Reklama

Mimo że od chwili, gdy nasze małżeństwo formalnie dobiegło końca, minęło już sporo czasu, mój były mąż wciąż nie potrafił zaakceptować nowej rzeczywistości. Podjęłam decyzję o zakończeniu naszego związku po dekadzie wspólnego życia. To, że Marcin mnie zdradził, stanowiło dla mnie wystarczającą przesłankę, by zdecydować się na ten krok. Nie byłam w stanie i nie zamierzałam darować mu jego postępku, tym bardziej że nie doczekaliśmy się potomstwa. Kto wie, być może gdybyśmy mieli dzieci, znalazłabym w sobie dość siły, by dalej trwać w nieudanym związku małżeńskim. Nie mam pojęcia. W każdym razie brak dzieci ułatwił mi podjęcie decyzji. Mogłam po prostu spakować swoje rzeczy i odejść.

Reklama

Zrobiłam to, mimo iż w opinii Marcina nic, co znajdowało się w mieszkaniu, do mnie nie należało. W JEGO mieszkaniu, a nie we wspólnym, na które łożyliśmy oboje. Zabrakło mi energii, by wdawać się z nim w pyskówkę. Nie miałam ochoty po raz kolejny być świadkiem wrzasków męża, przekonanego, że krzyk to najbardziej efektywna metoda rozwiązywania wszelkich problemów. Postanowiłam, że kwestię podziału wspólnego dobytku rozstrzygnie sędzia.

Starałam się udowodnić, że to mąż był winny naszego rozwodu. Przecież to nie ja zdradzałam przez te wszystkie lata małżeństwa. Okazało się, że Marcin nie był mi wierny od samego początku, ale prawda wyszła na jaw dopiero przy okazji romansu z Niną, jego aktualną kochanką. Później dowiedziałam się, że poza nią miał mnóstwo innych kobiet.

Ordynarne wiadomości tekstowe stanowiły codzienność

Wtedy właśnie Nina kompletnie straciła panowanie nad sobą. Nawet nie miała pretensji o to, że Marcin był żonaty, ale jednak świadomość, iż ją również zdradził, sprawiła jej ogromny ból. Postanowiła odnaleźć parę spośród tych „innych” dziewczyn i przekonać je, aby zeznawały przeciwko niemu podczas sprawy o rozwód. Marcin był zupełnie bezradny – złościł się, wpadał w szał, lamentował, ale nie był w stanie niczego zdziałać.

– Co ci strzeliło do głowy, żeby je tu ściągnąć? – wysyczał, kiedy już znaleźliśmy się na korytarzu.

Zobacz także

– Mnie? – zaskoczył mnie ten nagły wybuch.

– No właśnie tobie! – ryknął, a jego oczy ciskały błyskawice. – Jeszcze tego pożałujesz, zobaczysz!

W tamtej chwili zupełnie zlekceważyłam te groźby. Brzmiały dla mnie jak kolejna porcja puszczanych w eter bredni, którymi zwykle sypał jak z rękawa.

Wkrótce potem, podczas ostatniej rozprawy dotyczącej podziału wspólnego dobytku, sąd zdecydował, iż Marcin jest zobowiązany zwrócić mi połowę wartości lokalu mieszkalnego. Stało się tak, gdyż dysponowałam częścią faktur i potwierdzeń opłat, które uiszczałam osobiście. W duchu dziękowałam mamie za to, że przekonała mnie, by zbierać pokwitowania związane z kosztami utrzymania mieszkania. Marcin wpadł w taką furię, że omal nie zaatakował sędziego.

Gdy jego zdrady wyszły na jaw, zdecydowałam się wynająć kawalerkę i opuściłam dom. Po sfinalizowaniu rozwodu nie pozostało mi nic innego, jak spokojnie wyczekiwać momentu, aż były małżonek odda mi to, co mi się należy.

Zaczął mnie nękać

Parę dni po ogłoszeniu wyroku sądu otrzymałam SMS-a od Marcina, gdzie bez ogródek dał mi do zrozumienia, że mogę zapomnieć o forsie. Potem, po paru godzinach, doszedł kolejny, w którym z kolei prosił, abym do niego wróciła. Zaklinał, żebyśmy dali naszemu małżeństwu jeszcze jedną szansę. Od momentu, kiedy nakryłam go na zdradzie, po raz pierwszy napomknął coś o ratowaniu naszej relacji. Nie dałam temu wiary. Zależało mu jedynie na uniknięciu płacenia. Odpisałam mu, że coś takiego jak „nasze małżeństwo” już nie istnieje.

Sprawy zaczęły się komplikować coraz bardziej. Dostawałam mnóstwo niechcianych połączeń i obraźliwych wiadomości pełnych gróźb, a zaraz potem SMS-y z komplementami, prośbami o wybaczenie i deklaracjami, że zrobił okropną głupotę. Twierdził, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby to odkręcić, jeśli tylko do niego wrócę.

Pewnego razu odkryłam pod drzwiami pęk czerwonych róż, a następnym razem – wetknięty między drzwi liścik. Było w nim napisane, że nigdy mi się nie uda od niego uciec, bo łączy nas jakieś fatum; snuje już plany o naszym kolejnym ślubie, więc lepiej, żebym przestała z nim pogrywać i wróciła do niego z uśmiechem, bo jak nie, to tego pożałuję. Nie da się zaprzeczyć, że mnie to przeraziło. Żyłam samotnie, a fakt, iż Marcin wiedział, gdzie jestem, zdecydowanie nie napawał mnie optymizmem. Zdecydowałam się zmienić numer komórki i rozejrzeć za jakimś innym mieszkaniem. Powiodło się. Ale ten błogi spokój nie trwał zbyt długo.

Mój eks zaczął nachodzić mnie w pracy i wykonywać irytujące telefony. Pojawiał się pod budynkiem firmy, namawiając mnie, abym przekazała mu swoją część naszego wspólnego domu. Odkrył miejsce mojego zamieszkania – zdałam sobie z tego sprawę, gdy pewnego dnia na wycieraczce przed drzwiami zobaczyłam mały bukiecik różyczek. Takie same „dowody uczucia” zostawiał kiedyś, gdy byliśmy narzeczeństwem, pod drzwiami domu moich rodziców. Strach znów zaczął mnie ogarniać.

Idź na policję i to zgłoś, nie ma innego wyjścia – doradziła mi mama, gdy jej opowiedziałam o tych kłopotach.

– Czyli mam pójść do nich i zakomunikować, że mój eks ciągle mnie męczy?

Przy tym facecie czułam się bezpieczna

Miałam opory, bo ta sytuacja mnie krępowała. Roztrząsanie osobistych kwestii w towarzystwie nieznajomych ludzi nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Mam w tym doświadczenie, gdyż mój rozwód był dla mnie bardzo stresującym przeżyciem. I zapewne jeszcze długo zwlekałabym z formalnym zawiadomieniem o uporczywym prześladowaniu, jednak pewnego wieczoru Marcin zaczaił się na mnie pod drzwiami mojego mieszkania.

– Ciekawe, gdzie się szwendasz po zmroku – rzucił na przywitanie. – Czyżbyś już znalazła sobie nowego kochanka?

Oniemiałam. Zabrakło mi słów. Do tego obawiałam się, że cokolwiek z siebie wyduszę, obróci się na moją niekorzyść. Lecz cisza również nie przyniosła niczego dobrego. Jedynie go rozjuszyła.

– No tak! Nawet głosu nie chcesz z siebie wydobyć! Wszystkie baby są takie same! Wpierw ogołacają faceta z kasy, a następnie za jego szmal szaleją z kochankami! – wrzeszczał wniebogłosy.

Był kompletnie nieprzewidywalny, jakby opętał go jakiś szał. Przestraszyłam się nie na żarty, gdy przywalił ręką w ścianę, krzycząc, że mam z nim iść, bo inaczej mnie załatwi. Nie myśląc wiele, uciekłam. Wskoczyłam do pierwszej lepszej taksówki i poleciłam kierowcy, żeby zawiózł mnie prosto na policję. Funkcjonariusz na dyżurce patrzył na mnie z nieufnością, gdy cała roztrzęsiona, bełkocząc ze stresu, relacjonowałam przebieg wydarzeń.

– Jasiek, bądź tak miły i porozmawiaj z tą kobietą – zwrócił się do policjanta w cywilu, który akurat przekroczył próg pomieszczenia przeznaczonego dla dyżurujących funkcjonariuszy.

– Proszę za mną – rosły, dobrze zbudowany facet pokazał mi drzwi do innego pokoju.

Niedługo później, sącząc kawę, zdawałam sierżantowi Janowi relację odnośnie do postępowania mojego eks. Dłonie nadal mi drżały, jednak panika powoli ustępowała. Odzyskiwałam równowagę. W tle słychać było przyciszone dźwięki radia, a kojący, głęboki tembr sierżanta niósł obietnicę, że wszystko ułoży się pomyślnie. W obecności tego człowieka odzyskałam utracone rok temu poczucie bezpieczeństwa, gdy Marcin zaczął wariować.

Nie wycofa się pani?

– Z zawiadomienia? A to niby dlaczego miałabym?

Lekko podniósł barki w geście niedowierzania.

Takie sytuacje to normalka – stwierdził. – Panie składają doniesienia o przemocy czy uporczywym prześladowaniu, a później się z tego wycofują.

– Ja się nie poddam – zadeklarowałam stanowczo. – Za długo, bo aż dziesięć lat, znosiłam tego ciężkiego typa i mam już dość. Nie przeszłam przez piekło rozwodowe po to, żeby on teraz mógł mnie straszyć.

– Brawo, tak trzymać – docenił moją postawę. – Radziłbym na kilka dni znaleźć sobie inne miejsce zamieszkania. Ma pani dokąd pójść?

Przyszła mi na myśl w pierwszej kolejności mama, ewentualnie moja przyjaciółka Marzena. Byłam pewna, że udzielą mi wsparcia.

– Owszem, mam – odpowiedziałam.

– W takim razie proszę napisać, gdzie mam panią podwieźć – powiedział, podając mi długopis.

Zaskoczył mnie. Chyba to dostrzegł, bo się uśmiechnął.

– Zaraz będę kończył pracę i wracał do siebie, więc przy okazji mogę panią tam zawieźć – dodał.

Przystałam na jego propozycję.

Czyżby moje marzenie się spełniło?

Zarówno tę, jak i parę następnych nocy postanowiłam spędzić w domu rodzinnym. Marcin raczej nie odważyłby się tutaj wpaść. Nigdy nie przepadał za moimi staruszkami. Poza tym chyba nieco szanował mojego tatę, który nawet po przekroczeniu sześćdziesiątki potrafił przyłożyć, że ho ho.

Kolejnym, który czuwał nad moim bezpieczeństwem, był Jan. Każdego poranka podwoził mnie swoim radiowozem do biura. Początkowo nie byłam zadowolona z takiego obrotu spraw, jednak moja mama słusznie stwierdziła, że jeśli policja chce troszczyć się o zwykłych ludzi, to nie powinniśmy im tego utrudniać. Sympatyczny funkcjonariusz wyjaśnił mi, że jego dom znajduje się niedaleko mojego miejsca pracy, więc podrzucenie mnie do śródmieścia to dla niego pestka. Towarzyszył mi również, gdy pojechałam do wynajętego mieszkania po korespondencję od Marcina. Listy oraz smsy z groźbami miały posłużyć jako materiał dowodowy w prowadzonym postępowaniu.

Trudno dokładnie określić moment, w którym nasze spotkania przestały mieć ściśle oficjalny charakter. Po prostu zaczęliśmy widywać się częściej, rozmawiając już nie tylko o problemach z moim eks, któremu sąd zabronił się do mnie zbliżać. Odzyskanie należnej mi połowy wspólnego majątku zapewne zajmie sporo czasu, ale przynajmniej mogę trochę odetchnąć i przestać ciągle spoglądać przez ramię. Szczególnie że Jan nieustannie mnie wspiera. Jego towarzystwo sprawia, że czuję się naprawdę dobrze.

Spędzaliśmy razem czas w przytulnej kafejce, do której poszliśmy zaraz po tym, jak skończyliśmy pracę. Gawędziliśmy sobie swobodnie o różnych sprawach, ale też o niczym konkretnym. Popijając aromatyczną kawę, zajadaliśmy się pysznym ciastkiem. Przyszło mi wtedy do głowy, że super byłoby spotykać się w ten sposób częściej, a przy okazji fajnie, gdyby z tych randek wynikało coś więcej, jakieś zobowiązania między nami.

Co byś powiedziała na wypad do Wisły na weekend? – zapytał. – Zanim zrobi się chłodniej.

Prawie się udławiłam, pijąc kawę. Czyżby opatrzność wysłuchała moich modlitw?

– Z przyjemnością – odpowiedziałam po odchrząknięciu i wytarciu ust serwetką.

Na twarzy Jana zagościł promienny uśmiech.

– Szczerze mówiąc, obawiałem się twojej odmowy.

– Z jakiego powodu?

– No wiesz, zdaję sobie sprawę z tego, co niedawno ci się przytrafiło. Pomyślałem, że możesz... – nigdy wcześniej nie widziałam go tak niepewnego siebie. – Że możesz się obawiać... no wiesz, sądzić, iż wszyscy faceci to jedna i ta sama banda.

Nie ma szans, żebyś ty był podobny do mojego eks – moją twarz rozpromienił uśmiech.

Reklama

Anita, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama