„Wzięłam męża za tchórza, który zwiał przed problemami do kochanki. Pluje sobie w twarz za te myśli”
„Z bólem uświadamiałam sobie, że przestajemy ze sobą rozmawiać, że jedyne, co nas zajmuje, to kwestie finansowe. Że tylko planujemy, jak przetrwać do pierwszego, jak zdobyć pieniądze na ratę kredytu, zaoszczędzić na bieżących wydatkach”.

- Elżbieta, 39 lat
Bałam się tej rozłąki. Rozstanie na tyle miesięcy… Nie mogłam jednak powiedzieć, żeby nie jechał. Brakowało nam pieniędzy na życie i ten wyjazd był jedyną szansą, żebyśmy stanęli na nogi.
Oddaliliśmy się od siebie
Nasze kłopoty zaczęły się dwa lata temu. Właśnie wtedy Krzysiek został zwolniony z firmy, w której pracował jako przedstawiciel handlowy. Płacili mu tam bardzo dobrze, ale kiedy w końcu okazało się, że rynek jest już nasycony i coraz trudniej o nowych klientów, szefostwo bez żadnych skrupułów pozbyło się części swoich pracowników.
Krzysiek był bardzo dzielny, zaraz następnego dnia zaczął szukać pracy. Myślałam, że skoro ma tak pozytywne nastawienie, to znalezienie zatrudnienia będzie tylko kwestią czasu. Myliłam się. Kolejne posady rozczarowywały go już po kilku tygodniach, w paru firmach po prostu zamierzali wykorzystać go za marne pieniądze.
Wraz z kolejnymi miesiącami tej zawodowej tułaczki mąż robił się coraz bardziej nerwowy. Sytuacja zaczynała go frustrować, spadła mu samoocena i coraz częściej wyładowywał emocje na mnie i na dzieciach. Coraz mniej było między nami chwil radości, coraz rzadziej spędzaliśmy beztrosko czas. Przez te dwa lata nawracającego bezrobocia nasze małżeństwo bardzo się postarzało.
Z bólem uświadamiałam sobie, że przestajemy ze sobą rozmawiać, że jedyne, co nas zajmuje, to kwestie finansowe.
Że tylko planujemy, jak przetrwać do pierwszego, jak zdobyć pieniądze na ratę kredytu, zaoszczędzić na bieżących wydatkach.
Coraz częściej się kłóciliśmy. Powody tych kłótni były jak najbardziej błahe. Wystarczyła chwila, moment, jedno słowo, jakiś drobiazg. Domyślałam się, co czuje mąż. Utrzymanie rodziny to była dla niego kwestia honoru. To, że nie było go stać na zabawki dla dzieci, że musiał oszczędzać na jedzeniu, sprawiało, że nie czuł się w pełni mężczyzną.
Bezrobocie go frustrowało
Któregoś wieczoru, gdy jeszcze o tym wszystkim rozmawialiśmy, mąż sam mi powiedział, że najbardziej w tej całej sytuacji dokucza mu poczucie, że nie jest nas godny, że się nie sprawdza. Zaprzeczałam, tłumaczyłam mu, ale to nic nie dawało.
– Nie lituj się nade mną! – wykrzyknął w czasie rozmowy.
– Wcale się nad tobą nie lituję – odparłam zdziwiona jego wybuchem.
– Jasne.
– Krzysiu…
– Nie gadajmy już o tym – uciął temat.
W pewnym momencie uznałam, że lepiej jest, gdy milczę. Przynajmniej się nie kłóciliśmy. Ale mur między nami rósł. Brakowało pieniędzy, Krzysiek był coraz bardziej sfrustrowany i nie patrzyliśmy sobie w oczy, bo szczerość stawała się krępująca.
No i właśnie wtedy, w tych najgorszych chwilach, pojawiła się propozycja pracy w Anglii. Bardzo kusząca. Mąż miał pracować jako przedstawiciel handlowy. Sprawę ułatwiał fakt, że bardzo dobrze znał angielski. Pieniądze, które mu zaoferowano, zapierały dech w piersiach.
Gdy tylko przyniósł do domu tę wiadomość, wiedziałam, że nic go nie powstrzyma przed wyjazdem. Był tak podekscytowany, że nawet nie próbowałam go zatrzymać. Nie znalazłam w sobie nawet odwagi, aby podzielić się swoimi obawami na temat tego wyjazdu. Oddaliliśmy się od siebie już tak bardzo, że jakakolwiek szczera rozmowa była ogromnym wysiłkiem.
Kilka razy zbierałam się więc, żeby powiedzieć mu, co czuję. Że boję się o nas. O to, co rozłąka w tak trudnej chwili może zrobić z naszym małżeństwem. Ale nic nie mówiłam, a on był na tyle podekscytowany szansą, że nawet o tych sprawach nie pomyślał. Tym bardziej że musiał szybko podjąć decyzję. Od chwili, gdy kolega zaproponował mu ten wyjazd, do rozstania na lotnisku, minęło pięć dni.
Nie było nawet czasu, żeby się czule, po małżeńsku pożegnać. Zanim Krzysiek wszedł do samolotu, dostałam od niego tylko buziaka w czoło.
– Będzie dobrze – szepnął mi na ucho i pobiegł do samolotu.
Rozkleiłam się dopiero kiedy chłopcy poszli spać. Siadłam sama przed telewizorem i zdałam sobie wtedy sprawę, że tak będzie przez kilka miesięcy, a może nawet rok czy dwa. Rozbeczałam się na całego i bardzo chciałam do Krzyśka zadzwonić, ale znów nie znalazłam w sobie odwagi.
Nie chciałam go też w pierwszy dzień dołować. On też nie zatelefonował, choć czekałam na to do drugiej w nocy. A potem padłam. Zapłakana i przygnębiona.
Rano obudził mnie dzwonek telefonu. Minęła dłuższa chwila, zanim się przebudziłam, więc chłopcy przechwycili moją komórkę i odebrali połączenie. Zobaczyli na ekranie, że dzwoni tata. Przepychali się, podskakiwali z radości i przekrzykiwali się nawzajem. A potem przekazali aparat mnie.
– Cześć, jak ci tam w domu? – zapytał Krzysiek.
– W porządku, dobrze. Lepiej powiedz jak tobie. – odparłam.
– Dobrze. Mieszkamy… W sumie nawet nieźle – zaśmiał się.
Potem poopowiadał chwilę o podróży, o tym, jak minął lot, jakie wrażenie zrobiło na nim miasto. Wydawał się podekscytowany. Gdy zapytałam, czy się cieszy, nie zaprzeczał.
– Czuję, że tutaj są perspektywy. W końcu – słyszałam zadowolenie w jego głosie.
– Super… – powiedziałam udając radość.
– Dobra muszę lecieć. Pa. – rzucił na pożegnanie.
To były tylko telefony
Na takich rozmowach upływały nam kolejne tygodnie. Zamienialiśmy ze sobą przez telefon kilka słów, parę zdań. To były konkretne relacje. Ja opowiadałam Krzyśkowi o dzieciach, a on o nowej pracy. Sporo mówiliśmy o pieniądzach, bo ten temat w końcu przestał być bolesny. Krzysiek z dumą przekazał mi, ile zarobił, ale jakoś nie potrafiłam wydobyć z siebie entuzjazmu. Od razu to wyczuł, bo zapytał jakby z rozczarowaniem w głosie:
– Nie cieszysz się?
– Cieszę, cieszę, tylko… – głos mi się załamał.
– Co takiego? – dopytywał Krzysiek.
– Tęsknię za tobą – wreszcie to z siebie wydusiłam.
– O to chodzi – roześmiał się. – Ja też, ale jakoś damy radę. Jesteśmy już dorośli, co nie?
Byliśmy dorośli, a nie potrafiliśmy porozmawiać ze sobą o tym, co najważniejsze. Nigdy nie przypuszczałam, że oddalę się od mojego męża tak bardzo. Że oduczymy się prostej rozmowy o uczuciach. Po chwili dotarło do niego, że jestem smutna.
– Ela, musimy pogadać, co? – zapytał.
– Co masz na myśli? – dopytywałam.
– Nas. Bo wiesz, coś ostatnio to takie… – zwiesił głos – Takie dziwne. Nie jest dobrze.
– No nie. Chcesz o tym pogadać? – zapytałam drżącym głosem.
– Chyba nie teraz. Chyba jakoś później. – zakończył połączenie.
Nie muszę chyba mówić, jak się czułam po tej rozmowie. Do smutku dołączyła niepewność. Co Krzysiek chciał mi powiedzieć? Jednego byłam pewna – też nie był zadowolony z naszych relacji. Też to widział i czuł. Tylko co zamierzał z tym zrobić?
Obawiałam się kolejnej rozmowy
Bałam się tego pytania, bo w słuchawce telefonu jego głos brzmiał tak, jakby miał dość. Jakby zamierzał zakomunikować mi coś strasznego. Chciałam do niego oddzwonić i szczerze z nim porozmawiać, ale znów nie sięgnęłam po telefon. Tym razem jednak powstrzymała mnie duma, a nie strach. W końcu to ja byłam poszkodowana, ja byłam ofiarą jego nastrojów.
Po tej dziwnej rozmowie Krzysiek dzwonił z rzadka i tylko na chwilę, wykręcając się nawałem pracy. Nie próbowałam zachęcić go do powrotu do tematu. Udawałam, że wszystko w porządku, że po prostu rozmawiamy. Szczerze mówiąc, pomyślałam sobie, że załatwimy sprawę tak, jak do tej pory – przemilczymy ją.
Ale nie. Tak się nie stało. Nasze problemy miały się rozwiązać definitywnie, i to w sposób, który mnie zupełnie zaskoczył.
Dostałam list.
Strach uderzył mnie jeszcze, gdy wyjmowałam go ze skrzynki. Od kilku lat nikt do mnie nie napisał, a tu list od męża. Podpisał się jako adresat na drugiej stronie koperty. Zresztą natychmiast rozpoznałam jego charakter pisma. Serce stanęło mi na chwilę.
– Od kogo to, mama? – zapytał starszy syn.
– Od koleżanki – odpowiedziałam szybko, bo spodziewałam się po tej przesyłce najgorszego.
Co było tak trudne i tak straszne do przekazania, że nie był w stanie powiedzieć tego przez telefon. No co?! Po schodach szłam na miękkich nogach, a gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, pogoniłam chłopaków do pokoju, do zabawy. Sama zamknęłam się w łazience. Siadłam na wannie i otworzyłam list. Zaczęłam czytać szybko i łapczywie, by jak najszybciej dowiedzieć się, co chciał mi powiedzieć.
Myślałam, że chce się rozwieść
To były słowa, na które czekałam od tak dawna. Oto fragment listu:
Eluniu, przecież wiesz… Tyle razy miałem Ci to wszystko powiedzieć, ale coś mnie zatykało, coś odbierało mi głos. Chyba strach, trochę wstyd… Nie mogę uwierzyć, że przyszła taka chwila, w której boję się porozmawiać z własną żoną. A to jednak prawda, co mówią. Że można się w tym wszystkim zgubić, że można zapomnieć, jak się ze sobą rozmawia. I ja chyba zapomniałem. Ale pomyślałem, że na papierze będzie łatwiej. No i uznałem, że już najwyższy czas, że trzeba, bo potem będzie za późno. Dlatego właśnie piszę Ci, kochana żono, że jesteś moim światem i całą nadzieją. Nie byłem dla ciebie dobry przez ten cały czas, ale ani na chwilę nie przestałem Cię kochać. Ani na moment! Mija dziewiąty tydzień mojego wyjazdu, a ja nie pamiętam dnia, w którym bym za tobą boleśnie nie zatęsknił. Nie tylko ze względu na dzielące nas kilometry, ale na tę cholerną ścianę, która wyrosła między nami przez moją głupotę… Przepraszam Cię z całego serca i proszę jednocześnie, żebyś dała mi szansę. Żebyś spróbowała ze mną porozmawiać, jeśli jeszcze masz cierpliwość, jeśli masz ochotę… Żebym czuł, że znów jesteśmy razem, niezależnie od tego, co nas podzieliło. Mam nadzieję, że myślisz tak samo, że się nie wygłupiłem. Że w końcu… No tak, trzeba tak napisać… Że w końcu wrócimy do siebie, moja kochana.
Wyszłam z łazienki dopiero po kilku minutach, a i tak chłopaki poznały, że płakałam. Zaraz zaczęli dopytywać, co się stało.
– Tatuś mi bardzo romantyczny list napisał. Dlatego się popłakałam. –
– Aha – odparli znudzeni i poszli do siebie.
A ja złapałam za telefon i natychmiast wykręciłam numer Krzyśka. Odezwał się takim tonem jak zwykle. Roztargnionym, bezbarwnym, zwykłym. Ale kiedy tylko powiedziałam „cześć”, natychmiast się zorientował.
– Przeczytałaś? – zapytał z niepewnością w głosie.
– Tak… – poinformowałam go.
– I co?
– No, jak co? Kocham cię. – popłakałam się na głos.
Mur między nami runął
Oboje popłakaliśmy się do słuchawki. Już nawet nie pamiętam, co mówiliśmy. Chyba same głupoty, powtarzaliśmy szczeniackie wyznania. Ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze, że oboje wiedzieliśmy, że tak należy. Że trzeba się przed sobą całkiem odsłonić, powiedzieć to, czego człowiek się najbardziej wstydzi.
Od tamtej chwili minęły dwa lata. W sumie Krzysiek spędził w Anglii ponad rok, a potem tak się szczęśliwie złożyło, że jego pracodawca przystał na propozycję, by otworzyć filię firmy w Polsce. Mąż miał to zorganizować. Udało mu się i żyjemy teraz spokojnie, szczęśliwie.
Do końca pobytu męża w Anglii pisaliśmy do siebie listy. W ten sposób udało nam się w nich przekazać znacznie więcej niż w rozmowach przez telefon. Nawet teraz, gdy Krzysiek jest już w domu, tak właśnie robimy. Ilekroć czujemy potrzebę, piszemy list, który podrzucamy partnerowi pod poduszkę czy na szafkę nocną. Nie za często, bo jak w życiu bywa, nie ma za wiele czasu na romantyzm, ale jednak nam się to zdarza. Wszystkim polecam tę metodę. Działa. Przed nami 10. rocznica ślubu.