Reklama

Z Darkiem byliśmy razem prawie dziesięć lat. Znaliśmy się na wylot – przynajmniej tak mi się wydawało. Nasze życie było zwyczajne. Praca, zakupy, seriale wieczorami. Nie było w tym wielkich fajerwerków, ale była stabilność i spokój. Myślałam, że to wystarczy.

Reklama

Po prostu wyszedł

Tamtego dnia wszystko wyglądało zwyczajnie. Śniadanie – jajka na miękko, kawa, on przeglądał wiadomości w telefonie, ja smarowałam bułki masłem.

– Skończyło się mleko – mruknął, wstając od stołu.

– Weź od razu dwa, jak będziesz w sklepie – powiedziałam, nie podnosząc wzroku.

– Jasne – rzucił i włożył buty.

Zawiązał sznurówki, włożył kurtkę. Zatrzymał się w drzwiach. Przez sekundę patrzył na mnie dziwnie. Jakby chciał coś powiedzieć.

– Coś się stało? – zapytałam.

– Nie, nic. Idę po mleko – powiedział. I zamknął za sobą drzwi.

To było o 9:20 rano. A potem… nic. Cisza. Komórka milczała. Nie odbierał, nie pisał. Minuty zamieniły się w godziny.

Zaczęłam się martwić

Pierwsza godzina minęła spokojnie. Przeglądałam internet, piłam kawę, nawet nie zauważyłam, że go długo nie ma. Potem zerknęłam na zegarek – było po dziesiątej. Zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na telefon. Nic. Wysłałam wiadomość: „Darek, gdzie jesteś?” i wciąż nie czułam jeszcze niepokoju. Przecież mógł spotkać sąsiada, może zaszedł jeszcze do piekarni. To nic.

Po dwóch godzinach zaczęłam dzwonić. Najpierw raz, potem drugi, trzeci. Za każdym razem sygnał, a potem skrzynka głosowa. Próbowałam się nie denerwować. Przecież mógł rozładować mu się telefon. Może coś się stało, ale nic poważnego.

O piętnastej byłam już zdenerwowana. Spacerowałam po mieszkaniu, nie mogłam usiedzieć. Próbowałam zająć się czymkolwiek, ale ręce mi się trzęsły. Napisałam jeszcze raz: „Darek, odezwij się, proszę”. I zadzwoniłam do mojej siostry Kasi.

– Hej – powiedziałam, próbując brzmieć normalnie.

– Cześć. Co tam?

– Nie wiem, czy panikuję… Darek wyszedł rano po mleko i nie wrócił.

– O której?

– Przed dziesiątą. Mówił, że tylko na chwilę. Nie ma go już sześć godzin.

– Może coś się stało? Sprawdzałaś szpitale?

– Nie. Boję się. Może po prostu nie chce wrócić?

– Asia, nie wyciągaj wniosków. Może faktycznie coś się stało. Może zgubił telefon. Daj mu chwilę.

Próbowałam być spokojna

Chodziłam w kółko, co chwilę patrzyłam na ekran telefonu. O osiemnastej zadzwoniłam na policję. Głos po drugiej stronie był spokojny, chłodny, jakby odpowiadał na setki takich zgłoszeń.

– Proszę pani, dorosła osoba ma prawo zniknąć. Nie możemy uznać go za zaginionego przed upływem czterdziestu ośmiu godzin. Proszę spróbować się z nim kontaktować i spokojnie poczekać.

– Ale on wyszedł tylko po mleko. Nie wziął nic ze sobą! – próbowałam przekonać, że to naprawdę dziwne.

– Rozumiem pani niepokój, ale niestety, takie są procedury.

Odłożyłam telefon i poczułam, że zaczyna brakować mi powietrza. Siedziałam na kanapie, zapatrzona w drzwi, jakby miały się w każdej chwili otworzyć. Ale mijały kolejne godziny, a klamka ani drgnęła.

W nocy nie spałam. Leżałam pod kołdrą, wpatrzona w sufit. Myśli kotłowały mi się w głowie. Przypominałam sobie każde nasze ostatnie rozmowy. Każde spojrzenie. Czy coś przegapiłam? Czy mówił coś, co mogłoby to zapowiadać?

Byłam bezradna

Może leży gdzieś w rowie? Może ktoś go porwał? A może po prostu nie chce wrócić? Nie chciałam w to wierzyć, ale to zdanie wracało jak echo. W środku wszystko krzyczało. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Zasnęłam dopiero nad ranem, ze zmęczenia. Ale nawet wtedy miałam sen, że dzwoni dzwonek do drzwi. A kiedy otwieram – nikogo nie ma.

Rano wstałam z poczuciem ciężaru w klatce piersiowej. Ledwo coś zjadłam, tylko kawa i sucha bułka. Wzięłam telefon i zaczęłam obdzwaniać szpitale. Każda rozmowa wyglądała tak samo – pytania o imię, nazwisko, wzrost, znaki szczególne. I zawsze ta sama odpowiedź:

– Przykro mi, nie mamy nikogo o tych danych.

Po południu pojechałam do najbliższego komisariatu. Pokazałam zdjęcie Darka, opowiedziałam całą historię. Zapisali zgłoszenie, przyjęli dane, ale w ich oczach widziałam, że to nie pierwszy raz, że być może dla nich to tylko kolejny człowiek, który wyszedł i nie wrócił.

Wydrukowałam ulotki z jego zdjęciem z zeszłego lata, kiedy siedział na pomoście nad jeziorem, uśmiechnięty. Rozklejałam je w okolicy, przy sklepie, na przystankach. Przechodnie patrzyli ze współczuciem, ale nikt nic nie powiedział.

Nie wiedziałam, co dalej

Kasia przyjechała wieczorem. Weszła bez pytania, usiadła przy stole i patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę.

– Jeśli powiesz mi, że mam się uspokoić, to nie zaczynaj – powiedziałam zmęczona.

– Nie. Tylko… może on po prostu nie chce być znaleziony?

– Nie mów tak. To nie w jego stylu. To nie jest film.

Nie potrafiłam znieść tej myśli, że mógł odejść, nie mówiąc ani słowa. Jakby nasze życie nic nie znaczyło. Ale im dłużej go nie było, tym bardziej zaczynałam rozumieć, że może to właśnie było najbardziej prawdziwe. Milczenie.

Minął tydzień. Telefon wciąż milczał, policja nie miała żadnych nowych informacji. Każdego ranka wstawałam z nadzieją, że to będzie dzień, w którym coś się wyjaśni, ale kończyło się tak samo – pustką.

Po dwóch miesiącach zadzwonił Michał, znajomy Darka z pracy. Odbierałam bez przekonania, myśląc, że chce tylko zapytać, czy są wieści.

– Asia… wiem, że to może być szalone, ale widziałem go.

Zamarłam.

– Co?

– Wczoraj, byłem w Katowicach służbowo. Przechodziłem przez galerię i… zobaczyłem go. Jestem pewny. Stał pod Empikiem, z jakąś kobietą. Mieli dziecko. Malutkie.

Nie mogłam uwierzyć

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam w ścianę, próbując zrozumieć, co właśnie usłyszałam.

– Jesteś pewny?

– Na sto procent. Miał tę samą kurtkę, który zawsze nosił.

Rozłączyłam się, spakowałam torbę, wsiadłam do samochodu. Cała trzęsłam się z nerwów, ale musiałam pojechać i go zobaczyć. Musiałam wiedzieć, czy to prawda. Droga ciągnęła się w nieskończoność. W głowie miałam milion pytań. Jeśli go zobaczę… co mu powiem?

Cały dzień chodziłam po mieście, ale bez rezultatu. Wynajęłam pokój w hostelu i zostałam tam kilka dni. Kiedy już zaczęłam wątpić, zobaczyłam go na ławce w parku. Obok niego kobieta – młoda, ładna, w beżowym płaszczu. Na kolanach trzymała dziecko. Chłopczyk śmiał się głośno, a Darek się śmiał razem z nim.

Zamarłam. Patrzyłam z odległości kilkunastu metrów. Serce waliło mi jak oszalałe. Chciałam podejść, krzyknąć, zapytać „dlaczego?”, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

Wyglądał inaczej niż wtedy, gdy wychodził ode mnie z mieszkania. Jakby już nie musiał nic udawać. Stałam tak kilka minut. Nikt mnie nie zauważył, a ja nie zrobiłam ani kroku więcej. A więc tak wygląda jego nowe życie. Uśmiech. Ciepło. Cisza. Ja byłam tylko przeszłością. Tą częścią, którą zostawia się za sobą bez słowa. Odwróciłam się i odeszłam.

Poddałam się

Wróciłam do samochodu i długo siedziałam z rękami na kierownicy. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Nie było już we mnie nic, tylko pustka. Jakby ktoś wyjął mi ze środka wszystko, co kiedyś mnie tworzyło.

Zrozumiałam wtedy, że on nie zniknął przypadkiem. Nie stracił telefonu, nie dostał amnezji, nie został porwany. Po prostu odszedł. Zaplanował to. Wyszedł po mleko i nie wrócił, bo tak było mu łatwiej, bo nie chciał się tłumaczyć, patrzeć mi w oczy, mierzyć się z moim bólem. W ciszy, którą po sobie zostawił, było więcej krzywdy niż w jakichkolwiek słowach.

Nie wiem, co dalej. Nie wiem, od czego zacząć. Mieszkanie jest ciche, łóżko za duże, kubki w szafce – wciąż dwa. Ale jedno wiem na pewno. Już nigdy nie zapytam „dlaczego?”. Bo odpowiedź, jakkolwiek brzmiałaby, i tak by niczego nie naprawiła.

Joanna, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama