„Mąż chciał mieć spokój i wysłał mnie na Mazury. Nabrałam wiatru w żagle i szybko wpadłam w sidła marynarza”
„Już pierwszego dnia, kiedy zeszłam do portu, zobaczyłam znajomą sylwetkę. Adam. Ten sam, którego znałam z liceum, z tamtych szczenięcych lat, kiedy wszystko było jeszcze możliwe. Wtedy był nieosiągalny – a może to ja byłam zbyt nieśmiała? Ale teraz, po latach, kiedy podszedł, coś we mnie zadrżało”.

- Redakcja
Wyjechałam na Mazury, bo miałam dość. Z pozoru nic złego się nie działo – ot, zwykła żona, zwykłe życie, nawet mąż – Piotr – wyglądał na typowego partnera jak z reklamy. Tylko że od dawna czułam, że znikam. Że w naszym pięknym mieszkaniu, urządzonym pod kolor, nikt mnie nie widzi. Zamykałam się w łazience tylko po to, by przez chwilę nie musieć odpowiadać na pytania, które i tak nic nie znaczyły „Zamówić Ci coś do jedzenia?” – pytał czasem Piotr, ale nie czekał na odpowiedź. Był mistrzem w organizowaniu – mojego czasu, mojego życia, moich reakcji. Nawet urlop na Mazurach zaplanował, ale w ostatniej chwili musiał zostać w Warszawie. Wysłał mnie samą, żebym „odpoczęła”. I właściwie jemu to zawdzięczam.
Już pierwszego dnia, kiedy zeszłam do portu, zobaczyłam znajomą sylwetkę. Adam. Ten sam Adam, którego znałam z liceum, z tamtych szczenięcych lat, kiedy wszystko było jeszcze możliwe. Kiedy można było nie odbierać telefonu i nie mieć wyrzutów sumienia. Adam był wtedy nieosiągalny – a może to ja byłam zbyt nieśmiała? Nigdy nie przeszliśmy tej granicy, która oddzielała znajomość od czegoś więcej. Ale teraz, po latach, kiedy podszedł i powiedział „Anka?”, coś we mnie zadrżało. W jego oczach był spokój, jakiego nie widziałam od lat. I może właśnie dlatego, kiedy zaproponował, żebyśmy się spotkali, zgodziłam się bez namysłu.
Chciałam przekroczyć tę granicę
Zaczęło się niewinnie. Wieczorny spacer, potem kawa w małej knajpce przy jeziorze, rozmowy, które same się prowadziły. Adam był inny niż Piotr. Słuchał. Patrzył, jakby naprawdę chciał mnie zrozumieć.
– Wiesz, że zawsze myślałem, że wyjechałaś za granicę? – powiedział, opierając się o drewnianą balustradę pomostu.
– Nie, zostałam tu... ale chyba zgubiłam po drodze siebie.
– A Piotr? – zapytał ostrożnie.
Wzruszyłam ramionami.
– Jest. I tyle. Mamy kredyt, wspólne konto i harmonogram sprzątania.
Zaśmiał się krótko, ale bez kpiny. Potem dodał ciszej:
– Ja też się czasem gubiłem. Ale teraz jestem. I chcę żyć naprawdę.
Zaczęliśmy się spotykać regularnie. Wieczory przy ognisku, gitara, śmiech, ciepłe wino. Śpiewaliśmy piosenki, które pamiętaliśmy z liceum, jakby czas się cofnął. Siedziałam obok niego, czułam ciepło jego ramienia, choć nie dotykał mnie wcale. I było mi dobrze. Nawet za dobrze.
– Anka, powiedz mi jedno – zaczął któregoś wieczoru. – Jesteś szczęśliwa?
Nie odpowiedziałam od razu. Bo przecież nie byłam. Ale też nie potrafiłam jeszcze przyznać tego na głos.
– Mogę ci coś pokazać? – zapytał nagle. – Wypłyńmy jutro na Niegocin. Tylko we dwoje. Tam się najlepiej milczy.
Zgodziłam się. W głowie dźwięczało mi jedno: przekraczam granicę. I chyba nie chcę zawracać.
Próbowałam nie rozpaść się na kawałki
Słońce dopiero wschodziło, kiedy zeszliśmy do portu. Adam stał przy łódce, uśmiechnięty, z dwoma kubkami kawy w dłoniach.
– Gotowa na małą wyprawę? – zapytał.
– Gotowa – odpowiedziałam, ale coś w jego oczach mnie zaniepokoiło. Uśmiechał się, ale jakoś tak nerwowo.
Zajęliśmy miejsca. Płynęliśmy w ciszy, tylko woda pluskała o burtę. Aż nagle Adam zatrzymał łódkę i spojrzał na mnie z powagą.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął. – I to nie będzie łatwe.
– Co się dzieje?
Wziął głęboki oddech.
– To, że się tu pojawiłem... nie było przypadkiem. Znam twojego męża.
Zamarłam.
– Słucham?
– Studiowaliśmy razem. Piotr... on mnie poprosił, żebym cię... sprawdził.
– Co?! – wstałam gwałtownie, aż łódka lekko się zachwiała.
– Anka, ja... On podejrzewał, że coś jest nie tak. Że się oddaliliście. Chciał wiedzieć, czy... czy jeszcze jesteś mu wierna. Emocjonalnie. Fizycznie.
Patrzyłam na niego bez słowa. Lodowate ciarki przeszły mi po plecach.
– I co? Jak wypadłam w twoim teście?
– To nie tak... – urwał, spuszczając wzrok. – Nie spodziewałem się, że... że tak to się potoczy. Że naprawdę coś poczuję.
Milczałam. Nie miałam siły mówić. Czułam się jak aktorka w spektaklu, który ktoś wyreżyserował za moimi plecami.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie powinienem się zgadzać. Ale wtedy... nie wiedziałem, że zniszczę coś prawdziwego.
Nie odpowiedziałam. Tylko patrzyłam w taflę wody, próbując nie rozpaść się na kawałki.
Czułam pustkę i wstyd
Zaraz po powrocie z łódki spakowałam się bez słowa. Adam próbował mnie zatrzymać, coś mówił, tłumaczył, ale słyszałam tylko własne myśli. Dzwonił. Nie odebrałam. W domku nad jeziorem usiadłam na podłodze łazienki i patrzyłam na siebie w lustrze. Obca twarz. Smutne oczy. Kobieta, która pozwoliła, by ktoś grał jej emocjami. Nie płakałam. Jeszcze nie. Czułam tylko pustkę i coś na kształt wstydu. Że dałam się złapać. Że uwierzyłam. Że znów pozwoliłam, by ktoś mną kierował.
Po godzinie ruszyłam do Warszawy. Droga dłużyła się, jakby każda mijana wieś była wymownym przypomnieniem, że wracam do życia, którego nie chcę. Telefon wibrował co jakiś czas. Adam. Raz nawet Piotr. Ale nie odebrałam. Jeszcze nie teraz. W mieszkaniu wszystko było na swoim miejscu. Idealny porządek. Idealna cisza. Usiadłam przy stole i napisałam jedno zdanie: „Wnoszę o rozwód”. Później wysłałam je do prawnika.
Kilka dni później Piotr wrócił z delegacji.
– Co to ma znaczyć? – zapytał, trzymając w ręce kopię pozwu.
– Wiesz dobrze, co zrobiłeś.
– Chcesz rozwodu przez jakieś nieporozumienie? – zapytał chłodno.
– Nie. Przez wszystko. Przez to, że mnie wystawiłeś na próbę, jak psa. Przez to, że nie widzisz we mnie człowieka. Przez to, że od lat jestem sama obok ciebie.
Piotr zamilkł. Po raz pierwszy od dawna nie miał nic do powiedzenia. A ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że mówię własnym głosem.
Dla mnie to był koniec
Piotr pojawił się dwa dni później, z walizką w ręce. Wszedł bez słowa, jakby zapomniał, że już tu nie mieszka. Rozejrzał się po mieszkaniu, które wyglądało tak samo jak zawsze – a jednak wszystko w nim było inne.
– Anka, porozmawiajmy – zaczął, stawiając walizkę przy ścianie.
– Mów – odpowiedziałam chłodno.
– Dlaczego rozwód? Przecież nic się takiego nie stało... – jego głos był niemal beznamiętny, jakby czytał sprawozdanie.
– Nie stało się? – uniosłam brew. – Wystawiłeś mnie na próbę. Zatrudniłeś człowieka, żeby mnie sprowokował. Żeby sprawdził, czy cię zdradzę. Jakby nasze małżeństwo to był jakiś konkurs z nagrodą pocieszenia.
– Nie chciałem cię zranić – Piotr mówił z mechanicznie wyuczoną pokorą. – Chciałem tylko wiedzieć, czy warto jeszcze walczyć.
– Nie walczyłeś, Piotr. Ty mnie sprawdzałeś, jakbyś kupował samochód. Zobaczyć, czy nie mam ukrytej wady.
Zamilkł, jakby brakowało mu argumentów.
– Po prostu nie wiedziałem, co się z nami dzieje – rzucił w końcu. – Czułem, że cię tracę.
– Bo mnie nigdy nie miałeś. Miałeś wyobrażenie o mnie. Wersję żony, którą da się kontrolować, zaplanować, przewidzieć.
Patrzył na mnie z mieszaniną smutku i zawodu.
– Czy naprawdę to koniec?
– Dla mnie tak.
Nie powiedział już nic. Wziął walizkę i wyszedł.
Nie chciałam już więcej kłamstw
Minął tydzień. Warszawa była szara, zakorkowana, głośna. Wracałam z pracy, gdy na telefonie pojawiła się wiadomość od Adama: „Jestem w mieście. Chciałbym się spotkać. Choćby na chwilę”. Długo się wahałam. W końcu odpisałam: „O 18., kawiarnia na Wilczej”.
Siedział już przy stoliku, gdy weszłam. Wstał, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. Wyglądał na zmęczonego.
– Dzięki, że przyszłaś – powiedział, siadając z powrotem.
– Chciałam cię usłyszeć. Ale tylko raz.
Zamilkł na moment, jakby układał sobie w głowie zdania.
– Żałuję, Anka. Naprawdę żałuję. Na początku to miał być tylko układ. Ale kiedy cię zobaczyłem… wszystko się zmieniło.
– A mimo to grałeś dalej – przerwałam mu. – Każde nasze spotkanie było częścią jakiegoś planu. Nie masz pojęcia, jak to bardzo boli.
– Wiem. I nie mam pretensji, jeśli już nigdy nie będziesz chciała mnie znać. Ale musiałem ci to powiedzieć.
Zrobiłam łyk kawy, patrząc mu prosto w oczy.
– Adam... ja już nie jestem tą samą kobietą, którą spotkałeś w porcie. I nie wiem, kim teraz jestem. Ale wiem, czego nie chcę. Nie chcę niczego budować na kłamstwie.
Skinął głową.
– Gdybym mógł cofnąć czas…
– Ale nie możesz – weszłam mu w słowo. – I ja też nie chcę już niczego naprawiać.
Dopił kawę w milczeniu. Gdy wychodziliśmy, nawet się nie pożegnaliśmy. Tylko spojrzenie. Smutne. Ostateczne.
Wreszcie nie musiałam udawać
Minęły trzy miesiące. Mieszkanie ucichło. Nie było już Piotra z jego dokładnym planem dnia, nie było rozmów przez zamknięte drzwi. Byłam sama. I to bolało, ale jednocześnie było w tym coś oczyszczającego. Rano piłam kawę w ciszy. Wieczorem chodziłam biegać. Czasem po prostu leżałam i patrzyłam w sufit.
– Anka, jak ty to znosisz? – zapytała kiedyś Magda, moja przyjaciółka. – Przecież rozwód, rozstanie z facetem, który ci się podobał… Masz prawo być w rozsypce.
– Jestem – przyznałam. – Ale po raz pierwszy nie muszę niczego udawać. I to daje mi siłę.
Wracałam do siebie. Po kawałku. Znowu zaczęłam pisać. Głupie notatki, opowiadania, czasem tylko jedno zdanie dziennie. Ale moje. Znajomi powoli przestali pytać „co się stało?”, a zaczęli mówić „jesteś jakaś inna”.
Czasem myślałam o Adamie. Nie z żalem. Raczej jak o kimś, kto popchnął mnie do decyzji, na którą od dawna nie miałam odwagi. Nie chciałam wracać do tamtych dni, ale nie próbowałam ich też wymazać. Były częścią drogi. A Piotr? Ostatni raz widziałam go w sądzie. Podpisał papiery bez słowa. Wyszedł pierwszy. Nawet się nie odwrócił. I dobrze. Zyskałam samotność. Ale zyskałam też prawdę. O sobie. O tym, że czasem największym dowodem lojalności wobec siebie... jest odejście.
Anna, 36 lat
Czytaj także:
- „Mój zięć to taki prosty chłopek. Nie wiem, co córka w nim widzi, bo ja już dawno zażądałabym rozwodu”
- „Urna z prochami męża to moja jedyna pamiątka z rzymskich wakacji. A całe życie odkładaliśmy na podróż do Włoch”
- „Naturalny nawóz mojej sąsiadki działa na jej pomidory i moje nerwy. Jej złota proporcja to 1:1 odoru i obrzydliwości”