Reklama

Myślicie, że tylko kobiety mają obsesję na punkcie swojego wyglądu? Nie tylko. Facetom też nadmiar kilogramów spędza sen z powiek. I też im brak silnej woli, by się ich pozbyć. Przekonałam się o tym, gdy mój mąż postanowił się odchudzić. Zaczęło się od niewinnej wyprawy na działkę do dawno niewidzianych znajomych. Ja bawiłam się świetnie, Janek znacznie gorzej. Spodziewałam się, że będzie tryskał humorem, bo bardzo cieszył się na ten wyjazd. A on siedział w kącie skwaszony i prawie się nie odzywał. Aż mi chwilami wstyd za niego było.

Reklama

– Dlaczego się tak dziwnie zachowywałeś? – zapytałam, gdy wróciliśmy do domu.

– Ja? Nic podobnego! – wzruszył ramionami.

– Akurat! Miałeś minę, jakby ci ktoś wielką krzywdę zrobił. Powiesz mi, o co chodzi? – nie odpuszczałam.

Zastanawiał się dłuższą chwilę.

Zobacz także

– O brzuch – wykrztusił.

– O brzuch? – nie rozumiałam.

– No tak! Andrzej mimo pięćdziesiątki na karku wygląda jak młodzieniaszek. A ja? Muszę coś z tym zrobić – westchnął.

– Poważnie? Bardzo się cieszę. A masz już jakiś plan? – uśmiechnęłam się.

– Jeszcze nie. Ale w najbliższym czasie na pewno coś wymyślę – odparł, a potem swoim zwyczajem otworzył sobie piwo i rozsiadł się przed telewizorem.

Już miałam mu powiedzieć, że jeśli chce pozbyć się brzucha, to powinien zapomnieć o piwie, ale ugryzłam się w język. Bałam się, że się zniechęci. Kochałam go nawet z brzuchem, ale chciałam, żeby zrzucił kilka kilogramów. Nie dla urody, tylko dla zdrowia. Niestety, gdy tylko o tym wspominałam, głupio się uśmiechał.

– Facet bez brzucha jest jak kufel bez ucha – chichotał.

Postanowiłam więc cierpliwie poczekać na rozwój wypadków. Miałam nadzieję, że dotrzyma słowa i opracuje plan.

Kupił karnet na siłownię

Trzy dni później Janek wrócił z pracy obładowany jak wielbłąd. Zaciekawiona zajrzałam do toreb. W środku były sportowe koszulki, szorty, dres, adidasy.

– A po co ci to wszystko? – zdziwiłam się.

– Zapisałem się na siłownię. Jak poćwiczę pod okiem profesjonalnego trenera, to raz-dwa pozbędę się tego ciężaru – poklepał się po brzuchu.

– Jestem z ciebie bardzo dumna. Obyś tylko wytrwał – uśmiechnęłam się.

– Na pewno wytrwam. Wykupiłem karnet na cały kwartał. A wiesz, że nie lubię wyrzucać pieniędzy w błoto – odparł z pewnością w głosie.

Poszedł na siłownię następnego dnia wieczorem. Myślałam, że spędzi tam przynajmniej godzinę i wróci zmęczony, lecz zadowolony. Tymczasem on zjawił się w domu już 30 minutach. I to z miną podobną do tej, jaką miał na działce u znajomych.

– To nie dla mnie – mruknął i rzucił torbę ze sportowym strojem w kąt.

– Już się poddajesz? Ale dlaczego? Trener dał ci za duży wycisk? – dopytywałam.

– Nie o to chodzi – machnął ręką.

– To o co? – naciskałam.

– Ty wiesz, jak wyglądają faceci, którzy tam przychodzą? Każdy jest jak młody bóg. Z tym wielkim brzuszyskiem czuję się tam jak przybysz z innej planety.

– Daj spokój, jak trochę poćwiczysz, to też będziesz wyglądał jak oni – starałam się go zmotywować.

– Akurat… Wcześniej kompleksów się nabawię.

– Kochanie, czy to nie jest przypadkiem wymówka? Przyznaj się, po prostu nie masz ochoty się męczyć!

– Nieprawda! Po prostu trzeźwo myślę. Jak wpadnę w depresję, to nie będę mógł normalnie funkcjonować, a może nawet pracować. A wtedy z czego będziemy żyli? Wybacz, moja kochana, ale twoja pensja na wiele nie wystarcza. I to delikatnie mówiąc…

– W porządku, zrozumiałam – przerwałam tę tyradę, bo bałam się, że zaraz się pokłócimy. – Czyli co?

– Muszę wykombinować coś innego

– A co z karnetem? Przecież mówiłeś, że nie lubisz wyrzucać pieniędzy w błoto – sięgnęłam po najcięższy argument.

– Pogadałem z właścicielem i dostałem większość z powrotem. Tylko stówkę straciłem – uśmiechnął się i swoim zwyczajem otworzył sobie piwo i rozsiadł się przed telewizorem.

Już mu miałam powiedzieć, że przy dzisiejszych galopujących cenach ta stówka bardzo by mi się przydała, no i znowu wspomnieć o tym piwie, ale się powstrzymałam. Postanowiłam spokojnie poczekać na ten kolejny pomysł. Miałam tylko nadzieję, że będzie nas mniej kosztował.

Miał zacząć biegać

Janek myślał przez trzy dni. Czwartego wreszcie dowiedziałam się, co postanowił.

– Od dzisiejszego wieczora zaczynam biegać. Jak zrobię codziennie kilka kilometrów, to nie dość, że schudnę, to jeszcze się dotlenię na świeżym powietrzu. Nie to co w tej śmierdzącej potem i testosteronem siłowni – opowiadał mąż z entuzjazmem w głosie.

– Świetny pomysł! – ucieszyłam się, że tym razem nie wydał żadnych pieniędzy. – Tylko czy dasz radę? Przecież nawet do osiedlowego sklepu jeździsz samochodem.

– Pewnie, że dam. Widziałem na osiedlu mnóstwo biegaczy. I to starszych ode mnie. Skoro oni sobie radzą, to ja też nie padnę trupem. Zresztą gdy byłem w szkole, całkiem nieźle sprawowałem się na bieżni. Myślę, że coś jeszcze z tego zostało – powiedział z pewnością w głosie.

Rzeczywiście, jeszcze tego samego wieczoru Janek wyszedł pobiegać. Wrócił po godzinie. Spodziewałam się, że będzie zmęczony i spocony, tymczasem on wyglądał tak, jakby dopiero się wybierał na przebieżkę. Ogarnęły mnie złe przeczucia.

– To też nie dla ciebie? – domyśliłam się.

– Nie dla mnie – skinął głową.

– A skąd wiesz? Przebiegłeś chociaż sto metrów? – nie odpuszczałam.

– Nawet więcej. I całkiem nieźle mi szło. Ale potem się zatrzymałem.

– Dlaczego?

– A bo spotkałem Waldka, no wiesz, tego sąsiada z drugiego piętra. Pochwaliłem mu się, że właśnie zaczynam biegać. A on na to, żebym się nie wygłupiał, bo to niebezpieczne.

– Niebezpieczne? – wybałuszyłam oczy. – Przecież bieganie to zdrowie. Sam mówiłeś, że mnóstwo ludzi na naszym osiedlu biega.

– I robią sobie olbrzymią krzywdę. Przecież tu nie ma warunków do biegania, wszędzie betonowe chodniki. Twarda powierzchnia to zabójstwo dla stawów kolanowych – tłumaczył.

– Czyli co, bieganie też odpada? – westchnęłam zrezygnowana.

– No tak. Ale to nie jest żadna wymówka, tylko zdrowy rozsądek! – zastrzegł. – Naprawdę byłem pełen zapału. Ale nie mam ochoty wylądować na stole operacyjnym. U Waldka kumpla takie przebieżki skończyły się artroskopią. Biedak do dziś jeszcze nie nauczył się chodzić, chociaż wyszedł ze szpitala trzy miesiące temu.

– Czyli z odchudzaniem koniec?

– Nic podobnego! Po prostu znowu muszę pomyśleć – odparł, a potem jak zawsze wyciągnął z lodówki piwo i rozsiadł się przed telewizorem.

Przyszedł czas na rower

Minął dzień, potem drugi i trzeci. Czwartego spodziewałam się, że Janek przedstawi mi swój kolejny pomysł na odchudzanie, ale on milczał jak zaklęty. Po tygodniu nie wytrzymałam. Gdy tak jak każdego dnia rozsiadł się na kanapie z butelką piwa w dłoni, postanowiłam wrócić do tematu.

– Kochanie, czyżbyś zapomniał o swoim postanowieniu? – zapytałam z niewinną miną.

– Którym? – oderwał oczy od ekranu.

– No tym, że pozbędziesz się swojego wielkiego brzucha.

– Oczywiście, że nie! Pamiętam doskonale! I nawet już wymyśliłem, jak to zrobić.

– To dlaczego się nie chwalisz? A przede wszystkim nie zabierasz się do realizacji swojego pomysłu?

– Bo czekam na wypłatę.

– A co ma pensja do odchudzania?

– Ma, i to niestety bardzo dużo. Muszę wydać trochę pieniędzy. A na koncie pustki – westchnął.

– To może mi jednak powiesz, co to za pomysł?

– No dobrze. Postanowiłem, że będę jeździł na rowerze. Już nawet sobie znalazłem w internecie odpowiedniego górala. Kosztuje ponad trzy tysiące, ale…

– Żartujesz, prawda? – przerwałam mu.

– Nigdy nie byłem bardziej poważny! Wiem, że to dużo, ale jak się chce zawalczyć o zdrowie i wygląd, to trzeba zainwestować w dobry sprzęt – ciągnął.

Zrobiłam mu awanturę

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

– Mowy nie ma! Nie kupisz żadnego roweru! Ani za trzy tysiące, ani nawet za pięćset złotych! – ryknęłam.

– Ale dlaczego? – zdziwił się.

– Bo to pieniądze wyrzucone w błoto. Po jednym dniu jeżdżenia rzucisz rower w kąt, bo usłyszysz na przykład, że taka jazda jest niedobra dla kręgosłupa… Albo że od pedałowania odciski się na stopach robią…

– No wiesz, zawiodłem się na tobie – naburmuszył się. – Myślałem, że będziesz mi kibicować, wspierać mnie. A ty mi kłody pod nogi rzucasz i szpile złośliwe wbijasz.

– Nic podobnego. Tym razem to ja trzeźwo myślę i wiem, że nie stać nas na taki wydatek. Widziałeś ceny? Jak tak dalej będą rosnąć, to choćbyśmy stawali na głowie, nie dopniemy budżetu. Poza tym dostałeś swoje trzy szanse. I wszystkie okazały się nietrafione – nie owijałam w bawełnę.

– Straciłem chęci i motywację – burknął.

– O, co to, to nie, mój drogi. Kocham cię i chcę, żebyś był zdrowy i dożył późnej starości. Dlatego pomogę ci zrzucić te zbędne kilogramy. Tylko że teraz zrobimy to po mojemu.

– Czyli jak?

Musiałam ruszyć go siłą z kanapy

– Zaczniemy od tego – chwyciłam za butelkę. – Od dzisiaj żadnego piwa!

– E tam, jedno piwko jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

– Jedno nie, ale ty kończysz biesiadowanie zwykle po trzecim, a nawet czwartym. To ponad tysiąc kalorii!

– No i co z tego? Lubię piwo i nie chcę z niego rezygnować.

– Jak chcesz być zdrowy i szczuplejszy, to musisz. No chyba że nawet tego nie jesteś w stanie zrobić. Tylko ciekawe, jaką wymówkę tym razem wymyślisz – zachichotałam złośliwe.

– Przestań już się nade mną znęcać. Dotarło. Odstawię piwo. Coś jeszcze?

– Tak! Wstawaj z tej kanapy. Wychodzimy! – zarządziłam.

– Gdzie? Do pubu? Chcesz mi pozwolić na uroczyste pożegnanie z piwem? – oczy mu się zaświeciły

– Nie. Idziemy na spacer. Regularne przechadzki świetnie odchudzają.

– Chcesz powiedzieć, że będziemy spacerować codziennie? – przeraził się.

– Oczywiście! Bez względu na pogodę.

– No to powiedz jeszcze, że lodówkę na kłódkę zamkniesz, to się chyba powieszę.

– Aż tak źle nie będzie. Przecież nie zamorzę cię głodem. Na razie wystarczą wieczory bez piwa i spacery – uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę drzwi.

Efekty przyjdą z czasem

Janek grzecznie poszedł za mną. O dziwo, wcale się nie ociągał. Chyba się ucieszył, że chociaż jeść dostanie. Nie będę wam oczu mydlić i mówić, że mój szanowny małżonek odmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i sumiennie stosuje się do zasad. Przecież nie od dziś wiadomo, że jak chłop zechce, to zawsze się gdzieś piwa napije. Ale przynajmniej od spacerów się nie miga.

Reklama

Przez pierwsze dni marudził, próbował się wykręcać, ale teraz już tego nie robi. Podejrzewam nawet, że polubił te nasze przechadzki. Zwłaszcza, że jak sam przyznał, czuje się po nich o niebo lepiej. Reszta przyjdzie z czasem…

Reklama
Reklama
Reklama