Reklama

Stałam we własnym mieszkaniu na wprost terrarium z prawdziwą bestią. Nie moją, nie mojego męża. Skąd więc ten zwierz się tu wziął?

Reklama

– Maciek, rany boskie, co to do cholery jest? – wrzasnęłam do męża.

– To? Przepięknej urody pyton królewski – odparł z niewinną miną mąż.

– Przecież widzę, że nie chomik. Chodzi mi o to, co tu robi! – zdenerwowałam się.

– Jak to co? Śpi spokojnie.

Zobacz także

– Przestań się zgrywać, bo pożałujesz!

– No dobra. To Herman, ulubieniec mojego kumpla z pracy. Andrzej szukał dla niego tymczasowego domu, bo wyjeżdża na miesiąc do Stanów. I ja się zgłosiłem.

– I nie raczyłeś zapytać mnie o zdanie?!

– Najpierw zapomniałem, a potem było już za późno. A zresztą nie sądziłem, że będziesz stroić fochy. Przecież kochasz zwierzęta.

– Ale nie takie, głupku! Psy, koty, papużki, proszę bardzo. Ale nie gady!

– E tam… Zwierzę to zwierzę. Każde ma jakiś urok. Wąż też – stwierdził wesoło.

– Słucham? Chyba żartujesz! Przecież to dusiciel! Morderca! Zabieraj go natychmiast! – byłam na granicy paniki.

– Za późno. Kumpel właśnie wsiada do samolotu do Nowego Jorku. A tak w ogóle to przestań histeryzować. Herman to naprawdę spokojny i przyjazny zwierzak. Zresztą sama zobacz – delikatnie wyciągnął węża z terrarium i ruszył z nim w moją stronę.

– Ani kroku dalej! Włóż go tam, skąd wziąłeś! – schowałam się za kanapę.

– Okej, ale pozwolisz mu zostać? Przysięgam, że nie będzie z nim żadnych kłopotów – Maciek patrzył na mnie wyczekująco.

– Pozwolę, ale masz pilnować, żeby nie wchodził mi w drogę – poddałam się.

Bałam się, że jeśli nadal będę się z nim wykłócać, to mi zawiesi tego pytona na szyi albo każe go głaskać, żeby przekonać mnie, jaki z niego fajny pupil. Brrr…

Co się z tobą dzieje?

Mąż powiedział prawdę. Ale tylko częściowo. Herman faktycznie nie sprawiał kłopotów. W dzień głównie spał, owinięty wokół korzenia. Niestety, późnym wieczorem wyraźnie się ożywiał. Nabierał wtedy wyjątkowej chęci do spacerów po mieszkaniu. Wypełzał z terrarium i zwiedzał wszystkie kąty. Już drugiej nocy omal nie wlazłam na niego w łazience. Byłam przerażona. Natychmiast obudziłam Maćka.

– Obiecałeś, że ten potwór nie będzie sprawiał żadnych kłopotów. A on co? Łazi po naszym mieszkaniu, jakby był u siebie!

– O co ci chodzi? Jest po prostu ciekawski. Przywieźli go w nowe miejsce, to sobie zwiedza. Jak obejrzy sobie wszystkie zakamarki, to mu się znudzi – ziewnął.

– A jak którejś nocy nabierze ochoty na zwiedzanie sypialni i wpakuje się nam do łóżka? – nie odpuszczałam.

– Nie przesadzaj, przecież drzwi są zamknięte. A nawet gdyby wlazł, to co? Przecież cię nie zje – roześmiał się, a potem odwrócił się na bok, przykrył kołderką i spokojnie zasnął.

Tymczasem ja nie zmrużyłam oka. Tej nocy i przez następne. Kiedy tylko słyszałam jakiś szelest pod drzwiami, zrywałam się na równe nogi i sprawdzałam, czy Herman nie zamierza wśliznąć się do sypialni. Na samą myśl o tym ciarki mi przechodziły po plecach i włosy dęba stawały na głowie.

Mijały kolejne dni, a ja wyglądałam i czułam się coraz gorzej. Z niewyspania i nerwów ledwie trzymałam się na nogach, miałam podkrążone oczy. Nawet w pracy zauważyli, że coś jest ze mną nie tak.

– Co się z tobą dzieje? – zapytał szef, gdy pewnego dnia omal nie zasnęłam przy biurku.

– Nic, nic… Mam niewielkie kłopoty w domu. Chwilowe… Wkrótce będę w świetnej formie – odparłam, bo święcie wierzyłam w to, że po miesiącu przyjaciel męża wróci i Herman na zawsze zniknie z mojego życia.

I wreszcie będę się mogła wyspać, odpocząć.

Jak pan może się śmiać!

Niestety… Na dzień przed tak wyczekiwanym przeze mnie terminem, Maciek obwieścił przy śniadaniu, że Andrzejowi coś się pokomplikowało i zostanie w Nowym Jorku dłużej.

– Jak długo? – zapytałam.

– Dwa tygodnie, może trzy… Sam jeszcze nie wie – odparł małżonek.

– A co z pytonem?

– Jak to co? Zostaje. Przecież w niczym nam nie przeszkadza – stwierdził z uśmiechem.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

– O nie, kochanie, tego za wiele. Masz natychmiast pozbyć się Hermana! – wrzasnęłam.

– Ale…

– Żadnego ale! Jeżeli po powrocie z pracy zastanę go w domu, to w ciągu minuty wyprowadzę was obu, przysięgam! – normalnie aż dygotałam ze złości.

Gdyby w tamtym momencie ktoś powiedział mi, że za kilka godzin zmienię zdanie, popukałabym się znacząco w głowę.

To było tuż przed południem. Właśnie szykowałam się na ważne zebranie z szefem, gdy zadzwoniła komórka. Spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam tego numeru, więc postanowiłam nie reagować. Ale ten ktoś był tak namolny, że w końcu odebrałam.

– Tu aspirant M. z komendy miejskiej policji. Czy rozmawiam z panią Katarzyną W.? – usłyszałam jakby rozbawiony głos.

– Tak, to ja. O co chodzi?

– W pani mieszkaniu doszło do włamania. Czy może pani przyjechać? I to jak najszybciej. Mamy tu bardzo zabawną sytuację i nie wiemy, jak sobie z nią poradzić – roześmiał się.

Własnym uszom nie wierzyłam. To mnie przytrafiło się nieszczęście, a policjant chichocze? Ciśnienie skoczyło mi do dwustu.

– Jak pan może się śmiać! Przecież mnie okradziono! To naprawdę takie zabawne?

– Przepraszam, ale naprawdę nie jestem w stanie się powstrzymać… – próbował się tłumaczyć, ale mu przerwałam.

– Dość tego, będę za dwadzieścia minut – warknęłam i się rozłączyłam.

Już nawet nie krzyczał

Chwilę później siedziałam już w samochodzie. W środku aż się gotowałam. Obiecałam sobie, że jak tylko natknę się na tego policjanta, to mu wygarnę bez ogródek, co myślę o jego chichocikach. I jeszcze skargę na niego złożę do przełożonych. Byłam tak zajęta obmyślaniem planu zemsty, że aż zapomniałam zadzwonić do Maćka i powiedzieć, co się stało.

Do domu dotarłam dopiero po czterdziestu minutach. Błyskawicznie wbiegłam na trzecie piętro. Przed drzwiami mojego mieszkania kłębili się sąsiedzi. Chyba z całego bloku. Zaśmiewali się do łez. Byli tak rozbawieni, że chyba nawet mnie nie zauważyli. Przecisnęłam się przez tłum i weszłam do środka. W przedpokoju natknęłam się na policjanta.

– To pani jest właścicielką mieszkania?

– Tak. Co tu się do cholery dzieje? – zapytałam zdezorientowana.

– Aspirant M. Jeszcze raz przepraszam, ale naprawdę trudno mi było zachować powagę. Zresztą, co będę się tłumaczył, zapraszam do salonu – uśmiechnął się.

Tego, co potem zobaczyłam, nie zapomnę chyba do końca życia. Na podłodze leżał jakiś obcy mężczyzna. Był blady jak ściana, pot lał mu się strumieniami po twarzy. Byłam tak zdumiona, że dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, dlaczego jest taki przerażony. Wokół jego łydek wił się Herman. Co facet próbował się ruszyć, to wąż wzmacniał uścisk, skutecznie uniemożliwiając mu ucieczkę.

– Przyjechaliśmy godzinę temu – tłumaczył aspirant. – Sąsiadka usłyszała przez ścianę jakieś wrzaski, wołanie o pomoc i zadzwoniła na policję. Była pewna, że doszło do morderstwa, bo u państwa zawsze jest bardzo cicho. Weszliśmy do środka i zobaczyliśmy tego tu osobnika. Już nawet nie krzyczał, taki był przestraszony.

– I bardzo dobrze! Nauczy się, że do cudzych mieszkań się nie wchodzi – mruknęłam.

– Oj, dostał za swoje. Ale teraz chcemy go już zabrać na komendę. Samego. Mogłaby więc pani jakoś odwołać węża? – zapytał.

Niezły ten ochroniarz

Nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Nigdy przecież nie „rozmawiałam” z Hermanem. Wręcz przeciwnie, starałam się trzymać od niego z daleka. Teraz podeszłam blisko, kucnęłam.

– Herman, już wszystko w porządku, możesz wracać do domku i położyć się spać. Na pewno jesteś bardzo zmęczony – powiedziałam, wskazując na terrarium.

Ku mojemu zdumieniu pyton zwolnił uścisk i powoli zaczął odwijać się z nóg złodzieja. A kiedy to już zrobił, dostojnie wpełzł do terrarium.

– No, no, niezły ten ochroniarz. I świetnie wyszkolony – powiedział z uznaniem policjant, zakuwając złodzieja w kajdanki.

– Faktycznie – uśmiechnęłam się.

Spojrzałam na Hermana. Poszedł spać owinięty wokół korzenia.

Po wszystkim zadzwoniłam do Maćka.

– Ja w sprawie Hermana… – zaczęłam.

– Jeszcze nie znalazłem dla niego domu. Ale się staram, naprawdę…

– No to nie szukaj. Zmieniłam danie. Może u nas zostać – wpadłam mu w słowo.

– Naprawdę? To super. Ale dlaczego?

Reklama

– Jak będziesz, to ci opowiem. A wracając, kup mu coś ekstra do jedzenia. Zasłużył.

Reklama
Reklama
Reklama