„Mąż żałował mi na jogurt brzoskwiniowy i chleb z serem. Zanim zrozumiałam, że to nie jest miłość, przeszłam piekło”
„On decydował, on załatwiał, on organizował. Ja stałam obok i kiwałam głową. Z czasem przestałam się sprzeciwiać i przestałam mieć własne zdanie. Przecież on wiedział lepiej. Z biegiem lat coraz mniej pytał. Potem wcale. Nawet nie zauważyłam, kiedy to się stało. To było jak powolne topnienie lodu”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam tą, która decyduje. Od dziecka wolałam nie wychylać się, nie narażać się na śmieszność. Ustępowałam. Tak było łatwiej, przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. Kiedy poznałam Tomka, miałam dwadzieścia pięć lat, a w głowie jeden wielki mętlik. On był inny, pewny siebie, zaradny, wiedział, czego chce. Wystarczyło, że podjął decyzję, a świat się do niej dopasowywał.
– Karinka, nie zastanawiaj się, ja się wszystkim zajmę – powtarzał z uśmiechem.
I rzeczywiście. On decydował, on załatwiał, on organizował. A ja? Ja stałam obok i kiwałam głową. Z czasem nie tylko przestałam się sprzeciwiać, a przestałam mieć zdanie. Bo przecież on wiedział lepiej. Z biegiem lat coraz mniej pytał. W zasadzie to wcale. Nawet nie zauważyłam, kiedy to się stało. To było jak powolne topnienie lodu – nie czuć momentu, w którym przestajesz być sobą. Bo przecież „Karinka, Ty się nie przejmuj, ja się tym zajmę”. A ja pozwalałam. W pracy nikt mnie nie słuchał, w domu nie miałam głosu. A jednak każdy uważał, że mam złote życie.
– Tomek to skarb, wszystko za ciebie zrobi. Taka wygoda – powtarzały koleżanki.
A ja się uśmiechałam. Żeby nie wyjść na niewdzięczną. Żeby nie musieć tłumaczyć, że wygoda to czasem ładnie opakowana samotność. Pewnego poranka, przy śniadaniu, Tomek spojrzał na mój talerz i westchnął:
– Karina, znowu chleb z serem? Ile razy mam ci mówić, że lepiej zacząć dzień od białka? Zrób sobie jajko, jak człowiek.
– Miałam ochotę na coś innego – odparłam cicho.
– No tak, bo ty przecież zawsze wszystko robisz pod siebie – rzucił kąśliwie i odsunął swój talerz. – I znowu krzywo ukroiłaś chleb. Co Ty robisz z tym nożem?
Zamilkłam. Bo jak zwykle nie miałam argumentów. Tylko ściśnięty żołądek. Później zadzwoniła Basia, moja siostra.
– Hej, Karina. Wszystko okej?
– Tak, dobrze – skłamałam odruchowo.
Chwila ciszy po drugiej stronie.
– Na pewno?
Zawahałam się. Ale tylko na sekundę.
– Jasne. Wszystko jak zwykle.
Bo jak miałabym jej powiedzieć, że „jak zwykle” znaczy coraz gorzej?
Czułam, że coś we mnie wzbiera
Portfel wypadł mi gdzieś między sklepem a przystankiem. Zorientowałam się dopiero, gdy stałam przy kasie z zakupami w rękach. Przeszukałam torebkę trzy razy, potem kieszenie płaszcza, po kolei wszystkie. Ekspedientka patrzyła zniecierpliwiona, kolejka rosła. Zostawiłam zakupy, przeprosiłam i wybiegłam. Wracałam tą samą drogą, rozglądałam się po chodniku, zaglądałam między krzewy. Nic. Było zimno, miałam zgrabiałe ręce i w głowie tylko jedno, że co teraz powie Tomek? Portfel się nie znalazł. Weszłam do mieszkania i usłyszałam głos męża z salonu:
– Gdzie byłaś tak długo?
Stanęłam w przedpokoju, nie zdejmując jeszcze butów.
– Zgubiłam portfel – powiedziałam cicho.
Przeszedł do przedpokoju. Patrzył na mnie bez słowa, z tym swoim spojrzeniem, jakby coś mu się nie zgadzało w mojej twarzy.
– Jak to zgubiłaś?
– Po prostu… Wypadł mi gdzieś.
Zaczął się śmiać. Nie z ulgą, nie z rozbawieniem. To był ten jego śmiech, który nie znaczył nic dobrego.
– Ty naprawdę jesteś niemożliwa. Przecież ty nawet z domem sobie nie radzisz. Gdzie byś była beze mnie?
Za nim, w salonie, siedziało dwóch jego kolegów. Słyszeli wszystko. Jeden z nich zażartował coś pod nosem, drugi parsknął śmiechem. Tomek wrócił do nich jak gdyby nigdy nic, zostawiając mnie tam, w przedpokoju, w kurtce, z rękami w kieszeniach. Stałam tak jeszcze chwilę, próbując się uspokoić. Serce biło mi za szybko, skóra na twarzy piekła. Miałam ochotę krzyknąć, rzucić czymś o ścianę, ale przecież nie robiłam takich rzeczy. Nigdy nie krzyczałam. Tylko czułam, że coś się we mnie zbiera. Coś, czego nie rozumiałam. Wieczorem próbowałam z nim porozmawiać. Siedział na kanapie i przeglądał telefon.
– Tomek, moglibyśmy porozmawiać?
Nie spojrzał na mnie. Skinął głową, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Przepraszam za portfel. Nie zrobiłam tego specjalnie. Byłam zdenerwowana, a ty… przy znajomych…
– Daj spokój – przerwał. – Nie rób z tego tragedii. Żartowałem.
– To mnie zabolało – powiedziałam ciszej.
Wzruszył ramionami.
– Jakbyś nie była taka przewrażliwiona, to byś wiedziała, że to nic nie znaczyło.
Nie odpowiedziałam. Poszłam do kuchni, udając, że mam coś do zrobienia. Dwa dni później spotkałam się z Basią. Zawsze, kiedy ją widziałam, czułam się trochę jak dziecko przy matce. Mimo że była tylko rok starsza, to właśnie ona zawsze wiedziała, co powiedzieć.
– Dziwnie wyglądasz – powiedziała, gdy usiadłyśmy na ławce w parku. – Co się stało?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam jej mówić wszystkiego. Jeszcze nie.
– Nic takiego. Po prostu… Tomek miał kiepski dzień.
– Karina, nie rób z siebie idiotki – powiedziała spokojnie, ale stanowczo. – Widziałam, jak patrzysz na siebie w lustrze. Jakbyś nie wiedziała, kim jesteś. Jakbyś się wstydziła własnego cienia. To nie jest normalne, jak on cię traktuje.
Nie odpowiedziałam. Bo co mogłam jej powiedzieć? Że się boję? Że nie wiem, jak wyglądałoby moje życie bez niego? Albo że pierwszy raz naprawdę zaczęłam się nad tym zastanawiać?
– Może powinnam odejść – powiedziałam szeptem, bardziej do siebie niż do niej.
Basia popatrzyła na mnie długo. Nie mówiła nic. I to było chyba gorsze niż jakikolwiek krzyk.
Nie czułam się winna
Nie planowałam tego. Po prostu pewnego dnia, w sklepie, spojrzałam na półkę i zamiast wybrać jego ulubiony jogurt truskawkowy, sięgnęłam po brzoskwiniowy. Zawsze twierdził, że brzoskwiniowy jest „mdły i ohydny”. Kupiłam go właśnie dlatego. W domu schowałam go głęboko w lodówce, nie chciałam się tłumaczyć. Zjadłam go sama, wieczorem, kiedy poszedł biegać. Dwa dni później spotkałam się z Basią w kawiarni. Nie spytałam Tomka o zgodę. Nie zostawiłam mu karteczki. Wyszłam, zostawiając tylko wiadomość: „Wracam wieczorem”.
– Widzę, że coś się ruszyło – powiedziała Basia z lekkim uśmiechem. – W twoich oczach wreszcie coś się pali.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc tylko napiłam się kawy. Po raz pierwszy od dawna nie czułam się winna, że robię coś dla siebie. Tomek zauważył zmianę. Oczy miał węższe, głos jakby ostrzejszy.
– Co się z tobą dzieje, Karina?
– Nic – powiedziałam. – Po prostu byłam z Basią na kawie.
– Bez pytania?
Nie odpowiedziałam. Widział, że to nie był przypadek.
– Kto ci nagadał tych głupot? – zapytał.
Wzięłam głęboki oddech.
– Nikt mi niczego nie nagadał. Mam prawo robić coś bez twojej zgody.
Słowa zabrzmiały w powietrzu tak obco, że przez moment sama nie mogłam uwierzyć, że to ja je wypowiedziałam.
Nie jestem głupia
Przyszłam wcześniej z pracy. W domu panowała cisza. W kuchni na blacie leżała jego torba. Kluczyki, telefon, portfel. Słyszałam jego głos z salonu. Myślałam, że rozmawia z kimś przez telefon, ale drzwi były uchylone i zobaczyłam, że siedzi z kolegą. Pili piwo.
– Ona się do niczego nie nadaje – mówił Tomek. – Jakby mnie zostawiła, nie dałaby sobie rady. Nie wie, jak działa świat. Nawet konta nie potrafi założyć.
Nie zauważył mnie. Stałam w korytarzu jak przybita do podłogi. Czekałam, aż coś powie jeszcze. Że żartował. Że przesadził. Ale on tylko wzruszył ramionami i sięgnął po kubek. Weszłam do salonu.
– Naprawdę uważasz mnie za aż tak bezwartościową?
Zamarł. Kolega zrobił się czerwony jak burak i szybko się podniósł.
– Ja już pójdę.
Nie zatrzymałam go. Patrzyłam tylko na Tomka.
– No co? Przecież to nie tak… – zaczął.
– To dokładnie tak. Powiedziałeś wszystko, co myślisz. Bez cenzury. Szkoda tylko, że nie miałeś odwagi powiedzieć mi tego w twarz.
Chciał coś dodać, ale nie dałam mu dojść do słowa.
– Nie jestem głupia. Wiem, że się boisz, że się zmieniam. Że nie jestem już tą samą Kariną, która cicho przytakuje. Może i się boję, ale jeszcze bardziej boję się zostać tu, gdzie mnie nie szanują.
Zamilkł. Patrzył, jakby pierwszy raz widział mnie naprawdę. A ja w końcu wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi. Tym razem głośno.
Nie wiedziałam, czy dam radę
Nie czekałam, aż zapyta, dokąd idę. Spakowałam walizkę wieczorem, gdy poszedł biegać. Wrzucałam do niej ubrania bez większego zastanowienia. Nie pakowałam zdjęć, książek, ani filiżanki, którą dostałam od Basi na trzydziestkę. Tylko to, co niezbędne. I dokumenty. Klucz od mieszkania położyłam na stole. Basia otworzyła mi drzwi zanim zdążyłam zadzwonić.
– Wiedziałam – powiedziała cicho i przytuliła mnie, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Przez kilka minut siedziałyśmy w milczeniu. Dopiero potem opowiedziałam jej wszystko. O tych wszystkich dniach, kiedy milczałam. O tym, jak przestałam być sobą. I o tamtej rozmowie w salonie, którą usłyszałam przypadkiem.
– Czułam się wtedy, jakby mnie nie było. Jakbym była czymś, co po prostu zniknęło z jego życia i nikt nawet tego nie zauważył.
Basia słuchała bez przerywania.
– Zawsze czekałam, aż się odważysz – powiedziała w końcu. – Bałam się tylko, że nigdy nie dasz sobie do tego prawa.
– Nie wiem, czy dam radę – powiedziałam, patrząc na swoje dłonie.
– Nie musisz być od razu silna. Wystarczy, że nie wrócisz.
Te słowa zapadły we mnie głęboko. Jakby ktoś wreszcie nazwał wszystko, czego nie umiałam wcześniej wyrazić.
Bałam się trochę
Mieszkanie było niewielkie, ale miało światło. Rano w kuchni słońce wpadało przez okno i padało prosto na blat. Pierwszego dnia zapisałam się na jogę. Drugiego – poszłam do banku i założyłam konto. Trzymałam długopis mocno, jakbym bała się, że zaraz popełnię błąd. Urzędniczka uśmiechnęła się łagodnie.
– Pierwszy raz?
Skinęłam głową.
– Wszystko dobrze, spokojnie – powiedziała. I to wystarczyło.
Kilka dni później poszłam na rozmowę kwalifikacyjną. Nie miałam wielkich oczekiwań. Po prostu chciałam pracować. Po spotkaniu długo chodziłam po mieście. Kupiłam sobie drożdżówkę. Usiadłam na ławce, zjadłam ją powoli. Sama. Całą. Wieczorem, kiedy wróciłam do mieszkania, usiadłam przy oknie. Sąsiadka z naprzeciwka podlewała kwiaty. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
– Pierwszy dzień na swoim? – zapytała.
– Tak. Trochę się boję.
– To dobrze. Znaczy, że ci zależy.
Wróciłam do środka i po raz pierwszy od dawna nie czułam się jak gość w swoim życiu.
Byłam wreszcie wolna
Wieczorem zaparzyłam herbatę i usiadłam na podłodze w nowym mieszkaniu. Jeszcze nie miałam zasłon, dywanu, ani szafki pod telewizor. Było pusto. Ale nie duszno. Nie czekałam, aż ktoś mi powie, co mam robić. Nie bałam się, że zapomnę kupić jogurtu, że źle postawię kubek, że powiem coś nie tak. Tomek nie dzwonił. Ja też nie próbowałam się z nim kontaktować. Basia przynosiła mi czasem zupę w słoiku, czasem tylko siadała obok i mówiła, co u niej. Nie wypytywała. Pozwalała mi mówić wtedy, kiedy byłam gotowa.
Patrzyłam przez okno na rozświetlone bloki i myślałam, że może naprawdę nie wiem, co robię. Może popełnię mnóstwo błędów. Ale pierwszy raz będą to moje błędy. Moje decyzje. Byłam sama. Trochę się bałam. Trochę tęskniłam. Ale pierwszy raz od bardzo dawna czułam coś jeszcze – wolność. I to wystarczyło. Na teraz.
Karina, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rzuciłam wszystko dla chłopaka z internetu. Miał mnie nosić na rękach, a zamiast tego do domu wracam na tarczy”
- „Wystroiłam się, by zaimponować mężowi, a on mnie upokorzył. Nie wie, że moja przemiana to nie jest jedyna niespodzianka”
- „Pracuję w korporacji i nie mam czasu dla syna. Gdy chciałam zwolnić tempo, usłyszałam to jedno okropne zdanie”