„Mąż zostawił mnie z dwójką dzieci, bo chciał się wyszumieć. Po 15 latach chciał naprawić błąd, ale nie miałam litości”
„Marek był moim mężem. Ojcem moich dzieci. Partnerem przez wiele lat i moim największym rozczarowaniem. Nie dlatego, że odszedł, ludzie odchodzą, zdarza się. Ale dlatego, że wierzył, że wszystko mu się należy. Mówił, że rodzina go ogranicza. Że go dusimy, jakbyśmy byli dla niego kulą u nogi”.

- Redakcja
Mam dwoje dorosłych dzieci, dom z ogrodem, kilka zmarszczek więcej niż bym chciała, ale za to święty spokój, o który musiałam zawalczyć sama. Pracuję w bibliotece miejskiej. Lubię tę pracę – zapach papieru, rytuał ustawiania nowości na półkach, ciszę przerywaną jedynie szelestem kartek i cichym „dzień dobry” czytelników. Życie nauczyło mnie cieszyć się z drobiazgów: kubka gorącej herbaty w zimny wieczór, długiego spaceru z Natalią, gdy raz na jakiś czas zostaje u mnie na noc, albo obiadu z Tomkiem, który przyjeżdża z akademika i domaga się mielonych „jak kiedyś”.
Od 15 lat jestem samotna, choć nie lubię tego słowa. Ono zakłada brak. Ja nauczyłam się postrzegać siebie jako całość. Nie tęsknię za mężczyzną obok, bardziej za zrozumieniem, za rozmową, za kimś, komu mogłabym pokazać wiersz, który mnie wzruszył, i usłyszeć: „Też tak mam”. Ale tego nie zapewnia obecność kogokolwiek – zwłaszcza nie takiego jak Marek.
Marek był moim mężem. Ojcem moich dzieci. Partnerem przez wiele lat i moim największym rozczarowaniem zarazem. Nie dlatego, że odszedł – ludzie odchodzą, zdarza się. Ale dlatego, że przez całe życie wierzył, że wszystko mu się należy. Mówił, że rodzina go ogranicza. Że go „dusimy”, że on potrzebuje wolności, przestrzeni, rozwoju. Jakbyśmy wszyscy – ja, Natalia, Tomek – byli dla niego kulą u nogi. Pamiętam jak dziś, gdy spakował walizkę i powiedział:
– Ewa, życie ma się jedno. Ja nie chcę go zmarnować.
Patrzyłam wtedy, jak znika za drzwiami, i choć bolało, nie zatrzymałam go. Bo ja wiedziałam, że moje życie to nie ucieczka. To trwanie, budowanie. To Natalia, która wtedy miała dziewięć lat i tuliła się do mnie w nocy. To Tomek, którego uczyłam, jak wiązać sznurowadła i który płakał po tacie cicho, żeby nie obudzić siostry.
Dziś, po tylu latach, jestem już kimś innym. Silniejszą kobietą. Kiedyś cichą, posłuszną żoną – teraz kobietą, która sama o sobie decyduje. I może właśnie dlatego, gdy telefon zadzwonił tamtego poranka, nie rozpoznałam od razu jego głosu. Bo Marek od dawna nie był częścią mojego świata. Ale los, jak to los, czasem lubi zatoczyć koło. Czasem ktoś, kto chciał uciec, wraca. Tylko że świat już nie czeka. I rodzina, którą porzucił – niekoniecznie chce go znać.
Teraz nas nagle potrzebował
Telefon zadzwonił tuż po ósmej. Numer był nieznany, a ja miałam już wychodzić do pracy. Pomyślałam, że może ktoś z biblioteki, może ktoś się rozchorował. Odruchowo odebrałam, nie spodziewając się niczego poza rutyną. Usłyszałam milczenie, a potem znajomy, choć nieco zniszczony głos.
– Ewa... to ja. Marek.
Zamarłam. Przez kilka sekund nie byłam w stanie nic powiedzieć. Nogi zrobiły mi się ciężkie, jakby ktoś przywiązał mnie do podłogi. Przez te wszystkie lata nie słyszałam jego głosu. Ani razu. Ani słowa w święta, urodziny dzieci, ani nawet, gdy Natalia miała operację. Nic. A teraz dzwoni, jakbyśmy rozmawiali wczoraj.
– Wróciłem do Polski – powiedział, jakby to wszystko tłumaczyło. – Jestem... jestem w Warszawie. Chciałem... chciałbym się spotkać. Z tobą. Z dziećmi.
Mój głos był chłodny, bardziej niż się spodziewałam.
– Po co?
– Bo... Bo potrzebuję was. Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć. Wiem, że schrzaniłem...
– Nie mów mi teraz, co wiesz – przerwałam. – Jeśli naprawdę chcesz się spotkać, to napisz, gdzie jesteś. Pomyślę.
Rozłączyłam się. Długo patrzyłam na ekran telefonu, aż wygasł. Wysłał mi adres. Pokój w starej kamienicy na Pradze. Nawet nie odpisałam. Przez cały dzień w pracy byłam rozkojarzona. Układałam książki na półkach bez większego sensu. Współpracowniczka pytała, czy wszystko w porządku, ale tylko się uśmiechałam i kiwałam głową.
„Potrzebuję was”. Potrzebujesz? Teraz? Po tylu latach? Kiedy wszystko zbudowałam od nowa, bez ciebie? Kiedy dzieci przestały o ciebie pytać? Nie wiedziałam, co myśleć. Z jednej strony złość – głęboka i gorzka. Z drugiej coś w rodzaju ciekawości, może nawet współczucia. Ale nic więcej. To, co kiedyś było miłością, stało się wspomnieniem. Jak stara fotografia, której się już nie dotyka, bo kruszy się w palcach. Zastanawiałam się, czy powiedzieć dzieciom. Czy powinnam? Czy chcą wiedzieć? Wieczorem siedziałam sama w kuchni, patrząc w okno. Marek wrócił. Nie z miłości. Nie z tęsknoty. Wrócił, bo nie miał dokąd pójść. I wcale nie byłam pewna, czy jeszcze jestem kimś, kogo chciałby znać.
Dzieci nie chciały go znać
Powiedziałam dzieciom następnego dnia. Czekałam na odpowiedni moment, ale on nie nadchodził, więc po prostu wypaliłam przy kolacji.
– Wasz ojciec wrócił do Polski. Dzwonił. Chce się z wami spotkać.
Tomek spojrzał na mnie jakby nie dosłyszał. Natalia odłożyła widelec, nie patrząc mi w oczy.
– Po co? – zapytała.
– Powiedział, że nas potrzebuje.
– Potrzebuje? – powtórzył Tomek i zaśmiał się bez cienia wesołości. – Nie pamiętam, żeby nas kiedykolwiek potrzebował. Chyba że jako wymówkę, dlaczego nie może żyć pełnią życia.
Natalia była spokojniejsza, ale jej słowa były ostre.
– On nie jest moim ojcem. Wiesz dobrze, że nie był obecny nawet przez jeden dzień mojego dorosłego życia. Przypomniał sobie o nas, jak mu się życie zawaliło?
Milczeliśmy chwilę.
– Nie każę wam się z nim spotykać – powiedziałam cicho. – Ale powinniście wiedzieć, że jest. I że może będzie próbował się kontaktować.
– Niech nie próbuje – rzucił Tomek i wyszedł z kuchni.
Natalia wstała i pocałowała mnie w czoło.
– Dobrze, że powiedziałaś. Ale ja go już dawno pożegnałam. Tego nie da się odbudować.
Zostałam sama przy stole. Ich reakcja mnie nie zaskoczyła. Może nawet czułam ulgę. Wiedziałam, że ich chroniłam i że nadal to robię.
Patrzyliśmy na siebie bez słowa
Pojechałam do niego tydzień później. Nie dlatego, że chciałam. Chciałam mieć to za sobą. Zobaczyć go raz i zamknąć temat. Kamienica była szara, odrapana, z klatką pachnącą stęchlizną. Z trudem znalazłam numer pokoju. Marek otworzył niemal natychmiast, jakby stał za drzwiami i czekał. Zobaczyłam człowieka, którego ledwo rozpoznałam. Siwiejący, schylony, z cienką twarzą i czerwonymi oczami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. Wpuścił mnie gestem. Pokój był ciasny. Łóżko, stół, dwa krzesła. Na parapecie puste butelki po wodzie mineralnej i zgniecione opakowania po lekach.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział. – Nie sądziłem, że…
– Powiedz, czego chcesz – przerwałam.
Usiadł. Próbował się uśmiechnąć, ale ten uśmiech mu nie wychodził.
– Nie wiedziałem, że samotność tak boli – powiedział. – Myślałem, że będzie inaczej. Że będzie wolność, przygody… Że jak nie tu, to gdzieś indziej znajdę swoje miejsce.
– I znalazłeś?
Pokręcił głową. Milczał chwilę, wpatrzony w brudną podłogę.
– Chciałem zapytać… Dzieci... One... Chciałyby mnie zobaczyć?
– Nie.
Nie zapytał nic więcej. Spojrzał tylko na mnie z czymś, co przypominało skruchę. Ale nie potrafiłam jej przyjąć. Za późno. Zbyt wiele razy wybierał siebie. Siedziałam jeszcze chwilę. Nie chciałam go pocieszać, ale nie potrafiłam też wyjść od razu. Może chciałam zobaczyć, czy naprawdę rozumie, co stracił. Wyszłam bez słowa. W drodze powrotnej do domu czułam ulgę. I coś, co nie dawało mi spokoju. Nie było to współczucie. Raczej świadomość, że miałam rację. Od początku.
Nie czułam satysfakcji
Basię spotkałam w kawiarni przy rynku. Zawsze wybierała to samo miejsce – stolik przy oknie, herbata z maliną i ciastko, które dzieliłyśmy na pół.
– I co, zobaczyłaś go? – zapytała, zanim jeszcze zdjęłam płaszcz.
– Tak. Nie przypomina siebie. Stary, zmęczony, przygaszony. Mieszka w pokoju na Pradze, sam. Wygląda na chorego.
– I co? Żal ci go?
– Nie wiem – odpowiedziałam po chwili. – Może trochę. Ale nie tak, żeby cofnąć czas. Nie tak, żeby cokolwiek mu dawać.
Basia popatrzyła na mnie uważnie. Jej twarz, zawsze pełna życzliwości, teraz była poważna.
– Nie czuj się winna, Ewa. On nie zasługuje na was. Ty byłaś zawsze lepsza. Zostałaś, podniosłaś się, wychowałaś dzieci, zbudowałaś to wszystko bez niego. I nikt ci tego nie zabierze.
Zamilkłam. Patrzyłam przez okno, jak ludzie biegną przez ulicę, chowając się pod parasolami.
– Nie czuję się winna – powiedziałam w końcu. – Ale czasem się zastanawiam, czy on kiedykolwiek rozumiał, co naprawdę stracił.
– Nie rozumiał. I pewnie dalej nie rozumie. Bo tacy jak on nie wiedzą, co to znaczy mieć rodzinę. Chcą jej tylko wtedy, gdy nie mają już nikogo.
Uśmiechnęłam się smutno. Basia zawsze trafiała w punkt.
– Wiesz – dodałam – nie czuję satysfakcji. Ale nie dam mu wejść z powrotem. Nie dlatego, że się boję. Tylko dlatego, że już nie mam w sobie miejsca na to. Na niego.
Basia ścisnęła moją dłoń.
– I bardzo dobrze. Masz nas. Masz dzieci. I masz siebie. A to wystarczy.
Nie byłam już tą samą kobietą
Zaczął pisać listy. Najpierw do mnie – krótkie, bez ładu, z błędami, jakby ręka mu drżała. Potem do dzieci. Wkładał je do kopert i zostawiał w skrzynce, czasem wsuwał pod drzwi. W niektórych był tylko jedno zdanie. „Tomek, chciałbym cię zobaczyć, choćby na chwilę”. „Natalio, wiem, że zawiodłem. Ale nadal jesteś moją córką”. Nie odpowiadali. Nie pytali nawet, czy je czytam. Odkładałam je do szuflady. Nie chciałam podejmować decyzji za nich. Cisza była ich wyborem. W końcu przestał pisać. Pewnego dnia zadzwonili ze szpitala.
– Pan Marek... był u nas kilka razy. Dziś trafił karetką. Od kilku dni nie jadł, miał problemy z ciśnieniem. Znaleźliśmy ten numer w jego telefonie.
Pojechałam. Znów nie dlatego, że chciałam. Ale dlatego, że nie wyobrażałam sobie, że będzie tam sam. Leżał blady, wychudzony, z podłączoną kroplówką. Spojrzał na mnie, jakby nie wierzył, że naprawdę stoję przy jego łóżku.
– Myślałem, że jestem niezniszczalny – wyszeptał. – Że człowiek może wszystko zacząć od nowa, zawsze. Ale nie można żyć tylko dla siebie. I nie można umierać w samotności.
Nie odpowiedziałam. Usiadłam obok. Nie z litości. Z jakiegoś cichego obowiązku wobec przeszłości.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział po chwili. – Gdybyś tylko wiedziała... jak bardzo się myliłem.
Patrzyłam na niego spokojnie. Czułam, że nie muszę już nic mówić. Bo nie byłam już tą samą kobietą, którą zostawił.
Zamknęłam ten rodział
Siedzieliśmy w ogrodzie. Natalia włożyła moją starą chustę i śmiała się, pokazując Tomkowi zdjęcia z jakiejś wycieczki. On opowiadał o nowym projekcie, który tworzy ze znajomymi. Dźwięk ich głosów mieszał się z wiatrem i szelestem liści. Patrzyłam na nich i nie mówiłam nic. Nie musiałam. Wiedziałam, że to jest moje miejsce. Nie przy nim. Przy nich. Nie powiedziałam im o szpitalu. O ostatnim spotkaniu z ich ojcem. Nie dlatego, że coś ukrywałam. Po prostu nie było już po co. W pewnym momencie Natalia nachyliła się i pocałowała mnie w policzek. Tomek uśmiechnął się szeroko i dodał:
– Mama, dobrze, że jesteś.
To wystarczyło. Zamknęłam oczy i poczułam, jak powoli wewnętrznie zamykam rozdział, który ciągnął się latami. Marek odszedł od nas, żeby żyć. Ja zostałam, żeby przetrwać. I teraz żyję pełną piersią.
Ewa, 53 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pojechałem z teściem na grzyby i chciałem przykozaczyć. Wracałem z pustym koszykiem i podkulonym ogonem”
- „Marek zostawił dla mnie żonę i dzieci. Miał być mój na 100%, a codziennie muszę się nim dzielić”
- „Dostałam w spadku dom nad morzem. Dzieci myślą że, go sprzedam i dam im gotówkę na ich długi”