Reklama

Zawsze liczyłam każdą złotówkę. Nie dlatego, że jestem skąpa, tylko... po prostu życie mnie tego nauczyło. Mama powtarzała: „Jak nie masz, to nie wydajesz”, a tata przez całe życie nosił portfel spięty gumką recepturką. Może właśnie dlatego kawa na mieście była dla mnie małym luksusem – takim, na który pozwalałam sobie raz, czasem dwa razy w tygodniu. To była drobna przyjemność zwłaszcza po pracy, kiedy szef znowu miał swoje „humory”, a ja nie miałam siły nawet patrzeć na ludzi. Wtedy szłam do kawiarni za rogiem. Siadałam sama, brałam sojową latte i patrzyłam w okno.

Reklama

– Serio, znowu kawa? – Michał, mój mąż, mówił to beznamiętnie. – Tyle teraz to kosztuje? Osiemnaście złotych?

– Dziewiętnaście, dziewięćdziesiąt – odpowiedziałam sarkastycznie. – I był syrop waniliowy, więc wybacz mi ekstrawagancję.

Nie odpowiedział. Tylko pokręcił głową. Jak zawsze. A potem wrócił do przeglądania promocji na gry. Kilka godzin później zobaczyłam maila z potwierdzeniem zakupu: „Transakcja powiodła się – 299 zł”.

I to miałoby być w porządku?

Jak on w ogóle może mi to wypominać?

Pachniała cynamonem i mlekiem. Kupiłam ją w drodze z pracy, bo po tamtym dniu naprawdę nie miałam już siły udawać, że wszystko jest okej. Weszłam do mieszkania, buty zdjęłam jedną nogą o drugą, płaszcz zarzuciłam na wieszak i usiadłam przy stole. Michał siedział przy komputerze.

– I znowu kawa? – rzucił bez odwracania się.

– Tak, Michał, kawa. Dziewiętnaście dziewięćdziesiąt. Może rozbijemy przez to budżet domowy?

– Nie chodzi o kwotę, tylko o zasadę. Wydajesz pieniądze na pierdoły.

– Pierdoły?! – parsknęłam. – Wiesz, ile w tym miesiącu poszło na twoje „mikropłatności”? Na jakąś skórkę do miecza czy nowe paski do wirtualnych spodni?

– To co innego.

– Nie, Michał, nie jest „co innego”! Ja mam się tłumaczyć z jednej kawy, a ty beztrosko kupujesz kolejną grę za trzysta złotych?

– Te rzeczy mnie relaksują. Ty też masz swoje sposoby.

– Tak, moje „sposoby” są za 20 zł, a ty robisz z tego powodu aferę.

Zapadła cisza. Tylko wentylator w jego komputerze buczał cicho.

– Czuję się jak dziecko, które dostaje kieszonkowe i musi prosić o zgodę, żeby kupić lizaka. To jest normalne według ciebie?

– Przesadzasz.

– Nie, Michał. Po prostu przestałeś mnie traktować jak partnerkę.

Wyszedł z pokoju. Bez słowa. A ja zostałam przy stole, z zimną już kawą, z której nawet nie zdążyłam się napić.

Słowa teściowej to chyba żart

Zadzwoniłam do teściowej bez przekonania. Sama nie wiem po co – może łudziłam się, że ktoś z jego rodziny spojrzy na to wszystko trzeźwo. Może że powie: „Masz rację, Aniu. Michał przesadza”. Albo chociaż: „Nie jesteś w tym sama”.

– To tylko kawa – próbowałam się zaśmiać przez telefon. – Ale dla Michała to jakbym na wakacje do Dubaju pojechała.

– A no widzisz – odparła teściowa sucho. – Michał zawsze był oszczędny. Zawsze miał głowę na karku.

Milczałam.

– A ty... No cóż, czasem chyba nie widzisz, co znaczy prawdziwa odpowiedzialność za dom. Te twoje kawki, świece zapachowe, świeże kwiaty...

– Czyli jestem rozrzutna?

– Nie mówię, że rozrzutna – zaczęła z wyuczonym spokojem. – Ale może warto czasem się zastanowić, co jest ważne. Michał pracuje ciężko.

– Ja też pracuję – odpowiedziałam chłodno. – Cały dzień siedzę w biurze, potem w domu, ogarniam wszystko, a jedyne, co mam dla siebie, to ta cholerna kawa. I muszę się z niej spowiadać.

Teściowa westchnęła.

– Może nie powinnaś tak szastać pieniędzmi na bzdury. Młode kobiety dziś...

– Dziękuję. Wiesz co? Muszę kończyć.

Rozłączyłam się. Ręce mi się trzęsły. Przez chwilę gapiłam się w ekran, jakbym jeszcze miała nadzieję, że oddzwoni i powie: „Przepraszam. Przesadziłam”.

Nie zadzwoniła. A ja poczułam się, jakby cały świat Michała był jedną drużyną, a ja – wyrzucona na ławkę rezerwowych, bez prawa głosu.

Wtedy powiedział coś, co ścisnęło mnie w żołądku

Michał siedział w słuchawkach. Na jego ekranie migały jakieś wykresy, czat, pasek życia jakiegoś bohatera. Minęłam go cicho, ale gdy weszłam do sypialni, usłyszałam jego głos – był wyraźnie rozweselony.

– Stara znowu kupiła jakąś sojową latte za osiemnaście złotych – zaśmiał się. – Mówię ci, wariuje przez te pierdoły.

Słuchałam dalej.

– Nie no, serio, jakbym miał księgować każdą jej zachciankę. A potem jojczy, że nie czuję jej potrzeb.

Po drugiej stronie był śmiech. Michał też się zaśmiał. I wtedy powiedział coś, co ścisnęło mnie w żołądku:

– Jakbym miał się przejmować, że babie się nudzi w biurze i musi się pocieszać kawą...

Weszłam do pokoju powoli. Michał mnie nie zauważył. Siedział w tych swoich słuchawkach, kiwał głową, coś klikał, śmiał się.

– Michał – powiedziałam cicho.

Obrócił się.

– O, hej. Coś się st...

– Słyszałam – przerwałam mu.

Zdjął słuchawki. Spojrzał na mnie, zaskoczony.

– Słyszałaś co?

– Sojową latte za osiemnaście złotych. I że „babie się nudzi w biurze”.

Przez sekundę patrzył na mnie bez słowa. Potem się podrapał po karku.

– To tylko żarty. Gadka z chłopakami.

– Dobrze się bawiłeś?

Milczał.

– Wiesz co, Michał? Może to ty jesteś tym, który się nudzi. I musisz się pocieszać nową grą albo pogardą do własnej żony.

Odwróciłam się i wyszłam.

Pierwszy raz od dawna nie czułam się jak winowajca

– I co on ci powiedział po tej akcji? – Marta sączyła kawę, patrząc na mnie z troską.

– Nic. Kompletnie nic. Siedział, jakby to ja powinnam go przeprosić.

– Anka, powiedz mi szczerze… ty się w tym małżeństwie jeszcze czujesz jak partnerka? Bo jak dla mnie, to ty tam jesteś traktowana jak dziecko z kieszonkowym.

Milczałam. Bo ona miała rację. Michał decydował, komentował, rozliczał. A ja... Ja się tłumaczyłam.

– Zastanawiałaś się, żeby otworzyć własne konto? – rzuciła mimochodem. – Takie tylko swoje. Żeby nikt ci nie zaglądał przez ramię.

– Co? – spojrzałam na nią zaskoczona. – Przecież mamy wspólne.

– No i co z tego? Ja też mam wspólne z moim, ale mam też swoje. Na czarną godzinę. Na własne potrzeby. Na spokój ducha. Ty też powinnaś mieć. Michał nie musi o wszystkim wiedzieć.

– Ale...

– Anka – przerwała mi cicho. – Ty się go boisz. Tego, co powie. Jak zareaguje. Jak się skrzywi. I to nie jest normalne.

Nagle poczułam, że te słowa mnie nie ranią. One mnie wybudzają.

– Myślałaś kiedyś o tym, żeby się wyprowadzić?

– Tak – odpowiedziałam bez zastanowienia. – Ale zawsze bałam się, że nie dam rady sama.

– Dasz. Jesteś mądrą babką. Tylko on ci wmówił, że jesteś zależna. Może czas, żebyś sama o sobie zaczęła decydować?

Pierwszy raz od dawna wracałam do domu i nie czułam się jak winowajca.

Czułam się jak kobieta, która właśnie zrobiła pierwszy krok.

Ja już tak nie chcę!

Stał w kuchni, wsypując płatki do miski. Włączyłam czajnik, żeby zająć czymś ręce. Trzęsły mi się palce.

– Michał, musimy porozmawiać.

Nie spojrzał na mnie. Wziął mleko z lodówki, zalał płatki, zamaszyście odłożył karton.

– O co tym razem chodzi?

– O mnie. O to, że mnie już nie ma. Jest tylko twoja wersja mnie, której wolno wydawać do 20 zł na miesiąc i nie marudzić.

Zaśmiał się pod nosem, gorzko.

– Przesadzasz. Robisz z igły widły.

– Naprawdę? A gdyby to ciebie ktoś rozliczał z każdej przyjemności?

– Nikt mnie nie rozlicza, bo ja się kontroluję.

– Nie. Ty po prostu uważasz, że to, co robisz, ma sens. A to, co ja robię, to kaprys. Gra za 300 zł? „Zasłużyłeś”. Kawa za 18? „Fanaberia”.

– Bo to jest fanaberia. A nie kwestia życiowa.

Poczułam, jak wszystko we mnie stygnie.

– Michał... Ja się czuję niewidzialna. Jak dziecko, nie partnerka. Mam obowiązki, ale nie mam głosu. Mam dzielić się, ale nie decydować. I wiesz co?

Wzięłam głęboki oddech.

– Ja już tak nie chcę.

Zamilkł. Wreszcie spojrzał na mnie, ale to nie był wzrok kogoś, kto zrozumiał. Tylko kto poczuł się zaatakowany.

– Więc co? Rozwód, bo się pokłóciliśmy o latte?

– Nie o latte. O wszystko, kawa tylko to symbolizuje. O lekceważenie, pogardę, samotność. O to, że od miesięcy jesteśmy tylko współlokatorami z tabelką w Excelu.

– Więc co teraz? Uciekniesz?

– Nie. Spakuję się i wyprowadzę. Na jakiś czas. Potrzebuję przestrzeni. Chcę zobaczyć, jak wygląda moje życie bez codziennego udawania, że wszystko gra.

Zamrugał. Ale nie powiedział nic. Nie zatrzymał mnie.

To nie jest koniec świata

Nie płakałam, kiedy zamykałam za sobą drzwi. Nie czułam też ulgi. Czułam pustkę. I coś jeszcze – coś jakby cichy bunt. Że to nie jest koniec świata. Że może to dopiero początek.

Walizka była ciężka, ale lżejsza niż to, co dźwigałam przez ostatnie miesiące. Michał nie zadzwonił. Nie napisał. Wysiadłam trzy przystanki dalej, choć mogłam jechać do Marty. Usiadłam na ławce. Kupiłam sobie kawę. Za dwadzieścia złotych. I wypiłam ją w ciszy, żeby zastanowić się, co dalej.

Anna, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama