Reklama

Jako ojciec sprawdzał się świetnie

Od pewnego czasu w naszej firmie zaczęła się nowa tradycja – co piątek po robocie szliśmy na małego drinka. Z reguły posiadówka ciągnęła się do dziesiątej wieczorem, a niektórzy wracali do domu nawet grubo po dwunastej. Ale tego sierpniowego wieczoru spotkanie skończyło się na jednym drinku. Jeden miał robotę do skończenia, drugi z rodziną wyruszał na weekendowy wypad, każdy miał jeszcze inne sprawy na głowie… Mogłam zadzwonić do Michała z informacją, że będę wcześniej, ale jakoś tego nie zrobiłam. Nie miałam zamiaru go śledzić ani nic z tych rzeczy. Byłam pewna, że dobrze zadba o nasze pociechy.

Reklama

W każdym razie takie odnosiłam wrażenie. Moja pewność zachwiała się nieco, gdy po powrocie do domu moim oczom ukazała się otwarta butelka wina, stojąca na kuchennym blacie. „No super – przeszło mi przez myśl. – Pije, gdy opiekuje się synami? Ja mu dam popalić”. Bartuś i Benio smacznie spali na piętrze, a mojego męża nigdzie nie mogłam przyuważyć, choć przeszukałam każdy kąt mieszkania. Buzowała we mnie coraz większa złość. Wszystko wskazywało na to, że ten rzekomo idealny rodzic pognał do osiedlowego „tylko po szlugi” albo z równie idiotycznego powodu, porzucając synków samych sobie. Co prawda, nie byli już brzdącami.

Ośmioletni Bartek i jego brat Benedykt, który nie omieszkał zaznaczać, że lada moment skończy jedenaście lat, teoretycznie nie powinni zostawać sami w domu. Pchnęłam tarasowe drzwi i wyszłam na zewnątrz, do przydomowego ogródka. Nigdzie nikogo nie było widać. Coś podkusiło mnie, żeby pójść w kierunku altanki. Już z pewnej odległości dotarły do mnie pewne odgłosy...

Przytłumione pojękiwania, westchnięcia i szepty przepełnione żarem. Zbliżyłam się po cichu niczym myszka pod miotełką i spojrzałam przez ażurową kratownicę... Ich splecione ciała poruszały się w zadziwiająco harmonijnym, zmysłowym rytmie. Zsynchronizowani, niczym przeznaczone sobie dwie części owocu, ale żywe i w ciągłym ruchu. Ułożeni w niezwykłej, fascynującej pozie, jakby żywcem wyjętej z indyjskiej księgi seksu. Nie miałam pojęcia, że on jest zdolny do takich wyczynów. Stałam jak wryta, wpatrując się w nich zahipnotyzowana przez dłuższy moment, aż w końcu spostrzegli moją obecność i spanikowanym ruchem zaczęli łapać za porozrzucane wokół ciuchy.

Gdy Michał usiłował nawiązać ze mną dialog, kompletnie go zignorowałam. Okręciłam się na pięcie i ruszyłam prosto do domu. Weszłam do kuchni, usiadłam przy stole i napełniłam kieliszek winem (dopiero wtedy spostrzegłam, że na stole stał jeden kieliszek, a drugi na blacie kuchennym). Wypiłam całą zawartość za jednym zamachem. Nie odczuwałam ani gniewu, ani nawet zmieszania. Poczułam wyłącznie ulgę.

Zobacz także

– Skarbie, to była tylko głupi wybryk. Nic nieznaczący. Ona nic dla mnie nie znaczy. Kocham tylko ciebie. Przysięgam, że to już nigdy więcej się nie powtórzy, tylko daj mi jeszcze jedną szansę… – tak się tłumaczył za poprzednim razem.

Historia lubi się powtarzać

Bo to na tarasie to nie był pierwszy taki wybryk. Michał zdradził mnie po raz pierwszy trzy lata temu, kiedy wyjechał w delegację. Ta laska była młodziutka, wyglądała świetnie i miała ochotę się zabawić. A Michałowi akurat wtedy bardzo brakowało rozrywki. Mnie zresztą też. Parę miesięcy wcześniej odszedł mój tata, miałam problemy w pracy, wpadłam w coś jakby depresję, choć oficjalnie nikt mi jej nie zdiagnozował.

Nie myślałam wtedy o figlach w łóżku, imprezowaniu czy nawet małych przyjemnościach w codziennym życiu, takich jak oglądanie razem jakiegoś serialu albo filmu w telewizji. Wiem, że nie było ze mną łatwo, ale to dlatego, że sama miałam ciężko. I cholernie potrzebowałam, żeby mnie ktoś wsparł. A zamiast tego dostałam… kolejny cios.

Opowiedział mi o tym osobiście. Stwierdził, że był mocno wstawiony, a ona dosłownie się na niego rzuciła i nie miał szans się obronić, ale to i tak jest zupełnie bez znaczenia… Pozbył się wyrzutów sumienia, a mnie zostawił z kolejnym kłopotem na głowie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że mu to wybaczę. Trochę pocierpię, popłaczę w nocy, dla formalności się podenerwuję, ale koniec końców i tak przyjmę przeprosiny i ruszymy dalej. Świetnie mnie znał, wiedział, jak bardzo cenię rodzinę, jej trwałość i bezpieczny dom dla naszych pociech.

– Skarbie, postępuj według własnego uznania, to zależy tylko od ciebie – oznajmiła mi wówczas Marta, moja kumpela. – Każdy z nas czasem zbłądzi, ale potem sobie wybacza i część osób mimo wszystko potrafi odnaleźć radość…

– Część? – jakoś nie za bardzo spodobało mi się to, co powiedziała.

– Wiesz, jak to jest, to zależy od określonej osoby. Jeżeli dasz radę odnaleźć się w takiej świeżej sytuacji w waszej relacji, to jakoś to będzie. Ale bez dwóch zdań nic już nie wróci do poprzedniego stanu.

Marta zdawała sobie sprawę z tego, o czym mówi, ponieważ również doświadczyła podobnej sytuacji. Różnica polegała na tym, że ona nie zamierzała wysłuchiwać żadnych tłumaczeń i po prostu kazała facetowi, który ją zdradził, się wynosić. No cóż, jej położenie było odmienne od mojego... Krócej byli małżeństwem, nie mieli dzieciaków, być może jej miłość nie była aż tak silna albo po prostu charakteryzowała się większą dumą. Ja postanowiłam przebaczyć i starałam się kontynuować nasze dotychczasowe życie.

Nic nie było tak jak wcześniej

Michał próbował, zwłaszcza na początku. Przychodził z bukietami, urządzał niespodziewane wycieczki we dwoje poza miasto, obsypywał mnie komplementami. Kłopot polegał na tym, że nie umiałam się tym do końca cieszyć. W teorii wróciliśmy do fazy zalotów, gdy mężczyzna stara się o względy kobiety, a ona mizdrzy się niczym kotka i oboje odczuwają tę wyjątkową adrenalinę. Ale tak nie było. To może zabrzmieć dziwnie, ale gdzieś w środku, zamiast podniecenia czułam… irytację. Chwilę zajęło mi zdanie sobie sprawy z tego, co czuję i jak to nazwać, ale faktycznie – to było to.

Gdy starał się o moje względy, odnosiłam wrażenie, że robi to bez przekonania. Leżąc z nim w łóżku, zastanawiałam się, jakie emocje towarzyszyły mu podczas zbliżeń z innymi kobietami. Słysząc z jego ust wyznania miłości, wyczuwałam w jego głosie sztuczność. Być może to tylko moja wybujała wyobraźnia, ale nie umiałam się jej pozbyć. Awantury powtarzały się coraz częściej, a każda kolejna przebiegała w gorszej atmosferze niż poprzednia. Gdzieś w środku zdawałam sobie sprawę, że nie uda nam się odbudować tego, co bezpowrotnie przepadło. Choć tak naprawdę zaczynałam powoli zapominać, czym właściwie to było.

Nie powiem, że toczyliśmy ze sobą wojnę, ale to, co odczuwałam, gdy spoglądałam na Michała, zaczynało być bliskie odrazy. Odczuwałam ją na widok jego skarpet niedbale porzuconych tuż obok kosza na pranie. Także wtedy, gdy zostawiał filiżanki z resztkami kawy w przeróżnych zakamarkach domu. Odczuwałam ją, gdy przyrządzał naleśniki i radośnie przy tym nucił, jakby miał jakiekolwiek prawo do radości po tym, co mi zrobił.

Znienawidziłam zmarszczki znajdujące się wokół jego oczu, niechlujny sposób ubierania, który wcześniej wydawał mi się uroczy, sarkastyczny uśmieszek oraz brzmienie jego głosu, gdy rozmawiał z kimś przez telefon. W każdym wypowiedzianym przez niego słowie i każdym wykonanym geście dostrzegałam rzucone mi wyzwanie.

Ogarniało mnie poczucie wstydu i złości. Zaczęłam darzyć swojego małżonka ogromną nienawiścią. Nic nie byłam w stanie na to zaradzić. Kiedy już podjęło się pewną decyzję, nie wypada się z niej wycofywać, a poza tym brakowało mi wtedy odpowiedniej determinacji. W końcu mimo wszystko wkładał w to jakiś wysiłek – być może niewystarczający, być może w mojej ocenie zbyt mały, a być może po prostu nie dało się zrobić nic więcej, nie dało się już poskładać tego, co rozpadło się na kawałki? Tak czy inaczej, problem tkwił we mnie. To ja nie umiałam się z tym pogodzić, to ja odczuwałam nienawiść, niezwykle okropne uczucie.

Trwałam więc w tym swoim niemym bólu, wyczekując czegoś, co w końcu położy kres temu piekłu i definitywnie zakończy tę komedię, którą było moje małżeństwo. Czegoś, co nie da mi innej możliwości. Teraz rozumiecie, czemu tamtego sierpniowego wieczoru poczułam się wyzwolona.

– Skarbie, ja serio... Strasznie cię przepraszam, błagam, posłuchaj mnie... – uklęknął przede mną, gdy jego nowa koleżanka spakowała swoje rzeczy i wyszła.

– Chcę się rozwieść – rzuciłam zwięźle i bez emocji.

Reklama

I wcale nie miałam wyrzutów sumienia. Byłam pewna, że nie zmienię decyzji. Czasem rozstanie to jedyna opcja.

Reklama
Reklama
Reklama