„Mąż złożył pozew o rozwód, bo mu się znudziłam. Chciałam się zemścić, ale zemsta obróciła się przeciwko mnie”
„– Gocha, odwołuj to! – wyszeptała gorączkowo, trzymając mnie za rękę. – Mówię poważnie, to się robi dziwne i straszne. Miała rację. Też odnosiłam wrażenie, że choć mojego wiarołomnego męża tropi pech i dopadają nieszczęścia – tak jak chciałam, jak mu życzyłam – to jednak moje konsekwencje są dużo gorsze”.
- Małgorzata, 46 lat
Nie sądziłam, że między nami jest aż tak źle, myślałam, kiedy czytałam pozew o rozwód, który nadszedł pocztą z sądu. Nawet nie wiedziałam, że Daniel złożył taki pozew. Nie rozmawialiśmy o tym. O wielu innych rzeczach też nie. Mijaliśmy się w domu. On wiecznie wisiał na telefonie, ja kończyłam raporty… Nie było czasu, ochoty ani nawet propozycji, by wspólnie obejrzeć film, wyjść gdzieś, kochać się. Nie spodziewałam się jednak pozwu rozwodowego. Zadzwoniłam do niego do pracy.
– Daniel, dostałam pismo z sądu…
– O, szybko dotarło.
– Jak to szybko dotarło? Nie zamierzałeś mi powiedzieć, że chcesz się rozwieść? Że składasz takie papiery do sądu?
– No właśnie się dowiedziałaś. Nie mam czasu teraz rozmawiać. Tam jest wszystko napisane.
Zobacz także
Powody rozwodu były żenujące
Czytałam o tym, jaką to jestem beznadziejną żoną jego zdaniem, i nie wierzyłam własnym oczom. Nie gotuję, nie sprzątam, nie prasuję mu koszul do pracy. Serio. Zarzucał mi tego typu „uchybienia”, jakbym była zatrudnioną u niego w domu gosposią, a nie żoną. Gotować nigdy nie lubiłam i przed ślubem nie był to dla niego kłopot. Sprzątaliśmy razem. Koszul faktycznie nie chciałam prasować – przerastało mnie to, zawsze coś zrobiłam nie tak albo oparzyłam się żelazkiem. Ale co to za powody do rozwodu?
Poszłam do prawnika, który napisał odpowiedź na te głupoty. I czekałam na wyznaczenie terminu rozprawy sądowej, żeby przed sądem móc osobiście wypowiedzieć się na ten temat. Tymczasem nadal mieszkaliśmy pod jednym dachem. Praliśmy razem wszystkie ubrania, zamawialiśmy wspólnie pizzę…
– Czy ty widzisz, jaki to absurd? – pytałam, polewając kawałek pizzy ketchupem. – Chodźmy na terapię, zamiast brać rozwód.
– Nie chcę terapii. To ty nie widzisz albo nie chcesz zobaczyć
– Czego? No, czego?
– Że miłości między nami nie ma.
– Że miłości między nami nie ma, że miłości brak – zanuciłam, bo zabrzmiało to jak tekst piosenki, a nie podstawa do rozwodu.
Nie roześmiał się.
– Zachowujemy się jak współlokatorzy, jak kumple, nie para.
– Daj spokój…
– Dobra, jest ktoś. Od kilku miesięcy. Chcę rozwodu, bo mam dość oszukiwania ciebie i zwodzenia jej. Przykro mi, ale niczego już nie odbudujemy. Znudziłaś mi się całkowicie.
Jeszcze mnie popamięta
Poczułam się, jakby mnie spoliczkował. Ktoś inny? Kto? Jak mógł mi to zrobić? Zdradzał mnie? Jak śmiał?! A teraz chce rozwodu za porozumieniem stron? Brak słów! I niedoczekanie! W jednej chwili zapłonęłam jak zapałka. Niemal widziałam, jak z uszu i nosa idzie mi dym. Nagle z osoby zaskoczonej, zszokowanej i zranionej stałam się wściekłą do granic możliwości zdradzaną żoną.
Zadzwonię do prawnika i zażądam jego wyłącznej winy. Obopólna zgoda? Jeszcze czego! Nie ma takiej opcji! Mało tego: zemszczę się. Popamięta mnie. Pożałuje, że tak mnie potraktował, gorzko pożałuje…
– Boże… nie wiem, co go zaboli… Może sprzedaj jego rzeczy? – podpowiadała sposoby na zemstę moja przyjaciółka. – Co za gn…om! – Powstrzymała się od mocniejszego komentarza, bo jej dzieciaki kręciły się w pobliżu.
– I co mi to da? Jak sprzedam jego manele, będę mu musiała oddać pieniądze. Albo oskarży mnie w sądzie o kradzież i robienie mu na złość. Ja wyjdę na jędzę, a on kupi sobie nowe fanty w miejsce starych gratów.
Koleżanka miała zaskakujący pomysł
– Wiesz co, mam pomysł – spojrzała na mnie uważnie. – Tak mi się z tą jędzą skojarzyło… A jakby tak rzucić na niego klątwę?
– Chyba zwariowałaś! – parsknęłam.
– Są rzeczy na ziemi i niebie, o których nie śniło się i tak dalej. Ja tam czasem do tarocistki chodzę. Jak chcesz, to zapytam, może jakąś klątwę małą rzuci. Zadziała, nie zadziała, poczujesz się lepiej.
Zaś pani wróżka od tarota w swoim asortymencie usług miała także rzucanie klątw. Oczywiście za godną zapłatą, bo takie klątwy wykańczają fizycznie i psychicznie osobę rzucającą. Zaś osoba zamawiająca musi się osobiście ośmieszyć i pojawić, żeby porozmawiać i zamówić konkretną klątwę. Żenada.
– Może ma pakiet dwa plus jeden? – ironizowałam. – Ogarnęłabym przy okazji teściową i tę wredną babę z księgowości u nas w firmie.
Joaśka westchnęła, zbierając zabawki do pudełka. Jej synkowie na chwilę pobiegli robić chaos gdzie indziej.
– Po prostu idź. Co ci szkodzi?
Gdybym wiedziała, jak mi zaszkodzi, za chińskiego boga bym tam nie poszła. No ale nie wiedziałam…
Nie wiedziałam, czego się spodziewać
Tarocistka okazała się niewysoką, pulchną kobietą. Czułam się, jakbym wpadła na herbatę do ciotki. Herbatę zresztą też dostałam. Usiadłyśmy przy stoliku i wróżka wyciągnęła karty, przetasowała, kazała mi przełożyć kilka razy i zaczęła je rozkładać na blacie.
– Tu masz zmianę w życiu… no, to oczywiste. Miłości na razie nie widzę, ale po okresie smutku ścieżka się wyprostuje.
– Chociaż tyle dobrego. Ale Aśka mówiła, że może pani uprzykrzyć życie mojemu prawie że ex…
– Mogę. To znaczy ty możesz, ja będę tylko narzędziem. Uprzedzam jednak, że to nie jest łatwe i będzie kosztować. I nie mówię o pieniądzach. Mówię o prawdziwym koszcie takiego zaklęcia.
– To znaczy? – zmarszczyłam brwi.
– Każde zaklęcie to energia. Czy dobre, czy złe. To ja muszę tę energię oddać, co czasem odbija się na moim zdrowiu, gdy oddam jej za dużo. Ale zaklęcia mieszają w karmie, są jak kamienie wrzucane do jeziora. Wywołują fale, im większy kamień, tym większe fale. I te fale do ciebie wrócą. W ciebie uderzą. Taka jest cena. Na pewno chcesz ją ponieść?
– A co mi pani radzi?
– Zapomnij, odpuść. Kto chce się mścić, kopie dwa groby.
Nie posłuchałam tej rady. Nie uwierzyłam, że jakieś zaklęcia mogą być skuteczne, więc tym bardziej nie bałam się ich konsekwencji. Nawet w Boga nie wierzyłam, więc jak mogłam wierzyć w magię? Zlecając rzucenie klątwy, byłam po prostu zła i zraniona, i chciałam dać upust swojej wściekłości. Nie sądziłam, że właśnie ów gorzki gniew będzie paliwem do urzeczywistnienia zemsty…
Zaczęły się dziać złe rzeczy
Wróżka – a może powinnam powiedzieć: czarownica – przygotowała wszystko, kazała mi spalić w domu karteczkę, na której zapisała zaklęcie, razem z woreczkiem ziół. Dostałam też świecę, którą miałam spalać od nowiu do pełni, żeby aktywować zaklęcie.
Zrobiłam, jak kazała, i czekałam, niemal chichocząc jak mała, złośliwa dziewczynka. Zacisnęłam zęby i pomyślałam, że zemsta to zemsta!
Najpierw Daniel stracił pracę. Z dnia na dzień, bez żadnego ostrzeżenia. Nie popełnił większego błędu, nie likwidowano całego działu. Po prostu szef wręczył mu wypowiedzenie umowy i nawet zwolnił z obowiązku świadczenia pracy w okresie wypowiedzenia. Stwierdził, że nie chce go już więcej widzieć, i tyle. Potem Daniel złamał nogę. Jasne, była zima, lód na drogach, ale tylko on jeden z przechodniów poślizgnął się na… posypanym piaskiem chodniku. I nie wiem, dla kogo to miała być kara, bo miałam teraz jęczącego chłopa w domu, którego jego nowa kobieta nie odwiedzała. To ja musiałam podać, przynieść, wynieść…
Nagle miałam na to czas, bo ja też dostałam wypowiedzenie, i to w trybie dyscyplinarnym. Kolega z pracy wykorzystał fakt, że nie zablokowałam komputera, i wyciągnął pewne dane z mojego dysku. To była moja wina, ale skojarzyłam ów przykry fakt z zapowiedzianą karmiczną zapłatą za klątwę. Fala wróciła. Trudno mi będzie znaleźć nową pracę z takim wpisem w świadectwie pracy. No nic. Zacisnęłam zęby i pomyślałam: zemsta to zemsta. A on za mało jeszcze ucierpiał. Za mało…
Czułam wszystko na własnej skórze
Zabolało go mocno, gdy moja teściowa dostała zawału. Daniel był bardzo związany z matką, która sama go wychowywała. Z nogą w gipsie po pachwinę chciał kuśtykać do szpitala, w którym leżała. Poczułam nieśmiałe, pierwsze wyrzuty sumienia, ale przecież nie umarła, uratowali ją, a co się gnojek zdenerwował, zmartwił – to moje.
Fala zwrotna uderzyła we mnie kradzieżą. Jakiś typek wyrwał mi z rąk torebkę i uciekł, nim się zorientowałam. Mniejsza o gotówkę w portfelu; straciłam karty, dokumenty i komórkę, na którą przychodziły różne kody, na przykład bankowe. Musiałam blokować konta, wyrabiać nowe papiery i kupować nowy telefon, a przecież nie miałam pracy i powinnam oszczędzać, póki nie znajdę nowej.
Gdy już jako tako ogarnęłam sytuację, pijany wariat wjechał w bok mojego samochodu. Wylądowałam w szpitalu, ze złamaną w dwóch miejscach miednicą, z potłuczonymi narządami wewnętrznymi. Boże, w którego nie wierzyłam, nigdy mnie nic tak nie bolało! Miałam wrażenie, że z każdym oddechem ucieka ze mnie życie.
To poszło za daleko
Aśka wpadła do szpitala z siatką jedzenia w dłoni i przerażeniem w oczach.
– Gocha, odwołuj to! – wyszeptała gorączkowo, trzymając mnie za rękę. – Mówię poważnie, to się robi dziwne i straszne. Za dużo tego po twojej stronie, to raczej nie powinno tak wyglądać. Czy ty na pewno do właściwej wróżki poszłaś? Bo to mi wygląda bardziej na nauczkę dla ciebie niż karę dla niego…
Miała rację. Też odnosiłam wrażenie, że choć mojego wiarołomnego męża tropi pech i dopadają nieszczęścia – tak jak chciałam, jak mu życzyłam – to jednak moje konsekwencje są dużo gorsze. To nie były fale, to było jakieś tsunami!
– Daj mi telefon – wychrypiałam.
Na karteczce z zaklęciem był numer, pod który miałam zadzwonić, jeśli zapragnę odwołać klątwę. Spaliłam tę karteczkę, jak miałam spalić, a numeru nie zapisałam i nie zapamiętałam, bo nie planowałam niczego odwoływać. A jednak wyświetlił się w mojej głowie, gdy go potrzebowałam. Gdy naprawdę miałam już dość tego mszczenia się, gdy chciałam po prostu iść dalej, bez obaw, co zaraz znowu zbije mnie z nóg, co we mnie uderzy, co jeszcze stracę, prócz pieniędzy, pracy, czasu i zdrowia. Daniel również obrywał, ale przestało mnie to cieszyć czy dawać jakąś mroczną, złośliwą satysfakcję.
Koszty były zbyt wielkie
– Mówiłam, że to kosztuje – usłyszałam, jeszcze zanim się odezwałam, przedstawiłam, wyłuszczyłam, o co chodzi. Skąd wiedziała? Kim była ta kobieta? Tak naprawdę. – W twoim przypadku bardzo dużo, ale też miałaś w sobie mnóstwo złych emocji.
Powinnaś sama odwołać to, co rozpętałaś. Na razie nieco to przyhamuję, postawię tamę, ale ty dokończysz rytuał. Zgłoś się do mnie, jak wyjdziesz ze szpitala.
Dałam radę dopiero po kilku tygodniach. Eskortowana przez Aśkę, blada i wychudzona, wybrałam się do dziwnej tarocistki. Na tyle dziwnej, że aż bałam się z nią spotkać. Ale nie miałam wyboru. Czułam, że muszę to zakończyć, nawet dopłacić, jeśli będzie trzeba, byle się ta odwetowa, rykoszetowa klątwa nie wlokła za mną jak czarny tren.
Aśka też się bała. Widziałam to po jej nerwowych ruchach i rozbieganym wzroku, gdy odprowadzała mnie pod drzwi mieszkania wiedźmy. Tak ją teraz nazywała, nie inaczej, i zapewniała, że nie chce mieć z nią nic wspólnego, że już nigdy nie da sobie powróżyć. Wciąż mnie przepraszała i mówiła, że ma potworne wyrzuty sumienia, iż mnie do niej skierowała, bo coś, co traktowała w kategoriach zabawy lub jak rodzaj odreagowania stresu, okazało się posiadać śmiertelnie niebezpieczną stronę, że rzucanie klątw powinno być odgórnie zakazane, a skoro ona je rzuca, i to skutecznie, czyli tak, że pech przestaje wyglądać jak przypadek, na dokładkę czerpie z tego korzyści, to jest wiedźmą. Kropka.
Skrucha mocno wpływała na gadatliwość mojej przyjaciółki.
– Jeśli chcesz, to wejdę z tobą…
– Nie trzeba.
Dyskretnie odetchnęła z ulgą.
Musiałam to wszystko zatrzymać
Tarocistka z kolei zbyt rozmowna nie była. Zmierzyła mnie spojrzeniem z góry na dół, pokiwała głową i wręczyła pakunek ze świecą, woreczkiem z ziołami oraz kartką z instrukcją. Gdy podawała mi ów „zestaw”, przytrzymała mnie za rękę, niby nie mocno, ale miałam wrażenie, że jej palce miażdżyły mi nadgarstek. Zarazem ogarnęła mnie taka senność i słabość, że upadłabym, gdyby w pionie nie trzymały mnie strach na spółkę z natychmiastową chęcią ucieczki.
Gdy już opuściłam mieszkanie tarocistki, Aśka prawie musiała mnie nieść do samochodu. W domu najpierw spałam przez bite dwanaście godzin, a zaraz po obudzeniu wypaliłam świecę, spaliłam zioła i jak przedszkolak dopiero uczący się czytać wydukałam z kartki słowa i zdania, z których nic nie rozumiałam. Miałam nadzieję, że się nie pomyliłam i czar odwracający podziała, że uda mi się odwołać klątwę rzuconą na Daniela, a przy okazji zdejmę jej konsekwencje z siebie. Zaczęło się czekanie. Dzień, tydzień, miesiąc… Nic. Nic specjalnego, ani u mnie, ani u Daniela. Ośmieliłam się mieć nadzieję, że będzie dobrze, a przynajmniej, że nie będzie tak źle, jak było.
Ostatecznie rozwiedliśmy się z Danielem pół roku później. Za obopólną zgodą. Szczerze powiedziawszy, gdy wyzbyłam się złości, goryczy, urażonej dumy, zrozumiałam, że faktycznie niewiele nas już łączy, poza wspólnym mieszkaniem. Nie było sensu w utrzymywaniu fikcyjnego związku, bo to odbierało nam obojgu szansę na nowy początek. Zatem ruszam dalej, bez rzucania za siebie klątw.