„Mąż za moimi plecami wydał oszczędności na żałosne bzdury. Niech teraz żyje na własny rachunek”
„– Coś jest bardzo nie tak z Pawłem – powiedziałam do Ewki. – W końcu się ocknęłaś. Nie chcę cię straszyć, ale jeśli facet zaczyna chować laptop, to coś kombinuje. Sprawdź mu konto i co się da. Bo może się obudzisz z ręką w nocniku – dodała bez ogródek. Nie wiedziałam, jak bardzo miała rację”.

- Redakcja
Nigdy nie należałam do osób impulsywnych. W moim życiu wszystko miało swoje miejsce – paragony w segregatorze, oszczędności na koncie, a plan wakacyjny na trzy miesiące do przodu. Może to nudne, ale działało. Aż do dnia, w którym przestało.
– Joasia, serio? Nadal prowadzisz te zapiski w Excelu? – śmiała się kiedyś Ewelina, moja siostra, patrząc na moją tabelkę domowego budżetu.
– Przynajmniej wiem, na co mnie stać – odpowiedziałam z uśmiechem, nie przerywając sumowania kolumny z opłatami stałymi.
Paweł – mój mąż – nigdy się tym nie przejmował. Jego podejście było inne, w stylu „jakoś to będzie”. Mieliśmy jednak umowę, że ja zajmuję się domowym budżetem, a on może sobie pozwolić na małe fanaberie raz na jakiś czas, pod warunkiem że większe wydatki konsultujemy razem. I długo się tego trzymał. A przynajmniej tak myślałam.
To było podejrzane
Zaczęło się zupełnie zwyczajnie. Wieczorne zniknięcia w „biurze” – tak nazywał pokój, gdzie trzymał laptopa, mikrofon i jakieś inne kable. Mówił, że montuje „materiały do projektu”. Czasem siedział tam do pierwszej w nocy. Kiedy zaglądałam, zamykał laptopa jednym ruchem i mówił, że „i tak zaraz kończy”. Z początku nie budziło to mojego niepokoju. Zawsze miał swoje zajawki – raz był to dron, innym razem gitara. Ale zwykle kończyło się na portalu sprzedażowym i wystawieniu za połowę ceny.
Aż do dnia, gdy szukając gwarancji na blender, natrafiłam na teczkę zatytułowaną: „2025 – faktury firmowe”. Z czystej ciekawości zajrzałam. Pierwsza z brzegu faktura – 6 500 zł za sprzęt audio. Druga – prawie 12 tysięcy za wynajem jakiegoś studia. I trzecia, wisienka na torcie – 17 400 zł za „druk prototypu”. Przez chwilę patrzyłam na te cyfry z niedowierzaniem. Była tam też pozycja „Tomasz S. – zaliczka 5 000 zł”. Tomasz? Jaki Tomasz? Jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniłam do Eweliny.
– Ewka, mogę do ciebie wpaść? Muszę pogadać.
– Jasne. Aż tak źle?
– Mam wrażenie, że coś jest bardzo nie tak z Pawłem – powiedziałam, próbując utrzymać głos na równym poziomie.
– W końcu się ocknęłaś. Słuchaj, nie chcę cię straszyć, ale jeśli facet zaczyna chować laptop, to coś kombinuje. Sprawdź mu konto. Wszystko, co się da. Bo może się obudzisz z ręką w nocniku – dodała bez ogródek. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo miała rację.
Serce waliło mi jak szalone
– Paweł, mogę z tobą porozmawiać? – zapytałam, stając w drzwiach jego „biura”. Trzymałam w ręce wydrukowaną fakturę.
– Jasne, tylko daj mi pięć minut, kończę coś ważnego – odparł bez podnoszenia wzroku znad laptopa.
– Właśnie to „coś ważnego” mnie interesuje – rzuciłam chłodno i podałam mu kartkę.
Spojrzał. Zmarszczył brwi.
– Skąd to masz?
– Nie to jest teraz istotne. Ważne, że to 17 tysięcy z naszego wspólnego konta. Na „druk prototypu”. Co to w ogóle ma być?
– To... część projektu. Mówiłem ci przecież. Z Tomaszem pracujemy nad czymś dużym.
– Nad czym? Konkretnie.
Zaczął się wiercić na krześle. Przesunął dłonią po karku.
– Joasia, nie zrozumiesz. To coś twórczego. Coś, co może zmienić wszystko.
– Czyli „coś”, co robisz za moimi plecami, za nasze oszczędności?
Wtedy podniósł głos:
– Bo ty nigdy byś nie zrozumiała, co dla mnie znaczy pasja! Całe życie tylko Excel, paragony i plan oszczędnościowy! A ja... ja się duszę!
– Dusisz się? To przepraszam, że planuję nasze życie, żebyśmy mieli na emeryturę, a nie na „prototyp” z Tomaszem!
Milczał chwilę, a potem wstał gwałtownie.
– Dość. Jestem zmęczony tym ciągłym kontrolowaniem!
– A ja jestem zmęczona byciem jedyną dorosłą osobą w tym domu – powiedziałam, zanim wyszłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
W kuchni oparłam się o blat. Serce waliło mi jak oszalałe. Pierwszy raz Paweł tak bardzo się wycofał. I pierwszy raz miałam wrażenie, że ukrywa przede mną coś więcej niż tylko nieopłaconą fakturę.
Za bardzo mu ufałam
Siedziałam przed laptopem, dłonie miałam wilgotne, serce wciąż waliło jak młotem. Zalogowałam się na wspólne konto, mimo że wiedziałam, że Paweł traktuje je jako „jego firmowe”. Po tym, co zobaczyłam na fakturze, nie miałam już żadnych skrupułów. Przelewy do Tomasza S.? Co najmniej pięć. Po 2, 3, nawet 7 tysięcy. I to nie wszystko. Płatności za wynajem „studio audio/video”, zakup VR-ów, mikserów, oprogramowania… Łącznie – ponad 60 tysięcy.
– Żartujesz sobie – szepnęłam, przesuwając myszką dalej.
Czułam, jak w głowie robi mi się pusto. Zniknęło więcej niż połowa naszych oszczędności. A on nic nie powiedział. Ani słowa. Zadzwoniłam natychmiast do banku.
– Dzień dobry, chciałabym zamówić pełen wyciąg z konta wspólnego za ostatnie 6 miesięcy – powiedziałam z trudem, starając się nie zdradzić, że łamie mi się głos.
– Oczywiście, pani Joanno – odpowiedziała uprzejmie konsultantka. – Prześlemy dokument na maila w ciągu kilku minut.
Rozłączyłam się i sięgnęłam po telefon.
– Ewka? Mam potwierdzenie. Wydał kupę kasy. Studio, sprzęty, jakieś prototypy… Tomasz to jakiś jego wspólnik.
– Myślisz, że to długi? – spytała siostra.
– Albo zdrada. Albo... jakieś idiotyczne „marzenie życia”.
– Faceci! Zawsze coś sobie muszą udowadniać. Tylko czemu za twoje pieniądze?
Zamknęłam laptopa i osunęłam się na kanapę. W głowie miałam mętlik, ale jedno było jasne, że Paweł ukrywał przede mną całe swoje drugie życie. A ja pozwoliłam mu na to, bo za bardzo mu ufałam.
Stał jak słup soli
Była sobota, zbyt cicha jak na nasze mieszkanie. Paweł zamknął się w pokoju już od rana. Powiedział tylko, że „ma rozmowę z Tomkiem”. W kuchni nastawiłam herbatę, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu. Coś mnie podkusiło, by podejść do drzwi tego całego „biura”. I wtedy usłyszałam jego głos. Nie krzyczał. Szeptał, nerwowo.
– Nie, jeszcze nie wie wszystkiego... – Pauza. – Nie mogę jej powiedzieć teraz. Już za dużo poszło... Nie możemy się wycofać.
Zamrugałam. Serce waliło mi w uszach. Otworzyłam drzwi bez pukania. Paweł aż podskoczył.
– Joanna?! Mogłaś zapukać!
– Przeszkodziłam w planowaniu, co jeszcze przede mną ukryć?
Złapał się za głowę.
– To nie tak...
– Nie? – Podeszłam i rzuciłam na biurko stos wydruków. – Studio za dziesięć tysięcy, sprzęt za piętnaście, przelewy do Tomasza. To wszystko nie istnieje? Wymyśliłam to sobie?
Milczał. Patrzył na papiery, jakby pierwszy raz je widział.
– Inwestowałem. W projekt. Chciałem stworzyć coś własnego. Platformę do interaktywnych słuchowisk. Tomasz pisze scenariusze, ja robię audio. To miało być coś wielkiego.
– „Miało”. I co? Myślałeś, że się nie dowiem?
– Bałem się, że zgnieciesz to w zarodku. Że powiesz, że to głupie.
Zacisnęłam pięści.
– Nawet nie zapytałeś!
Stał jak słup soli. A ja pierwszy raz w życiu naprawdę chciałam, żeby zniknął.
Nie potrafiłam mu współczuć
– Wiesz, co robiłem, zanim cię poznałem? – zaczął Paweł, jakby mówił do pustej przestrzeni. – Nagrywałem podcasty. Montowałem muzykę. Siedziałem w tym godzinami. Tylko to mnie wtedy trzymało przy życiu.
– I co, teraz postanowiłeś to wszystko wskrzesić? Na nowo, za nasze pieniądze?
– Dostałem mikro grant od miasta. Na start. Tysiąc złotych. A potem wciągnął mnie ten projekt. Tomasz miał znajomości, był po ASP, znał ludzi z radia. Mieliśmy robić coś zupełnie nowego – storytelling 3D, słuchowiska z wirtualnym dźwiękiem, z efektami jak w filmie. Coś, czego jeszcze nie było.
– I co? Poszło jak po maśle?
Zaśmiał się, ale gorzko.
– Nie. Studio się nie domknęło, sprzęt się psuł, Tomasz odszedł. Wszystko zaczęło się sypać. Oddałem sprzęt do komisu, część rzeczy sprzedałem na raty, ale i tak jesteśmy do tyłu.
– Jesteśmy? – parsknęłam. – My nie jesteśmy do tyłu. Ty jesteś.
Spojrzał na mnie z rezygnacją.
– Joasia… Chciałem poczuć, że żyję. Że coś jeszcze potrafię, że nie jestem tylko gościem, który składa meble z marketu. Przepraszam.
Zabrzmiało to prawdziwie. Ale ja nie potrafiłam już współczuć.
– Twoje „przepraszam” nie spłaci kredytu. I nie zbuduje zaufania od nowa.
Nie wytrzymałam. Wyszłam z mieszkania. Zostawiłam go tam – wśród kabli, planów i zrujnowanych złudzeń.
Poczułam wreszcie ulgę
Tydzień później siedziałam w kancelarii. Prawniczka przeglądała papiery, a ja słuchałam tylko połowicznie. Wiedziałam już, co muszę zrobić.
– Część umów była zawierana w ramach działalności gospodarczej męża, ale niestety... konto wspólne. Zakupy były finansowane z majątku wspólnego, więc odpowiedzialność też jest wspólna – wyjaśniła rzeczowo.
Poczułam, jakby ktoś wcisnął mi pięść w żołądek. Wróciłam do mieszkania wieczorem. Paweł siedział w salonie. Cichy, jakby mniejszy.
– Rozmawiałam z prawniczką – zaczęłam bez ceregieli. – Składamy wniosek o rozdzielność majątkową.
Uniósł głowę, zszokowany.
– Co? Joasiu, proszę... nie musimy tak od razu...
– To nie „od razu”. To efekt miesiącami budowanej iluzji, że jesteśmy partnerami. A ty przez te miesiące robiłeś swoje, jakby mnie nie było.
– Naprawię to – powiedział nagle. – Przysięgam, znajdę pracę, sprzedam wszystko, odbuduję...
– Za dużo zniszczyłeś – przerwałam. – Miałeś pasję, Paweł. Ale zapomniałeś, że masz też rodzinę.
Milczał. Nawet nie próbował mnie zatrzymać, gdy wstałam i przeszłam do sypialni. Spakowałam tylko kilka rzeczy. Klucze zostawiłam na stole. Za drzwiami, na klatce schodowej, dopadła mnie cisza. Uderzająca, ale... wyzwalająca.
Joanna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po latach spotkałam pierwszego chłopaka z liceum. Wtedy nie zdał egzaminu dojrzałości, teraz pragnął poprawki z miłości”
- „Gdy mąż odszedł do innej, pocieszyłam się umięśnionym szwagrem. Nie jestem desperatką, tylko spryciulą”
- „Po rozwodzie miałam dość dziecinnych facetów. Jednak pewien wdowiec sprawił, że chciałam pobawić się z nim w mamę i tatę”