Reklama

Święta zawsze były dla mnie czymś więcej niż zwykłym wydarzeniem w kalendarzu. Odkąd pamiętam, w moim rodzinnym domu grudzień pachniał piernikami, choinką i pomarańczami z goździkami. Ten czas miał w sobie magię, która scalała rodzinę. Dlatego teraz, kiedy to ja tworzę dom, chcę, by Zuzanna i Radek też mieli wspomnienia pełne ciepła i miłości.

Reklama

Przygotowania zaczęłam już na początku miesiąca. Z każdą kolejną dekoracją czułam, jak atmosfera staje się bardziej świąteczna. Lista zakupów była długa – w końcu święta to nie czas na oszczędności. Łosoś na specjalną przystawkę, pierniki w pięciu wersjach, bombki w idealnym odcieniu złota – wszystko musiało być wyjątkowe.

Radek, mój mąż, był inny. Dla niego święta to tylko „kolejne dni wolne”. Choć nigdy nie powiedział tego wprost, widziałam, jak marszczy brwi, patrząc na paragon długi jak rolka papieru. Nie rozumiał, że dla mnie to nie tylko zakupy. To była moja walka o zachowanie rodzinnego ciepła, o miłość, która nie zawsze jest oczywista.

Mąż miał do mnie pretensje

– Beata, czy ty w ogóle patrzysz na ceny? – Głos Radka zabrzmiał z kuchni, kiedy ledwie zamknęłam drzwi za sobą. W rękach ściskałam dwie torby zakupów, ciężkie i pełne świątecznych przysmaków.

– O co ci chodzi? – odpowiedziałam, próbując zachować spokój. Rozpakowywałam pomarańcze i ciastka, ignorując jego spojrzenie, którym mógłby wypalić dziurę w ścianie.

– Sto trzydzieści złotych za łososia? Na pewno nie było tańszego? – uniósł paragon jak dowód rzeczowy w sądzie.

– Chciałam, żeby było wyjątkowo – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Święta to nie czas na oszczędzanie, Radek.

– Wyjątkowe? Beata, myślisz, że w styczniu będziemy płacić rachunki wyjątkowością? – jego głos podniósł się o ton.

Zuza, siedząca na kanapie z telefonem, spojrzała na nas znad ekranu.

– Przestańcie, nie warto się kłócić o jakąś rybę.

– Nie chodzi o rybę! – odpowiedzieliśmy równocześnie, a potem spojrzeliśmy na siebie ze zdumieniem.

Nie chodziło o łososia. Nie chodziło nawet o pieniądze. Chodziło o to, że od dawna się mijaliśmy. Radek nie rozumiał mojej potrzeby ciepła i świątecznej magii, a ja nie wiedziałam, jak przebić się przez jego obawy o finanse. A może nie chciał mnie wysłuchać?

Kasa nas dzieliła

– I znowu ta gadka o pieniądzach. Radek, nie widzisz, że chodzi o coś więcej? – rzuciłam podczas kolacji, odkładając sztućce na talerz.

Zrobiłam krem z dyni z imbirem, ale smakował jak popiół. Radek patrzył na mnie z rezygnacją, a Zuza skubała chleb, udając, że nasza rozmowa jej nie dotyczy.

– Tak, Beata, widzę. Widzę paragon, widzę choinkę za dwieście złotych, którą trzeba było mieć, bo „plastikowa nie ma duszy” – wykonał cudzysłów w powietrzu. – Ale nie widzę sensu tego szaleństwa.

– Bo nie chcesz go zobaczyć! – wybuchłam. – Cały czas tylko liczysz, ile to wszystko kosztuje. A wiesz, ile kosztuje mój czas, mój wysiłek? Myślisz, że te święta same się zrobią?

– Nikt cię o to nie prosił, Beata! – przerwał mi ostro. – Ty chcesz to robić, to rób, ale nie rób ze mnie złoczyńcy, bo nie pieję z zachwytu nad złotymi świecznikami.

– Nie piejesz z zachwytu nad niczym, co robię! – krzyczałam, czując, jak pieką mnie oczy. – Nigdy nie zauważasz, że staram się, żebyśmy mieli dobrą atmosferę w domu.

Wtedy usłyszałam dziwny odgłos. Radek rzucił nowymi szklanymi bombkami. Aż zastygłam w miejscu.

– Wy tak serio? – Zuza odłożyła widelec, patrząc na nas jak na dzieci w piaskownicy. – Może przenieście tę kłótnię do sypialni, bo sąsiedzi na pewno już nas nagrywają.

Cisza, która zapadła po jej słowach, była gorsza niż krzyki. Przez ułamek sekundy widziałam na twarzy Radka coś, co mogło być wstydem, ale zanim zdążyłam to uchwycić, odwrócił wzrok i zajął się talerzem.

Musieliśmy szczerze pogadać

Zamknęłam się w sypialni, trzaskając drzwiami tak, że aż w szybach zadźwięczało. Łzy ciekły mi po policzkach, chociaż próbowałam się uspokoić. Święta miały być magiczne, a czułam się, jakbym próbowała sklejać coś, co i tak miało pęknąć.

Nie minęło pięć minut, gdy usłyszałam delikatne pukanie.

Beata, możemy pogadać? – głos Radka był cichszy niż zwykle.

Nie odpowiedziałam, ale drzwi i tak się uchyliły. Stał w nich z miną człowieka, który wie, że idzie na rzeź.

– Przepraszam, nie chciałem się unosić – zaczął, siadając na brzegu łóżka.

– To po co to robisz? – spojrzałam na niego z wyrzutem. – Naprawdę sądzisz, że wydaję te pieniądze dla siebie? To wszystko jest dla nas, dla naszej rodziny, Radek.

– Ja to rozumiem… chyba – westchnął, przecierając twarz dłońmi. – Ale martwię się. Wiesz, że finansowo ledwo wiążemy koniec z końcem. A tu jeszcze te wydatki…

– Nie o pieniądze chodzi – przerwałam mu. – Chodzi o to, że ty nigdy mnie nie doceniasz. Nigdy nie zauważasz, jak się staram.

– Beata, ja… – urwał, szukając słów. – Po prostu jestem zmęczony. W pracy, w domu… Czuję się jak bankomat, który ciągle musi działać, nawet jak nie ma już sił.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek otwarcie przyznał się do swoich uczuć.

– A myślisz, że ja nie jestem zmęczona? – spytałam cicho. – Codziennie udaję, że wszystko jest w porządku, że dam radę. Ale coraz trudniej mi w to wierzyć.

Zapadła cisza. Radek w końcu spojrzał na mnie tak, jakby naprawdę mnie widział. Jakby chciał zrozumieć, co czuję. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że może się uda. Może.

Mąż szukał zrozumienia u córki

Radek zniknął w kuchni, a ja zostałam sama w sypialni, wciąż z zaczerwienionymi oczami. Rozmowa, choć trudna, zostawiła mi jakąś maleńką nadzieję. Nie byłam pewna, czy cokolwiek się zmieni, ale czułam, że może tym razem dotarliśmy do jakiegoś głębszego poziomu.

– Zuzka, pogadamy? – usłyszałam głos Radka, dochodzący zza drzwi.

Zuza, zaskoczona, podniosła głowę znad telefonu.

– Ze mną? Coś się stało? – zapytała, rzucając okiem na ojca, który stał w progu, opierając się o framugę.

Chcę cię o coś zapytać – odparł, siadając na kanapie.

– No dobra, dawaj – odpowiedziała, unosząc brwi.

– Co myślisz o tych wszystkich świątecznych przygotowaniach? O tym, co robi twoja mama? – spytał, próbując nie brzmieć zbyt oskarżycielsko.

Zuzanna spojrzała na niego uważnie, jakby zastanawiała się, czy to pułapka.

– Prawdę? Myślę, że mama robi za dużo, a ty to totalnie ignorujesz. To trochę słabe – powiedziała bezceremonialnie.

Radek wciągnął powietrze, jakby dostał cios w brzuch.

– Nie ignoruję... Po prostu nie wiem, jak to wszystko ugryźć. Nie jestem fanem tego całego szaleństwa.

– Ale mama jest. I to powinno ci wystarczyć – odparła Zuzanna z prostotą, która go zaskoczyła. – Nie musisz jej rozumieć, tylko spróbuj jej pokazać, że doceniasz, co robi.

Radek długo milczał.

– Dzięki, mała. Może spróbuję – powiedział w końcu, wstając z kanapy.

Zuzanna, wracając do telefonu, rzuciła:

– Warto. Ale daj z siebie więcej niż tylko „dzięki za obiad”. Na święta to za mało.

Usłyszałam coś miłego

Poranek wigilijny zaczął się od dziwnego napięcia w domu. Zuzanna krzątała się między kuchnią a pokojem, czasem rzucając mi spojrzenie pełne znaczenia, jakby coś planowała. Radek, ku mojemu zaskoczeniu, zaproponował, że pomoże w kuchni.

– Co mogę zrobić? – spytał, stając w progu.

Przez chwilę patrzyłam na niego, próbując ocenić, czy to kolejny pretekst do narzekania. Ale jego spojrzenie było spokojne, może nawet odrobinę skruszone.

– Obierz ziemniaki – odpowiedziałam krótko, wskazując miskę.

Siedział obok mnie, w milczeniu wykonując swoją pracę. Po kilku minutach odezwał się cicho:

– Wiesz, Zuzka dała mi do myślenia. Nie jestem najlepszy w okazywaniu wdzięczności, ale... doceniam to, co robisz. Może nie zawsze to pokazuję, ale widzę, jak się starasz.

Nie byłam pewna, jak zareagować. Jego słowa brzmiały szczerze, ale w mojej głowie brzmiał także głos sceptycyzmu: „Czy to tylko na chwilę?”.

– Dzięki – odpowiedziałam, chcąc przerwać niezręczność.

Wieczorem, gdy choinka błyszczała, a na stole wigilijnym wszystko było gotowe, Radek wyjął coś zza pleców. Pudełko, niedbale zapakowane, z wystającą wstążką.

– To dla ciebie – powiedział, wręczając mi prezent.

Otworzyłam, odkrywając niewielki, ręcznie malowany świecznik z motywem świątecznym.

– Byłem pewien, że nie dorównam twoim dekoracjom, ale może ci się spodoba – dodał z uśmiechem.

Zuza skwitowała to oklaskami. Święta minęły spokojnie, może nawet za spokojnie. Miałam wrażenie, że wszyscy balansujemy na cienkiej linie. Radek starał się bardziej niż zwykle, ale ja wciąż czułam dystans, jakbyśmy oboje bali się, że jedno fałszywe słowo zniszczy tę kruchą harmonię.

Reklama

Beata, 40 lat

Reklama
Reklama
Reklama