„Mąż wyrwał mnie z budki z kebabem i zafundował życie w luksusie. Nie wiedziałam, jak wysoką cenę będę płacić”
„Na początku sądziłam, że trafiłam szóstkę w totka – on, przystojny, dobrze sytuowany, pewny siebie, a ja? Dziewczyna znikąd, z głową pełną marzeń i pustym portfelem. Kiedy zaproponował, żebym zamieszkała z nim, nie wahałam się ani chwili. Obiecywał, że będę żyła jak królowa. I przez moment tak się czułam. A potem z nieba spadłam na ziemię”.

- Redakcja
Początkowo miałam nowe ubrania, drogie kosmetyki, egzotyczne wakacje. Tyle że z czasem te luksusy miały swoją cenę. Zamiast kochającego partnera zyskałam mężczyznę, któremu miałam dziękować za każdą rzecz. Nawet za jedzenie i dotyk.
Zaskoczył mnie
– Nie musisz już nigdy pracować – powiedział, obejmując mnie w talii i całując w czubek głowy. – Teraz ja się tobą zaopiekuję.
Miałam wtedy 24 lata i żadnych perspektyw. Ledwo skończyłam szkołę, dorabiałam w barze z kebabem, wracałam do domu zmęczona i śmierdząca od tłuszczu. Mama zmarła kilka lat wcześniej, ojciec pił. Żyłam w wynajmowanym pokoju, bez planów na przyszłość, bez nikogo, kto by o mnie dbał. A on? On był jak z innego świata. Starszy o dziewięć lat, pewny siebie, przystojny. Jeździł służbowym autem, pachniał jak katalog z perfumerii i kupował wina, których nazw nie potrafiłam nawet powtórzyć.
Początkowo myślałam, że chce się tylko zabawić. Ale on wracał. Pisał, dzwonił, przywoził kwiaty. Potrafił przyjechać pod moją pracę z kawą i rogalikiem, tylko po to, żeby zobaczyć mnie choć na chwilę. Wciągnął mnie do swojego świata – zabierał do drogich restauracji, kupował ubrania, które wcześniej mogłam podziwiać jedynie przez wystawę sklepową. Wydawało mi się, że to bajka. A każda bajka kończy się ślubem.
– Wyjdź za mnie – powiedział po pół roku, w jednej z tych restauracji, w której nawet nie znałam połowy pozycji z menu. Patrzył mi w oczy z takim spokojem, że nie umiałam odmówić.
Powiedziałam „tak”, czując się jak dziewczyna z bajki, której książę właśnie uratował życie. Nie wiedziałam jeszcze, że ten książę będzie kazał mi za wszystko zapłacić.
Na początku to było jak spełnienie marzeń
Zamieszkaliśmy w apartamencie, w którym sama łazienka była większa niż całe moje poprzednie mieszkanie. Kuchnia pachniała nowością, a w szafach od razu pojawiły się torby z butików, których nazw wcześniej nawet nie potrafiłam wymówić. On kupił mi telefon, kartę kredytową i powiedział:
– Rób zakupy, co ci się podoba. Tylko nie przesadzaj.
Uśmiechnęłam się wtedy, jeszcze nie rozumiejąc, że to „nie przesadzaj” będzie się przewijać przez nasze życie częściej, niż słowo „kocham”. Na początku nie zauważyłam, że nie jestem partnerką, tylko częścią jego projektu. Chciał mieć mnie taką, jaką sobie wymyślił. Zadbana, cicha, zawsze dostępna. Gdy opowiadał znajomym, jak „uratował mnie od zaplecza z kebabem”, śmiałam się razem z nimi. Nie wypadało się złościć, przecież wszystko mu zawdzięczałam. Czasem próbowałam opowiadać, co myślę, co czuję, co planuję. Ale wtedy marszczył czoło.
– Po co te analizy? Skup się na miłych rzeczach – ucinał krótko.
Więc milczałam. Milczałam, gdy kazał mi przebierać się, zanim usiądziemy do kolacji. Milczałam, gdy komentował moje przytyki o samotności w ciągu dnia. Milczałam, gdy znikał na służbowe wyjazdy bez słowa. W zamian dostawałam torebki, perfumy, czasem weekend w hotelu z widokiem na morze. Miałam być cicha i wdzięczna. I byłam. Bo przecież kiedyś nie miałam nic.
„Obowiązek żony”
Nie miałam pracy, więc „dla rozrywki” zaczęłam gotować. Potem sprzątać. Na początku robiłam to z własnej woli, po prostu chciałam, żeby dom był ładny, pachnący, żeby mu się dobrze wracało. Wydawało mi się, że to normalne. Że skoro on zapewnia wszystko, to ja mogę się odwdzięczyć. Problem w tym, że ta „rozrywka” szybko zamieniła się w pełnoetatowy etat bez urlopu i wypłaty.
– Skoro siedzisz w domu, to dom mógłby błyszczeć – rzucił kiedyś, widząc suszarkę z praniem w salonie. – Co ty robisz całymi dniami?
Nie złościł się, nie krzyczał. On nigdy nie krzyczał. Mówił spokojnie, sucho, ale takim tonem, że czułam się, jakbym zawiodła. Z czasem miałam grafik. Rano śniadanie – zawsze ciepłe. Potem zakupy, gotowanie obiadu, sprzątanie, kolacja. Gdy próbowałam zasugerować, że może sama pójdę do pracy, odparł:
– Po co ci praca? Chcesz stać przy kasie jak kiedyś? Masz wszystko, czego ci potrzeba. Wystarczy, że zadbasz o dom. I o mnie.
Dbałam więc. Codziennie. Nawet kiedy miałam gorszy dzień. Nawet kiedy złapało mnie przeziębienie.
– Weź tabletkę i się ogarnij – powiedział raz, gdy zobaczył mnie z kocem na kanapie. – Kiedy ja jestem chory, nikt mnie nie głaszcze. Taki jest świat.
Zrozumiałam wtedy, że nie jestem już żoną. Byłam służącą. Na każde skinienie. Bez prawa do odpoczynku, bez prawa do zmęczenia.
Cena wygodnego życia
Każdy dzień wyglądał podobnie. Wstawanie przed nim, śniadanie, domowe obowiązki. Szybki makijaż, żeby wyglądać dobrze. Czasem zasiedział się w biurze, czasem wracał wcześniej – ale zawsze oczekiwał tego samego. Obiad miał być ciepły, jego ulubione danie gotowe, a ja... wypoczęta i pachnąca. Nawet jeśli nie miałam siły.
– Czasami wydaje mi się, że jedyna rzecz, którą naprawdę doceniasz, to seks – powiedziałam kiedyś, cicho, bez pretensji, raczej z żalem.
– To znaczy, że się nie mylisz – uśmiechnął się lekko, jakby to był komplement. – Jesteś piękna, nie zapominaj, że inni tylko zazdroszczą mi takiej kobiety.
Pochlebiało mi to. Przez chwilę. Im lepiej się prezentowałam, tym był milszy. Gdy byłam zmęczona, rozdrażniona – obrażał się. Więc na siłę przytulałam się i udawałam, że wszystko gra. Bo przecież „on mnie uratował”. Przypominał mi o tym często. I ja, jak głupia, dziękowałam. Każdą kolacją, każdą pieszczotą, każdym czułym słowem, którego wcale nie czułam.
Miałam dość
Któregoś dnia, kiedy siedziałam w łazience i udawałam, że depiluję nogi – tak naprawdę po prostu nie chciałam wyjść z tej jedynej przestrzeni na prywatność i spokój – zrozumiałam, że już dłużej nie dam rady. Nie chciałam być tylko ładną dekoracją, nie chciałam budzić się i zasypiać z poczuciem, że wszystko, co mam, to „zasługa” mężczyzny, który uważał mnie za swoją inwestycję. Nie miałam przyjaciół. Straciłam kontakt z koleżankami. Na początku sama się odsunęłam, potem on zniechęcał mnie subtelnie.
– One zazdroszczą. Po co się z nimi zadajesz? Siedzą w jakichś biurach za grosze i tylko plotkują. Ty jesteś ponad tym.
Byłam ponad tym. Sama w domu, bez własnych pieniędzy, bez nikogo, kto by mi powiedział: „To nie jest normalne, że musisz dziękować za każdą rzecz, jakbyś była wiecznie coś dłużna”. Tego wieczoru nie przyszłam do kolacji. Zrobiłam zupę, położyłam ją na stole i zamknęłam się w sypialni.
– Co to za fochy? – zapytał przez drzwi.
– Jestem zmęczona – odpowiedziałam.
Nie przyszedł do mnie ani tej nocy, ani kolejnej. Przez dwa dni się mijaliśmy. Myślał, że znów ulegnę. Że znów przyjdę i przeproszę za to, że czuję. Nie przyszłam. Wyszłam. Spakowałam się i zadzwoniłam do dawno niewidzianej kuzynki.
– Mogę u ciebie przenocować?
– Zawsze – odpowiedziała. I to była najcieplejsza rzecz, jaką ktoś mi powiedział od miesięcy.
Nowe życie bez pozorów
Wprowadziłam się do Martyny na materac w jej kawalerce. Było ciasno, bez luksusów, ale pierwszy raz od dawna nie musiałam się uśmiechać na zawołanie. Nie musiałam nakładać szminki, zanim ktoś mnie zobaczy. Siedziałyśmy wieczorami przy herbacie i po prostu gadałyśmy. O głupotach, o przeszłości, o tym, co dalej.
– Wiesz, że ty się śmiejesz teraz inaczej? – powiedziała po tygodniu. – Tak... prawdziwie.
Zaczęłam od zera. Poszłam do pracy w kwiaciarni. Minimalna krajowa, zmiany, czasem bolące nogi. Ale każda złotówka była moja. Nikt mi jej nie wręczał z komentarzem: „Masz, kup sobie coś ładnego”. Sama decydowałam, co chcę kupić. Czułam, że oddycham. On dzwonił. Najpierw zaskoczony, potem zirytowany. W końcu z chłodnym spokojem zaproponował:
– Zróbmy tak: ty się ogarniesz, wrócisz do domu, a ja ci to wszystko wybaczę.
– Niczego nie musisz mi wybaczać – powiedziałam i rozłączyłam się.
Nie chciałam jego przebaczenia. Nie chciałam jego łaski. Chciałam siebie. To nie była spektakularna ucieczka. Chciałam żyć po swojemu. Mam teraz mało. Ale to moje. I wystarczy.
Renata, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Wigilię odkryłam sekret brata. Musiałam zdecydować, czy ujawnić prawdę jego żonie, czy milczeć”
- „Po urodzeniu dzieci przestałam być żoną. Byłam tylko matką, a mężowi się to w ogóle nie podobało”
- „Teściowa zagroziła, że jak nie ustawię dzieci do pionu, to więcej jej nie zobaczę. Mogłam zrobić tylko jedno”