Reklama

Czasem człowiek budzi się rano i od razu wie, że to będzie dzień jak każdy inny. Zwykły, szary, przesycony ciszą, której nie chce się już nawet przerywać. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Bartka. Spał. Jak zwykle na boku, plecami do mnie. Jakby nawet we śnie chciał być osobno. Kiedyś lubił trzymać mnie za rękę. Teraz chyba nawet nie pamięta, jak pachną moje włosy.

Reklama

Nie wiem, kiedy to wszystko się zaczęło psuć. Kiedy przestaliśmy rozmawiać. Może wtedy, gdy oboje zaczęliśmy bardziej dbać o to, żeby nie spóźnić się do pracy, niż żeby zapytać drugiego: „Jak się czujesz?”. Albo gdy zaczęliśmy liczyć pieniądze zamiast pocałunków. Praca, rachunki, śmieci wyniesione, zakupy zrobione. Jakbyśmy żyli obok siebie, ale każdy w swoim świecie. Kiedyś byliśmy parą, która planowała podróże po Azji, marzyła o dziecku, własnym domu. A teraz? Teraz planowaliśmy co najwyżej, kto wstawi pranie.

Zdarzało się, że wracałam z pracy i zastawałam go na kanapie, wpatrzonego w telewizor. Mówiłam „hej”, a on tylko mruczał coś pod nosem. Kiedyś się pokłóciliśmy o to, że nie kupił mleka. Nie chodziło o to mleko, wiadomo. Ale on warknął, że się czepiam, ja rzuciłam, że mam dość. On wyszedł trzaskając drzwiami. Ja zostałam. Sama z tym mlekiem.

Dlatego kiedy któregoś dnia, znienacka, Bartek powiedział:
– Może byśmy gdzieś pojechali? Gdzieś daleko, żeby odetchnąć...

Poczułam coś dziwnego. Jakby ktoś wyciągnął mnie z głębokiej wody. Serce mi zabiło szybciej. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak lekko. Pomyślałam wtedy: może to jeszcze nie koniec. Może gdzieś tam pod warstwą znużenia, obojętności, zmęczenia... jesteśmy jeszcze my.

– Chcesz? – dopytał. – Egzotyka. Ocean. All inclusive. Tylko my. Na tydzień.

Skinęłam głową. Nie zapytałam od razu o pieniądze. Wtedy jeszcze chciałam wierzyć, że marzenia są ważniejsze niż saldo na koncie.

To miały być wakacje życia

– A nas na to w ogóle stać? – zapytałam cicho, jakby z obawą, że jeśli powiem to zbyt głośno, zniszczę coś kruchego.

Bartek spojrzał na mnie bez uśmiechu.

– Na co nas jeszcze stać, Iwona? Na kolejną kłótnię o brudne naczynia?

Nie odpowiedziałam. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Jego twarz była napięta, ale w oczach miał coś, co przypominało mi dawnego Bartka. Tego, który potrafił pakować walizkę w dwie godziny i zaciągać mnie na pociąg do Pragi bez planu ani rezerwacji. Może i teraz nie mieliśmy planu, ale czułam, że gorzej już być nie może.

Kilka dni później siedzieliśmy już w samolocie. Wybraliśmy hotel z widokiem na ocean, prywatne wycieczki, kolacje na plaży. Wszystko miało być idealne. Bartek załatwił to szybko, nie pytałam, na jakich warunkach. Wmawiałam sobie, że to nieistotne. Chciałam po prostu oderwać się od tej codzienności, która wysysała ze mnie siły. Obiecaliśmy sobie, że to będzie nowy początek. Reset. Że zostawiamy wszystko za sobą – rachunki, napięcia, ciche dni.

Na miejscu wszystko wyglądało jak z katalogu. Morze miało kolor, którego wcześniej nie znałam. Piliśmy drinki z lodem, śmialiśmy się do siebie przy kolacjach, robiliśmy zdjęcia. Czułam, że na moment znowu jesteśmy blisko. Wieczorami spacerowaliśmy po plaży, trzymając się za ręce. Bartek opowiadał mi historie z pracy, śmiał się, dotykał moich włosów. A ja, choć w środku czułam niepokój, pozwalałam sobie wierzyć, że może jeszcze się uda.

Pewnej nocy leżałam obok niego i słuchałam szumu fal, który dobiegał zza otwartych drzwi balkonowych. Przekręciłam się do niego i dotknęłam jego ramienia. Odwrócił się do mnie i bez słowa pocałował mnie w czoło. Wtedy naprawdę uwierzyłam, że wróciliśmy do siebie. Że wystarczyło na chwilę wyjechać, zobaczyć coś pięknego, żeby znów poczuć się blisko. Nie myślałam o tym, ile to wszystko kosztuje. Nie chciałam wiedzieć.

Powrót do szarej rzeczywistości

Kiedy wróciliśmy do domu, przez pierwsze dwa dni trwało jeszcze coś w rodzaju echa tamtych chwil. Ja odgrzewałam zdjęcia z wakacji, Bartek wracał późno z pracy i nie włączał od razu telewizora. Przez chwilę udawaliśmy, że coś się zmieniło. Że coś zostało z tego hotelu, z tego szumu fal, z kolacji pod palmami.

Trzeciego dnia rano, zanim wyszłam do pracy, chciałam zapłacić za zakupy spożywcze przez aplikację. Telefon zamrugał na czerwono. Spróbowałam jeszcze raz. Potem weszłam na konto. Kwota, którą zobaczyłam, nie była błędem. Była ostrzeżeniem. Nie mieliśmy nawet na część raty. Limit kredytowy był przekroczony, karta zablokowana.

Stałam przez chwilę z telefonem w ręce, jakby sam ekran miał mi podpowiedzieć, co dalej. Weszłam do sypialni. Bartek kończył wiązać buty.

– Nie mamy na spłatę raty – powiedziałam bez żadnego wstępu. – Karta jest zablokowana. Limit wykorzystany do zera.

Nie od razu zareagował. Usiadł i zapatrzył się w jeden punkt. Nie był zaskoczony. A przynajmniej nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby wiedział. Jakby tylko czekał, aż to wypowiem.

– To była jedyna rzecz, która jeszcze nas cieszyła – powiedział w końcu.

– Tylko że już nie cieszy – odpowiedziałam i usiadłam na łóżku, ściskając telefon w dłoni. – Przeszła z rachunkiem.

Nie krzyczałam. Nie płakałam. Ale coś we mnie zrobiło się ciężkie, tak ciężkie, że nie mogłam się poruszyć. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Bartek w końcu wstał, wziął klucze z szafki i bez słowa wyszedł. Zostałam sama. Wciąż w tej samej pozycji. Na ekranie telefonu odbijała się moja twarz. Bez wyrazu, bez emocji. Tylko oczy wydawały się obce.

Burzliwa rozmowa

Wieczorem wrócił późno. Zostawił buty w przedpokoju i nawet nie spojrzał w moją stronę. Usiadł w kuchni, włączył światło i wyjął z lodówki coś do picia. Wahałam się, czy do niego pójść. W końcu usiadłam naprzeciwko.

– Myślisz, że jeden wyjazd załatwi wszystkie problemy? – zapytałam cicho, bez złości, bez pretensji. Raczej z bezsilnością.

Nie odpowiedział od razu. Oparł się łokciami o blat, spojrzał na mnie i odparł:

– To był ostatni raz, kiedy się śmiałaś.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Chciałam coś powiedzieć, ale złość zebrała się w gardle, zanim zdążyłam znaleźć właściwe słowa.

– Śmiałam się, bo chciałam wierzyć, że nam się uda – powiedziałam ostrożnie. – Ale przecież od lat już tylko uciekasz. Najpierw w pracę, potem w ciszę, teraz w wakacje. A ja? Ja próbuję coś ratować, trzymać nas razem, dusić w sobie wszystko, żebyś tylko nie uciekł dalej.

– Ty chcesz tylko mieć kontrolę. Jak zawsze – powiedział z zimnym spokojem, nie patrząc mi w oczy.

Wybuchłam.

– A ty chcesz tylko uciekać! Jak dziecko, które zamyka oczy i udaje, że nic się nie dzieje. Nie chcesz rozmawiać, nie chcesz się zmieniać. Chcesz tylko, żeby wszystko działo się samo, żeby było wygodnie i łatwo!

Zamilkł. Patrzył na szklankę w swoich dłoniach, jakby jej zawartość była ważniejsza niż to, co właśnie się wydarzyło. Wstałam i wyszłam z kuchni. W łazience zamknęłam się od środka, siadłam na zimnych kaflach i objęłam kolana. Nie płakałam. Byłam zbyt zmęczona. Ale w głowie krążyło mi jedno pytanie, które nie dawało spokoju: czy w ogóle jeszcze jesteśmy razem? Czy to tylko forma, którą oboje udajemy, żeby nie poczuć, jak bardzo jesteśmy samotni?

Nie mogę się dłużej oszukiwać

Nie chciałam nikomu o tym mówić. Przez jakiś czas unikałam kontaktu nawet z przyjaciółkami. Ale kiedy Anka zadzwoniła i zapytała, czy się nie spotkamy, zgodziłam się bez oporu. Potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha, bez oceniania, bez rad, po prostu będzie. Siedziałyśmy w jej kuchni, piłyśmy herbatę. Opowiadałam jej o wakacjach, o hotelu, o kolacjach z widokiem na ocean. Opowiadałam spokojnym głosem, jakby to była jakaś opowieść z gazety. Żadnych emocji. Tylko fakty. Widoki, pogoda, smaki. Ona słuchała uważnie, nie przerywała.

– Brzmi pięknie – powiedziała po chwili.

– Tak. Piękne miejsca – przyznałam i spojrzałam w okno. – Ale ja czułam się, jakbym była w teatrze. Scenografia była luksusowa, ale wszystko było grane. Jakbyśmy oboje występowali w czymś, co dawno przestało być naszym życiem.

Anka spojrzała na mnie poważnie.

– Może czas przestać się oszukiwać?

Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam, że nie mówi tego złośliwie. Znałyśmy się tyle lat, widziała, przez co przechodziłam. Ale te słowa zabrzmiały boleśnie prawdziwie. W drodze do domu myślałam o tym, co powiedziała. O naszym związku. O tych wszystkich próbach naprawiania czegoś, co już dawno się rozsypało. Może to nie chodziło o brak pieniędzy, o kredyt, o wakacje. Może chodziło o coś dużo głębszego. O to, że gdzieś po drodze przestaliśmy być dla siebie ważni. Że wypaliło się coś, czego nie da się już odbudować.

W domu Bartek spał na kanapie. Telewizor grał cicho. Zdjęłam buty, przykryłam go kocem i poszłam do sypialni. Leżąc w ciemności, zrozumiałam, że już nie tęsknię. Nawet nie jestem zła. Po prostu czuję pustkę.

Iwona, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama