„Mąż wyjechał na kontrakt do Dublina. Gdy przyjechałam do niego na święta, zamiast prezentu otrzymałam gorzką lekcję”
„Nie wiedział, że patrzę właśnie na jego okno. Że widzę, jak światło zapala się i gaśnie. Że widzę cień kobiecej sylwetki w kuchni. Nie miał pojęcia, że stoję z walizką na chodniku i nagle nie wiem, co ze sobą zrobić”.

- Redakcja
Nie jestem typem kobiety, która od razu robi aferę, tylko dlatego, że mąż zapomniał odpisać na wiadomość. Przez lata naszego małżeństwa zdążyłam się nauczyć, że on po prostu „nie żyje w telefonie”. Tamten wyjazd? Coś mi w nim od początku nie pasowało. Niby nic nadzwyczajnego – kontrakt w Irlandii na pół roku za dobre pieniądze. Nie chcę brzmieć jak kobieta, która przeczuwała, ale udawała, że wszystko gra. Bo ja naprawdę chciałam wierzyć, że wszystko jest w porządku. Że jedzie tam dla nas, dla mnie, dla naszego wspólnego życia. Że kiedy mówił „będę za tobą tęsknił, Judytko”, to nie były puste słowa, rzucane ot tak.
Kiedy wsiadłam w samolot do Dublina, żeby go odwiedzić przed świętami, miałam już w głowie tysiące scenariuszy. I, niestety, ten najgorszy okazał się najbliższy prawdy. Nie jestem kobietą, którą łatwo złamać. Tam, w tamtym obcym mieście, stojąc na ulicy z walizką w ręce i łzami w oczach, poczułam się jak głupia dziewczyna, która dała się nabrać na tanie teksty o miłości.
Chciałam mu wierzyć
– To szansa. Nie każdy dostaje taką ofertę – Marek spojrzał na mnie przez stół, jakby nie rozumiał, dlaczego nie podskakuję z radości.
– I to akurat w Dublinie? – uniosłam brew, mieszając herbatę bez przekonania. – Nie mogli cię wysłać gdzieś bliżej?
– Tam jest główna siedziba. Projekt jest międzynarodowy – mówił tym tonem, co zawsze, kiedy chciał, żebym się nie czepiała.
– A mnie kto będzie pilnował?
Zaśmiał się nerwowo, ale nie odpowiedział. Znałam ten jego śmiech.
– Mówię poważnie – dodałam. – Pół roku to kupa czasu. My się ostatnio mijamy nawet przy śniadaniu. A teraz co? Mamy się mijać w dwóch krajach?
– Kochanie… to tylko kilka miesięcy. Zleci szybciej, niż myślisz. Poza tym przylecisz do mnie, odwiedzisz mnie. Pokażę ci Dublin. Będzie romantycznie.
– Romantycznie? Wśród służbowych maili i wideokonferencji?
Wzruszył ramionami. Potem podszedł i objął mnie od tyłu.
– Przecież wiesz, że robię to dla nas – wyszeptał w moje włosy.
Milczałam. Bo przecież mówił to z taką czułością, z jaką kiedyś zapewniał mnie, że nigdzie się nie wybiera. Ani fizycznie, ani emocjonalnie. A ja... znów chciałam mu wierzyć.
– Spakuję się wieczorem. Pomożesz mi wybrać sweter? – zapytał niby lekko.
– Tylko nie bierz tego w paski. Wyglądasz w nim jak zagubiony turysta – mruknęłam.
Uśmiechnęłam się. Jednak coś w środku mnie szczypało.
Nie wiedziałam, co robić
Na początku miałam nie jechać. Miałam siedzieć w domu, czekać na jego telefon i udawać, że wszystko gra. Są momenty, kiedy człowiek po prostu wie, że musi zobaczyć coś na własne oczy. Kupiłam bilet, zarezerwowałam hotel dwa przystanki od jego apartamentu. Wzięłam dwa dni wolnego.
– Marek? – zadzwoniłam już z lotniska, z terminalu.
– Hej, co tam? – jego głos był ospały, jakby dopiero wstał. – Wszystko w porządku?
– Tak. Tylko chciałam usłyszeć twój głos.
– Tęsknisz?
– Trochę.
– Ja też. Już bliżej niż dalej. Jeszcze tylko kilka tygodni.
– Mhm – rzuciłam i spojrzałam na tablicę odlotów. – Dobra, muszę lecieć. Pa.
Nie zapytał „gdzie lecisz?”. Nie zapytał nic. Gdy dotarłam na miejsce, zadzwoniłam do niego raz jeszcze.
– Możemy się połączyć wieczorem? Będziesz w domu?
– Tak, tak, tylko późno kończę dziś spotkanie. Może być po dwudziestej?
– Jasne – odpowiedziałam spokojnie.
Nie wiedział, że patrzę właśnie na jego okno. Że widzę, jak światło zapala się i gaśnie. Że widzę cień kobiecej sylwetki w kuchni. Nie miał pojęcia, że stoję z walizką na chodniku i nagle nie wiem, co ze sobą zrobić.
Stanęłam przed drzwiami
Stałam chwilę przy domofonie. W końcu ktoś wszedł, drzwi się uchyliły, więc po prostu weszłam za nim. Weszłam – jakby to był wciąż mój świat, moje miejsce, moje małżeństwo. Na górę poszłam pieszo. Każdy schodek był cięższy niż poprzedni. Im wyżej, tym gorzej mi się oddychało. Stanęłam przed jego drzwiami. Nacisnęłam dzwonek. Raz. Dwa. Cisza. Potem drzwi się otworzyły, jakby nikt nie sprawdzał, kto za nimi stoi. I wtedy ją zobaczyłam. Miała na sobie jego bluzę.
– Tak? – spojrzała pytająco, nawet nie kryjąc zaskoczenia.
Nie rozumiała, dlaczego stoję tu z walizką.
– Przepraszam... – wydukałam. – Czy zastałam Marka?
W tle dobiegł jego głos.
– Kochanie, kto to?
– Ktoś do ciebie – odpowiedziała, odwracając się przez ramię.
Wtedy on stanął w drzwiach. W dresie, z mokrymi włosami, z miną, jakby zobaczył ducha.
– Judyta?! Co ty tu robisz?
– To ja powinnam zapytać – powiedziałam, czując, jak gardło mi się zaciska. – Kto to jest?
– To... To nie tak, jak myślisz...
– Tylko nie to – przerwałam. – Jak jeszcze raz usłyszę „to nie tak”, to przysięgam – zacznę krzyczeć.
Nie interesowało mnie to
Usiedliśmy przy małym kuchennym stoliku. Kobieta się ulotniła – zamknęła się w sypialni, a może w łazience, nie wiem. Nie interesowało mnie to. Marek postawił przede mną kubek kawy, jakbyśmy mieli porozmawiać o planie dnia, a nie o tym, że właśnie zburzył nam życie.
– Pozwól, że wyjaśnię... – zaczął, ale uniosłam rękę.
– Daj spokój. Po prostu... nie zaczynaj od „to nie tak”. Bo to dokładnie tak.
– Nie chciałem, żebyś się dowiedziała w taki sposób. Miałem ci powiedzieć...
– Kiedy? Jak wrócisz? Czy może przed Wigilią, żeby jeszcze zdążyć mi złamać serce przed karpiem?
Zamilkł.
– Nie wiem, kiedy to się zaczęło – rzucił w końcu cicho.
– A ja wiem, kiedy się skończyło. Właśnie teraz.
– Judyta...
– Przestań. Wiesz, co jest najgorsze? Że wciąż próbujesz brzmieć jak ten sam facet, co całował mnie na peronie. Tylko że teraz całujesz już kogoś innego.
Patrzył na mnie jak zbity pies. Jeszcze parę lat temu zrobiłoby mi się go żal. Teraz – nic. Pustka.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałam. – Po co było to wszystko? Walizki, „kontrakt”, wieczorne rozmowy o niczym? Przecież mogłeś po prostu odejść.
– Bałem się.
– A ja się bałam, że cię stracę. I, jak widać, słusznie.
Upiłam łyk kawy.
– Wiesz co? Dokończ tę kawę sam. Wracam do hotelu.
– Judyta, proszę...
– Marek. Nie rób z siebie ofiary. To było twoje życie. I twoja decyzja.
Nie czułam już nic
Nie spałam prawie wcale. W hotelowym łóżku leżałam z oczami wlepionymi w sufit. O piątej rano wstałam, ubrałam się i wyszłam, zanim jeszcze Dublin zdążył się obudzić. Potrzebowałam powietrza. Spakowałam się i wyszłam z hotelu. Zatrzymałam się na moście. Woda pod spodem była ciemna, jakby też chciała coś ukryć.
– Judyta?
Odwróciłam się. Stał kilka kroków za mną, w tej swojej brązowej kurtce, której nienawidziłam.
– Śledzisz mnie?
– Nie. Domyśliłem się, gdzie pójdziesz.
– Zawsze byłeś niezły w domyślaniu się, gorzej z działaniem.
Zbliżył się.
– Musisz wiedzieć, że ja... Wiem, że zawaliłem. Jednak to nie znaczy, że cię nie kochałem.
– „Nie kochałem”. Czas przeszły mnie nie interesuje.
– Nie wszystko w życiu jest czarne albo białe.
– Nie, nie wszystko. Zdrada jest wyjątkowo czarno-biała.
Spojrzał na mnie, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ugryzł się w język.
– Wracam dzisiaj – dodałam. – Ty zostań tu. Pasujesz do tego miasta.
Odszedł pierwszy. Tym razem to ja patrzyłam, jak on się oddala. I nie czułam już nic.
Nie miałam złudzeń
Wróciłam do Polski. Nie spaliłam jego rzeczy, nie rozbiłam kubków o ścianę. Po prostu zaczęłam żyć tak, jakby go nigdy nie było. Okazało się, że to możliwe. Przez pierwszy tydzień dzwonił. Nie odbierałam. Potem pisał. „Tęsknię”, „Musimy porozmawiać”, „To był błąd”. Nie odpisywałam. W końcu przestał. Chyba zrozumiał, że nie ma już do kogo pisać. Spotkałam się z Magdą, moją przyjaciółką. Zawsze była bezlitosna w ocenach, ale tego dnia tylko nalała mi wina.
– I co teraz? – zapytała.
– Teraz… będę robić rzeczy, które odłożyłam na potem – odpowiedziałam.
– Na przykład?
– Nauczę się hiszpańskiego. I będę chodzić na pilates. Kupię sobie nowy płaszcz. I przestanę udawać, że wszystko zawsze musi być dobrze.
Magda kiwnęła głową.
– Wiesz… zawsze myślałam, że to ty go zostawisz pierwsza.
– Ja też tak kiedyś myślałam – uśmiechnęłam się smutno.
– Żałujesz, że pojechałaś do Dublina?
– Nie. Gdybym nie pojechała, dalej bym czekała na jego telefon, jego „kochanie”, jego obietnice. A tak… wiem już wszystko, co muszę wiedzieć. I nie mam żadnych złudzeń. Tylko wolność.
Wypiłyśmy za tę wolność. Za płaszcze, pilates i brak złudzeń. Za mnie – nową Judytę. Bo stara Judyta została w Irlandii. I niech sobie tam siedzi – z walizką pełną naiwności.
Judyta, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona miała jechać w góry na firmową Wigilię. Ja czekałem na nią z kubkiem gorącej herbaty, a ją grzały ramiona kochanka”
- „W każdy weekend rodzina wpada do mnie jak hotelu. Zdębieli, gdy wystawiłam im paragon za wikt i opierunek”
- „Kupiłem marynarkę z lumpeksu na firmową wigilię. Zabłysnąłem, ale nie tak, jakbym tego chciał”