„Mąż zataił, że ma mieszkanie. Przez jego tajemnice niepotrzebnie wpakowaliśmy się w kredyt na wiele lat”
„– Mariusz, jesteśmy małżeństwem, a ty ukrywasz swoje dobra przede mną?! – po raz kolejny podniosłam głos. – Nie ukrywałem. Po prostu ci nie powiedziałem – zrobił głupkowatą minę. – O czym ty w ogóle mówisz? Masz pięć lat?”.
- Listy do redakcji
Odkąd pamiętam, marzył mi się stabilny związek i założenie rodziny. Niestety, los chciał inaczej i do końca trzeciej dekady życia nie udało mi się znaleźć tego jedynego. Moje romanse rozsypywały się niczym domki z kart, często z przyczyn ode mnie niezależnych. Cóż, chyba po prostu nie było nam dane być razem na dłużej. A może ja sama nie byłam gotowa na poważny związek? Tak czy inaczej, kolejne próby budowania relacji spełzały na niczym.
Wszystko poszło szybko
Pracuję jako sekretarka, a Mariusz był szefem w jednym z sektorów firmy. Zawsze, gdy zanosił mi dokumenty, rozmawiał ze mną i flirtował. Kilka razy proponował spotkanie we dwoje. W końcu uległam jego namowom. Od pierwszej chwili poczuliśmy chemię. Mariusz tryskał humorem, emanował pozytywną energią i był bardzo miły – umiał słuchać, a jego historie były intrygujące. Poza tym był dosyć atrakcyjnym mężczyzną.
Mieliśmy już swoje lata, oboje przekroczyliśmy trzydziestkę, więc sprawy potoczyły się w ekspresowym tempie. Nie było sensu zwlekać. Zaledwie pół roku od momentu gdy się poznaliśmy, nosiłam na palcu pierścionek zaręczynowy i szykowaliśmy się do sakramentalnego „tak”. Mariusz optował za kameralnym przyjęciem i ten koncept przypadł mi do gustu. W naszym wieku pewne rzeczy po prostu nie przystoją. Wizja hucznego wesela z całym tym „bałaganem” – oczepinami, pląsami, balonami i przepychaniem jajka w spodniach – jakoś mnie nie kręciła.
Mariusz to niesamowicie gospodarny facet. Wpadł na genialny pomysł, żeby forsę, którą musielibyśmy wywalić na ogromną imprezę weselną, zainwestować w zakup własnych czterech kątów.
– Kto wie, ile kasy wpadłoby nam do kieszeni z kopert gości? A w ten sposób będziemy wiedzieć, na ile możemy liczyć – próbował mnie przekonać takimi argumentami.
– No ale to jedyna taka okazja w życiu… – ciągle miałam wątpliwości.
– E tam, olej to. Lepiej mieć własny dach nad głową.
Pomyślałam, że to, co mówi, ma sens. Razem udało nam się odłożyć całkiem pokaźną sumę na wkład własny do lokalu. Zaciągnęliśmy kredyt i staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami dwupokojowego mieszkanka. Było to nasze pierwsze lokum, w którym zamieszkaliśmy razem, bo wcześniej ja rezydowałam w bloku z rodzicami, a mój mąż w domu swoich rodziców.
Zajął się wszystkimi formalnościami
Jeśli chodzi o sprawy związane z pieniędzmi, to świetnie sobie z nimi radził. Gdy pojawiała się konieczność poniesienia jakichś wydatków, za każdym razem potrafił pokombinować, żeby udało się zaoszczędzić chociaż trochę grosza.
Słynął z tego, że był bardzo oszczędnym facetem i nikt nie mógł mu zarzucić, że szasta kasą na prawo i lewo. Czasami odnosiłam nawet wrażenie, że jest wręcz sknerą, bo ciął koszty na każdym kroku. Bardzo sobie cenił też niezależność finansową, dlatego od samego początku naszej relacji postanowiliśmy, że każde z nas będzie miało swoje własne konto w banku.
– Słuchaj, kochanie, nie za bardzo rozumiem. Śpicie obok siebie, a macie oddzielne konta? – dociekała moja rodzicielka.
– Mamo, dzisiaj realia są inne. Dawniej faktycznie wszystko lądowało w jednym worku.
– Odkąd wzięliśmy ślub z twoim ojcem, to tak postępujemy i sprawdza się wyśmienicie. Nie ma czegoś takiego jak twoje albo moje. Jest wspólne.
W głębi serca wiedziałam, o co mamie chodzi. Sama miałam wątpliwości czy trzymanie pieniędzy osobno to słuszna decyzja. Zdarzyło mi się nawet przedyskutować to z Mariuszem, ale on od razu robił się nerwowy.
– Wiesz co, majątek wypracowany po ślubie i tak należy do nas obojga, prawda?
– Racja, masz całkowitą słuszność – potwierdziłam skinięciem głowy.
– To jaki kłopot sprawia trzymanie kasy na osobnych rachunkach? Tak naprawdę to wciąż nasze wspólne fundusze. Gdyby ci kiedyś zabrakło gotówki albo miałabyś jakieś potrzeby, po prostu weźmiesz trochę z mojej kasy.
Kłóciliśmy się o kasę
No ale jak to mówią, mądry Polak po szkodzie. Negocjowanie wydatków za każdym razem było prawdziwą udręką. Ciągłe dyskusje o tym, kto ile wyciągnie ze swojego konta, kto dołoży więcej, a kto mniej… Masakra.
A potem jeszcze ustalanie czy dany wydatek dzielimy po równo. Na przykład Mariusz pokrywał większość kosztów związanych z autem – naprawy, paliwo i te sprawy. Z kolei ja częściej robiłam zakupy spożywcze, więc siłą rzeczy więcej za nie płaciłam. Jakoś głupio mi było za każdym razem męczyć go o dokładanie się. Z czasem zaczęło mnie to irytować, ale Mariusz za żadne skarby nie chciał się zgodzić na wspólne konto. Poza tą jedną kwestią, nasze małżeństwo układało się świetnie.
Od jakiegoś czasu nasze sprzeczki na ten temat stawały się coraz bardziej zażarte, ale mój ślubny pozostawał nieugięty. Przy każdej kolejnej awanturze dostrzegałam również, że Mariusz wcale nie jest taki oszczędny, jak sądziłam przed zawarciem małżeństwa.
Gdy szara rzeczywistość pozbawiła nasz związek całej romantycznej otoczki, pojęłam, że mój mąż jest po prostu chorobliwie skąpy. Te dwa osobne rachunki bankowe nie brały się z chęci zachowania niezależności, ale z jego sknerstwa. Miałam też przeczucie, że nie jest wobec mnie w pełni szczery. Nie miałam zielonego pojęcia, co tak naprawdę przede mną zataja.
Mama coś wiedziała
O tym nie miał pojęcia nikt poza najbliższymi. Moja mama jako pierwsza się dowiedziała. Pewnego razu przyszła do mnie, zachowując się dość dziwnie. Dobrze ją znam, więc od razu wyczułam, że chce mnie zapytać o coś krępującego.
– O co chodzi? Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?
– Ja? Dziwnie? – zrobiła niewinną minę, udając, że nie wie, do czego zmierzam.
– No jak to? Przecież cię znam.
– Ojej, nie mam pewności, czy powinnam ci o tym wspominać.
– O czym?
– Ech, nieważne, to nic takiego… – lekceważąco kręciła głową.
– No weź, mamo, skoro już zaczęłaś temat, to lepiej powiedz do końca, bo zaczynam się stresować.
– Ale widzisz, nie jestem przekonana czy przypadkiem nie narobię tylko niepotrzebnego zamieszania. Mogło mi się coś przewidzieć.
– Mamo!
– No bo jak ostatnio wpadłam do koleżanki w czwartek, to widziałam, jak Mariusz wychodzi z klatki obok jej bloku. Było już po zmroku, gdzieś koło dziewiątej i tak sobie myślę, co on tam o tej godzinie porabiał?
– Ale który konkretnie czwartek? – zapytałam.
– Ten sprzed tygodnia.
Zaniemówiłam. Faktycznie, Mariusz był nieobecny tamtego dnia. Oznajmił, że zostaje po godzinach w robocie. A tymczasem przebywał zupełnie gdzie indziej, na przeciwnym krańcu miasta.
Mamusia dostrzegła, że jej rewelacja wywarła na mnie spore wrażenie, więc dała mi już spokój z kolejnymi pytaniami. Dreptała tylko w kółko, poklepując mnie po ramieniu i dopytując o moje samopoczucie, co dodatkowo działało mi na nerwy.
Zdecydowałam, że najlepiej będzie rzucić nieco światła na całą sytuację. Nie miałam ochoty od razu zasypywać mojego faceta pytaniami, co robił wieczorem w tamtym bloku. Szczerze mówiąc nasze awantury o kasę zdarzały się tak często, a atmosfera w domu była tak kiepska, że nie liczyłam na to, że mąż powie mi prawdę.
Tego się nie spodziewałam
Choć byliśmy po ślubie zaledwie niecałe dwa lata, to już tyle spraw się między nami popsuło. W związku z tym postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i dyskretnie, po cichutku, uciekając się do podstępu, sama dojść do sedna sprawy.
Kolejnym razem, gdy mąż stwierdził, że czekają go nadgodziny, bez wahania wsiadłam do auta i pojechałam pod wskazany przez mamę adres. To właśnie tam niespełna tydzień temu widziała mojego Mariusza. Kiedy zmierzałam w tamtym kierunku, a potem jak skończona idiotka sterczałam wpatrzona w bramę, w głowie kłębiło mi się mnóstwo wątpliwości.
Zastanawiałam się czy postępuję fair w stosunku do małżonka i czy aby na pewno jestem przy zdrowych zmysłach, czy może opanowała mnie jakaś histeria? Przemknęło mi przez myśl: „Nawet, jeśli mój mąż faktycznie tu zagląda, skąd mogę mieć pewność, że akurat dziś go tu spotkam? Może rzeczywiście jest teraz w robocie?”. Mimo tych rozterek wciąż tkwiłam w tym samym miejscu, nie potrafiąc ruszyć się choćby na krok.
Nagle go ujrzałam. Tak po prostu wyłonił się z bramy. Momentalnie wpadłam w furię. Mimo że liczyłam się z tym, iż go spotkam, tak mnie zirytował, że natychmiast wysiadłam z auta, rzuciłam się w jego stronę i zaczęłam mu ubliżać.
– Co ty tutaj robisz, czemu nie siedzisz w robocie?!
– A ty z jakiej racji tu jesteś?! Na litość boską, czyżbyś mnie szpiegowała? – zrobił najbardziej durną minę pod słońcem.
– No raczej. I chyba słusznie. Co robiłeś w tej kamienicy? No gadaj, byłeś z jakąś panienką? – podniosłam ton.
Nie sądziłam, że sprawy przyjmą taki obrót
– Z jaką znowu panienką, co ty bredzisz?
– Przestań wreszcie zmyślać! – darłam się wniebogłosy.
– Ścisz głos, przecież tu są sąsiedzi.
– Może twoja luba też się przestraszy. Może już nie będzie chciała się z tobą spotykać – sypałam frazesami rodem z telenoweli. Sama byłam zaskoczona, że tak dobrze mi to wychodzi.
– Ogarnij się wreszcie, do licha. Nie mam tu żadnej kochanki.
– To co w takim razie?
– Mieszkanie.
– Słucham?
– No mieszkanie. Kupiłem je, zanim wzięliśmy ślub.
Mąż ciągle kłamał
Potrzebowałam trochę czasu, żeby dojść do siebie i pojąć sens jego słów. Zażądałam, aby udowodnił to, co mówi i pokazał mi to lokum. Zgodził się i zaprowadził mnie na trzecie piętro budynku.
Przekręcił klucz w zamku jednego z mieszkań – w środku nikogo nie było, umeblowanie dość skromne. Mariusz wyjaśnił, że nabył tę nieruchomość jako lokatę kapitału i z tego powodu sam tam nie mieszkał. Bardziej opłacało mu się zostać z rodzicami, a ten lokal przeznaczył na wynajem. Tak się złożyło, że niedawno najemcy się wyprowadzili, więc wpadał tu, żeby mieć wszystko na oku.
Słysząc jego wyjaśnienia, wcale nie poczułam się lepiej. Powoli dotarło do mnie, że celowo zataił przede mną informację o tym mieszkaniu. Kiedy dociekałam, czemu nigdy o nim nie wspomniał, wyjaśniał, że przecież nabył je jeszcze przed naszym ślubem, więc należy wyłącznie do niego. Tylko i wyłącznie do niego.
– Z prawnego punktu widzenia, rzecz jasna – uzupełnił, a ja poczułam, jak znowu się we mnie gotuje.
– Mariusz, jesteśmy małżeństwem, a ty mi tu prawo wywlekasz?! Ukrywasz swoje dobra przede mną?! – po raz kolejny podniosłam głos.
Miałam dosyć
– Nie ukrywałem. Po prostu ci nie powiedziałem – zrobił głupkowatą minę.
– O czym ty w ogóle mówisz? Masz pięć lat?
– Daj spokój, nie dramatyzuj. Przecież sama chciałaś, żebyśmy mieli rozdzielne finanse. No i ta kawalerka też jest taka oddzielna. Zupełnie jak te fundusze… – motał się, próbując to jakoś głupio wytłumaczyć.
– To po jaką cholerę w ogóle zaciągaliśmy kredyt na nasze lokum, skoro ty już sobie jedno sprawiłeś!?
– No wiesz, żebyśmy mieli coś razem…
– I nigdy nie zamierzałeś wspomnieć mi o tej swojej norce?
– Eee, no coś ty, pewnie kiedyś bym ci o tym powiedział.
– Tak? A kiedy niby?
– Sam nie wiem… W przyszłości…
Miałam tego powyżej uszu. Obróciłam się na pięcie i opuściłam pomieszczenie.
Mój powrót do naszego wspólnego mieszkania miał tylko jeden cel – zabranie swoich rzeczy. Mariusz dotarł na miejsce przede mną. Kiedy zorientował się, że naprawdę mam go dość i na poważnie pakuję swoje rzeczy, zaczął mnie błagać o wybaczenie. Łaził za mną krok w krok po całym domu i dalej bredził jakieś idiotyczne wymówki, starając się jakoś załagodzić sytuację.
Ale byłam zdeterminowana, by nie słuchać tych jego rzekomo racjonalnych tłumaczeń. Miałam już serdecznie dosyć życia w tym domu wariatów. Doszłam do wniosku, że z takim potwornym dusigroszem zwyczajnie nie da się normalnie funkcjonować, a decyzja o poślubieniu go była totalną pomyłką.
Byłam zawiedziona
Pojechałam do rodziców. Dobrze, że powitali mnie serdecznie. Kiedy tata usłyszał, jakie sekrety skrywał przede mną mój małżonek, już zamierzał ruszyć do niego i pogadać z nim jak facet z facetem. Z trudem udało mi się go przed tym powstrzymać.
Od tamtego momentu nadal przebywam w domu rodzinnym. Upłynęło parę tygodni i powoli moja złość zanikła. Zwłaszcza że Mariusz daje z siebie wszystko, aby mnie odzyskać. Wydzwania, błaga o wybaczenie, zaprasza na randki. Nawet w pracy usiłuje wkupić się w moje łaski, choć robi to niezwykle ostrożnie, pewnie w obawie, że ktoś się dowie. Zobowiązał się, że jeśli do niego wrócę, to zaakceptuje wszystkie moje postulaty odnośnie do wspólnych finansów. Przyrzekł, że przestanie być dusigroszem.
Ech, kompletnie się pogubiłam… Zastanawiam się czy powinnam do niego wrócić, czy może lepiej dać sobie z nim spokój. Trudno mi znowu mu zaufać po tym, jak zataił przede mną informację o mieszkaniu.
Mam mętlik w głowie
Zaczynam mieć wątpliwości i zastanawiać się czy w dzisiejszych czasach to faktycznie standard, że małżonkowie nie dzielą się ze sobą wszystkim. Może on ma rację, a ja niepotrzebnie panikuję i wszczynam kłótnie o byle co? Z drugiej strony, jeśli był przekonany, że to nic nadzwyczajnego, to czemu nie chciał podpisać intercyzy? Wydaje mi się, że po prostu bał się o to zapytać. Wolał mnie zwodzić.
Ciągle chodzą mi po głowie różne myśli i czuję się rozdarta. Kompletnie się pogubiłam. Z jednej strony chcę postawić na swoim, ale z drugiej Mariusz jest dla mnie bardzo ważny i boję się, że mogę go stracić. W końcu nie dopuścił się zdrady…
Ewelina, 39 lat