„Mąż zajadał się smażonym karpiem teściowej, a na moje potrawy nawet nie spojrzał. Aż było mi siebie żal”
„Teściowa właśnie przewracała kolejne porcje ryby na patelni, a zapach tłuszczu wgryzał się w zasłony. Starałam się zignorować ten aromat i skupić na moim pieczonym łososiu w sosie, który powoli dochodził w piekarniku. Przepis z francuskiego bloga kulinarnego. Dla mnie – cudo. Dla reszty rodziny? Jak się okazało – zbędna fanaberia”.

- Redakcja
Wigilia od zawsze była dla mnie czymś więcej niż tylko kolacją. To był moment, kiedy wszystko – od obrusu z haftem po uszka w barszczu – miało znaczenie. Lubiłam ten szał przygotowań, przekopywanie przepisów, testowanie nowych smaków, a potem wyczekiwanie, czy ktoś zauważy, że w tym roku kutia jest z miodem gryczanym, a nie lipowym. W moim świecie jedzenie było sposobem okazywania miłości. Kiedyś wierzyłam, że w naszym małżeństwie to działa w dwie strony. A potem nadeszły święta, które wywróciły ten obraz do góry nogami.
Puściły mi nerwy
Z kuchni dobiegało skwierczenie karpia. Teściowa właśnie przewracała kolejne porcje ryby na patelni, a zapach tłuszczu wgryzał się w zasłony. Starałam się zignorować ten aromat i skupić na moim pieczonym łososiu w sosie, który powoli dochodził w piekarniku. Przepis z francuskiego bloga kulinarnego. Dla mnie – cudo. Dla reszty rodziny? Jak się okazało – zbędna fanaberia.
– Ktoś się skusi na łososia? – zapytałam przy stole, podsuwając elegancką półmisę.
Milczenie. Teściowa nawet nie uniosła głowy znad talerza. Maciek też. Właśnie zjadał drugi kawałek karpia.
– Mamo, jak ty to robisz, że ten karp zawsze tak smakuje? – powiedział, wyciągając rękę po trzeciego.
– O, kochanie, to tylko masło i dobra ryba – zachichotała teściowa, poprawiając apaszkę. – Żadnych wymysłów.
Zignorowałam ten przytyk.
– A ty, kochanie? – zwróciłam się do Maćka. – Spróbujesz mojego łososia? Dla odmiany?
– Łosoś? Może później. Jestem już taki najedzony… – wymamrotał, nawet nie patrząc na mnie.
– No tak, bo, jak się nażre smażeniny, to potem nie ma miejsca na nic innego – wypaliłam.
Teściowa rzuciła mi lodowate spojrzenie.
– W święta wypadałoby trochę kultury przy stole, nie sądzisz?
– W święta wypadałoby też docenić, że ktoś coś ugotował – rzuciłam.
Uśmiechnęłam się słodko
Po kolacji zajęłam się sprzątaniem, bo oczywiście nikt inny nie kiwnął palcem. Teściowa zasiadła w fotelu, jakby właśnie przebiegła maraton. Maciek zaszył się w telefonie. Talerze piętrzyły się w zlewie, a ja, z rękami w wodzie, próbowałam nie kląć pod nosem.
– Kochanie, chcesz, żebym ci pomógł? – zapytał Maciek z kanapy.
– No jasne. Przetrzyj stół. Nie przepracujesz się – syknęłam.
– To może jednak nie. Ty to zawsze wszystko musisz skomentować – rzucił, nie ruszając się ani o centymetr.
– No, jak święta, to święta – dołożyła od siebie teściowa. – A nie czepianie się o głupoty.
– A, rzeczywiście. Ględzenie o rybie to niepotrzebny dramat – mruknęłam, rzucając gąbkę do zlewu.
Maciek westchnął teatralnie, jakby to on miał zmywać. Wyszłam z kuchni, wytarłam ręce o fartuch i usiadłam w jadalni, wpatrując się w swój sernik z białą czekoladą. Nikt go nawet nie spróbował.
– Ktoś chce sernika? – zapytałam z nutą nadziei.
Cisza.
– Wygląda... ciekawie – powiedziała w końcu teściowa. – Taki nietypowy. Mogłabyś tylko dodać więcej bakalii.
Uśmiechnęłam się słodko.
– A może mniej karpia? – odpowiedziałam.
Maciek podniósł wzrok.
– Możemy nie kłócić się w Wigilię?
– Jasne. Tylko przypomnij mi, żeby za rok zamówić catering. Wtedy nie będzie na kogo się krzywić.
Miałam żal
Wstałam i poszłam do kuchni. Maciek dalej patrzył w telefon, teściowa gapiła się w telewizor, a ja stałam w kuchni, czując, jak rośnie we mnie frustracja. Po chwili usłyszałam za sobą kroki.
– Nic się nie stało, a ty wszystko... – powiedział mąż.
– Co!? – odpowiedziałam ostro, nie odwracając się w jego stronę. – To, że przez cały dzień zajmowałam się gotowaniem, sprzątaniem i ubieraniem choinki, a wy od rana siedzicie na tyłkach, jakby to był zwykły dzień.
Zamilkł na chwilę. Chyba nie wiedział, co odpowiedzieć. W końcu podszedł do mnie, z rezygnacją na twarzy.
– Przepraszam. Chciałem, żebyś miała święta, o jakich marzysz, ale... wiesz, jak jest. – Położył rękę na moim ramieniu, próbując łagodzić napięcie.
– Tak, wiem. Jak zawsze. Mam się uśmiechać i czekać na wasze „dziękuję”. – W moim głosie brzmiała nuta żalu.
Zamilkł znowu. Czułam, że nie chce rozmawiać o tym na głos. Może i miał rację. Może święta nie były do końca jego winą. Może nie potrafił nic zmienić. Tylko że ja potrzebowałam, żeby dostrzegł, że wszystko, co robiłam, miało znaczenie.
– Wiesz, co? – Zdecydowałam się, by zakończyć tę rozmowę. – Za rok zamówię catering. Chociaż raz chcę spędzić te święta w spokoju.
Maciek spojrzał na mnie przez chwilę, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa, ale w końcu tylko kiwnął głową.
Byłam rozczarowana
W pierwszy dzień świąt obudziłam się z bólem głowy. Wstałam jako pierwsza. Zrobiłam sobie kawę i usiadłam przy stole, wpatrując się w mój sernik. Po chwili weszła teściowa, owinięta w szlafrok, z miną, jakby to jej ktoś zniszczył święta.
– Ty to jednak jesteś drażliwa – westchnęła, nalewając sobie herbaty. – Zamiast cieszyć się, że wszyscy byli razem…
– Razem? – spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Siedzieliście jak goście w hotelu. Czasem wystarczyłoby zwykłe „dziękuję”.
– Przecież nie chodzi o słowa. Liczy się atmosfera – powiedziała i po chwili dodała – A tej, przyznam, zabrakło.
– No to może następnym razem atmosfera sama wszystko ugotuje – odparłam.
Teściowa westchnęła teatralnie i wyszła bez słowa. Maciek pojawił się chwilę później. Włosy potargane, oczy jeszcze nieprzytomne.
– Dzień dobry. – Przeciągnął się, jakby wczoraj nic się nie wydarzyło. – Robisz kawę?
– Już sobie zrobiłam. – Wzięłam łyk i spojrzałam na niego. – Wiesz, myślałam, że w święta ktoś mnie zauważy. Doceni.
Zawahał się. Chyba zaskoczyła go moja szczerość.
– Wiem, że przesadziłem. I mama też. Po prostu… tak zawsze było. Tradycja.
– To ja nie jestem już częścią tej tradycji?
Spojrzał mi w oczy.
– Jesteś.
Nie odpowiedziałam.
Spojrzał na mnie smutno
Do obiadu w zasadzie nikt się nie odzywał. Teściowa co chwilę teatralnie wzdychała. Maciek próbował robić dobrą minę do złej gry, ale miałam wrażenie, że najchętniej zapadłby się pod ziemię. Siedziałam prosto, z wymuszonym uśmiechem, nakładając na talerze pieczeń, której nikt nie pochwalił.
– Nie wziąłeś sobie ziemniaczków – powiedziałam, patrząc na pustą przestrzeń obok mięsa na talerzu Maćka.
– Jakoś nie mam ochoty – mruknął.
– A bo może znowu nie takie jak u mamy? – rzuciłam, nie mogąc się powstrzymać.
– Przestań. – Westchnął, nie patrząc na mnie. – Możemy po prostu zjeść bez sarkazmu?
– Jasne. Możemy też nie jeść w ogóle. W sumie... komu to potrzebne?
Teściowa spojrzała na mnie znad okularów.
– Jeśli chodzi o mnie, to ja nie narzekałam. Tylko nie jestem przyzwyczajona do takich... eksperymentów. Ja wolę tradycyjną kuchnię.
– No tak. Wszystko, co nie ocieka tłuszczem, to już eksperyment – odparłam słodko.
Maciek odłożył widelec.
– Dobra. Nie tak miały wyglądać te święta.
– Masz rację – skinęłam głową. – Miałam nadzieję, że chociaż raz ktoś doceni, że się staram. Najwyraźniej to musi przyjść z opakowania i metką „zrobione przez mamusię”.
Zapadła cisza. Wreszcie teściowa wstała i bez słowa poszła do pokoju. Maciek spojrzał na mnie smutno.
– Może... faktycznie ten catering to nie taki głupi pomysł.
– O, to jedyna rzecz, na którą się zgodzimy w tym domu – parsknęłam.
– Za rok? Ty zamawiasz, ja płacę. Umowa?
– Umowa. Tylko niech mama przyjedzie po 17:00.
Miałam nadzieję na zmiany
Wieczorem siedzieliśmy we dwoje na kanapie. W pokoju było cicho, tylko w tle sączyła się kolęda z radia, ta stara, sentymentalna wersja, której zawsze słuchałam w dzieciństwie. Maciek trzymał w dłoniach pusty kubek po herbacie i kręcił nim w palcach, jakby miał mu zdradzić jakiś sekret.
– Wiesz, że nie jestem najlepszy w okazywaniu… – zaczął.
– Uczuć? Szacunku? – pomogłam mu, patrząc prosto przed siebie.
– No, właśnie. – Westchnął. – Czasem robię coś, co wydaje mi się normalne, a dopiero potem widzę, jak to wygląda z twojej perspektywy.
– Mhm.
– I wiem, że te święta były dla ciebie ważne. Jak co roku. A ja... zachowałem się jak buc.
– Trochę tak – przyznałam, nie spuszczając wzroku z choinki.
– Przepraszam.
Odwróciłam głowę. Spojrzałam na niego. I choć bardzo chciałam być twarda do końca, coś we mnie pękło.
– Dobra. Zrobimy tak. Za rok zamawiam catering, ty zabierasz mamę do kina, a ja spędzam Wigilię w dresie.
Uśmiechnął się nieśmiało.
– Może nawet zjemy pizzę?
– Tylko jeśli będzie z łososiem.
– A jak powiem, że wolę karpia?
– To śpisz u mamy.
Oboje się zaśmialiśmy. I choć czułam w sercu jeszcze resztki żalu, wiedziałam jedno – za rok będzie inaczej. Może nie lepiej, ale inaczej. I to mi wystarczyło.
Iwona, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przez ponad 30 lat żyłem w nieświadomości. Prawdę odkryłem przez przypadek, chociaż moi rodzice starannie ją ukrywali”
- „Kochałam zakupy bardziej niż ludzi. Wszystkie pieniądze przepuszczałam na perfumy, ciuchy i buty”
- „Wydałam na zakupy świąteczne 2 tysiące, a jeszcze nie kupiłam prezentów. W 2026 roku nie będzie co do gara włożyć”