Reklama

Zawsze miał rację. Zawsze wiedział lepiej. Zawsze musiało być tak, jak on powie. A ja? Miałam być tłem. Łagodną, uśmiechniętą Iloną, która kiwa głową i nie zadaje pytań. Przez wiele lat dokładnie taką byłam. Wmawiałam sobie, że to normalne, że on po prostu „ma silny charakter”, że jestem z mężczyzną, który „wie, czego chce”. Jednak któregoś dnia coś we mnie pękło. Już nie mogłam. Nie chciałam. I przestałam być tą samą Iloną, która przez dwadzieścia lat trzymała język za zębami. Wszystko zaczęło się od zupełnie błahej sprzeczki o firanki. Tylko już nie chodziło o firanki. Chodziło o mnie. O moje zdanie, którego nikt nie chciał słuchać. Tego dnia coś się zmieniło. I nigdy już nie było po staremu.

Reklama

Byłam na niego wściekła

– Te firanki są beznadziejne. Przecież mówiłem, że mają być gładkie, bez żadnych wzorów – westchnął Mirek, nawet nie patrząc na mnie, tylko na ekran telewizora.

Mnie się podobają. I kosztowały sporo, bo są z lnu, nie z żadnego plastiku – odpowiedziałam spokojnie, choć już czułam, jak serce bije mi szybciej.

A mnie się nie podobają. Po co w ogóle pytasz o zdanie, skoro i tak robisz po swojemu?

– Bo pierwszy raz od dawna kupiłam coś z myślą o sobie. Nie o tobie, nie o dzieciach, nie o twojej matce, tylko o sobie.

Mirek spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz słyszał te słowa z moich ust. Zmarszczył brwi.

Coś ty taka drażliwa?

– Naprawdę? – zaśmiałam się nerwowo.

– Oj, nie zaczynaj znowu. Jak ci się tak podobają, to sobie w sypialni powieś, a w salonie będą takie, jak ustalimy razem.

– „Razem” znaczy „tak jak ty powiesz”, prawda?

Zamilkł. Wzrok z powrotem uciekł mu do telewizora. Tym razem nie zamierzałam odpuszczać. Nie tym razem.

– Ile razy tak już było? Kanapa – twoja decyzja. Obrazy – twoje. Kolor ścian – twoje. Ja nic nie mogę wybrać, nawet głupich firanek.

Przestań się wydzierać – syknął. – Dzieci są w domu.

– I niech słyszą. Może przestaną myśleć, że mama nie ma nic do powiedzenia.

W środku aż mnie skręcało

Następnego dnia Mirek zrobił sobie kanapki i zostawił po sobie okruszki na całym blacie. Jak zwykle. Wzięłam ściereczkę i zaczęłam wycierać, ale w środku aż mnie skręcało. Przez chwilę walczyłam ze sobą, czy znów przemilczeć, czy powiedzieć. No i powiedziałam.

– A może byś raz w życiu po sobie sprzątnął, co?

– Co znowu? – obrócił się z kromką w ustach.

– Nic. Tylko ile razy dziennie mam po tobie zmywać blat? To nie jest hotel.

– Chyba nie masz innych obowiązków, co?

– Proszę? – odłożyłam ściereczkę i popatrzyłam na niego jak na obcego człowieka. – Nie mam innych obowiązków? Pracuję, sprzątam, gotuję, ogarniam dzieci, robię zakupy. A ty? Ty wracasz z pracy i siadasz. I to wszystko.

– Bo mam ciężką robotę, nie wiesz, jak to jest, jak facet wraca zmęczony…

– A ja to niby co? Przez cały dzień śmigam między robotą a domem, a ty mnie traktujesz jak sprzątaczkę z cateringiem.

– Przesadzasz. Robisz z igły widły. Okruszki?

– To nie są tylko okruszki. To jest codzienne lekceważenie. I nie, nie przesadzam. Ty nigdy się nie zastanawiasz, co ja czuję. Nigdy nie zapytasz. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz powiedziałeś „dziękuję”.

Zamilkł.

– Słuchaj, ja nie mam czasu na twoje dramaty. Jak ci coś nie pasuje, to powiedz konkretnie, co chcesz zmienić, a nie jojczysz jak nastolatka.

Wtedy coś we mnie pękło drugi raz. I już wiedziałam, że to dopiero początek.

Udawałam, że go nie słyszę

W niedzielę rano nie zrobiłam mu kawy. Pierwszy raz od dwudziestu lat. Zawsze budził się, przeciągał i wołał z kanapy:

– Kochanie, zrób kawkę, co?

Zawsze robiłam. Nawet jak miałam gorączkę. Jednak tej niedzieli nie podeszłam do ekspresu. Usiadłam z książką i udawałam, że go nie słyszę. Aż w końcu sam się ruszył.

– Ej, Ilona. Głucha jesteś? Mówię, że chcę kawy.

– To sobie zrób.

– Słucham? – wybałuszył oczy. – Zawsze robiłaś!

– Zawsze. Ale nie dziś. Dziś mam ochotę na książkę i ciszę.

– Ty się dobrze czujesz?

– Pierwszy raz od dawna właśnie tak.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby nie wiedział, co z tym zrobić. Przeszedł do kuchni i z łoskotem otworzył szafkę z kubkami. Rozlał wodę. Przeklinał pod nosem.

– Wiesz co? Robisz się jakaś… dziwna.

– Nie dziwna, tylko zmęczona. Zmęczona tym, że wszystko muszę. Że jak mnie nie ma, to dom się wali.

– Może przesadzasz.

– A może w końcu zaczęłam widzieć rzeczy takimi, jakie są?

Usiadł obok mnie.

– Dobra. O co ci chodzi tak naprawdę? Bo te firanki i kawa to chyba nie wszystko, co?

Zamknęłam książkę. Patrzyłam mu prosto w oczy.

– O to, że mam dosyć bycia dodatkiem do twojego życia. Chcę mieć swoje. Chcę być słyszana. I traktowana jak partnerka, a nie jak służąca, która ma podać kapcie i zamilknąć.

– Przecież cię kocham… – powiedział cicho.

– Nie wiem, czy to jeszcze wystarcza.

Zażartowałam sobie

W następny weekend przyjechali do nas teściowie. Mirek popisywał się przed ojcem. Wystarczyło, że jego tata raz skomentował: „Firanki jakieś takie… kobiece”, a mój mąż już był gotów robić przemeblowanie całego domu.

Mówiłem ci, że są przesadzone – szepnął mi do ucha. – Ojciec też zauważył.

– Ojciec też nie umie powiedzieć żonie „ładnie wyglądasz” – warknęłam i poszłam do kuchni.

Teściowa weszła za mną.

Wszystko w porządku?

– Tak, tylko gorąco – odpowiedziałam, mieszając zupę.

Gdy usiedliśmy do stołu, Mirek odegrał swój teatrzyk: udawał idealnego męża. Podawał mi talerz, dolewał kompotu. A potem:

– Ilonka ostatnio bardzo emocjonalna się zrobiła. Firanki, okruszki, afera o wszystko. Ale ja to rozumiem – zmarszczył brwi teatralnie. – Wiek robi swoje.

Zamarłam z łyżką nad talerzem. Wszyscy zamilkli.

– Przepraszam, co powiedziałeś? – zapytałam cicho.

No przecież żartuję! – roześmiał się głośno, jakby właśnie rzucił najlepszy dowcip wieczoru.

– Aha. To ja też mam żart – powiedziałam spokojnie. – Chyba w tym wieku powinnam się zająć sobą. Wyszłam dziś z kancelarii mojej koleżanki z papierami rozwodowymi. Taki żart. Też się pośmiejmy.

Łyżka wypadła mu z dłoni. Teściowa wciągnęła gwałtownie powietrze.

Czułam ulgę

Wieczorem dom był cichy jak nigdy. Teściowie wyjechali wcześniej, „bo coś im wypadło”, a Mirek siedział w salonie jak zbity pies. Nie rozmawialiśmy od obiadu. Czułam ulgę. Nie strach. Nie żal. Ulga to była. Jakby ktoś zdjął mi z barków kamień.

Ty tak serio z tym rozwodem? – zapytał w końcu, głosem ledwo słyszalnym.

– A jak myślisz?

– Przecież… przecież nic się takiego nie stało. Ludzie się sprzeczają.

– My się nie sprzeczamy, Mirek. My żyjemy w systemie jednoosobowej dyktatury. I nie jestem tą osobą na tronie.

– Przesadzasz.

– Nie. Zawsze masz ostatnie słowo. I wiesz co? Dzisiaj to ja je mam.

Podszedł do mnie, ostrożnie. Jakby bał się, że wybuchnę.

– Może spróbujmy od nowa. Może terapia? Może ja… się postaram.

– A czemu dopiero teraz chcesz się postarać? Bo przestraszyłeś się, że zostaniesz sam?

– Bo… nie chcę cię stracić.

Spojrzałam na niego. Na zmęczoną twarz, siwe włosy przy skroniach, dłoń drżącą na stole. I nagle zobaczyłam człowieka. Nie tylko męża, który zawsze chciał mieć rację.

– Dobrze – powiedziałam. – Ale jedno ustalamy od razu. Od dziś moje zdanie znaczy tyle samo co twoje. Każde „my” zaczyna się od „ja” i „ty”. Nie od „ja i moje zasady”.

– Zgoda – skinął głową. – Masz rację.

– Wreszcie – uśmiechnęłam się lekko.

Uszanował moją prośbę

Minęły trzy tygodnie. Firanki wciąż wisiały. Nikt ich nie ruszył. A Mirek… zmienił się. Nie w ideał, nie w książkowego partnera – ale przynajmniej zaczął słuchać. Przestał żartować moim kosztem. Raz nawet posprzątał kuchnię, zanim ja zdążyłam tam wejść. Patrzyłam wtedy na blat w osłupieniu.

– Co, zły proszek wsypałem do zlewu? – uśmiechnął się, niepewnie.

– Nie. Po prostu... nie wiedziałam, że umiesz tak sam z siebie – odpowiedziałam, opierając się o framugę.

– Też nie wiedziałem. Ale chyba przegapiłem parę rzeczy przez te lata.

– Parę? – spojrzałam na niego wymownie.

– No dobra. Dużo. Teraz wiem, że możesz naprawdę powiedzieć „dość”.

– Bo mogę. I już wiem, że potrafię.

Przyszedł do mnie, objął mnie lekko. Inaczej niż zawsze. Po prostu. Tak po ludzku.

– Całe życie myślałem, że jak ja się nie uprę, jak nie powiem ostatniego słowa, to wszystko się rozpadnie.

– A ja całe życie myślałam, że jak ci ustąpię, to przynajmniej będzie spokój.

– I co?

– I się myliliśmy oboje.

Uśmiechnęliśmy się wtedy do siebie – szczerze, pierwszy raz od lat. Może to nie była bajka. Może nigdy nie będzie. Ale od teraz to miało być nasze. Równo. Bez hierarchii. Bo ja już wiedziałam, gdzie jest moje miejsce. Nie w szeregu. Obok.

Ilona, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama