„Mąż zawalił sprawę i willa marzeń przeszła nam koło nosa. I to był dopiero początek naszych małżeńskich kłopotów”
„Stałam jak wryta. To nie działo się naprawdę. Przecież Marek mówił, że to nasz dom. A teraz przez chwilę milczał, potem spochmurniał jeszcze bardziej”.

- Redakcja
To nie był koniec świata. Nikt nie umarł, nie spaliło się nam mieszkanie, nie zabrali nam dziecka. Po prostu… coś się wydarzyło. A raczej się nie wydarzyło. I może właśnie to najbardziej mnie uderzyło – że wszystko wyglądało tak samo, a w środku aż mnie ściskało. Marek zresztą też wyglądał, jakby nic się nie stało. Tyle że ja wiedziałam swoje. I im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej miałam ochotę nim potrząsnąć.
Czasem człowiekowi się wydaje, że jak coś przegapi, to zaraz nadrobi. Że będą następne okazje. Ale to nieprawda. Niektóre rzeczy się nie powtarzają. Nie wracają. Nie czekają.
Zakochałam się w tym miejscu
Wszystko zaczęło się w tamtą środę. Przeglądałam ogłoszenia o sprzedaży domów, chociaż mieliśmy uzgodnione, że jeszcze czekamy. Tylko że to ogłoszenie po prostu mnie zmiotło.
– Zobacz na to – rzuciłam, podtykając mu laptopa pod nos. – To jest dokładnie to, o czym rozmawialiśmy. Ten taras, ta kuchnia, nawet schowek na rowery. I w naszym budżecie!
– No… ładny – mruknął.
– „Ładny”? Przecież mówiłeś, że chcesz widok na las. A tam jest las! I nie byle jaki, tylko ten, gdzie biegałeś z ojcem na grzyby!
– No dobra, masz rację – podniósł wzrok. – Może faktycznie warto go obejrzeć.
Nie minęły dwie godziny, a już jechaliśmy na miejsce. Pani z agencji okazała się konkretna. Pokazała wszystko, wyjaśniła szczegóły. A dom… no cóż. Serce biło mi szybciej na samą myśl, że moglibyśmy tu mieszkać.
– Jeżeli jesteście państwo zainteresowani, proszę zadzwonić do jutra do 12:00 – powiedziała, wręczając wizytówkę. – Mamy jeszcze dwie inne pary, ale pierwszeństwo mają ci, którzy się odezwą pierwsi.
– Zadzwonię rano – powiedział Marek, chowając wizytówkę do portfela.
– Na pewno? – zapytałam podejrzliwie.
– Spokojnie. Nie zapomnę. Ustawiłem przypomnienie – i pokazał mi telefon, jakby to miało mnie uspokoić.
Stałam jak wryta
Następnego dnia obudziłam się jak dziecko w Boże Narodzenie. W kuchni zrobiłam kawę, wyjęłam notatnik, zaczęłam nawet robić listę rzeczy, które moglibyśmy kupić do nowego domu. Krzesełka na taras. Lawenda przy wejściu. Lustro do przedpokoju. Marek spał w najlepsze.
– A zadzwoniłeś już? – zawołałam z kuchni, mieszając mleko do kawy.
– Do kogo?
Zamarłam.
– Do kogo?! Do tej agentki, oczywiście! Miałeś zadzwonić rano, pamiętasz?
– No tak. Już się tym zajmuję – powiedział, sięgając po telefon. Patrzyłam, jak odblokowuje ekran, mina mu nieco rzednie.
– Co?
– No… miałem przypomnienie, ale jakoś… wyłączyłem je przez sen. Luz, zaraz dzwonię – i wcisnął numer.
Stałam jak wryta. To nie działo się naprawdę. Przecież Marek mówił, że to nasz dom. „Mój las”, „nasza kuchnia”, „wreszcie miejsce dla nas”. A teraz przez chwilę milczał, potem spochmurniał jeszcze bardziej.
– Tak?… Aha. Rozumiem… Tak, wiem… Dziękuję.
Rozłączył się i spuścił wzrok.
– Powiedz, że to żart – szepnęłam.
– Ktoś dzwonił dziś o ósmej. Już ktoś go zarezerwował.
– Ty… – zaczęłam, głos mi się załamał.
– Przecież to tylko dom.
– Tylko dom? To był nasz dom. A ty go zgubiłeś między drzemką a głupim memem.
Byłam wściekła
Siedzieliśmy przy stole. Marek z tą swoją skruszoną miną, co niby miała mnie rozczulić, a tylko mnie drażniła. Przesuwał łyżeczkę po krawędzi kubka, jakby mu miała zdradzić, co ma teraz powiedzieć, żeby nie oberwać talerzem.
– No to co teraz? – zapytałam chłodno, nie patrząc na niego.
– No nic… Będzie inny dom – odparł, wzruszając ramionami.
– Naprawdę mówisz to z taką obojętnością? Czy ty w ogóle mnie słuchasz? To nie była promocja na pościel, tylko nasz dom.
– No przecież nie zrobiłem tego specjalnie. Zapomniałem, okej?
– Aha. Zapomniałeś, tak jak o rocznicy ślubu, tak jak o tym, że miałeś odebrać mnie z pracy, tak jak o urodzinach mojej mamy.
– Ale pamiętałem o twoich, no nie? – rzucił z cieniem nadziei w głosie.
Wstałam i zaczęłam chodzić po kuchni. Byłam zbyt wściekła, żeby usiąść. Chciało mi się krzyczeć. Krzyczeć i płakać jednocześnie.
– Naprawdę myślisz, że wszystko w życiu się „jakoś ułoży”? No to się nie ułożyło.
– Nie dramatyzuj. Nie pierwszy i nie ostatni.
– Tak?! To może i o mnie zapomnisz? Bo to idzie w tym kierunku.
– Oj, nie przesadzaj.
Było mi siebie żal
Na złość Markowi pojechałam jeszcze raz pod ten dom. Chciałam zobaczyć, kto go teraz będzie mieć. Kto będzie wieszał firanki w moich oknach i podlewał hortensje, które planowałam tam posadzić. Stałam w samochodzie z opuszczoną szybą i obserwowałam, jak podjeżdża srebrne kombi. Wysiadła z niego kobieta koło sześćdziesiątki, z rudymi włosami, w kremowym płaszczu.
– Pani też oglądała ten dom? – zapytała, zauważając mnie.
– Owszem. Ale mój mąż zapomniał zadzwonić.
– Ojej… – skrzywiła się współczująco. – A wie pani, ja zadzwoniłam do agentki z samego rana. Po prostu wiedziałam. Takie rzeczy się czuje.
– Ja też czułam – powiedziałam, czując, jak zaciska mi się gardło. – Tylko on najwyraźniej nie czuł.
– Mężczyźni – westchnęła. – Ale szkoda. Naprawdę. Taki dom nie trafia się dwa razy.
Pani Marta, bo tak się przedstawiła, zaprosiła mnie na chwilę do środka, żebym „chociaż jeszcze raz sobie popatrzyła”. To było jak pogrzeb własnych marzeń.
– Proszę się nie smucić – powiedziała łagodnie Marta. – Czasem los daje nam coś tylko po to, żebyśmy zrozumieli, co naprawdę straciliśmy. Albo z kim.
Nie chciałam płakać
Wieczorem Marek krążył po mieszkaniu jak zbity pies. Chyba dotarło do niego, że sprawa nie skończy się tym razem na moim fuknięciu i kilkudniowym milczeniu. Zaczynał rozumieć, że nie jestem już tą samą Ewą, która zawsze rozładowuje napięcie sarkazmem i potem gotuje rosół na zgodę.
– Ewa… – odezwał się w końcu, niepewnie stając w drzwiach do sypialni. – Mogę?
– A co?
– No dobra, zasłużyłem – przyznał. – Możemy pogadać?
Westchnęłam i odłożyłam książkę.
– Nie mam żadnego sensownego tłumaczenia. Po prostu zawaliłem. Wiem. Zdarzyło mi się nie raz, ale tym razem to było… coś więcej.
– Tak. Tym razem to była przyszłość.
– Wiem – skinął głową. – I jestem wściekły na siebie. Myślałem, że wszystko można nadrobić. Że domy są jak autobusy. Nie zdążysz na jeden, to za chwilę przyjedzie następny.
– I co, przyjechał już?
– Nie. I chyba nie przyjedzie. A nawet jak przyjedzie, to co z tego, skoro ja ci właśnie pokazałem, że nie potrafię nawet zadzwonić.
Chwilę milczeliśmy. Nie chciałam płakać, ale czułam, jak oczy mi się szklą.
– Nie wiem, czy się da to odrobić – powiedziałam cicho. – Ale może jeśli przestaniesz traktować mnie jak księgę, którą zawsze można otworzyć na tej samej stronie… to się jeszcze kiedyś dogadamy.
– Będę dzwonił codziennie. Do ciebie, do agentek, do architektów. Nawet do Boga, jak trzeba – uśmiechnął się blado.
– Na razie zadzwoń do mnie. I zapytaj, czy mam ochotę na kolację.
Bałam się marzyć
Kolacja była zamówiona z tej knajpy, którą lubię, choć Marek zawsze narzeka, że „porcje jak dla wróbelków i ceny jak dla szejka”. Tym razem nie mruknął ani słowa.
– Uwaga – powiedział, stawiając przede mną miskę z zupą z dyni. – To ma być oficjalny początek operacji „Dom 2.0”.
– Nie za późno na nowe wersje?
– Nigdy nie jest za późno. Zresztą niektóre wersje są lepsze, bo się uczą na błędach. A ja… uczę się bardzo boleśnie.
– Pytanie, czy w ogóle się czegoś nauczyłeś – mruknęłam, próbując zupy.
Zjedliśmy w ciszy. Tydzień później Marek znalazł inne ogłoszenie.
– Też przy lesie. Też z tarasem. Tym razem ja zadzwoniłem – powiedział z dziwnym błyskiem w oku.
Spojrzałam na zdjęcia. Ładne. Jednak w mojej głowie nadal siedział tamten pierwszy dom.
– Zobaczymy – odpowiedziałam ostrożnie.
Prawda była taka, że drugi raz nie chciałam żegnać się z marzeniami o własnym domu. Bo domy to nie tylko ściany. To decyzje. A niektóre, podjęte za późno, mają długie konsekwencje.
Ewa, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec całe życie harował po nocach, a my żyliśmy na skraju ubóstwa. Długi rosły, aż w końcu odkryłem, na co szła kasa”
- „Teściowa urodziła Jasia, a już od dawna była babcią. Przecież to wstyd, że moje dzieci są starsze od swojego wujka”
- „Zięć zarabia kupę forsy, a mi żałuje pieniędzy. W takim razie od jutra koniec z obiadkami i darmową opieką nad wnukami”