Reklama

Z Adamem zawsze byliśmy świetnym zespołem, oboje ceniłyśmy rzetelne planowanie, niczego nie zostawialiśmy przypadkowi, dlatego żyło nam się komfortowo i dokładnie tak, jak tego chcieliśmy. Zarówno planowanie naszego ślubu, jak i umowa z deweloperem, który budował nasze przyszłe mieszkanie, były wielokrotnie omawiane, doskonale zorganizowane i zaplanowane na ewentualność nieprzewidzianych zdarzeń. Nawet nasz tymczasowy pobyt u moich teściów został starannie przemyślany i obłożony mnóstwem warunków, które głównie ja postawiłam, choć teściowa również dołożyła swoje.

Reklama

Zdecydowanie lepiej jest ustalić wszystko na samym początku, aby uniknąć niedomówień i sprawić, by wszyscy byli zadowoleni, oczywiście zgodnie z danymi okolicznościami. Moi teściowie byli bardzo szlachetni, że zdecydowali się wziąć nas pod swój dach, po to, abyśmy nie byli zmuszeni do wynajmowania pokoju od nieznajomych, czekając na przekazanie kluczy do naszego mieszkania. Wówczas wydawało mi się, że największym problemem, z którym przyjdzie nam się zmierzyć, będzie niekończąca się kolejka do łazienki, która powstaje co rano przed wyjściem do pracy. Nie spodziewałam się, że życie zafunduje mi tak wielką niespodziankę.

Byłam przerażona, gdy myślałam o porodzie

Ciąża mnie zaskoczyła, nie ma co ukrywać. Mój teść prawie umarł ze śmiechu, gdy dowiedział się, że będzie dziadkiem. Swój śmiech tłumaczył ogromną radością na wieść o wnuku, ale ja czułam, że tak naprawdę rozbawiła go myśl, że to w naszym idealnie zaplanowanym w życiu pojawił się tak zaskakujący element. Po początkowym zaskoczeniu powoli godziłam się z myślą, że choć nie mamy jeszcze swoich czterech ścian, w naszym życiu pojawi się dziecko.

– Minie jeszcze dużo miesięcy – starał się mnie uspokoić Adam, choć sam był wyraźnie przestraszony. – To mnóstwo czasu, na pewno zdążymy przeprowadzić się do naszego mieszkania.

– Ale zanim to nastąpi, musimy je jeszcze wykończyć i umeblować – westchnęłam. – Nie będziemy z maluchem latać po sklepach budowlanych?

Zobacz także

– Oczywiście, ale ja tutaj nie widzę żadnego problemu. Będziemy go zabierać ze sobą wszędzie, musi się do tego przyzwyczaić.

– Rozumiem, że spodziewasz się syna?

– Tak tylko gadam, nie przywiązuj takiej wagi do wszystkich słów, Monia, lepiej skup się na ćwiczeniu oddychania – odpowiedział, nieco zirytowany. – Pójdziemy na kurs do szkoły rodzenia, aby lepiej zrozumieć, jak sobie z tym radzić. Nauczymy się i wszystko będzie dobrze.

Przywiązałam się do tej myśli

Nieco przerażało mnie to, że to ja miałam stać się matką, ciąża zaskoczyła nas, bo pojawiła się nieco wcześniej niż sobie zaplanowaliśmy, ten fakt nie dodawał mi pewności siebie. Nie bez żalu musieliśmy zmienić nasze plany na nadchodzące miesiące, ale optymistycznie patrzyliśmy w przyszłość i czekaliśmy na nasze dziecko. Wzrastało we mnie, ale gdyby nie test ciążowy, nie byłabym świadoma, że tam jest. Wydawało mi się to niewiarygodne, że już za kilka miesięcy moja codzienność będzie się koncentrować wokół krzyczącego malucha.

Pierwszym realnym sygnałem nadchodzących przemian miało być badania USG, które miało potwierdzić ciążę. Gdy byliśmy w piątym tygodniu, wspólnie z Adamem udaliśmy się na badanie. Zaniepokojony, trzymał mnie za rękę, a ja z kolei mocno ściskałam jego dłoń – wsparcie było dla mnie niezwykle istotne, bo mimo wszystko się bałam.

– Nie martw się tak, wszystko jest pod kontrolą – próbował mnie pocieszyć Adam, choć trochę nieporadnie. – Wkrótce ujrzymy nasze maleństwo i sama zrozumiesz, że się nie mylę.

– Czy może się pani już położyć? Bardzo proszę – lekko zirytowany lekarz przerwał nasze gorączkowe rozmowy.

Mój mężczyzna pomógł mi położyć się na kozetce, tak jakbym była w zaawansowanej ciąży i nie była w stanie się poruszać. Zdecydowaliśmy, że od samego początku będzie uczestniczył we wszystkich badaniach kontrolnych, aby nic go nie ominęło. Aspirował do roli odpowiedzialnego ojca, czerpiącego radość z zadań, jakie niesie ze sobą rodzicielstwo.

W momencie, gdy byłam w piątym tygodniu ciąży, czułam się fantastycznie, nie odczuwałam żadnych dolegliwości, byłam zdrowa jak koń. Toteż zaczęłam odczuwać niepokój, podczas badania, które moim zdaniem się przedłużało, a lekarz intensywnie przyglądał się obrazom z ultrasonografu.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam

– Panie doktorze – Adam nie wytrzymał. – Czy już coś wiadomo?

– Tak, macie dziecko! Ba, nie jedno! Milczę, ponieważ próbuję dokładnie zobaczyć wszystkie pęcherzyki, które są waszym przyszłym potomstwem.

– Eghrr – z gardła Adama dobył się osobliwy dźwięk. – Co to znaczy: wszystkie?

– Wszystkie cztery – odpowiedział z dumą lekarz, jak gdyby to on był twórcą tego, co odkrył u mnie w brzuchu. – Gratulacje dla was, to wielopłodowa ciąża! Staniecie się rodzicami czworaczków.

Początkowo nie mogłam do końca pojąć, co się ze mną dzieje, radosne informacje przyjmowałam stopniowo. Najpierw przyswoiłam fakt, że jestem w ciąży i że dziecko rozwija się normalnie. Następnie zaczęły do mnie docierać pozostałe informacje.

Ciąża wielopłodowa

– Czworaczki? – westchnęłam – Czy jest pan pewien, panie doktorze?

Badanie ultrasonograficzne nie kłamie. Byłam w ciąży z czwórką bobasów, co razem z mną dawało pięć osób, a w roli ojca występował szósty – Adam.

O matko, jestem przerażona... to jest ponad moje siły... – zaczęłam płakać i nie mogłam zapanować nad szlochem.

Cała moja pewność siebie została zastąpiona strachem. Nie czułam się gotowa ani na jedno, ani tym bardziej na czworo dzieci. Co jeśli coś pójdzie nie tak? Dowiedziałam się, że ja oraz moja wielopłodowa ciąża będziemy pod specjalnym nadzorem, powinnam być optymistycznie nastawiona i nie powinnam się niepotrzebnie martwić. Wzmocniona tymi radami, oparłam się na Adamie i wyszłam na korytarz. Był równie wystraszony jak ja.

– Wszystko będzie w porządku – mówił, ale zaciśnięte zęby zdradzały jego niepokój. – Spróbuj spojrzeć na to z innej perspektywy. Za jednym razem przyjdą na świat wszystkie nasze pociechy. Będą miały okazję rosnąć razem i cieszyć się wspólną zabawą. Czyż to nie brzmi fantastycznie, Monisiu?

Starał się przekazać mi pozytywne myśli, jednak nie zdołał zaszczepić we mnie optymizmu. Moje myśli pełne były fragmentów historii, które usłyszałam o powikłaniach w ciążach bliźniaczych, o skomplikowanych porodach, a ja była na progu urodzenia aż czwórki dzieci! Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Powróciliśmy do domu w ciszy, Adam przestał próbować podnosić mnie na duchu, zauważywszy, że to nie przynosi efektów.

– Razem powiemy rodzicom? – zapytał, kiedy przekroczyliśmy próg naszego domu.

– Przygotuj grunt, muszę jeszcze skorzystać z łazienki. Jestem w ciąży – użyłam mojego stanu jako usprawiedliwienia.

Nagle chciałam po prostu zostać sama, przemyśleć, zastanowić się, bo wszystkie te informacje dość mocno mnie przytłoczyły.

W końcu nadszedł ten dzień

Adam wkroczył do pokoju, z którego słychać było rozmowy teściów, a ja zostałam w przedsionku. Przygnębiona opadłam na podłogę, opierając się o ścianę, w pozycji w jakiej stałam, nie zdejmując ubrań. Oparłam głowę na kolanach, usiłując powstrzymać łzy. Pragnęłam płakać, ale niekoniecznie z radości. Marzyłam o macierzyństwie, lecz perspektywa czwórki dzieci wydawała się przerażająca. Jak uda mi się donosić i urodzić czwórkę? Co nastąpi później? Jak sobie poradzę? Czy uda mi się opiekować wszystkimi maluchami?

Monisiu, nie przejmuj się. Z Ludwikiem zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc ci w opiece nad dziećmi Twoi rodzice także nie odmówią wsparcia, bo opieka nad czworaczkami to nie lada wyzwanie. Najistotniejsze teraz jest zdrowie – twoje oraz maluszków.

Moja teściowa przykucnęła obok mnie i nieporadnie pogłaskała mnie po głowie. Siedzenie na podłodze było dla mnie niewygodne, co prawdopodobnie przyczyniło się do tego, że zaczęłam płakać. Zmusiła mnie do wstania i zaprowadziła do innego pomieszczenia. Usiadłam obok Adama, którego twarz była blada jak kreda.

– Cóż, przed nami trudne zadanie – rzucił pod nosem ojciec męża. – Wszyscy na stanowiskach, jeśli potrzeba, jestem gotowy do działania. Możecie na mnie polegać, maluchy. Będę was woził, przewoził, zmieniał pieluszki. Na pewno się nauczę, bo w czasach, gdy my mieliśmy dzieci, nie było pampersów.

– Możecie z nami mieszkać tak długo, jak tylko chcecie – dodała matka męża.

– Dziękuję, ale wolałabym jak najszybciej przenieść się do mojego własnego domu – powiedziałam zdecydowanie, przestraszona widmem wychowywania czwórki dzieci w ciasnym domu rodziców Adama.

– Moniu, lepiej nie planować za wiele, bo nie wiadomo, co przyniesie przyszłość – dodał niepokojąco ojciec męża.

Na kolejne badanie USG stawiłam się jako przyszła matka czwórki dzieci, ale w trakcie okazało się, że obecna sytuacja się zmieniła.

– Dostrzegam trzy zarodki, czwarty najwyraźniej nie przetrwał. To czasem się zdarza. Pozostałe trzy rozwijają się prawidłowo, rosną jak na drożdżach.

Gdy przyzwyczaisz się do myśli, że będziesz mieć pod skrzydłami czworo dzieci, to myśl o trójce nie jest już taka straszna. Wróciłam do domu całkowicie pogodzona z tym, co przyniesie przyszłość i przyzwyczajając się do myśli, że zostanę matką trójki dzieci. Adam już wcześniej zaakceptował rolę przyszłego ojca, ale dla niego to było prostsze, ponieważ nie miewał nocnych koszmarów związanych z detalami porodu.

Zaangażowaliśmy się w przygotowanie wszystkiego, co wiąże się z posiadaniem dzieci, czyli przeglądaliśmy oferty wózków, nosideł, przewijaków oraz wanienek. Największym wyzwaniem okazały się wózki, bo wszystkie dostępne modele były maksymalnie przeznaczone dla dwójki. W końcu udało nam się natrafić na bardziej rozbudowaną propozycję, lecz jej cena sprawiła, że osłabliśmy. Ostatecznie nasi rodzice zadeklarowali, że zakupią wózek, a my mogliśmy skupić się na pozostałych elementach wyprawki.

Nastał w końcu ten wyjątkowy moment, poczułam skurcze, a Adam odwiózł mnie do szpitala. Opuszczając salę porodową, byłam bogatsza o całe spektrum niezwykłych doświadczeń, stając się matką trójki dzieci, które przyszły na świat za sprawą sił natury.

Była ze mną rodzina – mąż, teściowie i moi rodzice

Każde z nich było rozemocjonowane, bombardując biednego Adama bezcennymi poradami na temat trzymania dzieci. Zdołał samodzielnie zrobić tylko kilka kroków, zanim drugi syn został mu zabrany przez rozradowaną i chętną do pomocy babcię. Nikt nie ośmielił się pouczać mnie, ale moja mama nie przestawała patrzeć na córeczkę, którą niosłam, a nawet wyciągała ręce, na wszelki wypadek, gdybym miała się potknąć.

Z takim zgiełkiem, nieładem i chaosem dotarliśmy do zaparkowanych nieopodal aut, a tam czekał na nas kolejny dylemat. Kto powinien siedzieć w którym samochodzie i jak bezpiecznie umieścić dzieci w fotelikach–nosidełkach. Jak to zrobić? Ostrożnie! Nie od tej strony. Od tamtej!

Takie zmęczenie i oszołomienie, mnie ogarnęło, że nie brałam udziału w tych rodzinnych przepychankach, ale cieszyłam się, że otaczają mnie ludzie, którzy mnie kochają. Nigdy wcześniej nie potrzebowałam takiej pomocy, bałam się, że zostanę sama z nowo narodzonymi maluchami. Mówi się, że matka zawsze wie, co robić, ale to w moim przypadku nie było prawdziwe. Uwielbiałam moje dzieci, lecz nie wiedziałam do końca, jak zająć się całą trójką jednocześnie.

Gdy przyjechaliśmy do mieszkania rodziców mojego męża, uczucia nieco się uspokoiły. Nasza maluchy leżały spokojnie jak małe aniołki, a to, że były takie ciche, przyciągało do ich łóżeczek dziadków.

– Milenka, Sebastian i Marek – wypowiedział z sentymentem mój teść. – Chłopcy są niczym obrazki, tylko dziewczynka jest trochę drobniejsza, ale szybko nadrobi.

Faktycznie, moja córka była lżejsza od swoich braci, sprawiała wrażenie niezwykle delikatnej, prawie przeźroczystej, jakby nie była w pełni gotowa do życia. Jej apetyt był znacznie mniejszy niż u jej żarłocznych braci, a przyrost masy ciała był niewielki. Już podczas pobytu w szpitalu miałam poczucie, że Milenka nie posiada wystarczającej determinacji do walki, a to uczucie było teraz jeszcze bardziej intensywne.

Natomiast Sebastian i Marek zdecydowanie domagali się uwagi, wrzeszcząc na całe gardło i zagłuszając nieznacznie piszczącą siostrę. Każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z opieką nad niemowlęciem, powinien pomnożyć wszystkie wykonywane obowiązki razy trzy. Równoczesne karmienie, przewijanie i usypianie dostarczało zajęcia dla wszystkich obecnych. Posiadałam jedynie dwie ręce, a dzieci nie wykazywały chęci do czekania na swoją kolej. Dziadkowie podjęli się podziału dyżurów, pomagali z wszelkich możliwych sił, Adam miał na swoim koncie nocne zmiany, chodził niewyspany niczym zombie, potykaliśmy się o siebie, przekazując sobie pociechy lub krótkie wiadomości dotyczące tego, co należy zrobić przy którym maluchu.

Miałam z Adamem pewne różnice zdań dotyczące stanu Milenki. Ja byłam zaniepokojona, a on utrzymywał, że zbytnio się martwię, bo w razie jakichkolwiek problemów, lekarze by nas o tym poinformowali. Nakazali nam cierpliwość i monitorowanie stanu dziecka, a więc nie powinnam robić z tego dramatu. Adam był wykończony, co skutkowało jego nieuwagą, ale to go nie usprawiedliwia. Byłam na niego zła, że nie jest dla mnie oparciem, gdy tak bardzo boję się o stan córki.

Po kilku miesiącach sytuacja stała się nieco lżejsza, kiedy dzieci w zasadzie jednocześnie zdecydowały się przestać jeść w nocy, ale nadal potrzebowały nieustannej troski.

– Czy tak już zostanie? – zapytał Arek. – Nie na to się pisałem.

Oczywiście żartował, ale i tak mnie to zasmuciło. Zauważyłam, że zaczyna tracić entuzjazm, przemęczenie i monotonność zadań związanych z dziećmi go pokonały.

Pewnego dnia znikł i pojawił się dopiero rano

Dawniej mieliśmy inne sposoby na spędzanie czasu, obecnie jednak nasza codzienność kręciła się wokół pieluch i karmienia, a jedynym urozmaiceniem były rutynowe wizyty u lekarza. W dalszym ciągu zamieszkiwaliśmy u rodziców mojego męża, nasze mieszkanie wymagało jeszcze wykonania prac wykończeniowych, ale nie mieliśmy czasu, aby się tym zająć. Popierałam pomysł, aby poczekać, aż nasze dzieci podrosną i dopiero wtedy zająć się urządzaniem wnętrza. Adam jednak był zdania, że to jest jego zadanie i upierał się, aby to zrobić.

I tym sposobem znikał na całe dnie, zasłaniając się wizytami w sklepach budowlanych i nadzorowaniem prac. Zauważyłam, że stara się odizolować od domu i płaczących maluchów, nie mógł sprostać wyzwaniu, jakim było jednoczesne ząbkowanie trójki dzieci, ja również była na skraju wytrzymałości, ale nie miałam wyjścia, musiałam być z nimi. On natomiast znikał, wyraźnie nie dawał rady.

Coraz więcej zaczynało nas dzielić, Adam bywał coraz mniej w domu, kiedyś nawet powiadomił mnie, że zostanie na noc w pracy z zespołem i przenocuje w mieszkaniu. Zaczęłam odczuwać niepokój. Nie było go z nami, gdy Milenka zaczęła chorować. Wszystkie nasze dzieci dostały grypę żołądkową, ale to, co nie wpłynęło znacząco na naszych silnych chłopców, całkowicie zniszczyło ich delikatniejszą siostrę. Późno wieczorem Milenka zaczęła wymiotować, podjęłam decyzję, że musimy jechać do szpitala. Próbowałam skontaktować się z Adamem, ale nie odebrał.

– W porządku, pójdę po auto i zatrzymam się przy drzwiach, abyście nie musiały daleko iść – oznajmił dziadzio, podczas gdy razem z babcią, w ciszy, ubierałyśmy trójkę dzieci. Pragnęłam, aby chłopcy również zostali zbadani przez lekarza. Obawiałam się pozostawienia ich samych w domu.

Ponownie zadzwoniłam do Adama siedząc w samochodzie, wysyłając mu również wiadomość. Nie otrzymałam od niego odpowiedzi ani telefonu.

– Może wyłączył dźwięk w telefonie – próbowała go usprawiedliwić moja teściowa.

Nie zareagowałam na jej słowa, a jej mąż spojrzał na nią w taki sposób, że zamilkła. Zostałam w placówce medycznej z Milenką, a nasze dzieci zostały przewiezione do domu przez ich dziadków. Adam pojawił się na miejscu dopiero następnego dnia, tłumacząc, że usłyszał wiadomość wcześniej, ale nie pozwolono mu wejść do szpitala z powodu późnej godziny.

Czy jeszcze jest szansa, że wszystko się ułoży?

– Ach, i pewnie nie kontaktowałeś się ze mną, bo nie chciałeś mi przeszkadzać? – zasugerowałam mu tę wymówkę i nie mogłam się powstrzymać od ironicznego tonu.

Byłam na tyle wyczerpana, że nie miałam energii na dyskusje z nim, niech robi co uważa za stosowne. Co najważniejsze, zagrożenie dla dziecka zniknęło, a stan zdrowia Milenki się poprawił.

– Wybacz – rzekł cicho Adam. – To nie miało tak wyglądać.

Usiadł obok mnie na łóżku, ani ja, ani on nie wypowiedzieliśmy ani słowa.

– Zostajesz? – zapytałam.

– Tak, zostaję.

Patrzył na mnie, jakby oczekiwał mojej zgody. Zamknęłam oczy. Czy jeszcze jest szansa, że wszystko się ułoży? – zastanawiałam się i… zasnąłem opierając się na ramieniu Adama.

Reklama

Nasze dziecko doszło do siebie, aczkolwiek jeszcze wiele razy jej stan spędzał nam sen z powiek. Aktualnie wszyscy troje rozwijają się w dobrym zdrowiu, dostarczając nam różnorodnych doświadczeń. Bycie rodzicem to niekiedy wspaniałe doświadczenie, choć nie zawsze łatwe – dobrze, że mam u boku Adama.

Reklama
Reklama
Reklama