„Mąż zmarł 2 lata po ślubie. Nie mogę sobie wybaczyć, że wyszedł po naszej kłótni i już nie wrócił”
„Żałuję wielu spraw, ale najbardziej boli mnie to, że zmarnowaliśmy tyle czasu na bezsensowne sprzeczki. Że kłóciliśmy się o jakieś głupoty, zupełnie nie doceniając tego, jak wiele dobrego było w naszym związku”.
- Listy do redakcji
Zbliża się dziewiąta wieczór. Za oknem słychać odgłosy ulewnego, wiosennego deszczu, a niebo powoli zaczyna ciemnieć. Próbuję skoncentrować się na porządkowaniu regałów z książkami, jednak moje myśli bezustannie wracają do tamtego weekendu sprzed prawie dwóch lat. Układając na półce kilka woluminów leksykonu o muzyce, podpieram je ciężką, mosiężną statuetką i rozmyślam o minionych wydarzeniach.
Mimo że każdego dnia powtarzam sobie, że to już przeszłość i nie mam wpływu na to, co się wtedy stało, nie ma dnia, żebym nie rozmyślała o tym, co się wtedy wydarzyło. Pamiętam tamten sobotni poranek tak wyraźnie, jakby, to było wczoraj. Jak co dzień, Jurek wstał chwilę przede mną i od razu usiadł do komputera. Gdy zwlokłam się z łóżka i spytałam, czy reflektuje na wspólne śniadanko, ten, nie racząc nawet spojrzeć w moją stronę, wymamrotał tylko "spoko", a mnie trafił szlag.
Krzątając się po kuchni, zastanawiałam się, co takiego ekscytującego może być w Internecie, żeby tkwić nosem w komputerze nawet w wolny dzień. Ze złości trzasnęłam drzwiczkami szafki i cisnęłam patelnią o blat. Niech słyszy, że jestem na niego wściekła.
Coś się popsuło
Ilekroć z nim rozmawiałam, mówiłam o tym, jak bardzo uwielbiam nasze spokojne, sobotnie przedpołudnia. Poranny posiłek, picie kawy we dwoje na tarasie, a następnie wspólny prysznic i figle pod strugami ciepłej wody… Jednak nie minęły nawet dwadzieścia cztery miesiące od dnia naszego ślubu, a te wszystkie cudowne chwile stały się jedynie mglistym wspomnieniem. Aktualnie mój ukochany od samego rana wpatrywał się w monitor służbowego komputera.
– Jedzenie gotowe – zawołałam po chwili, mając nadzieję, że Jerzy zdąży do kuchni, zanim jajka zdążą ostygnąć. Niestety…
– Kochanie, czy możesz mi to podać tutaj? Muszę się zająć czymś pilnym – dobiegł mnie jego głos.
– Serio? Chyba sobie żartujesz – wymamrotałam pod nosem, przypominając mu, że posiłki spożywa się przy stole.
Po chwili zjawił się w kuchni, ale tym razem to on był obrażony.
– Dzięki wielkie – rzucił od niechcenia, chwytając talerz.
Gdy skończyłam wkładać talerze i kubki do zmywarki, bez słowa pokręciłam głową i poszłam wziąć prysznic. Po wyjściu z kabiny nigdzie nie mogłam dostrzec śladu obecności mojego małżonka. Na blacie kuchennym leżała jedynie mała kartka z nabazgraną w pośpiechu wiadomością: „Lecę przebiec parę kilometrów, a potem jadę pomóc Konradowi na działce. Wrócę pod wieczór. J."
Byłam zła
Poczułam napływającą falę rozczarowania. „No pięknie, nawet nie raczył spytać, jakie ja mam plany – westchnęłam w myślach. Miałam ochotę pojechać na zakupy do galerii, może przy okazji rzucić okiem na nowości w Ikei, ale jakoś nie widziało mi się jechać samej. Mam już serdecznie dosyć dźwigania ciężkich toreb, podczas gdy on spędza soboty i niedziele w gronie kolegów" – zdecydowałam.
Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Beaty i godzinę później siedziałyśmy w jej aucie, jadąc na przejażdżkę. Do domu dotarłam o ósmej wieczorem, ale Jurka nadal nie było. Podgrzałam sobie zupę z brokułami i rozsiadłam się na kanapie przed TV, ale nie potrafiłam się skoncentrować. Byłam zła na męża. Cały boży dzień poza domem i nawet jednej wiadomości.
„To tak wygląda życie młodego małżeństwa?! – dumałam, krążąc po salonie. Raz zerkałam na telewizor, a raz na drzwi wejściowe do mieszkania.
Gdy zegar wybił 21:30, czułam, że zaraz wybuchnę ze złości. W głowie miałam tylko jedną wizję – chłopaki u Konrada na działce bawią się w najlepsze. Pewnie rozpalili grilla, piją hektolitry zimnego piwa, a kto wie, może nawet zaprosili jakieś panienki z okolicy.
Zrobiłam awanturę mężowi
Gdy mój małżonek wreszcie przyszedł, od razu zaczęłam awanturę. Czego ja mu wtedy nie powiedziałam! Że o mnie nie dba, że nie pozwolę, by mnie w ten sposób traktował, że mam serdecznie dosyć jego głupkowatych kolegów, a w szczególności tego Konrada z jego nieszczęsną działką. Wrzeszczałam, że nie mam zamiaru wieść dłużej takiego życia, że już nie daję rady. Nawet brudną łazienkę mu wytknęłam. Jurek spoglądał na mnie z takim smutkiem, zupełnie jakby nie wiedział, o co mi chodzi. W końcu wybąkał coś, że pada z nóg i poszedł się zdrzemnąć na sofie.
W niedzielne przedpołudnie coś mnie tknęło, że te ciągłe kłótnie o byle co, to zwykła głupota. Narzuciłam na siebie świeżą, jedwabną koszulkę i poszłam zbudzić małżonka. Taki początek dnia przypadł mu do gustu, mnie zresztą też. Gdy w końcu zwlekliśmy się z łóżka, Jurek przygotował śniadanko, które zjedliśmy na balkonie.
– Sorry za wczorajsze, choć nie rozumiem, czemu tak się wkurzasz. Lubię czasem wyskoczyć z kolegami – rzucił.
– Dobrze, może trochę przesadziłam – westchnęłam, sugerując wycieczkę do lasu. – Co powiesz na spacerek i obiad w restauracji? – rzuciłam pomysł.
– Dziś nie dam rady. Muszę przejrzeć parę dokumentów, w poniedziałek mam prezentację, zapomniałaś? Innym razem, skarbie – dorzucił.
– Ach, no tak. Zawsze jest innym razem... – mruknęłam pod nosem, podnosząc brudne naczynia.
– Słuchaj Kinga, przestań się obrażać, co? – próbował mnie udobruchać Jurek, ale natychmiast mu odpowiedziałam.
– Wcale się nie obrażam, po prostu mi smutno. Nasz związek wygląda bardziej jak relacja współlokatorska niż małżeństwo. Ciągle spędzasz czas z kolegami albo jesteś w pracy, a ja tylko sprzątam i błagam cię o trochę uwagi – warknęłam, kierując się w stronę drzwi.
Nie zamierzałam mu odpuszczać
Chciało mi się ryczeć, ale obiecałam sobie, że tym razem nie pokażę, jak bardzo zraniła mnie jego odmowa. Wybrałam numer do siostry i umówiłyśmy się, że widzimy się w galerii. Buszowanie po sklepach, lunch w mieście, popołudnie spędzone w kafejce – dzień zleciał mi niesamowicie szybko. Gdy dotarłam do domu, Jurka już nie było. Na serwetce w kuchni nabazgrał tylko, że poszedł popływać i wróci około ósmej. „Znowu samotny wieczór w czterech ścianach" – przeszło mi przez myśl.
Po jego powrocie udawałam zainteresowanie czymś na ekranie komputera. Nie chciałam z nim gadać. Gdy zjedliśmy, Jurek cmoknął mnie w usta, proponując wspólną kąpiel w wannie, ale burknęłam, że czeka na mnie odcinek mojego ulubionego serialu i czmychnęłam do sypialni. Tej nocy spaliśmy oddzielnie. Mój mąż ponownie na sofie w salonie, a ja samotnie w naszym łóżku.
Był na mnie wściekły
Obudziliśmy się w poniedziałek później niż zwykle.
– Cholera jasna, no akurat dzisiaj musiało mi się to przytrafić – narzekał Jurek, gorączkowo szukając swojego krawata. – Ej, nie wiesz może gdzie podziałem ten mój popielaty garnitur? – zapytał.
– O kurczę, zupełnie wyleciało mi z głowy, żeby odebrać go w piątek z pralni – wyznałam ze skruchą.
– Litości. Napisałem ci przecież SMS-a z przypomnieniem. Masz tę pralnię tuż obok twojego biura, naprawdę tak ciężko zapamiętać te jedną prostą rzecz?! – podniósł głos Jerzy. – I co ja teraz na siebie włożę?! Przecież żaden inny garnitur nie będzie odpowiedni.
– Wybacz, ale nie jestem twoją prywatną stylistką – odparowałam z irytacją.
Jurek, bliski wybuchu, narzucił na siebie dżinsowe spodnie i marynarkę ze sztruksu. Po chwili okazało się, że brakuje mleka do porannej kawy, co wywołało kolejną awanturę.
– W lodówie pusto, nawet kawy nie można się napić przed wyjściem z domu – marudził, w biegu układając fryzurę.
– Mogłeś w weekend wybrać się ze mną na zakupy, zamiast przesiadywać na działce Konrada – zripostowałam, szykując kromki chleba.
– Zrób mi kanapeczkę. Jestem już mocno spóźniony – poprosił.
– Nie ma mowy, nie będę ci szykować śniadania. Ja też mam mało czasu, a ty zachowujesz się jak dzieciak z przedszkola – odburknęłam.
– Obyś się nie udławiła. Miłego dnia – wyrzucił z siebie mąż przez zaciśnięte zęby, łapiąc w dłoń teczkę z papierami.
Chwilę później usłyszałam trzask drzwi i zostałam sama jak palec.
Tak bardzo żałuję
Dwie godziny później, otrzymałam informację, że Jurek uległ wypadkowi, w drodze do pracy. Niestety nie udało się go uratować.
Wprawdzie od tamtego feralnego weekendu upłynęło już prawie dwa lata, ale nadal mam wrażenie, że za chwilę usłyszę na klatce schodowej znajome, ciężkie kroki mojego męża, a zaraz potem on sam stanie w progu mieszkania i obdarzy mnie tym swoim charakterystycznym, szerokim uśmiechem, zupełnie jak mały chłopiec. Żałuję wielu spraw, ale najbardziej boli mnie to, że zmarnowaliśmy tyle czasu na bezsensowne sprzeczki. Że kłóciliśmy się o jakieś głupoty, zupełnie nie doceniając tego, jak wiele dobrego było w naszym związku.
Gdybym tylko wiedziała, że to będą nasze ostatnie wspólne dni… – rozmyślam, trzymając w rękach bransoletkę od Jerzego, prezent z naszej podróży poślubnej.
Pozostaje nam tylko cieszyć się każdą chwilą, tak jakby następnego dnia miało nie być. Żałuję, że tak późno to do mnie dotarło. Mam ci tyle do powiedzenia, Jureczku. Wiem, że nie byłam idealną żoną, ale bardzo cię kochałam. Pocieszam się, że na pewno o tym wiedziałeś. Musiałeś to wiedzieć… Mam rację?
Kinga, 32 lata