Reklama

Uważałam się za kobietę cierpliwą. Może nie świętą, ale cierpliwą. Taką, co nie wybucha od razu, tylko zbiera dowody, obserwuje, analizuje. Nawet kiedy czułam, że coś jest nie tak, trzymałam język za zębami i pozwalałam sytuacjom się rozwinąć. Nie dla przyjemności, tylko z rozsądku. Bo jak już w końcu otworzę usta, to musi być nokaut, nie jakaś tam pyskówka przy obiedzie. Mój mąż, jak się okazało, wziął tę moją powściągliwość za głupotę. Uznał, że może się bawić w kłamstewka i tajemnice, a ja nadal będę mu podawać obiad na czas i ścielić po nim łóżko. No cóż… pomylił się. I to srogo.

Reklama

Bo kiedy odkryłam, że mój własny mąż zabawia się z Bożeną, postanowiłam nie płakać. Postanowiłam działać.

Przyłapałam ich

Zawsze wiedziałam, że coś mi w Bożenie nie grało. Tylko że wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w te piątkowe popołudnia, kiedy ja miałam jogę, mój dom zamieniał się w teatrzyk kukiełkowy. A mój mąż? No cóż, aktor pierwsza klasa. Pewnego odwołali zajęcia, bo coś się stało z ogrzewaniem w sali. Wróciłam do domu, a tam cicho jak makiem zasiał. Myślałam, że nie ma nikogo, ale wtedy usłyszałam chichot. Otworzyłam drzwi do kuchni i zobaczyłam Bożenkę. A mój mąż stoi obok i coś jej tam szepcze do ucha, jakby byli w jakiejś francuskiej komedii romantycznej, a nie w mojej kuchni. W moim domu.

– A zapomnieliście się czasem? – powiedziałam spokojnie, opierając się o framugę.

Podskoczyli jednocześnie.

– Magda?! – wyjąkał mój mąż. – Już wróciłaś?

– A nie mogę? W końcu jestem u siebie.

Bożena postawiła filiżankę z takim trzaskiem, że aż kawa się rozlała.

– Ja… tylko chciałam zostawić ci przepis na zupę dyniową… – wymamrotała.

– W koronkowej bieliźnie? – zapytałam, zerkając na prześwitującą bluzkę. – Miło, że tak się przykładasz do gotowania.

Kłamali w żywe oczy

Z Bożeną było jak z wyprzedażą w tanim butiku – niby wszystko błyszczy, ale wystarczy się zbliżyć, żeby zobaczyć tandetę. Stała teraz przy moim blacie, jakby go miała na własność. Jej torebka leżała na krześle.

– To nie tak… – zaczął mój mąż, robiąc krok w moją stronę.

– Nie? – przerwałam mu.

Spojrzał na nią, potem na mnie, potem znowu na nią. Czysta panika.

– Bożena… miała coś… ważnego do powiedzenia…

– Ach, więc najpierw przepis na zupę, a teraz coś ważnego? – uniosłam brwi. – Naprawdę, imponujecie mi tą kreatywnością.

Bożena złapała za torebkę.

– Może ja już pójdę… – bąknęła.

– Może w końcu, Bożeno – rzuciłam. – I zabierz ze sobą tę swoją perfumowaną mgiełkę. Mój dom śmierdzi teraz jak tani pokój hotelowy.

Zamknęła drzwi z takim impetem, że aż ściereczka spadła z wieszaka. Zostaliśmy sami. Mąż zaczął nerwowo chodzić po kuchni.

– Przysięgam, nic się nie stało.

– Naprawdę? – podeszłam do kredensu, wyciągnęłam jedną z szuflad. – A to, co to? Jej kolczyk?

Zbladł. Zamarł.

– To… może zostawiła…

– Jasne. Kolczyki same się rozpinają.

Patrzył na mnie, nie wiedząc, co powiedzieć. A ja się uśmiechnęłam, bo gra się dopiero zaczynała.

Miałam dowody

Nie jestem kobietą, która od razu robi awanturę. Lubię najpierw zebrać sobie fakty, ułożyć puzzle. Wtedy mam przewagę. Teraz miałam już prawie całą układankę. Brakowało mi tylko jednego elementu.

Idź do salonu – powiedziałam spokojnie, otwierając drzwi lodówki.

– Możemy to spokojnie przegadać?

– Owszem. W salonie. Usiądź. – Odwróciłam się z butelką wody w ręku i spojrzałam mu w oczy. – Jak cywilizowani ludzie. Chyba że wolisz jak Bożena – na kuchennym blacie.

Zaczerwienił się jak dzieciak przyłapany na oglądaniu filmów dla dorosłych. Usiadł na kanapie, a ja zniknęłam na chwilę w sypialni. Wróciłam z małym pudełeczkiem i położyłam je na stoliku.

Wiesz, co to jest?

Patrzył na nie jak na bombę zegarową.

– Nie mam pojęcia…

– To pendrive. A na nim są kopie wszystkich rozmów z domu. Tych z Bożeną też.

Zbladł.

– Ty… to podstęp…

– Nie, kochanie. To przezorność.

– To nie jest tak…

Nie kończ tego zdania. Bo zaraz ci puszczę nagranie, gdzie mówisz, że Bożena „smakuje jak lato”. Brzmi znajomo?

Zamilkł. Patrzył tylko na mnie. A ja wzięłam łyk wody i uśmiechnęłam się szeroko.

Realizowałam swój plan

Zawsze mówił, że to on jest sprytniejszy. Bo ja byłam ta spokojna, która nic nie robi, bo „lubię święty spokój”. I miał rację. Lubiłam. Ale jeszcze bardziej lubiłam mieć ostatnie słowo. I dzisiaj je miałam.

– To był błąd. Pomyłka. Kryzys wieku średniego, nie wiem… – próbował.

– Pomyłka to jak się sól wsypie zamiast cukru. Ty miałeś pełną świadomość, że to nie ja stoję przy twoim zlewie w koronkowym staniku.

Pogubiłem się. Przecież nie chcesz tego tak po prostu zniszczyć, co?

– Zniszczyć? To ty zniszczyłeś. Ja tylko sprzątam po tobie. Ale zanim dokończę, mam coś jeszcze.

Wstałam i podeszłam do komody. Wyciągnęłam kopertę.

– A to? – uniosłam ją w jego stronę. – Zgadnij, co tu jest?

Zerknął na nią podejrzliwie.

– Coś podpisałam? – próbował żartować, ale głos miał drżący.

– Jeszcze nie. Ale to wstępny szkic intercyzy. O! I propozycja podziału majątku. Uwzględniłam twoje „romantyczne potrzeby”, więc kuchnia i sypialnia dla mnie, a ty dostajesz piwnicę i odkurzacz.

Nie wygłupiaj się.

– Nie wygłupiam się. Mam kopię tej umowy u notariusza. I jeszcze u Ani z pracy. Na wypadek, gdyby twój nowy „kryzys wieku średniego” polegał na znikaniu dokumentów.

Złapał się za głowę.

– Czy ty się przygotowywałaś na to od miesięcy?

– A ty co myślałeś? Że będę siedzieć i płakać?

Zamilkł. A ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa.

Przyparłam go do muru

Czasem, żeby wygrać, nie trzeba krzyczeć. Wystarczy spojrzeć komuś w oczy i powiedzieć jedno zdanie, po którym świat już nigdy nie będzie wyglądał tak samo. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Jeszcze wczoraj to on wydawał rozkazy, a ja łapałam się na tym, że pytam, czy czegoś nie chce na kolację. Dziś? Miałam nad nim władze. I bardzo mi z nią było do twarzy.

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam cicho.

– Że cię zraniłem? – próbował odruchowo.

– Nie. Że myślałeś, że się nie zorientuję. Że można mnie zlekceważyć i wszystko będzie po staremu. A tymczasem…

Podeszłam do kredensu, sięgnęłam po mały segregator, który leżał na samym dole, pod dokumentami gwarancyjnymi, gdzie nigdy nie zaglądał.

– Co to? – zapytał, chociaż odpowiedź miał wypisaną na czole.

– Notatki. Rachunki. Twoje paragony za kwiaty, kolacje, a nawet hotel. – Położyłam wszystko na stole. – Wiesz, ile razy mówiłeś, że masz „służbowe spotkanie”?

Zbladł. Widziałam, jak łapie się za oparcie krzesła, jakby stracił grunt.

– To wszystko wygląda inaczej, niż było…

– Naprawdę? To pokaż mi jedną fakturę, która została wymyślona. Czekam.

Milczał. I dobrze. Milczenie było najlepszym potwierdzeniem, że trafiłam celnie.

– Teraz twoja kolej. Spakuj się.

Odetchnęłam z ulgą

Spakował się w dwadzieścia minut. Nawet nie próbował negocjować. Może dlatego, że wszystko już zostało powiedziane. Może dlatego, że wiedział, że przegrał. A może wreszcie zrozumiał, że nie blefuję. Zamknęłam za nim drzwi. Nie trzaskałam, nie płakałam, nie opierałam się o ścianę jak bohaterki z tanich romansów. Po prostu odetchnęłam. Włączyłam czajnik, wsypałam do filiżanki herbatę z hibiskusa, której on nie cierpiał, i usiadłam przy stole.

Nie czułam się ofiarą. Nie czułam się porzucona. Czułam spokój. A spokój to luksus, którego nie miałam od lat. Z kuchni zniknęła jego ulubiona musztarda. Z salonu – jego skarpetki rozrzucone przy kanapie. Z łazienki – zapach wody kolońskiej, którą nosił od ślubu. A z mojej głowy – hałas. Tysiące domysłów, podejrzeń, zmartwień. W ciszy słychać wiele. Siebie. Swoje myśli. Oddech. I właśnie tego mi było trzeba. Nie zemsty. Nie krzyku. Nie wygranej. Tylko przestrzeni.

Magdalena, 59 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama