„Mąż zabrał mnie na weekend na grzyby. Wróciliśmy z pustymi koszykami i pozwem rozwodowym”
„– Naprawdę musimy tyle chodzić po tym lesie? – zapytałam z irytacją, gdy Tomek znów zatrzymał się, pochylając nad czymś, co według niego było śladem po grzybie. – Grzybów nie widać, a ja mam dość tego błota. – Zaraz coś znajdziemy, Mariola, daj spokój – odparł, nawet nie odwracając się w moją stronę”.
- Redakcja
– Tomek, naprawdę musimy to robić? – westchnęłam, patrząc na męża, który z zapałem pakował plecak na kolejny wypad do lasu. Był zbyt podekscytowany, jak na grzybobranie, które mnie kompletnie nie interesowało.
– Mariola, kochanie, obiecuję ci, że w tym roku znajdziemy najlepsze grzyby! – odpowiedział z szerokim uśmiechem, jakby to miało mnie przekonać.
Byłam poirytowana
Nie wiem, co mnie bardziej irytowało – jego optymizm czy to, że od tygodni naciskał na tę wycieczkę. Nie miałam nic przeciwko naturze, ale wolałabym spacer po parku z kawą w ręku niż przedzieranie się przez błoto i krzaki, szukając czegoś, co mogłam kupić w sklepie za grosze. Jednak po tylu dniach narzekań w końcu się poddałam. Pojechałabym z nim, żeby dał mi spokój. To było nasze małżeństwo – ciągłe ustępstwa, zwłaszcza z mojej strony.
Byłam zmęczona, że zawsze musiałam rezygnować z własnych potrzeb, by Tomek był zadowolony. On natomiast wydawał się zupełnie tego nie zauważać, zapatrzony w swoje plany. Czy kiedykolwiek zastanawiał się, czego ja chcę? Chyba nie. Zawsze „on wie lepiej”. A ja? Czułam się zepchnięta na drugi plan.
– Dobrze, Tomek. Jedziemy na te twoje grzyby. Ale wiedz, że to ostatni raz – rzuciłam, mając nadzieję, że tym razem naprawdę mnie posłucha.
Od razu się kłóciliśmy
Las pachniał mokrą ziemią i wilgocią. Tomek szedł przodem, z uśmiechem na twarzy, rozglądając się na wszystkie strony. Ja szłam za nim, próbując nie wejść w błoto i unikając gałęzi, które zahaczały o moją kurtkę.
– Naprawdę musimy tyle chodzić po tym lesie? – zapytałam z irytacją, gdy Tomek znów zatrzymał się, pochylając nad czymś, co według niego było śladem po grzybie. – Grzybów nie widać, a ja mam dość tego błota.
– Zaraz coś znajdziemy, Mariola, daj spokój – odparł, nawet nie odwracając się w moją stronę. – Trzeba wiedzieć, gdzie szukać.
– Może ty wiesz, ale ja tu nie widzę nic poza krzakami. Ile jeszcze będziemy tak błądzić? – syknęłam, ocierając pot z czoła.
Nawet nie wiedziałam, dlaczego się zgodziłam. Tomek tylko machnął ręką, jakby moje narzekania nie miały znaczenia. Dla niego to była zabawa. Dla mnie – męczarnia. Idziemy już od godziny, a ja nie widziałam ani jednego grzyba. Zamiast pięknej wycieczki, czułam tylko zmęczenie i coraz większą irytację.
– Jeszcze trochę, kochanie. Wiem, że tutaj na pewno coś będzie – zapewniał mnie, jakby to miało cokolwiek zmienić.
Szłam za nim, ale w głowie kłębiły mi się myśli. Dlaczego znów dałam się namówić? Wiedziałam, że tak to się skończy – Tomek będzie szczęśliwy, a ja zła i rozczarowana. Zawsze musiał mieć rację, zawsze jego plan musiał wygrać. A moje potrzeby? Nieważne. Zaciskałam zęby, próbując ignorować ból w nogach i narastającą frustrację.
Mąż stracił orientację w terenie
Czas mijał, a las stawał się coraz bardziej gęsty. Drzewa wyglądały identycznie, a ścieżka, którą szliśmy, dawno zniknęła. Tomek nadal był pewien siebie, ale ja zaczęłam poważnie się martwić. Krążyliśmy w kółko, a to nie zapowiadało się na krótką wycieczkę, jak obiecywał.
– Tomek, nie udawaj, że wiesz, gdzie jesteśmy. Krążymy w kółko od godziny! – rzuciłam, nie kryjąc złości. Było mi zimno, mokro, a w dodatku zaczęłam podejrzewać, że zgubiliśmy się na dobre.
– Nie panikuj, wiem, gdzie iść. To tylko chwilowa zmiana trasy – odpowiedział z takim spokojem, jakby to miało mnie uspokoić.
– Chwilowa? – parsknęłam, czując narastającą frustrację. – Tomek, to już nie jest zabawne. Mogłeś przynajmniej zabrać mapę albo sprawdzić telefon.
– Spokojnie, nie potrzebujemy mapy, znam ten las – odparł z lekką irytacją. – Zaufaj mi, zaraz dotrzemy do drogi.
Zaufaj mu? Jak miałam mu zaufać, skoro to nie pierwszy raz, kiedy jego „pewność siebie” prowadziła nas donikąd? To właśnie jego upór i przekonanie, że wszystko wie najlepiej, było źródłem naszych ciągłych spięć. Czułam, że to kolejna sytuacja, w której będę zmuszona przymknąć oko na jego lekkomyślność.
– Tomek, przestań udawać, że wszystko jest w porządku! Nie masz pojęcia, gdzie jesteśmy. A ty nawet nie chcesz się przyznać, że to ty nas tutaj wpakowałeś – krzyknęłam, czując, że zaraz wybuchnę.
Spojrzał na mnie z chłodnym spojrzeniem, jakby to, co mówiłam, wcale nie miało znaczenia. Miałam wrażenie, że Tomek z każdym krokiem oddalał się ode mnie nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Byłam zmęczona tym, że nigdy nie potrafił się przyznać do błędu. Zawsze wszystko musiało być po jego myśli.
Skręciłam kostkę
Szliśmy dalej, choć moje nogi od dawna wołały o odpoczynek. W pewnym momencie poczułam, jak zahaczam o coś, co okazało się korzeniem. Zanim zdążyłam zareagować, upadłam na ziemię z cichym jękiem. Zgięłam się wpół, czując, jak do oczu napływają mi łzy.
– Mariola! Co się stało? – Tomek podbiegł do mnie, jego twarz była pełna niepokoju.
– Chyba skręciłam kostkę… – niemal krzyknęłam, próbując wziąć się w garść, ale ból był nie do zniesienia.
Tomek kucnął przy mnie, próbując mi pomóc, ale ja nie mogłam już powstrzymać frustracji. Cała ta sytuacja była absurdalna – po co w ogóle tu przyszliśmy? Na co mi to było? Moje złość i ból wybuchły jednocześnie.
– Jak mam się podnieść, skoro ledwo mogę stać?! – wrzasnęłam, nie kontrolując już swoich emocji. – To wszystko twoja wina, Tomek! Nie musieliśmy tu przychodzić! Mogliśmy zostać w domu, ale nie, ty musiałeś mieć swoją wycieczkę!
– Mariola, nie przesadzaj, to tylko małe skręcenie. Zawiozę cię do domu i wszystko będzie dobrze – próbował mnie uspokoić, ale jego słowa tylko dolały oliwy do ognia.
– Dobrze?! Naprawdę? – zaczęłam krzyczeć, ignorując ból. – Mam dość twojej nieodpowiedzialności! Zawsze robisz wszystko po swojemu, zawsze musisz wiedzieć lepiej! Nigdy nie myślisz o mnie, o tym, czego ja chcę! Zostawiłabym cię tu, gdybym mogła!
Tomek zamarł, zaskoczony moimi słowami. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę to powiedziałam. Ale ja nie cofnęłam się ani o krok. Byłam zmęczona, zła i rozczarowana. To nie chodziło tylko o grzyby. Cała nasza relacja zaczynała się sypać.
Byłam wściekła
Siedzieliśmy w ciszy, ja na ziemi, z nogą pulsującą bólem, a Tomek nade mną, patrzący jakby widział mnie pierwszy raz. Czułam, jak narasta we mnie furia, jak cała ta bezradność, tłumiona miesiącami, w końcu znalazła ujście.
– Mam dość tego wszystkiego! – wybuchłam. – Mam dość ciebie, tego, że nigdy mnie nie słuchasz! Zawsze tylko ty, twoje pomysły, twoje wycieczki. A co ze mną? Nigdy mnie nie pytasz, czego ja chcę!
Tomek patrzył na mnie zdumiony, ale w jego oczach pojawiła się iskra gniewu.
– Jak możesz tak mówić? – syknął. – To tylko grzyby, Mariola, przesadzasz! Zawsze wszystko wyolbrzymiasz!
– To nie chodzi o grzyby! – przerwałam mu ostro. – Chodzi o to, że nigdy nie bierzesz mnie pod uwagę. Może czas, żebym wreszcie zaczęła myśleć o sobie. Może... o rozwodzie.
Te słowa zawisły w powietrzu. Tomek zbladł, jego twarz stężała. Patrzył na mnie, jakby nie wierzył, że naprawdę to powiedziałam. Ale ja wiedziałam, że już tego nie cofnę.
Mąż był zaskoczony
Po moich słowach zapanowała cisza, tak gęsta, że niemal mogłam ją dotknąć. Tomek stał nieruchomo, jego twarz wyrażała szok, którego się nie spodziewał. Ja siedziałam z kolanami podciągniętymi pod brodę, a łzy zaczęły cicho spływać po moich policzkach. Nie były to łzy bólu, tylko ulgi. Wreszcie wypowiedziałam coś, co od dawna dusiłam w sobie.
– Pomogę ci wstać – powiedział cicho, bez śladu wcześniejszej pewności siebie. Jego ręce były chłodne, a dotyk nie przypominał już gestu czułości.
Podniosłam się z jego pomocą, próbując stanąć na obolałej nodze. Każdy krok był torturą, ale bardziej bolało to, że milczeliśmy, jakby te wszystkie lata razem były niczym. Ruszyliśmy powoli, kierując się w stronę samochodu, choć nie byłam pewna, dokąd prowadziła ta ścieżka.
Każde z nas było zanurzone w swoich myślach. Tomek chyba pierwszy raz zobaczył, jak bardzo nasze małżeństwo się kruszyło. Ja, mimo żalu, czułam coś nowego – determinację, by go wreszcie zostawić. Może to nie było tylko o grzybach. Może to wszystko musiało się wydarzyć, żebyśmy zrozumieli, że coś w nas pękło.
Mariola, 39 lat