Reklama

Zeszłoroczna późna wiosna była biała od śniegu pokrywającego drzewa i trawniki, przygotowane już na pierwszą, nieśmiałą zieleń młodych listków. Kupiłam sobie wiosenny płaszcz i nowe buty, ale mogłam tylko pomarzyć o ich włożeniu… Do topniejącej brudnoszarej ciapy zalegającej chodniki pasowały jedynie stare kozaki.

Reklama

W ciężkim palcie, grubej czapce i rękawiczkach szłam ze święconką, zasłaniając się parasolką przed zacinającą, lodową kaszą. Wiało mi prosto w twarz! „Nie daj Boże, żeby mnie ktoś znajomy teraz zobaczył! Wyglądam koszmarnie!” – czasami coś się tak głupio powie albo pomyśli w złą godzinę! Jednak nie ma większego pecha niż spotkanie oko w oko z byłym mężem i jego nową żoną właśnie wtedy, gdy ma się zmechaconą wełnę na głowie, rozmazane oko i stary ciuch na grzbiecie!

Koleżanki ostrzegały

Ta nowa wyglądała jak z obrazka. Modne kaloszki, kapelusik, zgrabny płaszczyk i malusia torebeczka przez ramię. Widać było, że dba o siebie, i żadna pogoda jej nie przeszkodzi w pokazaniu światu, jaka jest śliczna. Ja, żebym nie wiem ile gadała, że to pospolite babsko, musiałam przyznać: „Ma gust i pieniądze! Wszyscy się na nią gapią, a ten mój były, ten zdrajca puszy się z dumy jak paw!”.

Chciałam się roztopić w tym mokrym powietrzu, stać się niewidzialna, byle mnie tylko nie porównywał do tej wyfiokowanej dziuni. Ale, jak na złość, ulica była prawie pusta, więc musieliśmy na siebie wpaść. Nie było gdzie skręcić, nie było żadnej bramy, w której bym mogła się schować, żadnego drzewa, nic. Przeparadowałam obok nich i oczywiście, jakżeby inaczej! – musiałam się potknąć o wystający krawężnik. O mało się nie wywaliłam, prosto pod ich nogi!

– Zawsze była niezdarą! – usłyszałam jego złośliwy szept. – Nic się nie zmieniło!

Zobacz także

Rozeszliśmy się parę miesięcy wcześniej, a zabolało, jakby to było wczoraj.

Pojęcia nie miałam, że ktoś jest na horyzoncie, choć koleżanki mnie ostrzegały:

– Ty się lepiej zainteresuj, gdzie on tak znika wieczorami. Wierzysz, że ma godziny nadliczbowe? A kasy przynosi więcej? I czemu nie odbiera komórki? Głupia jesteś! Kąpie się przed robotą? Perfumuje? Poleciał do dentysty, choć normalnie mdleje na samą myśl o borowaniu? Na bank ma jakąś babę! Sprawdź to!

Sama czułam, że coś jest nie tak, bo Bogdan zrobił się nadzwyczajnie milutki. Normalnie był marudnym zgredem, a nagle nic mu nie przeszkadzało: ani mdła zupa brokułowa, ani za dużo pieprzu w sałatce, ani zbyt wysmażony kotlet. Tylko o jedno dbał: żeby nie było czosnku!

– Przecież lubisz – dziwiłam się.

– Lubię, ale ten zapach jest zabójczy – tłumaczył. – Nie ma co ludzi straszyć!

– Całujesz się z kimś? – pytałam niby żartem, a on na to, żebym nie robiła wideł z igły; po prostu mam wykluczyć czosnek z naszej kuchni, i już!

Kasia? A ty tu skąd?

Nie wiadomo, jak długo chowałabym głowę w piasek, gdyby nie mój wyjazd służbowy. Przez tydzień miało mnie nie być w domu, ale już drugiego dnia zaczęło mnie boleć gardło, trzeciego – gorączka skoczyła do trzydziestu dziewięciu, a lekarz stwierdził anginę.

– Wracaj – zdecydowali koledzy, z którymi byłam na delegacji. – Krzysiek cię odwiezie i wróci. Nic tu po tobie, Kaśka, jeszcze i nas pozarażasz!

Zapakowali mnie do samochodu Krzysztofa i pojechaliśmy. Z tej drogi niewiele pamiętam, chociaż Krzysiek bardzo był troskliwy i ciągle pytał:

– Ale mi nie zejdziesz w trasie? Żyjesz jeszcze? Trzymasz się jakoś?

Byłam ledwo przytomna, kiedy dojechaliśmy po południu.

– Zaprowadzę cię na górę – powiedział Krzysiek. – Jeszcze się gdzieś obsuniesz
i będę miał wyrzuty sumienia!

Drzwi otworzył nam mój mąż. Był goły po szlafrokiem, co mnie mocno zaskoczyło, bo po pierwsze, o tej godzinie powinien być w pracy, a po drugie, nie nosił szlafroka po domu; zaraz po prysznicu wskakiwał w dżinsy i koszulkę.

Na mój widok zrobił głupią minę.

– Kasia? A ty tu skąd? – wyjąkał.

– Z Księżyca! – wychrypiałam. – Co się dziwisz? Jestem chora, więc wróciłam…

Wtedy w drzwiach naszej sypialni stanęła ona! Była całkiem goła.

Na co liczyłam?

Musiała nas słyszeć, więc celowo nie zarzuciła na siebie nawet szmatki, żeby pokazać, jaka jest zgrabna i jędrna. Opierała się jedną ręką o framugę, w drugiej trzymała kieliszek białego wina. Wyglądała filmowo! Jak zahipnotyzowani gapiliśmy się na nią i nie mogliśmy słowa powiedzieć. Szczególnie mnie zamurowało kompletnie! Pierwszy odzyskał przytomność Krzysiek:

Nic tu po mnie – powiedział, a potem popatrzył na mnie i dodał: – Gdybyś też chciała stąd wybyć, to służę pomocą…

Więc odwróciłam się i pognałam schodami w dół, nie czekając na windę.

Moje koleżanki twierdzą, że tamtego dnia popełniłam gruby błąd.

– Trzeba było ją wywlec za kudły, a nie uciekać z własnego domu! – powtarza mi Anka. – Uciekając, pokazałaś krowie, że jesteś słabsza. Tak się nie robi!

Krzysiek mnie zabrał do siebie, bo nie chciałam jechać do rodziny i opowiadać, co się wydarzyło. Potrzebowałam kilku dni spokoju – w pustym mieszkaniu kolegi mogłam się do woli wypłakać.

Krzysiek musiał wracać na szkolenie, ale zrobił mi zakupy, przyniósł nowe leki, na wszelki wypadek zostawił numer telefonu do swojego kumpla doktora, który mógł ewentualnie się mną zaopiekować. Potem pojechał, ale dzwonił kilka razy dziennie, żeby się dowiedzieć, jak sobie radzę. Może się bał, że zrobię jakieś głupstwo i on będzie w to wplątany? Mój mąż nie odezwał się ani razu.

Po kilku dniach czułam się na tyle przytomniej, że sama zadzwoniłam i kategorycznie kazałam mu się wynieść z naszego mieszkania… Na co liczyłam? Trochę na to, że mnie zacznie błagać o wybaczenie, przepraszać, tłumaczyć się z chwilowego szaleństwa. Planowałam, że go potrzymam w niepewności, a później dam spokój. Do głowy mi nie przyszło, że to koniec. Byłam pewna, że on mnie po swojemu kocha, że tylko zdarzyło mu się zaszaleć z jakąś chętną zdzirą, i że teraz wróci skruszony jak pies do budy! Ale on miał mnie w nosie! Stwierdził, że mieszkanie jest wolne, że się wyprowadził, i zakłada sprawę o rozwód.

– Spotkałem dziewczynę swojego życia – oznajmił. – To między nami było pomyłką. Nie miej złudzeń, nigdy do ciebie nie wrócę! Mieszkanie zamienimy na dwa mniejsze, mam nawet chętnego…

Wybacz, ale nie będzie z nas pary!

Oczywiście świat mi się zawalił. Czułam się oszukana, bezwartościowa, wybrakowana, gorsza. Zastanawiałam się, jakie popełniłam błędy, że on tak mnie porzucił jak stary kapeć. Katowałam się tym wspomnieniem, jak to ona, taka piękna stoi w blasku swojej urody i seksapilu, a ja zasmarkana, zapuchnięta od gorączki, z małymi, przekrwionymi oczkami, spocona i wymiętolona po podróży, kulę się w kącie.

Dlatego spotkanie podczas śniegowej zamieci, kiedy znowu wyglądałam jak towar trzeciego gatunku, a ona kategorii lux, doprowadziło mnie do furii. Wracałam do domu zła. Tak się składało, że zawsze kiedy się widziałyśmy, ona promieniała urodą, a ja przypominałam fartuch kuchenny po wielkim gotowaniu i sprzątaniu. Jak drugi raz stanęłyśmy oko w oko – na sali sądowej – miałam zapalenie okostnej i opuchliznę na pół twarzy. Ona zachwycała kremową sukienką i jasnorudymi włosami. Uśmiechała się z satysfakcją, siedziała wyprostowana jak struna i udawała wielką damę. Wydawało mi się, że nawet sędzina patrzy na mnie z politowaniem i myśli: „Nic dziwnego, że zamienił to brzydactwo na taką ślicznotkę!”.

Odtąd przestałam lubić świat. Ludzie mnie denerwowali, a już szczególnie wkurzał mnie Krzysztof, który stał się dla mnie symbolem mojej klęski. Co o nim pomyślałam, to sobie musiałam przypomnieć te najgorsze chwile w swoim życiu. Przed nim nie mogłam udawać, że jest w porządku – on przecież wszystko wiedział i widział, był świadkiem, jak przegrywam! Najchętniej zerwałabym z nim wszelkie kontakty, ale on, jak na złość, nie dawał mi spokoju. Ciągle się plątał w pobliżu. Doceniałam, że jest bezinteresowny, pomocny i dużo mu zawdzięczam, jednak nie chciałam czuć się wieczną dłużniczką.

– Ja ci bardzo dziękuję za pomoc – tłumaczyłam. – Ale teraz nie chcę się z nikim widywać. Muszę wylizać rany. To potrwa.

– Rozumiem. Nie narzucam się przecież – odpowiadał. – Tylko pamiętaj, że zawsze jestem w pobliżu.

– Krzysiek, wybacz, ale nie będzie z nas pary! – wolałam od razu to wyjaśnić. – Nic do ciebie nie czuję. Poza tym nie jestem gotowa na nowy związek.

Uśmiechał się i znowu po jakimś czasie telefonował, przysyłał kwiatki, czekoladki, proponował mi kino albo teatr, zapraszał na kolację. Byłam uparta.
Zawsze odmawiałam.

– Nie szkoda ci takiego fajnego chłopa? – pytała Anka. – On jest naprawdę w tobie zakochany, ale żadna miłość nie trwa wiecznie, więc możesz go stracić!

– Nie będę żałowała. Niech sobie idzie, gdzie i z kim chce!

Idiotka ze mnie

Ledwo wróciłam do domu po katastrofalnym spotkaniu z byłym i jego idealną kobietą, ledwo zdołałam się otrzepać z mokrego śniegu i wytrzeć ślady błota na podłodze w przedpokoju, odezwał się dzwonek przy drzwiach. Otworzyłam niechętnie. Krzysztof stał w progu z naręczem srebrzystych, wierzbowych kotków, tak pięknych i dużych, że aż mi dech zaparło. Lubię mieć „palemki” na Wielkanoc, a sama nic nie kupiłam, bo na ulicznych straganach były byle jakie, sczerniałe i brzydkie. No więc normalnie bym podziękowała, tym razem jednak znowu włączył mi się sygnał pod tytułem: „Nie lubię Krzyśka, nic od niego nie chcę!”. Poza tym byłam wściekła na Bogdana i tę jego. Musiałam się na kimś wyładować.

– Po co mi to? – zawarczałam. – Zniszczyłeś przyrodę… Niepotrzebnie. Zabieraj ten wiecheć!

On popatrzył na mnie uważnie.

– Mówisz serio? – zapytał. – Wierzba szybko odrasta, nic jej nie będzie. Ta jest z plantacji, więc i tak do wycięcia. Poza tym, to tradycja. W moim domu na Wielkanoc zawsze były wierzbowe kotki… Chciałem ci zrobić niespodziankę. Czemu się wściekasz?

Jeszcze bardziej mnie wkurzył tym pytaniem. Miał rację, wściekałam się bez powodu. Ale już mnie poniosło!

– Słuchaj, Krzysiek, po co ty zawracasz mi głowę jakimiś kotkami na wierzbie? Mam swoje sprawy, swoje przyzwyczajenia, swoje tradycje…

– I swoje muchy w nosie! – przerwał mi. – Masz rację. Jestem głupi, że tak ci się narzucam. Zrozumiałem, że to nic nie da. Sorry, od dzisiaj masz mnie z głowy!

Odwrócił się i ruszył do wyjścia, ale jeszcze się zatrzymał.

– Jaki ja durny byłem! – stwierdził. – Liczyłem na to, że mnie polubisz, że może się do mnie przekonasz. Już dawno żadna kobieta nie podobała mi się tak jak ty! Myślałem, że w końcu dasz mi szansę. Najwyraźniej się pomyliłem.

Ledwo skończył, we mnie burza jakby ucichła. Przestraszyłam się, że niepotrzebnie mu nagadałam, że się obrazi i sobie pójdzie, a ja, tak naprawdę, wcale tego nie chciałam. „O rany, czego ja się czepiam? – myślałam gorączkowo. – Facet dobry jak chleb z masłem! Przy nim czuję się bezpieczna i spokojna. I motyle mi w brzuchu fruwają, kiedy na niego patrzę. Dlaczego tak się nad nim znęcam?”.

Dotarło do mnie, że Krzysiek ma pecha, że go skojarzyłam ze swoją małżeńską porażką. Ilekroć o nim pomyślałam, natychmiast stawał mi przed oczami tamten obraz: były mąż w rozchełstanym szlafroku i jego goła kochanka… A przecież Krzysiek tyle mi pomógł, zawsze mogłam na niego liczyć. Idiotka ze mnie. Odpłacałam mu pyskowaniem i złośliwościami. I tak długo wytrzymał!

– Wracaj! – zawołałam do jego szerokich pleców. – To prawda, mam muchy w nosie! Jestem humorzasta, niecierpliwa i podejrzliwa, nie wierzę facetom… Nie będzie ci ze mną lekko!

– Mówisz poważnie? To nie jest chwilowy kaprys?

– Mówię poważnie. Ale ty także się poważnie zastanów, bo ja nie zniosę drugiej zdrady.

– Nie planuję, ale i ty pomyśl, Kaśka, czego tak naprawdę chcesz, bo ja nie jestem z drewna. Nie możesz się na mnie mścić za kogoś, kto ci zrobił świństwo. Ja nic nie zawiniłem.

Długo wtedy gadaliśmy, wyjaśniliśmy sobie wiele spraw… Ta ubiegłoroczna, biała wiosna pozwoliła nam się lepiej poznać. Za oknami wiało, padało, było zimno i mokro, ale w naszych sercach się wypogodziło. Robiło się coraz cieplej i cieplej. Daliśmy sobie czas na scementowanie naszego związku. Na razie jest bardzo dobrze, więc mam nadzieję, że za rok, będziemy już małżeństwem.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama