Reklama

Pamiętam, jak siedziałam kiedyś przy oknie, patrząc, jak krople deszczu spływają po szybie, i myślałam o naszym życiu. Śmiech Romka był kiedyś dla mnie jak tlen. Uwielbiałam, jak potrafił jednym dowcipem rozproszyć każdą złą myśl. Przez długi czas wierzyłam, że to jego poczucie humoru będzie nas zawsze trzymać razem. Ale z czasem coś się zmieniło. Z każdym jego żartem czułam, jak powoli się ode mnie oddala, jakby coraz bardziej zamykał się w swoim świecie, nie dostrzegając tego, co we mnie siedzi.

Reklama

Wtedy zaczęłam zastanawiać się, kiedy przestaliśmy być tymi samymi ludźmi, co kiedyś. Chyba pierwszy raz dotarło do mnie, że w jego oczach byłam „tą poważną”. Ile razy próbowałam rozmawiać z nim o czymś, co mnie martwiło, Romek zaczynał się śmiać, rzucał kolejną błyskotliwą ripostę i zmieniał temat, zanim w ogóle miałam szansę coś wyjaśnić. Nieraz siedziałam naprzeciwko niego, próbując zebrać siły, żeby powiedzieć mu, co naprawdę czuję. Ale kiedy zaczynałam, on zawsze to jakoś wyśmiewał.

Nie wiem, dlaczego wtedy tego nie widziałam – tej pustki, jaka się między nami tworzyła. Może z przyzwyczajenia, a może z nadziei, że to tylko chwilowy kryzys. Ale tamtego wieczoru, gdy znowu obrócił moją poważną rozmowę w żart, coś we mnie pękło. Poczułam się wtedy tak obco, jakbym mieszkała z kimś zupełnie obcym, kimś, kto ani nie znał, ani nie chciał poznać moich myśli.

Wiedziałam już wtedy, że tak dłużej być nie może. Nie wiedziałam jeszcze, co z tym zrobię, ale czułam, że prędzej czy później coś w końcu pęknie – i tym razem na dobre.

To miał być świetny żart

Był wieczór Halloween, a Romek był w wyjątkowo dobrym humorze, jak zawsze, gdy mógł się popisać nowym „genialnym” żartem. Siedziałam w kuchni, przeglądając przepisy na ciasto, kiedy nagle wparował do pokoju z szerokim uśmiechem i kartką papieru w ręce.

– Proszę bardzo, dla ciebie – powiedział, wciskając mi dokument.

Spojrzałam na kartkę, a w nagłówku, dużymi literami, widniał tytuł: „Pozew rozwodowy”. Przez chwilę siedziałam, patrząc to na kartkę, to na niego, jakby ktoś przyłożył mi zimny okład do twarzy. Poczułam, jak fala dziwnego, chłodnego niepokoju ściska mi serce.

– Co to ma być? – zapytałam, ledwo panując nad głosem.

Romek zaśmiał się, najwyraźniej dumny ze swojej „niespodzianki”.

– No co, Halloween jest, Basiu! – wyjaśnił z błyskiem w oku. – Trochę żartów nikomu nie zaszkodzi. Pomyślałem, że cię trochę wystraszę, bo ostatnio chodzisz jakaś… taka ponura.

– Naprawdę? – odpowiedziałam chłodno, wbijając w niego wzrok. – Myślisz, że temat rozwodu to dobra okazja do „straszenia”?

Jego uśmiech zaczął blednąć, a w oczach pojawiło się zdziwienie, jakby dopiero teraz zauważył, że coś jest nie tak.

– Basiu… no proszę cię… Przecież wiesz, że to tylko żart – bąknął, wyraźnie tracąc pewność siebie.

– Może właśnie powinniśmy zacząć mówić o rozwodzie na poważnie, Romek – odparłam, nie spuszczając z niego wzroku. – Bo jeśli myślisz, że nasze życie to jedno wielkie Halloween, to chyba mamy problem.

Romek zamarł. Miałam wrażenie, że w jednej chwili cały jego entuzjazm prysł, a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie pomieszane z niepewnością. Stał nieruchomo, jakby nie wiedział, co powiedzieć. A ja poczułam, że w końcu nie uda mu się zbyć tego żartu kolejnym uśmiechem.

Mąż był zaskoczony

Siedzieliśmy naprzeciw siebie przy kuchennym stole, każde pogrążone w swoich myślach. Romek po raz pierwszy wyglądał na zdezorientowanego, jakby naprawdę nie wiedział, co dalej. A ja? W końcu zebrałam się w sobie, żeby powiedzieć to, co od dawna we mnie narastało.

– Romek – zaczęłam cicho, starając się utrzymać spokojny ton – czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak ja się czuję w tym małżeństwie? Że czasem… mam wrażenie, jakbyś mnie w ogóle nie traktował poważnie?

Przez chwilę tylko na mnie patrzył, potem spuścił wzrok.

– Ale przecież ja… ja nigdy nie chciałem cię zranić. Próbuję cię rozbawić, żeby było lżej, wiesz… życie jest wystarczająco poważne – tłumaczył się, wyraźnie zakłopotany.

Westchnęłam. Jak zawsze próbował bagatelizować sprawę.

– Właśnie w tym problem, Romek. Ty wszystko obracasz w żart, a ja… ja potrzebuję czegoś więcej niż śmiechu. Potrzebuję partnera, nie komika – powiedziałam, czując, że po raz pierwszy wypowiedziałam to na głos.

Atmosfera zrobiła się grobowa

Romek poczerwieniał, wyraźnie zaskoczony moimi słowami.

Myślałem, że ci to wystarczy… że jak się śmiejesz, to jesteś szczęśliwa – powiedział cicho.

– Może kiedyś wystarczało. Ale teraz, Romek, po prostu czuję się… samotna. Jakbym była obok ciebie, a nie z tobą.

Spojrzał na mnie z poczuciem winy, które rzadko widywałam na jego twarzy. Zazwyczaj, gdy tylko zaczynało być poważnie, Romek szybko wtrącał jakiś żart, próbował rozładować napięcie, jakby rozmowy o uczuciach były czymś niewygodnym. Ale tym razem milczał.

– Basia… – powiedział cicho, chwytając mnie za rękę. – Nie chciałem, żebyś czuła się samotna. Naprawdę tego nie widziałem.

Zamilkł na chwilę, a ja widziałam, jak walczy ze sobą, by znaleźć odpowiednie słowa.

– Może powinniśmy spróbować… inaczej – powiedział, ledwie dosłyszalnie. – Może damy sobie jeszcze jedną szansę?

Patrzyłam na jego twarz, na wyraz szczerego zagubienia i smutku.

Nie miałam ochoty śmiać się bez powodu

Spojrzałam na Romka, czując, jak w środku rozgrywa się walka. Z jednej strony miałam ochotę odsunąć jego rękę, uciec i zostawić ten cały ciężar za sobą. Z drugiej… było coś w jego spojrzeniu, co przypominało mi tego Romka, w którym kiedyś się zakochałam. Może naprawdę nie widział, jak bardzo jego „żarty” wkradały się między nas.

– Romek… – zaczęłam, ważąc każde słowo. – Nie chodzi o to, żebyś teraz obiecywał coś na pokaz. Chodzi o to, żebyśmy przestali udawać. Żebym ja przestała się uśmiechać, kiedy mam ochotę krzyczeć. I żebyś ty… – urwałam, szukając odpowiednich słów – przestał używać żartów jak tarczy, za którą się chowasz, kiedy jest trudno.

– Przestanę, naprawdę – odpowiedział z desperacją w głosie. – Zrozumiałem, że jeśli mam cię traktować poważnie, muszę… muszę przestać wszystko obracać w żart. Basia, ja nie chcę cię stracić.

Poczułam, jak fala wzruszenia mnie zalewa, ale jednocześnie… gniew. Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego musiałam sięgać dna naszej relacji, żeby usłyszeć te słowa?

– Słowa to jedno, Romek – powiedziałam cicho. – Ale co zrobisz, kiedy naprawdę zacznę mówić o tym, co czuję? Czy nadal będziesz przy mnie, kiedy okaże się, że nie wszystko jest takie proste?

Zamilkł, a jego oczy zaszkliły się, jakby nagle dotarło do niego, że po raz pierwszy nie jestem pewna, czy chcę jeszcze z nim być.

Zbyt długo udawaliśmy

Romek spuścił wzrok, a w jego spojrzeniu pojawiła się nuta niepewności, której nigdy wcześniej nie widziałam. Jakby po raz pierwszy dostrzegł, że ten „żart” mógł być kroplą, która przepełniła czarę. Oparłam się o blat kuchenny, czując, że muszę nabrać dystansu, że bliskość jego dłoni już mnie nie uspokaja.

– Basiu… nie wiem, co jeszcze mogę zrobić, żebyś mi uwierzyła – powiedział z rozpaczą. – Naprawdę myślałem, że wszystko jest w porządku, że jesteśmy szczęśliwi. Przecież nigdy nie mówiłaś… – zawahał się, jakby sam do siebie.

– Nigdy nie mówiłam? – zapytałam, czując, jak złość rośnie we mnie niczym gorący płomień. – Romek, ile razy próbowałam zacząć poważną rozmowę? Ile razy ucinałeś ją żartem, zanim zdążyłam powiedzieć choć jedno zdanie? Może wcale nie chciałeś słyszeć, co mam do powiedzenia, bo bałeś się, że ci się to nie spodoba?

W jego oczach widziałam, jak powoli dociera do niego znaczenie moich słów. Jego twarz nie miała już tego beztroskiego wyrazu. Teraz siedział naprzeciwko mnie, bezradny i zagubiony, jakby pierwszy raz musiał zmierzyć się z czymś, co nie da się rozwiązać jednym dowcipem.

– Masz rację – szepnął po chwili, z trudem wypowiadając każde słowo. – Może naprawdę bałem się słuchać. Bo, wiesz… zawsze myślałem, że jeśli zaczniemy mówić o problemach, to znaczy, że coś jest między nami nie tak. A ja chciałem, żeby było dobrze.

– A czy jest dobrze? – zapytałam, czując, jak ciężar tych słów zapada w przestrzeń między nami. – Romek, ja… ja nie wiem, czy umiem jeszcze być tą, która udaje, że śmiech wszystko załatwi.

W tej ciszy, która nas otuliła, oboje zrozumieliśmy, że żadne słowa nie przywrócą nam tego, co zgubiliśmy po drodze.

Musiałam złapać oddech

Następnego dnia spakowałam walizkę i wyprowadziłam się na kilka dni do przyjaciółki. Romek nie próbował mnie zatrzymywać. Stał tylko w przedpokoju, patrząc, jak znikam za drzwiami, a jego twarz miała wyraz dziwnego spokoju pomieszanego ze smutkiem.

Te kilka dni pozwoliło mi złapać oddech i przemyśleć wszystko na nowo. Miałam wrażenie, że pierwszy raz od dawna usłyszałam swój własny głos, nie zagłuszany jego śmiechem ani moją próbą przypodobania się. W końcu zrozumiałam, że życie nie może być udawaniem, że jest dobrze, kiedy pęka od środka.

Kiedy wróciłam do mieszkania, Romek siedział przy kuchennym stole z filiżanką zimnej kawy. Spojrzał na mnie bez słowa, a w jego oczach widziałam, że zrozumiał. Może nawet bardziej, niż chciał.

Usiadłam naprzeciwko niego, ale żadne z nas nie potrafiło już nic powiedzieć.

Reklama

Basia, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama