„Mąż wyszedł i przepadł jak kamień w wodę. Byłabym spokojniejsza, gdybym mogła odwiedzać go na cmentarzu”
„Wariowałam ze zdenerwowania, więc wykręciłam numery do wszystkich krewnych i bliskich przyjaciół. Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje. Ten dzień w pensjonacie dłużył mi się jak wieczność. Ciągle miałam nadzieję, że Marcin zaraz wparuje rozbawiony, zadowolony z psikusa, który mi spłatał”.

- listy do redakcji
Wiele razy tędy spacerowałam
Spacerowałam obok pensjonatów położonych nieopodal plaży, które były już szczelnie pozamykane. Sprawiało to wrażenie, że mieszkańcy w popłochu uciekli z miasteczka, bojąc się czegoś przerażającego. Lało jak z cebra. W odróżnieniu od większości, ja uwielbiałam włóczyć się opustoszałymi drogami gdy na dworze była taka plucha.
Z oddali dobiegł mnie szum morza. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Do moich uszu docierał złowrogi łoskot rozbijających się o plażę fal. Przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej dotrzeć nad morze. Przemierzałam ten szlak setki razy, znałam go jak własną kieszeń. Byłam coraz bliżej nadmorskich wydm.
– Przypominasz kota – chichotał Marcin. – Zawsze wybierasz własne ścieżki.
– Nie potrzebuję towarzystwa – zwykłam mu odpowiadać.
– Słucham? – robił minę jakbym go uraziłam. – Czyli nie jestem ci potrzebny?
– Czasem jesteś – parskałam śmiechem, cmokając go w ucho.
Samotność to coś, co bardzo sobie cenię – być może za dużo razy dałam mu to do zrozumienia? Kto wie, czy to nie był powód jego postępowania? Prawdą jest, że od czasu do czasu z przyjemnością wybierałam się na samotne przechadzki, omijając szlaki popularne wśród zwiedzających.
Całe swoje wolne poświęcałam na pobyt w tym jednym, dobrze mi znanym pensjonacie. W przeszłości bywaliśmy tu razem z moim mężem, lecz od czasu jego odejścia samotnie wędrowałam po okolicznych trasach.
Mężczyzna wydał mi się znajomy
„Nie, to nie może być prawda! To Marcin?!” – przemknęło mi przez myśl, gdy nagle dostrzegłam tego faceta. Przyjrzałam się ponownie jego sylwetce – solidnym, nieznacznie pochylonym ramionom, oraz kruczoczarnym włosom, sięgającym karku. Podążyłam za nim żwawszym krokiem, a moje serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Mam obowiązek to wyjaśnić. Stanąć z nim twarzą w twarz i zażądać odpowiedzi, czemu mnie tak potraktował.
Facet zatrzymał się obok opustoszałego punktu ratownika i gorączkowo grzebał po kieszeniach. Ach, no jasne, dzwonił jego telefon. Wyciągnął komórkę i zaczął z kimś rozmawiać. Dawniej byłam przekonana, że rozpoznam Marcina nawet z bardzo dużej odległości. On zawsze śmiał się, gdy o tym wspominałam.
– Niby po czym miałabyś mnie poznać? – dopytywał zaciekawiony. – Pewnie po kanciastym łbie, wielkiej trąbie i uszach jak radary.
Wreszcie nadarzyła się szansa, by zweryfikować moje przypuszczenia. Serce podchodziło mi do gardła, gdy pędziłam ku facetowi. Podmuch wiatru spowalniał moje kroki, a nogi grzęzły w piachu.
– Marcin? – zawołałam, dotykając barku mężczyzny.
Obrócił się powoli, a ja wlepiłam w niego wzrok, intensywnie poszukując dobrze mi znanych cech – gęstych brwi, uszu odstających nieco na boki, znajomego uśmiechu.
– O co chodzi? - spojrzał na mnie, wyraźnie zdziwiony.
– Bardzo przepraszam – zabrałam dłoń. – Wzięłam pana za kogoś innego...
To nie mój mąż
– Nic się nie stało – facet się uśmiechnął, po czym ni stąd, ni zowąd stwierdził: – Podobają mi się deszczowe dni, pani pewnie też, prawda? – przyglądał mi się z zaciekawieniem.
Odwróciłam się gwałtownie i zaczęłam biec, ignorując jego słowa. Nie chciałam z nim gadać.
– Chwileczkę, poczekaj! – dobiegł mnie głos obcego faceta, ale nie przystanęłam nawet na moment, pędziłam przed siebie.
Silniejszy powiew wiatru cisnął mi prosto w nos piaskiem z plaży. Zaklęłam siarczyście.
– Kurde, mógłbyś wreszcie przestać lać! – wrzasnęłam, bo ta ulewa zaczynała mnie coraz bardziej wkurzać.
Deszcz moczył mi twarz, a jego strużki łączyły się z moimi łzami.
– Marcin – wyszeptałam, spoglądając w górę. – No gdzie się podziewasz? Gdzie się, do licha, podziałeś?
Nasza znajomość rozpoczęła się podczas drugiego roku studiów. Od tamtej pory staliśmy się niemal nierozłączni. Doskonale się dogadywaliśmy i mieliśmy wiele wspólnych pasji. Największą miłością nas obojga było morze. Właśnie tam spędzaliśmy cały nasz wolny czas. To nad brzegiem Bałtyku Marcin powiedział mi, co do mnie czuje. I na tej samej plaży zadał mi to najważniejsze pytanie.
Pobraliśmy się i kontynuowaliśmy nasze życie w taki sam sposób, jak w okresie narzeczeństwa. Byliśmy radośni i zrelaksowani... Teraz zadaję sobie pytanie, czy Marcin skrywał inną twarz. Czy od dawna knuł plan odejścia? Być może zmagał się z trudnościami w pracy? A może rzeczywistość domowa nie spełniała jego oczekiwań? Istnieje również możliwość, że w jego życiu pojawiła się inna kobieta.
Ciągle o tym myślę
Każdego dnia w mojej głowie kłębiły się setki różnych pytań. Później te same pytania zadawali mi policjanci, bezlitośnie, aż do znudzenia. Wtedy dotarło do mnie, że tak naprawdę nic nie wiedziałam o własnym mężu. Że tak naprawdę wcale go nie znałam. Teraz, kiedy o tym myślę, wszystkie nasze wspólne chwile, miesiące i lata, zarówno te dobre, jak i złe, zlewają się w jedno niewyraźne wspomnienie. Wszystkie, za wyjątkiem tamtego jednego, pamiętnego dnia...
Siedząc przy kuchennym stole popijaliśmy poranną kawę, snując plany na nadchodzące wakacje. W mojej głowie kłębiły się wizje leniuchowania i opalania na piaszczystej plaży. On z kolei przepowiadał, że pod gwiaździstym niebem będziemy oddawać się miłosnym uniesieniom, na ciepłym piasku. Pociąg w stronę morza odjeżdżał punktualnie o godzinie dziewiątej. Kiedy dotarliśmy na dworzec, dźwigając nasze walizki, skład już stał gotowy do drogi, oczekując na pasażerów.
Nikt by się nie domyślił, że Marcin coś knuje. Zero podejrzeń. Chichotał jak zawsze, dowcipkował o tłumie na peronie, cieszył się z wakacji.
– Wieczorkiem wybiorę się połowić – snuł plany. – Może pójdziesz ze mną, masz ochotę?
– O nie, dziękuję pięknie – parsknęłam śmiechem. – Ja w nocy odsypiam. Idź sobie sam.
– Czekaj, czekaj – pacnął się w czoło. – A wziąłem żyłki? Muszę to obadać – już chciał rozbebeszyć nasze walizki.
– Wyluzuj, nawet jeśli zostawiłeś, to i tak już nie masz jak wrócić.
– No fakt, słusznie mówisz. Już nie wrócę – podrapał się po głowie.
Zastanawiałam się, czy stwierdzenie „już nie wrócę” tyczyło się tylko tego momentu, czy może reszty jego życia. Czy takie słowa wypowiada ktoś, kto chce nas opuścić? Snuje plany, roi o przyszłości, rozmyśla nad tym, co przyniesie los? A może to była jedynie przykrywka, bym się niczego nie domyśliła? Jeżeli rzeczywiście taki był jego zamiar, to wyszło mu to znakomicie.
Uciekł ode mnie w pociągu
– Wszystko w porządku? – czyjaś wypowiedź przerwała moje rozmyślania.
Zaskoczona, obróciłam głowę. Tuż przy mnie stała ta sama osoba, którą wcześniej widziałam na plaży – ten facet.
– Tak... – wybąkałam, wciąż nieco oszołomiona. – Po prostu się zamyśliłam, nic takiego...
– Mogę jakoś pomóc? – zaoferował.
W głowie zaświtała mi myśl: czy on jest taki nachalny, czy po prostu uprzejmy?
– Nie, nie trzeba, ale dzięki – odparłam.
Obecność tego mężczyzny zaburzyła mój wewnętrzny spokój. Siedziałam w pociągu, który pędził do przodu w rytm stukotu kół. Razem z Marcinem zmienialiśmy się w pilnowaniu naszych rzeczy. Najpierw ja czuwałam, a potem on przejmował wartę. Zastanawiam się, czy już wtedy planował mnie zostawić. Ta myśl ciągle chodzi mi po głowie. Jeszcze chwilę temu brał mnie w ramiona, otulał swoim swetrem. Całowaliśmy się...
– Przyjemnie widzieć taką zakochaną parę – odezwała się podróżująca z nami starsza kobieta.
Jak wielkie musiało być jej zdziwienie, kiedy zobaczyła, że Marcin po cichutku, niemal skradając się, chowa swój bagaż i wymyka się z przedziału. Ja w tym czasie smacznie spałam, utulona monotonnym dźwiękiem pociągu. Zbudził mnie dopiero pisk hamulców i nawoływania konduktora.
– Marcin? – zapytałam zaspana, rozglądając się dookoła i od razu zauważyłam zmartwioną minę kobiety, która podróżowała razem ze mną.
– Pani towarzysz już opuścił pociąg – poinformowała mnie. – Prosił, żeby pani nie budzić, bo podobno wie pani o wszystkim i macie się spotkać na miejscu.
– Spotkać? – powtórzyłam, wciąż nie do końca kontaktując.
– No właśnie – odparła, kiwając głową.
Marzę o tym, by spotkać się z tą panią i porozmawiać. Ciekawi mnie, jak to wszystko wyglądało z jej perspektywy. Jak on się zachowywał, gdy wychodził? Co jej powiedział na odchodne? Jaki miał wyraz twarzy? Uśmiechał się, a może cmoknął mnie na pożegnanie? Kompletnie nic z tego nie rozumiałam. Zastanawiałam się, czy ktoś do niego zadzwonił, czy coś się wydarzyło, może to z pracy do niego wydzwaniali? Wyszłam więc na korytarz, chwyciłam komórkę i wykręciłam numer do mojego męża.
– Wybrany numer jest poza zasięgiem – dobiegł mnie komunikat z telefonu.
Wariowałam ze zdenerwowania, więc wykręciłam numery do wszystkich krewnych, znajomych i bliskich przyjaciół. Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje, zero kontaktu z kimkolwiek. Ten dzień w pensjonacie dłużył mi się jak wieczność. Ciągle miałam nadzieję, że Marcin zaraz wparuje rozbawiony, zadowolony z psikusa, który mi spłatał. Czas wlókł się w żółwim tempie. Gapiłam się na komórkę. Cisza. Powoli robiło się ciemno, a jego nadal nie było.
Dlaczego mi to zrobił?
Odrzuciłam opcję porwania czy napadu. Przecież wysiadł z pociągu o własnych siłach, zabrał wszystkie swoje rzeczy, nie pozwolił mi się obudzić... „Ale z niego świnia! – poczułam, jak narasta we mnie złość. – Jak on śmiał tak nawiać? Niech to szlag, co on sobie w ogóle wyobrażał?”.
– Czy jest możliwość, że pani mąż zostawił panią dla jakiejś innej kobiety? – zapytał policjant.
– Nie wiem.
– A może miał jakieś powiązania z przestępcami? – drążył dalej.
– Nie wiem, naprawdę.
– W trakcie wyjazdu może się pokłóciliście?
– Nie, nic takiego nie miało miejsca.
– Jest tu nasz psycholog, gdyby chciała pani z kimś porozmawiać.
– Nie, dziękuję!
Byłam totalnie rozbita. Marzyłam tylko o tym, by dali mi święty spokój i bym mogła zaszyć się gdzieś w samotności, przestać myśleć i czuć, o niczym nie rozmawiać.
Minęły już 3 lata od tamtych wydarzeń. Nie mam pojęcia, co stało się z moim mężem. Nie jestem ani wdową, ani rozwódką. I to jest w tym wszystkim najgorsze. Kiedy ktoś umiera, można nosić żałobę, wspominać miłe chwile spędzone razem, odwiedzać jego nagrobek. A co ja mogę zrobić w tej sytuacji? Początkowo towarzyszyły mi rozpacz i łzy, później pojawiła się złość, a obecnie? Teraz już nic nie czuję. Oprócz ciekawości, dlaczego mnie zostawił i jak mu się wiedzie...
Ola, 33 lata