„Mąż zostawił mnie z dzieckiem dla młodej laluni i jeszcze ma pretensje. Mówi, że zawiodłam jako kobieta i matka”
„Pogrążyłam się w bólu. Kochałam córkę, lecz marzyłam, by dała mi święty spokój. Powinna być zdrowa, słuchać się, grzecznie siedzieć w kąciku i nie zawracać mi głowy, gdy rozmyślam o swoim straconym życiu lub gdy gadam z koleżanką, knując zemstę”.
- Listy do redakcji
– Nie widziałaś tego wcześniej? – mój były dopiekał mi, jak tylko mógł. – Gdzie ty miałaś głowę?
Aż mnie korci, żeby wbić w niego pazury, identycznie jak dekadę temu. Odszedł, porzucił mnie i naszą córeczkę Karolinę, bo niby wielka miłość go dopadła.
– Mam prawo kochać – wrzeszczał. – Nie powstrzymasz mnie, nie zniszczysz tego uczucia. Czy jestem winny, że odnalazłem swoją bratnią duszę? Niegdyś sądziłem, że to właśnie ty nią jesteś, ale byłem w błędzie. Przecież będę płacił na dziecko.
– Nie robisz mi tym żadnej przysługi, łajdaku – odparłam. – Tylko miej na uwadze, że tak łatwo nie wyrzekniesz się swojej córki.
Gdy Karolcia skończyła 6 lat, jej ojciec postanowił od nas odejść. Dziewczynka go uwielbiała, więc ta sytuacja kompletnie ją przerosła. Posmutniała, zamilkła i jakby skurczyła się w sobie, starając się być niewidoczną. Nawet w szkole przycupnęła w ostatniej ławce na samym końcu sali, kryjąc się za innymi dziećmi, dopóki nauczycielka nie zorientowała się, że ma problem ze wzrokiem.
Kompletnie tego nie zauważyłam... Moje myśli krążyły jedynie wokół własnego bólu. No tak, dbałam o nią i o mieszkanie, ale bez większego zaangażowania, tylko tyle, ile trzeba. Weszłam w tryb przetrwania. Na obiad gotowałam zupę, bez znaczenia czy przypadła Karoli do gustu. Grunt, żeby była sycąca, z kawałkiem mięsa... I żeby wystarczyła jeszcze na wieczór. Zero słodkości. Od czasu do czasu kupowałam jej drożdżówkę albo jakieś ciastko i miałam problem z głowy.
Pogrążyłam się w bólu. Kochałam córkę, lecz marzyłam, by dała mi święty spokój. Powinna być zdrowa, słuchać poleceń, grzecznie siedzieć w kąciku i nie zawracać mi głowy, gdy rozmyślam o swoim straconym życiu lub gdy przez długie godziny plotkowałam z koleżanką, knując zemstę na byłym partnerze.
Wtedy zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że moja córka Karolina słyszy to wszystko, a moje ponure rozważania odciskają na niej piętno, niczym tusz na bibule. Dzisiaj mam tego świadomość, ale wtedy kompletnie nie miałam o tym pojęcia...
Sama jestem temu winna
To ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało. Mój eks-mąż wziął całą winę na siebie podczas sprawy rozwodowej. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego zaciągnęłam naszą córkę Karolinkę na rozprawę. A może jednak rozumiem – liczyłam, że jej tata poczuje wyrzuty sumienia na jej widok. Ale potoczyło się to zupełnie nie tak, jak myślałam… koszmarnie po prostu.
Samotnie przysiadła na ławce w holu sądowym. Wydawała się taka drobna i zagubiona. Po usłyszeniu sentencji wyroku, gdy tylko drzwi się otworzyły, zerwała się na równe nogi i podbiegła do taty, próbując go przytulić i skłonić, by ją podniósł i mocno objął ramionami.
Nagle, na końcu korytarza pojawiła się oszałamiająca kobieta. Smukła, młodziutka, ubrana jak z żurnala. Zawołała:
– Skarbie, już jestem!
Mój były odtrącił od siebie Karolę, wyminął ją bez słowa i popędził w stronę tamtej kobiety. Nawet się nie obejrzał. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Tak to zapamiętałam...
Karolina zachowała absolutne milczenie. Ani jedna łza nie spłynęła po jej policzku. Współczułam jej, dlatego postanowiłam zabrać ją do kafejki przy sądzie na porcję lodów. Zjadła co do grama, a następnie jej żołądek się zbuntował i zwróciła w taksówce. Kierowca nie krył irytacji.
Kompletnie przegapiłam moment, w którym moja córeczka zaczęła zajadać smutki i troski. Zastanawiam się, co takiego robiłam, że tego nie zauważyłam? Kiedy przyniosła do domu fotografię z klasy, dotarło do mnie, że coś niedobrego dzieje się z moim dzieckiem. Stała z boku, miała ponurą minę i wyraźnie odcinała się od reszty dzieciaków. Sprawiała wrażenie jakby była od nich starsza o kilka ładnych lat. Chodziła dopiero do czwartej klasy, a sylwetkę miała jak nastolatka.
Mogłam coś zrobić
Kiedy o tym usłyszałam, to dosłownie mnie zamurowało. Jak mogła doprowadzić do czegoś takiego? Poczułam, jak ogarnia mnie furia – na nią, na ludzi w jej wieku, na nauczycieli, którzy to olali i do tego dopuścili. Ale najbardziej wkurzyłam się na byłego faceta, że ma nas gdzieś. To na niego byłam maksymalnie wściekła. Na siebie nie. Siebie po prostu żałowałam, że mam kolejny problem na głowie i zupełnie nie mam pojęcia, jak to ogarnąć?
No i wymyśliłam jeden z najbardziej nieprzemyślanych i szkodliwych dla Karoliny pomysłów. Zaczęłam obdzwaniać wszystkie znajome, żaląc się na swój los, kompletnie ignorując fakt, że córka wszystko słyszy. Narzekałam, jak ciężko mi się żyje, że nikt mi nie pomaga, a tylko wciąż mam jakieś problemy. Koleżanki okazywały mi zrozumienie i doradzały wizytę u specjalisty albo wysłanie Karoli do taty na jakiś czas.
– Niech zobaczy na własne oczy, z czym musisz sobie radzić – sugerowali.
Upłynął kolejny rok. Zauważyłam, że z moją córką zaczyna się dziać coś niepokojącego. Wchodziła w okres dojrzewania, więc hormony szalały. W końcu postawiłam sprawę jasno – jeśli nadal będzie zajadać stres, naprawdę wyślę ją do ojca. Dopiero to odniosło skutek.
Z biegiem czasu każdy zauważył, że z Karoliną dzieje się coś niedobrego. Chcąc ją jakoś wspierać, nieustannie mówiłam jej komplementy, że wygląda coraz lepiej. Do dziś mam do siebie o to ogromny żal.
Wtedy akurat zmieniałam posadę. Miałam napięty grafik, prawie nie bywałam w domu, a gdy już wracałam, Karola smacznie spała, więc praktycznie w ogóle nie miałyśmy kontaktu. Dopiero wizyta mojej mamy otworzyła mi oczy na to, co się dzieje...
Ale wtedy było już za późno...
Moja mama mieszka w sporej odległości od nas i raczej nie należy do rodzinnych osób, ale Karola jest jej oczkiem w głowie. Gdy tylko przekroczyła próg naszego lokum, natychmiast zapytała:
– Święty Boże, córcia, ty chyba nie jesteś zdrowa? Co się wydarzyło?
Ja oglądam Karolę na co dzień, więc zdążyłam się oswoić z jej bladą cerą i tym, że nie wygląda już jak tamta mała dziewczynka, ale dla mojej mamy to był totalny szok.
– Kobieto, ty chyba ślepa jesteś? – wrzasnęła moja mama.
Przyglądając się uważniej swojej córce, dostrzegłam w końcu, że dzieje się z nią coś niedobrego. Uświadomiłam sobie wtedy, iż poniosłam porażkę jako rodzicielka.
Od tego momentu rozpoczął się mój koszmar, który trwa nieprzerwanie od pięciu lat. Próbowałam wszystkiego – terapii, kuracji, pobytów w szpitalu. Moja córka dwukrotnie doprowadzała swój organizm do skrajnego wycieńczenia. Niestety, nic do niej nie przemawiało. Ani moje błagania, ani próby wytłumaczenia sytuacji. Nie potrafiłam sprawić, by pojęła, jak bardzo niszczy samą siebie.
Poinformowałam ojca Karoli o całej sytuacji i poprosiłam go o wsparcie. Co prawda, pojawił się na miejscu, ale zamiast pomóc, zaczął robić mi wymówki.
– Gdyby mieszkała ze mną – darł się wniebogłosy – to by do niczego takiego nie doszło, ale ty jesteś beznadziejną matką i przez ciebie spotkało ją to nieszczęście.
– To dlaczego z tobą nie zamieszkała? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. – Czy ktokolwiek ci zabraniał się nią opiekować?
– Łożyłem na jej utrzymanie, kontaktowałem się z nią telefonicznie… Nie ponoszę odpowiedzialności za to, że od pewnego czasu nie odbierała ode mnie telefonu.
Kontynuowanie rozmowy wydawało się bezcelowe. Stwierdził, iż nie ma pojęcia, jakie kroki podjąć, gdyż wychowywanie dziewcząt to dla niego czarna magia, a poza tym brakuje mu czasu na zajmowanie się bzdurami.
Walczę o jej życie
Karola po raz kolejny trafiła do szpitala. O jej życie zaciekle walczą lekarze, ja oraz moja mama… Jedynie ona sama nie podejmuje tej walki, twierdząc, że jest jej to obojętne. Lekarz wyjaśnia mi, że sednem problemu nie jest jej bunt przeciwko otaczającej rzeczywistości.
– Czy ja również jestem za to odpowiedzialna? – dopytuję.
– To pytanie może pani zadać tylko sobie – pada odpowiedź. – Zna pani najlepiej sposób, w jaki pani zatruwała jej myśli…
Zdaję sobie z tego sprawę. Niestety, aż za dobrze.
Miejcie się na baczności, ponieważ w mgnieniu oka można stracić to, co najcenniejsze. Później pozostaje jedynie cierpienie i wyrzuty sumienia, a nie zawsze dostaje się drugą szansę. Nie mam pojęcia, czy będzie mi ona dana…
Daria, 41 lat