Reklama

Jestem zakochana w swoim mężu i generalnie można powiedzieć, że jestem zadowolona z życia, ale… Podobno za każdym razem pojawia się jakieś „ale”. Jeśli chodzi o mnie, tym „ale” jest kasa. A dokładniej mówiąc kasa, którą dysponuje mój mąż.

Reklama

Chciał żebym siedziała w domu

Arek od zawsze nieźle sobie radził z zarabianiem pieniędzy, wywodzi się z zamożnej rodziny adwokatów, a jako prezent z okazji ślubu otrzymaliśmy od jego rodziców działkę pod budowę domu oraz pokaźną sumę na start inwestycji.

– Daj spokój, kochana, pieniądze to nie wszystko, a twoje piękno, osobowość i dobre serce? Są bezcenne – powiedziała moja cudowna mama, kiedy pewnego razu podzieliłam się z nią swoimi obawami. – Jeżeli ci się oświadczył, to twój portfel nie gra dla niego roli.

Kiwnęłam głową na znak zgody, mimo że wciąż miałam pewne wątpliwości. Sytuacja finansowa mojej rodziny prezentowała się przeciętnie – mama i tata byli zatrudnieni w sektorze publicznym, nie udało im się odłożyć żadnej pokaźnej sumy pieniędzy, jednak na szczęście nie spłacali też żadnych kredytów.

Gdy skończyłam studia, także znalazłam posadę w budżetówce, choć mój mąż uważał, że lepszym pomysłem będzie, jeśli zajmę się prowadzeniem gospodarstwa domowego i opieką nad naszymi dziećmi.

Zobacz także

Doszłam jednak do wniosku, że nie zamierzam siedzieć w domu bez celu. Postanowiłam, że zrezygnuję z pracy dopiero po porodzie, aby nasze dziecko nie musiało dorastać pod opieką obcej osoby, ponieważ nasi rodzice wciąż byli aktywni zawodowo.

Był dusigroszem

Arek był na mnie zły, bo uważał, że zamiast odpoczywać w domu, za bardzo angażowałam się w pracę, co mogło być niebezpieczne dla naszego nienarodzonego maleństwa.

– Kobieta, która spodziewa się dziecka, zasługuje na szczególne względy – mówił. – Nie jesteś jedyną pracownicą na świecie, poradzą sobie bez twojej pomocy. Poza tym zarabiam wystarczająco dużo, żebyś mogła przestać pracować.

Byłam świadoma, że moi współpracownicy dadzą sobie radę pod moją nieobecność, ale ja tęskniłam za nimi. Wreszcie mąż postanowił towarzyszyć mi podczas wizyty u ginekologa, w efekcie czego przez kolejnych siedem miesięcy przebywałam w mieszkaniu. Lekarz nie kazał mi leżeć przez cały czas, a jedynie uważać na siebie, dlatego mogłam wykonywać codzienne czynności domowe, takie jak przygotowywanie posiłków czy sprzątanie.

Mój mąż zwykle kończył pracę późno, więc spędzałam dnie sama pomiędzy ścianami naszego mieszkania. W tamtym okresie zaczęły się jego tendencje do przesadnego oszczędzania. Choć może to trwało już wcześniej, ale ja tego nie dostrzegłam.

Poza pierścionkiem, który wręczył mi podczas zaręczyn, mój mąż nigdy nie podarował mi żadnych ozdób. Pewnego razu zachwyciłam się naszyjnikiem z labradorytem, moim ukochanym kamieniem.

Naprawdę chcesz na to marnować kasę? – padło z jego ust. – Twoja uroda sprawia, że nie musisz przyozdabiać się świecidełkami, doceniam to, że jesteś naturalna i wiesz o tym.

Poczułam smutek, ale zrezygnowałam z zakupu naszyjnika. „W końcu na horyzoncie pojawiło się powiększenie naszej rodziny, co pociąga za sobą dodatkowe koszty” – przemknęło mi przez głowę.

Skąpił na wszystkim

Po pewnym czasie miał do mnie żal o to, że zainwestowałam w sukienkę ciążową. Zbliżał się siódmy miesiąc ciąży, a ja czułam się nieporadna i pokraczna niczym słoń w składzie porcelany. Potrzebowałam czegoś, co poprawi mi samopoczucie.

– Przy takim podejściu nigdzie nie zajdziemy – padły słowa z jego ust. – Ten zakup był całkowicie niepotrzebny. Ubrania ciążowe powinno się pożyczać od innych, a nie szastać pieniędzmi.

Ilekroć Arek wytykał mi, że zbyt wiele przeznaczam na ciuchy, wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Moje przyjaciółki z pracy zaczęły zbierać dla mnie metki z cenami, które potem cichaczem wymieniałam. Kiedy udawałam, że udało mi się kupić coś w niskiej cenie, mój mąż był pełen podziwu dla mojej oszczędności.

Zdarzyło mi się go oszukać parę razy, mówiąc, że daną rzecz kupiłam w second handzie, aby uniknąć jego zrzędzenia. Dobrze, że nie sprawdzał moich codziennych wydatków – zakupy spożywcze czy inne drobiazgi niespecjalnie go obchodziły, a kredytem dzieliliśmy się po połowie. Zawsze udawało mi się odłożyć trochę kasy na boku, bo inaczej nie miałabym w ogóle nic ładnego. No chyba że akurat trafiłaby się jakaś superokazja cenowa.

Oszczędzał nawet na dziecku

Kiedy urodziła się nasza mała Asia, kompletnie mi odbiło. Tak strasznie chciałam już mieć dziecko, że od połowy ciąży chodziłam na zakupy do sklepów z rzeczami dla maluchów. Wiadomo, że ani razu nie pisnęłam słówka o tym, ile co kosztuje. Gdy robiliśmy zakupy we dwoje, wiedziałam z góry, że wybierze to, co najtańsze.

– Kupowanie markowych ciuchów dla takiego brzdąca to bez sensu – burczał pod nosem. – Przecież i tak za chwilę będą za małe. Zresztą płaci się tylko za logo, a nie za to, że jest lepsze.

Skąpił też na wydatkach wobec przyjaciół. Krępowało mnie to, że na każdą imprezę przynosił najtańszy alkohol. Na prezentach też oszczędzał, skrupulatnie kalkulując, na ile może sobie pozwolić.

Wydaje mi się, że odkładanie pieniędzy dawało mu satysfakcję. Im większą kwotę posiadał, tym bardziej ich pożądał. Na wakacje nigdy nie jeździliśmy. Ciągle pojawiały się jakieś przeszkody. Na początku priorytetem była budowa, później pilnowanie domu, a następnie na świat przyszła Joasia.

– Nasz przepiękny ogródek również świetnie się nadaje do odpoczynku – mówił. – Dlaczego mielibyśmy komuś płacić krocie? W sezonie ceny są z kosmosu, pojedziemy później, wtedy będzie sporo taniej.

Oczarował mnie obcy facet

W zeszłym roku odpuściliśmy sobie wczasy, zarówno latem, jak i poza szczytem sezonu. Zrezygnowaliśmy też z imprez, łącznie z balem sylwestrowym.

– Kilka stów za trochę tańca i przekąszenie czegoś? Toż to rozbój w biały dzień!

Czara goryczy się przelała. Skąpstwo męża doprowadzało mnie już do szewskiej pasji. Nie ma się co dziwić, że moje serce skradł facet, od którego dostałam kwiaty.

Spacerowałam po parku i natknęłam się na zgubiony smartfon. Wybrałam jeden z numerów z listy kontaktów i zadzwoniłam, żeby dowiedzieć się, kto jest właścicielem i oddać mu komórkę. Zguba należała do bardzo sympatycznego biznesmena. Kiedy przyjechał odebrać telefon, wręczył mi cudny bukiet.

– Dokładnie tak panią sobie wyobrażałem. Śliczne dziewczyny zasługują na to, by dostawać kwiaty. Jeszcze raz dziękuję. Będę zaszczycony, jeśli zgodzi się pani pójść ze mną na kawę.

Moja znajomość z Krzysztofem rozpoczęła się właśnie w taki sposób. Z przykrością podarowałam bukiet kwiatów napotkanej pod domem nastolatce. Nie chciałam ryzykować. Domyślałam się, co Arek byłby w stanie na ten temat powiedzieć.

Wydarzyło się to podczas zeszłorocznych wakacji. Nie miałam nic przeciwko wypiciu kawy na świeżym powietrzu w ogródku kawiarni. Akurat mała Asia usnęła, dzięki czemu mogliśmy w spokoju porozmawiać.

Także tego mi brakowało

Zwykle samotnie delektowałam się kawą, a moja ostatnia wizyta w kawiarni miała miejsce podczas studiów. Musiałam włożyć sporo wysiłku, by nie ulec urokowi Krzysztofa, chociaż niewątpliwie na to zasługiwał. Częste spotkania i swobodne rozmowy sprawiały nam obojgu przyjemność. Powierzyłam mu swoje troski, co przyniosło mi ulgę i pozwoliło poczuć się lepiej.

Nie mam pojęcia, skąd Arek dowiedział się o Krzysiu. Zapytał mnie, z kim się spotykam, więc opowiedziałam mu całą historię, jak się poznaliśmy. Przy okazji otworzyłam przed nim swoje serce. Arek siedział cicho jak mysz pod miotłą. A potem kochał się ze mną tak namiętnie, jak jeszcze nigdy. Kolejnego dnia przyszedł do domu z naręczem kwiatów. Pierwszy raz, odkąd go znam.

– Przepraszam, poniosło mnie. Nie mogę sobie wyobrazić, że mógłbym cię stracić. Kocham cię i zawsze tak było, chociaż może nie potrafiłem ci tego pokazać. Teraz dam z siebie wszystko, daję ci słowo.

Zadzwoniłam do Krzysztofa, aby go poinformować, że to koniec naszych spotkań. Był zadowolony z tej wiadomości, ponieważ zgodnie z tym, co mu wcześniej mówiłam, świadczyło to o poprawie sytuacji w moim związku małżeńskim. Liczę na to, że zmiana, jaka zaszła w Arku, okaże się trwała. Przyszłość to zweryfikuje, ale póki co, wszystko zmierza we właściwym kierunku.

Reklama

Dorota, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama