Reklama

Nie jestem kobietą, która trzyma męża na krótkiej smyczy. Nigdy nie sprawdzałam jego telefonu, nie dopytywałam, gdzie i z kim spędza czas, nie rozliczałam go z każdej minuty. Może to błąd? Może powinnam była bardziej uważać?

Reklama

Moje życie było przewidywalne, ale w dobrym znaczeniu. Dom, praca, nasza córka Zosia – wszystko miało swoje miejsce. Mój mąż od lat pracował w tej samej firmie, a ja spełniałam się zawodowo w biurze rachunkowym. Mieliśmy wspólne plany, stabilność, ciepło domowego ogniska. I wtedy nasza córka odkryła w sobie pasję do jeździectwa.

– Mama, a tata bardzo lubi panią Anię ze stajni – rzuciła Zosia przy kolacji, wkładając sobie do ust kawałek pomidora.

Zamarłam.

– Co masz na myśli? – zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał neutralnie.

– No wiesz, jak przyjeżdżam do stajni, to zawsze ze sobą długo rozmawiają. A raz jak tata myślał, że nie patrzę, to zrobił tak… – Zosia odłożyła widelec i powiodła dłonią po ramieniu, jakby kogoś głaskała.

Zaniepokoiłam się

Przełknęłam ślinę. Od kiedy Zosia zaczęła lekcje nauki jazdy konnej, woził ją tam tylko mój mąż. Specjalnie wcześniej wracał do domu. Mówił, że stajnia pomaga mu się odprężyć. Nie widziałam w tym nic podejrzanego. Ale teraz w mojej głowie coś zaczęło kiełkować.

Czy powinnam się martwić? Czy to tylko niewinna znajomość z instruktorką córki? Spojrzałam na Marka, który beztrosko przewijał coś na telefonie

– Marek, kto to jest Ania?

Podniósł wzrok znad ekranu. Na moment zmarszczył brwi, jakby musiał się zastanowić.

– Ania? Instruktorka w stajni. Dlaczego pytasz?

Wzruszyłam ramionami, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie.

– Zosia wspominała, że często z nią rozmawiasz.

– No tak, bo to ona prowadzi zajęcia, organizuje treningi. Wiesz, konie to nie tylko jazda, trzeba je też rozumieć, a ona zna się na tym jak nikt inny. Jest naprawdę świetna.

Wypierał się

„Jest naprawdę świetna”. To jedno zdanie utkwiło mi w głowie jak drzazga. Nie powiedział nic podejrzanego. Nie zrobił nic złego. A jednak w jego głosie było coś, co sprawiło, że poczułam ukłucie w żołądku.

– I to wszystko? – zapytałam, przyglądając mu się uważnie.

Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, może nawet rozbawieniem.

– A co by miało być? – zaśmiał się.

Pokręciłam głową.

– Nic, zapytałam z ciekawości.

Ale to nie była zwykła ciekawość. W mojej głowie zaczęły się układać różne drobne szczegóły, które wcześniej ignorowałam.

Następnego dnia Zosia znów poruszyła temat Ani.

– Mama, a może ty też przyjedziesz kiedyś do stajni? Tata zawsze mówi, że to cudowne miejsce!

Nie miałam ochoty oglądać koni. Nie lubiłam ich. Ale nagle pomyślałam, że to może być dobry pomysł.

– Może faktycznie powinnam się przekonać na własne oczy – powiedziałam powoli.

Wszystko widziałam

Zosia się ucieszyła, a ja podjęłam decyzję. Pojadę do tej stajni. Zobaczę na własne oczy, co tak naprawdę tam się dzieje. Nie mówiłam nic Markowi. Chciałam zobaczyć wszystko tak, jak jest naprawdę – bez przygotowań, bez ostrzeżeń.

Gdy zaparkowałam samochód przy drewnianej bramie, poczułam się jak intruz. W powietrzu unosił się zapach siana i końskiego potu. Dzieci i dorośli kręcili się po podwórzu, niosąc szczotki, kantary, siodła.

Nikt mnie nie znał, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Byłam tylko kolejną osobą, która przyszła popatrzeć. A potem zobaczyłam ich.

Marek stał obok kobiety w bryczesach i dopasowanej bluzie. Miała związane w luźny kucyk jasne włosy i promienny uśmiech. Pochylili się razem nad jakimś sprzętem, Marek powiedział coś, a ona roześmiała się, lekko kładąc mu rękę na przedramieniu. Zrobiło mi się gorąco. To było coś więcej niż zwykła rozmowa. To było zbyt swobodne, zbyt ciepłe, zbyt… osobiste.

Stanęłam za jednym z boksów. Patrzyłam, jak Marek i Ania rozmawiają, jak się do siebie nachylają, jak uśmiechają. Potem Marek wskazał na drzwi prowadzące do stajni i ruszył w ich stronę. A ona poszła za nim.

Zrobiło mi się gorąco

Serce waliło mi w piersi, kiedy zrobiłam kilka kroków, by zobaczyć, dokąd idą. Weszli do boksu na samym końcu. Drzwi przymknęły się za nimi. Poczułam mdłości. Wiedziałam, że powinnam odejść. Ale nie mogłam.

Podkradłam się bliżej. Zatrzymałam się tuż za drewnianą przegrodą, serce biło mi tak mocno, że niemal je słyszałam. I wtedy usłyszałam głos Ani.

– A jeśli ktoś nas zobaczy?

Omal nie wypuściłam powietrza ze świstem.

– Nie przesadzaj – odpowiedział mój mąż, jego głos był cichy, prawie pieszczotliwy. – Nikt nie zwraca na nas uwagi.

– Ale… – zawahała się.

A potem zapadła cisza. Nie widziałam ich, ale nie musiałam. Wystarczyło mi, co słyszałam. Czułam, jak cały świat usuwa mi się spod nóg. To się działo naprawdę. Marek mnie zdradzał.

Nie wiem, jak długo stałam za tym boksem. Nie widziałam ich, ale czułam ich bliskość, czułam zdradę, która właśnie się dopełniała. W końcu drzwi boksu się otworzyły.

Nakryłam ich

Ania wyszła pierwsza, poprawiając rękawy bluzy. Marek szedł tuż za nią, a na jego twarzy wciąż malował się ten ciepły, swobodny uśmiech. Ten sam, który kiedyś był przeznaczony tylko dla mnie.

Nie czekałam. Wyszłam zza przegrody i stanęłam naprzeciwko nich. Marek zatrzymał się jak wryty.

– Magda? – wydusił, a jego twarz nagle pobladła.

Patrzyłam na nich. Na swojego męża i tę kobietę, którzy jeszcze przed chwilą byli sami w zamkniętym boksie. Na Marka, który nie wiedział, co zrobić.

– Co to było? – zapytałam cicho.

– Magda, to nie tak… – zaczął, ale jego głos zadrżał.

– To nie tak? – powtórzyłam, czując, jak wzbiera we mnie gniew. – A jak? Jak mam to rozumieć?

Rozejrzał się nerwowo.

– Nie rób scen – powiedział w końcu.

Parsknęłam śmiechem.

– Scen?! – Moje ręce zaczęły drżeć. – Wiesz, co to jest scena? To, co tu właśnie zobaczyłam!

– Nic nie widziałaś – syknął przez zęby.

– Ale słyszałam – odparłam natychmiast.

Miarka się przebrała

Marek otworzył usta, ale nie znalazł żadnej odpowiedzi. Ania odwróciła się na pięcie i odeszła. Patrzyłam, jak znika za drzwiami, zostawiając nas samych.

– Magda… – zaczął Marek, ale uniosłam rękę, uciszając go.

– Powiedz mi jedno – wycedziłam. – Jak długo?

Zacisnął szczękę. Nie odpowiedział. Nie musiał. Czułam, jak coś we mnie pęka.

– Nie chcę cię teraz widzieć – powiedziałam drżącym głosem. – I lepiej, żebyś nie wracał do domu dzisiaj.

Odwróciłam się, znalazłam Zosię i ruszyłam do samochodu. Marek nie próbował mnie zatrzymać. Bo wiedział, że nie było już czego ratować.

Pojawił się w domu następnego dnia. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i przez chwilę milczał.

– Nie zdradziłem cię – powiedział w końcu.

Parsknęłam śmiechem.

– Ale chciałeś.

Spuścił wzrok.

– To więcej niż przyjaźń, ale mniej niż romans – dodał cicho.

Poczułam mdłości.

– Czyli co? Głaskanie się po ramieniu i ukradkowe spojrzenia? – zakpiłam. – Myślisz o niej?

Wyczuwała to

Marek nie odpowiedział.

– Czy to znaczy, że mnie nie kochasz? – wyszeptałam.

Cisza. Najgorsza odpowiedź, jaką mogłam dostać.

Od tamtej rozmowy Marek spał na kanapie. W domu panowała cisza głośniejsza niż jakiekolwiek kłótnie. Zosia zauważyła zmianę.

– Mamo, co się dzieje? – zapytała pewnego wieczoru.

Nie umiałam jej odpowiedzieć. Byłam rozdarta. Odejść? Zostać? Walczyć o coś, co już pękło? Marek próbował się starać, ale jego spojrzenie mówiło wszystko – myślami był gdzieś indziej. Może przy niej.

Pewnej nocy leżałam sama w łóżku i myślałam: Czy można uratować miłość, gdy ktoś już otworzył drzwi do innego świata? Nie znałam odpowiedzi.

Reklama

Magdalena, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama