce piersiowej, który zawsze towarzyszył mi po świętach. Nie było też wyrzutów sumienia, że znowu się wściekłam, że znowu nie umiałam się cieszyć. Tym razem czułam… spokój. Zeszłam do kuchni. Na stole czekała karteczka. Darek zostawił notatkę: „Wyszedłem z dzieciakami na spacer. Odpocznij. Kocham cię”.
– No nie wierzę – powiedziałam sama do siebie.
Usiadłam przy stole z kubkiem kawy. Z boku stał nieidealnie zapakowany prezent. Zerknęłam. W środku był ten mój krem. Ten sam, który tydzień temu wywołał domową awanturę. Darek wrócił po godzinie, z uśmiechem, przemarznięty, ale zadowolony.
– Otworzyłaś swój prezent?
– Tak i przez chwilę nawet myślałam, że to kolejna kiełbasa.
Zaśmiał się.
– No proszę cię. Już się nauczyłem, że czasem najlepszym daniem świątecznym jest… zrozumienie.
– I krem BB.
– Też, ale głównie to pierwsze.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Nie wszystko było idealnie. Były spięcia, krzywe spojrzenia, napięcia przed Wigilią. Była też rozmowa. I wola, żeby spróbować inaczej. Może właśnie o to chodzi w małżeństwie. Nie o to, żeby się nie kłócić, tylko żeby po kłótni jeszcze chcieć usiąść razem do stołu. Nawet jeśli na stole leży tylko opłatek.
Agnieszka, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wiele poświęciłam, by zdobyć wymarzony zawód. Zamiast prestiżu i wielkich pieniędzy, dostałam codzienne upokarzanie”
- „Zimą dorabiam na miejskim lodowisku. Na lodzie można wykręcić niezłe piruety i rozgrzać nie tylko ciało, ale też serce”
- „Po urodzeniu dzieci przestałam być żoną. Byłam tylko matką, a mężowi się to w ogóle nie podobało”