Reklama

Kiedyś Paweł był zupełnie innym człowiekiem. Wracał z pracy pełen energii, zrzucał marynarkę i od razu miał plan – rower, siłownia, basen. Uwielbiał aktywność, nie potrafił usiedzieć w miejscu. Nawet wieczory spędzaliśmy inaczej – długie spacery, spontaniczne wypady do kina, spotkania ze znajomymi. Był żywiołowy, miał pasje, chciało mu się chcieć.

Reklama

A potem coś zaczęło się psuć. Najpierw pojawiły się subtelne zmiany – częściej rezygnował z treningów, bo był „zmęczony po pracy”. Potem zniknęły weekendowe wyjazdy, bo „może lepiej odpocząć w domu”. W końcu został tylko telewizor i jego ulubiona kanapa. Każdego wieczoru ta sama scena – Paweł siedział nieruchomo, wpatrzony w ekran, jakby zapadł w jakiś letarg.

Próbowałam z nim rozmawiać, zachęcałam, proponowałam. Za każdym razem wzruszał ramionami.

– Każde małżeństwo tak wygląda po latach – rzucił któregoś wieczoru.

Ale moje nie miało tak wyglądać.

Nie poznawałam własnego męża

Tamtego wieczoru, kiedy powiedział, że każde małżeństwo tak wygląda, długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok niego, wsłuchując się w jego miarowy, spokojny oddech, i myślałam, jak to możliwe, że dla niego to wszystko jest normalne. Że nie widzi, jak oddalamy się od siebie z każdym kolejnym dniem. Jak zamienia się w kogoś, kogo nie poznaję.

Rano jak zwykle wstał, zjadł śniadanie, włożył marynarkę i wyszedł do pracy. Żadnego pocałunku na do widzenia, żadnego spojrzenia, jakbym była jedynie elementem wystroju mieszkania. Zostałam w kuchni z niedopitą kawą i niepokojącą myślą: co, jeśli tak będzie już zawsze?

Tego dnia postanowiłam coś zmienić. Po pracy kupiłam bilety do kina – kiedyś to był nasz mały rytuał. Lubił filmy sensacyjne, ja komedie, ale zawsze wybieraliśmy coś, co mogło się podobać nam obojgu. Czułam, że to drobiazg, ale może drobiazgiem da się coś naprawić.

Dziś idziemy do kina – oznajmiłam, kiedy wrócił.

– Karolina, miałem ciężki dzień… – westchnął, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Wiem, ale już kupiłam bilety. Może się trochę rozerwiesz.

Przez chwilę patrzył na mnie, jakbym powiedziała coś niezrozumiałego. Jakby wyjście gdziekolwiek było absurdem.

– A nie możemy po prostu zostać w domu? – mruknął.

– Nie.

Zacisnęłam usta, bo czułam, że jeśli się poddam, to będę się poddawać już zawsze.

Niechętnie włożył kurtkę. W milczeniu wyszliśmy na zewnątrz. W kinie było jak dawniej – kupiliśmy popcorn, usiedliśmy obok siebie, światła przygasły. Tylko że Paweł nie śmiał się tak jak kiedyś. Nie komentował scen szeptem, nie patrzył na mnie w momentach, które oboje uważaliśmy za głupie. Był obok, ale tak naprawdę jakby go nie było.

Gdy wróciliśmy do domu, nie wytrzymałam.

Co się z tobą dzieje? – zapytałam, zatrzymując go w przedpokoju.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Nic. Po prostu już nie jesteśmy tacy jak kiedyś. To normalne.

I wtedy poczułam, że ja tego „normalnego” życia już nie chcę.

Musiałam coś zmienić

Nie chciałam się poddać. Przez kolejne dni próbowałam dotrzeć do Pawła – rozmowami, drobnymi gestami, pomysłami na wspólne spędzanie czasu. Za każdym razem spotykałam się z tą samą obojętnością.

– Może w weekend wyskoczymy gdzieś za miasto? – zapytałam któregoś wieczoru, kiedy znowu siedział na kanapie.

– Po co? – rzucił, nawet na mnie nie patrząc.

– Żeby coś razem zrobić.

Westchnął ciężko, jakbym kazała mu przenieść górę gołymi rękami.

– Karolina, ja po prostu lubię być w domu. Co w tym złego?

Nie odpowiedziałam. Bo może rzeczywiście nie było w tym nic złego. Może problem tkwił we mnie – w tym, że chciałam czegoś więcej, że wciąż liczyłam na emocje, które w jego przypadku już dawno wygasły.

Tamtego wieczoru położyłam się spać pierwsza. Leżałam na plecach, wpatrując się w sufit i myśląc, że jeśli tak ma wyglądać reszta mojego życia, to chyba nie chcę już dłużej czekać, aż coś się zmieni samo.

Tylko co, jeśli to ja będę musiała coś zmienić? I co, jeśli oznaczało to odejście?

Musiałam podjąć decyzję

Myśl o odejściu była jak drobna drzazga – nie bolała od razu, ale im dłużej tkwiła pod skórą, tym bardziej dawała się we znaki. Jeszcze kilka miesięcy temu nie przeszłoby mi to przez głowę. A teraz? Teraz zaczynałam się zastanawiać, czy to jedyne wyjście.

Paweł nie widział, że coś się we mnie zmieniło. Może nie chciał widzieć. Był zbyt pochłonięty swoją rutyną – pracą, telewizorem, kolacją jedzoną mechanicznie przy dźwiękach kolejnego serialu. Przestałam z nim rozmawiać. Przestałam pytać, proponować.

A on? Nie zauważył różnicy.

W weekend wyszłam sama. Spacerowałam po parku, oddychałam chłodnym powietrzem, przyglądałam się ludziom, którzy trzymali się za ręce, śmiali się, dyskutowali. I wtedy mnie to uderzyło – ja już nawet nie pamiętałam, kiedy ostatni raz rozmawiałam z Pawłem naprawdę. Nie o rachunkach, nie o pracy, nie o tym, co trzeba kupić. Tylko o nas.

Wróciłam do domu, a on nawet nie podniósł wzroku znad pilota.

– Byłaś gdzieś? – zapytał od niechcenia.

– Tak.

– Aha.

Nic więcej.

Patrzyłam na niego długo, w milczeniu. I wtedy poczułam, że decyzja, której się bałam, już zapadła.

Przestało mu zależeć

– Mam dość. – Słowa same wyrwały mi się z ust, gdy kolejny wieczór spędzał z twarzą przyklejoną do ekranu telewizora.

Paweł spojrzał na mnie z irytacją, jakbym przeszkodziła mu w czymś niezwykle ważnym.

– Znowu zaczynasz?

– Znowu? – Prychnęłam. – Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio naprawdę rozmawialiśmy. Masz mnie kompletnie gdzieś!

– Bo ty wiecznie narzekasz! – podniósł głos. – Nic ci nie pasuje, wiecznie coś chcesz zmieniać. Nie możesz po prostu… odpuścić?

Patrzyłam na niego, czując, jak zbiera mi się w gardle gorycz.

– Odpuścić? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Odpuścić nasze małżeństwo? Odpuścić człowieka, którego kocham, a który zachowuje się, jakby już mnie nie widział?!

Paweł westchnął ciężko, jakby to ja byłam problemem.

– Karolina, na litość boską, czego ty jeszcze chcesz?! Pracuję, nie piję, nie zdradzam, nie biję cię. Mam prawo odpocząć po pracy, czy nie?

W tym momencie coś we mnie pękło.

– Nie chodzi o to, co robisz. Chodzi o to, czego nie robisz! Nie rozmawiasz ze mną, nie patrzysz na mnie, nie jesteś obecny w tym związku!

Przez chwilę milczał, zaciskając szczękę.

– Każde małżeństwo tak wygląda po latach.

– Nie, Paweł. Tylko te, w którym ludziom przestaje zależeć.

Odwróciłam się i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Nie chciałam tak żyć

Kiedy wróciłam do domu, Paweł dalej siedział przed telewizorem. Nawet nie zapytał, gdzie byłam. Nie wytrzymałam.

– Albo coś się zmienia, albo ja odchodzę. – Powiedziałam spokojnie, bez krzyku, bez płaczu.

W końcu podniósł na mnie wzrok.

– Co ty wygadujesz?

– Mówię poważnie. – Skrzyżowałam ramiona. – Nie chcę żyć w związku, w którym jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi. Nie chcę być dla ciebie tylko dodatkiem do kanapy i telewizora.

Parsknął śmiechem, ale było w nim więcej nerwowości niż rozbawienia.

– Karolina, dramatyzujesz. To chwilowy kryzys.

– Nie. – Pokręciłam głową. – Kryzys to jest wtedy, kiedy ludzie się kłócą, ale próbują coś naprawić. Ty nic nie próbujesz.

Zamilkł.

– Chcesz rozwodu? – zapytał w końcu.

– Chcę, żebyś się zastanowił, czy w ogóle jeszcze ci na mnie zależy. Bo jeśli nie, to tak. Wybiorę siebie.

Paweł milczał. Odwrócił wzrok.

Wtedy zrozumiałam, że teraz piłka jest po jego stronie. Albo zacznie walczyć, albo pozwoli mi odejść.

W końcu mi ulżyło

Minął tydzień. Paweł nie powiedział ani słowa o tamtej rozmowie. Nie próbował mnie zatrzymać, nie zapytał, czy zmieniłam zdanie. Żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy, a ja każdego dnia czułam, że już podjęłam decyzję.

W piątek spakowałam walizkę. Nie zabrałam wszystkiego – tylko tyle, ile potrzebowałam na początek. Gdy weszłam do salonu, Paweł w końcu oderwał wzrok od telewizora.

– Naprawdę to robisz? – zapytał cicho.

– Nie dałeś mi wyboru – odpowiedziałam.

Patrzył na mnie długo, ale nie powiedział „zostań”. Nie prosił, żebym się zastanowiła.

Wyszłam.

Gdy zamknęłam za sobą drzwi, poczułam lęk, ale pod nim kryło się coś jeszcze – ulga. Nie wiedziałam, co będzie dalej, ale wiedziałam jedno: zasługiwałam na życie, w którym ktoś chciałby mnie kochać, a nie tylko mnie znosić.

Reklama

Karolina, 40 lat

Reklama
Reklama
Reklama