Reklama

Z zewnątrz wszystko wygląda normalnie. Czasem nawet ktoś mówi, że mam szczęście, bo Piotrek nie pije, nie bije, zarabia całkiem nieźle. Gdyby tylko mogli zajrzeć za nasze drzwi, zobaczyliby, że jestem zamknięta w złotej klatce.

Reklama

Ile razy dzisiaj byłaś w łazience? – zapytał mąż ostatnio, nie podnosząc wzroku znad rachunków. – Znowu papieru ubyło. Myślisz, że on się sam kupuje?

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam kolejnej awantury. Bo co miałam powiedzieć? Że może używam go jak każdy człowiek? Od kiedy nie pracuję, wszystko jest jego. Jego pieniądze. Jego decyzje. Jego zasady. A ja? Jak księgowa z kalkulatorem w głowie: ile mleka wypiły dzieci, czy nie przekroczyłam limitu jajek, czy zużyłam za dużo proszku do prania. I tylko nocami płaczę po cichu, żeby dzieci nie słyszały. Bo przecież mają ojca. Dom. Bezpieczeństwo. Tylko dlaczego ja czuję się, jakby ktoś dzień po dniu odbierał resztki godności?

Wiedziałam, do czego zmierza

– Ile razy mam ci mówić, żebyś tak nie rozwijała tego papieru?! – warknął Piotrek z progu łazienki, trzymając w ręku pustą rolkę.

Stałam przy umywalce, jeszcze mokra po prysznicu, w rękach miałam ręcznik. Zamrugałam szybko, udając zaskoczenie. Bo dobrze wiedziałam, do czego zmierza. Znałam ten ton.

– To tylko papier – odpowiedziałam cicho.

– „Tylko papier”? – powtórzył z kpiną. – Myślisz, że na drzewach rośnie? Dwa dni temu wymieniłem rolkę. Nas nie stać na twoje fanaberie.

Zacisnęłam zęby. Może i nie powinnam, ale wtedy coś we mnie pękło.

– To przepraszam, że muszę dbać o higienę, przepraszam, że jeszcze nie zeszłam ci z tego świata!

– Nie przesadzaj – fuknął, robiąc krok w moją stronę. – Znowu dramatyzujesz. To przez ciebie trzeba będzie jechać po nową paczkę.

– Bo ty mierzysz mi życie w rolkach papieru! – wrzasnęłam. – Wszystko liczysz. Nawet ile razy oddycham!

Chwila ciszy. Dzieci w pokoju obok ucichły.

Jak ci się nie podoba, droga wolna – wycedził. – Tylko nie licz, że zabierzesz dzieci.

Zamarłam. Wiedziałam, że mówi to specjalnie, by mnie zranić. Bolało. Jak zawsze. Wyszedł, trzaskając drzwiami. A ja zostałam, czując jak kapiąca z włosów woda, miesza się ze łzami.

Dławiły mnie łzy

– O, przyszła nasza królowa komfortu – rzuciła z udawanym uśmiechem teściowa, gdy weszłam do salonu z talerzem sałatki.

– Mamo, daj spokój – westchnął Piotr, ale już się uśmiechał pod nosem.

Wiedziałam, że ją podpuścił. Usiedliśmy do obiadu. Były urodziny naszej córki, więc zaprosiliśmy rodzinę. Próbowałam być miła, uśmiechać się, żeby dzieci nie czuły napięcia. Lecz atmosfera była gęsta jak sos na pieczeni.

– Piotrek mówił, że papier toaletowy u was znika szybciej niż pensja z konta – zaśmiała się teściowa i popatrzyła na mnie z góry. – Ty to się musisz rozkoszować luksusem, co?

Zamarłam z widelcem w powietrzu. Zamarło też dziecko obok mnie.

– No co? Ja tylko żartuję – Piotr tylko się uśmiechnął pod nosem.

– Nie, nie żartujesz – powiedziałam spokojnie. – Zawsze musisz opowiadać wszystkim, ile zużywam papieru, ile zjadam chleba, ile zużyłam wody do kąpieli. Tylko nie mówisz, ile razy dziennie robisz mi o to wyrzuty.

– Oj, przestań robić sceny – rzucił Piotrek, przewracając oczami.

– Sceny? To ty zrobiłeś scenę w łazience dwa dni temu, bo zużyłam więcej papieru, niż przewidziałeś!

– Karolina... – zaczął, ale już wstałam.

– Nie jestem królową komfortu. Jestem kobietą, która chciałaby raz w życiu nie czuć się jak pasożyt. Idę do auta.

Zabrałam płaszcz, wyszłam i dopiero w samochodzie pozwoliłam sobie na łzy. Dławiły mnie. Chciałam krzyczeć, ale zamiast tego ścisnęłam kierownicę i pomyślałam, że to wszystko nie tak miało wyglądać.

Poczułam ulgę

Wieczorem dzieci już spały, a cisza w domu była ciężka. Mąż siedział w kuchni, popijał herbatę, przeglądał coś w telefonie, jakby nic się nie stało. Weszłam. Nawet nie podniósł wzroku.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.

– O czym? – mruknął, nie odrywając palca od ekranu.

– O mnie. O nas. O tym, że nie chcę tak żyć.

Wtedy spojrzał. I było w tym spojrzeniu coś, czego dawno nie widziałam. Obojętność.

– Zaczyna się znowu. Jesteś przewrażliwiona. Obsesję masz na punkcie kontroli. Może idź do terapeuty?

– Nie mam obsesji – warknęłam. – Mam dość. Mam dość, że muszę tłumaczyć się z każdego zużytego papieru. Mam dość życia pod lupą. Czuję się jak księgowa we własnym domu, a ty traktujesz mnie jak dziecko.

– Przesadzasz. Ja po prostu ogarniam wydatki. To się nazywa odpowiedzialność. Ty zawsze wszystko rozrzutnie...

– Nie rozmawiamy teraz o kasie! – przerwałam mu, aż podskoczył. – Mówimy o tym, że zgasłam. Że boję się ciebie. Że czuję się niewolnicą!

Chwilę milczał. W końcu rzucił:

– Więc co? Rozwód? Tak chcesz załatwić problem?

– Chcę separacji. Albo się zmienisz, albo się wyprowadzam. Choćby na kanapę u Magdy. Nie chcę więcej tego udawać.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby próbował wycenić moje słowa. A potem wstał, wzruszył ramionami i rzucił:

– Rób, co chcesz.

I wyszedł. Zostałam sama przy kuchennym stole, z czajnikiem cicho syczącym w tle i głową pełną strachu. I po raz pierwszy od dawna – poczułam ulgę.

Chciałam powiedzieć, że przesadza

– Tylko na kilka dni – tłumaczyłam Magdzie, gdy wnosiłam torbę do jej mieszkania. – Naprawdę, nie chcę robić dramatu.

– Ty już żyjesz w dramacie. Od lat – odparła twardo. – Tu masz ręczniki. Odpocznij. Pogadamy jutro.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wszystko było zbyt ciche. Nikt nie chodził za mną i nie sprawdzał, ile wody zużywam pod prysznicem. Nikt nie kontrolował, czy wzięłam jedną kromkę chleba, czy może dwie. A jednak leżałam ze ściśniętym żołądkiem. Chciałam wrócić. Do dzieci. Rano poszłam po chleb. Pierwszy raz od lat nie czułam paniki przy kasie. Wzięłam chleb, jogurt, serek. I nic się nie stało. Nikt nie zapytał: „Po co ci to?” „Dlaczego ten, a nie tańszy?”. Wróciłam z reklamówką i niemal się rozpłakałam. Z powodu zwykłej wolności.

– On cię kontrolował. Nie dbał o was, tylko o swoją władzę nad tobą – powiedziała Magda, siadając obok z kawą. – To nie było małżeństwo. To było więzienie.

Zacisnęłam dłonie na kubku. Chciałam zaprzeczyć. Chciałam powiedzieć, że przesadza. Nie umiałam.

– Może. Może masz rację... Co teraz?

– Teraz uczysz się żyć po swojemu. Zaczynasz od nowa.

Spojrzałam na swoje dłonie i może po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że zasługuję na coś lepszego.

Serce mi zadrżało

Telefon zadzwonił wieczorem, kiedy siedziałam w dresie, oglądając z Magdą jakiś głupi serial, który miał odciągnąć myśli od życia. Zobaczyłam jego imię na ekranie. Piotr. Serce mi zadrżało, ręka zawahała się, ale odebrałam.

Długo cię nie ma – odezwał się cicho.

– Tydzień.

Słyszałam własny głos, szorstki, obcy.

Dzieci pytają, kiedy wrócisz. Ja… też się zastanawiam, co z nami.

Nie odpowiadałam. Czekałam. Wiedziałam, że coś jeszcze powie. I powiedział.

– Może… może jakoś to naprawimy. Zmienię się. Może ustalimy zasady. Wszystko policzymy razem, co?

Zamknęłam oczy. Policzymy razem. Te słowa utkwiły mi w gardle jak ość. „Policzymy”. Czyli znów wszystko w tabelkach, limitach, planach?

– Właśnie o to chodzi – powiedziałam.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że nie chcę rozliczać nikogo z każdej zjedzonej kromki, z każdej rolki papieru.

– Przesadzasz. Wiesz, że się staram.

– Starasz się trzymać wszystko pod kontrolą. A ja nie jestem rachunkiem do rozliczenia.

Zamilkł. W tle słyszałam dzieci. Serce mi się ścisnęło. Tak bardzo za nimi tęskniłam. Za nim…? Już nie byłam pewna.

– Muszę kończyć – powiedziałam. – Daj dzieciom buziaka ode mnie. I nie dzwoń jutro.

– Karola…

– Dobranoc.

Rozłączyłam się i długo patrzyłam w ciemny ekran. Nie płakałam. Chociaż mogłam. Zamiast tego westchnęłam cicho i pierwszy raz poczułam, że decyzja naprawdę należy do mnie.

Karolina, 42 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama