Reklama

Kobieta, która ma za sobą niejedno i facet, który też w życiu przeszedł sporo, no wiecie, taka typowa sytuacja. I niby wszystko byłoby w porządku, ale potem się zaczęło. Mieszkanie razem to jednak nie jest bajka. Ale spokojnie, od czego są złote rady?

Reklama

Byliśmy po przejściach

– I co? Bierzemy ślub czy dajemy sobie spokój? – zagadnął Włodek, a ja chwilę się wahałam.

Dobijałam do 55 lat, on był o 5 lat starszy. Oboje przeżyliśmy rozwody, doczekaliśmy się łącznie 4 dorosłych pociech i 3 wnucząt. Byliśmy parą od 8 lat, więc chyba faktycznie przyszedł czas, żeby to jakoś zalegalizować?

– No dobra, możemy się pobrać – przytaknęłam, a Włodek pokiwał głową z uśmiechem.

Romantyczne gesty czy pierścionek nie były dla mnie ważne. Diament, który noszę, to pamiątka po poprzednim małżeństwie. Kiedy zakończyliśmy nasz związek, poprosiłam jubilera o przerobienie pierścionka zaręczynowego na naszyjnik. Natomiast obrączkę podarowałam mojej najstarszej córce.

– Lepiej zainwestujmy pieniądze za pierścionek w remont – zasugerowałam, mimo że Włodek pragnął postąpić jak na dżentelmena przystało.

Kiedy nadszedł czas na wspólne mieszkanie, było dla nas oczywiste, że to Włodek zamieszka u mnie. Przez ostatnie 8 lat, mimo że byliśmy parą, każde z nas miał swoje własne lokum. Nasze spotkania odbywały się głównie u mnie, ze względu na mojego czworonożnego przyjaciela, którego nie chciałam zostawiać samego. Zdecydowaliśmy, że moje gniazdko przejdzie gruntowny remont i zmieni się jego wystrój, a mieszkanie Włodka przeznaczymy na wynajem, co da nam dodatkowy zastrzyk gotówki. Nasz ślub był bardzo kameralny, a po ceremonii zorganizowaliśmy jedynie skromny obiad w gronie najbliższych.

Przeprowadzka Włodka była dla mnie ważna

– Ale się tego nazbierało... – wzdrygnęłam się, gdy zobaczyłam stertę kartonów i toreb porozrzucanych w korytarzu.

– Uwierz mi, że sporo rzeczy pozbyłem się po drodze – odparł. – Mam ze sobą jedynie najpotrzebniejsze graty.

Dobrze wiedziałam, co kryje się pod określeniem „skarby”. Kawalerkę Włodka, znacznie skromniejszą od mojej, zaśmiecały stosy najróżniejszych przedmiotów. Dlatego wygodniej nam było widywać się w moim mieszkaniu. Włodek wywodził się z terenów wschodnich. Był synem leśniczego, a mimo że od dawna wiódł żywot mieszczucha w czterech ścianach liczących niecałe 40 metrów kwadratowych, pod jego łóżkiem spoczywała garbowana skóra dzika, a jedną ze ścian w pokoju ozdabiało jelenie poroże. Miał także pokaźny księgozbiór, kolekcję popielniczek przywiezionych z najdalszych zakątków świata oraz swój rewelacyjny, doskonały zestaw muzyczny wraz z imponującym zbiorem płyt CD.

Jeśli chodzi o wystrój naszej sypialni, to byłam w stanie zaakceptować jedynie tę ostatnią rzecz. Moim zdaniem, wszystkie zdobycze z polowań i pozostałe tego typu przedmioty nadawały się co najwyżej do dawnego pokoju córek, który aktualnie pełnił funkcję graciarni i pralni. Włodkowi udało się wywalczyć u mnie zgodę tylko na flanelową pościel i sfatygowany koc, do którego miał jakiś dziwny sentyment, kompletnie dla mnie niezrozumiały. Przystałam na obecność tych przedmiotów w sypialni, a także jego książek w salonie, ale postawiłam warunek – nie chcę widzieć na oczy ani skóry z dzika, ani poroży jelenia.

Miesiąc miodowy dobiegł końca

Początkowe tygodnie naszego małżeństwa były wprost bajeczne. Nareszcie skończyły się dyskusje w stylu „pora się zbierać” albo „zostajesz dziś u mnie?. Mogliśmy snuć wizje przyszłości bez zmartwień, że rośliny w kawalerce Włodka uschną. Odtąd pielęgnowaliśmy je wspólnie, razem z tymi w moim mieszkaniu.

Pewnego dnia doszło między nami do ostrej wymiany zdań.

– Co to za ustrojstwo leży na blacie w kuchni? – rzuciłam, widząc jakiś dziwny sprzęt.

– To lutownica – wyjaśnił mój małżonek. – Widzisz, kupiłem też okulary ochronne oraz...

– Zaraz, zaraz, a po jaką cholerę ci ta cała lutownica? – zdenerwowałam się nie na żarty. – Zabieraj to szybko, przecież tu jemy posiłki!

Włodek od dawna marzył o zakupie lutownicy. Intrygowała go możliwość majsterkowania z metalami, a w planach miał stworzenie stojaka na płyty kompaktowe. Jakiś znajomy podpowiedział mu, jakie akcesoria są niezbędne: palnik na gaz, odsysacz do cyny, uchwyt i oczywiście materiały. Cały ten ekwipunek leżał nierozpakowany pod kuchennym stołem. Włodek zdecydował, że to właśnie tutaj będzie konstruował swój stojak, a posiłki możemy spożywać w innym pomieszczeniu.

– Mam taszczyć talerze przez pół mieszkania? – zdenerwowałam się. – Kuchnia służy do przygotowywania i jedzenia posiłków! Nie życzę sobie, żeby znajdował się tu cały ten bajzel!

Niebawem sprzeczka osiągnęła apogeum i padły z moich ust nieszczęsne słowa: przecież to mój dom! Rzecz jasna, męża to dotknęło, no bo w końcu mieszkaliśmy razem i dom był wspólny. Ale prawda jest taka, że to ja za niego zapłaciłam! Nie mogłam ścierpieć, że ktoś chce zrobić pracownię metaloplastyki w dopiero co odświeżonej kuchni.

Nie udało się nam wypracować porozumienia

Swój posiłek konsumowałam na niewielkim fragmencie blatu, który nie był zajęty przez elektronikę mojego męża, natomiast on specjalnie przygotował sobie parę kanapek i przeniósł się z nimi do salonu, aby tam je zjeść. Jednak za jakiś czas sytuacja między nami uległa normalizacji i przez kolejne dni jako tako dawaliśmy radę ze sobą wytrzymać. Włodek oddawał się swej pasji w momencie mojej nieobecności, a kiedy wracałam do domu, przenosił swoje cacka do rupieciarni. Kolejna sprzeczka wybuchła jednak z zupełnie innej przyczyny.

Otóż wypatrzyłam w markecie przepiękny pled w okazyjnej cenie, więc go kupiłam. Nie pozbyłam się poprzedniego koca Włodka, a jedynie przykryłam go świeżym nabytkiem. Gdy to dostrzegł, zażądał, bym mu to wytłumaczyła.

– Ten twój stary pled po prostu do niczego nie pasuje – próbowałam mu to wytłumaczyć. – Ta niebieska krata kłóci się ze wszystkim dookoła. Przecież nie wyrzuciłam go na śmietnik, a tylko przykryłam nowym kocem.

Włodek patrzył na tę sytuację z zupełnie innej perspektywy. Według niego próbowałam go ograniczać i nie chciałam, aby czuł się u mnie jak u siebie. Twierdził, że nie pozwalam mu na bycie sobą i uważam rzeczy z jego przeszłości za niepotrzebne graty. Ciężko było mi go przekonać, że wcale tak nie myślę, bo… uświadomiłam sobie, że w dużej mierze ma rację.

Może mi coś doradzi

Po naszej kłótni pojechałam odwiedzić moją młodszą córkę. Ola była zapaloną czytelniczką poradników o tym jak poprawić jakość życia, skutecznie porozumiewać się z partnerem i osiągać zamierzone cele. Wpadłam na pomysł, że może uda mi się od niej coś pożyczyć do poczytania.

– Znalazłam poradnik o tym, jak mieszkać razem i się nie powybijać – powiedziała z uśmiechem. – Widzisz, zdecydowałam się na tę pozycję, ponieważ przechodziłam coś podobnego z Maćkiem. Kłóciliśmy się o wystrój sypialni, bo on chciał ustawić tu komputer, a ja marzyłam o toaletce.

– Jak sobie z tym poradziliście? – spytałam, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu, w którym nie dostrzegłam ani komputera, ani toaletki. Zamiast tego, moją uwagę przyciągnęło małe, składane łóżeczko dla dziecka i nocniczek.

– Wiesz, facet musi mieć swoją norę – powiedziała z powagą w głosie. – Potrzebuje przestrzeni, w której czuje się szefem i rządzi. Nawet jeśli to tylko komórka na graty. W naszym domu Maciek ma swój azyl pod schodami, ja tam nie zaglądam, to jego terytorium. Myślę, że Włodek też by chciał poczuć się w twoim lokum swobodnie i móc mieć własny zakątek.

Nie chciałam się kłócić

Trudno mi było sobie wyobrazić, że nasze małżeńskie życie będzie polegać na ciągłych sprzeczkach o to, jakie rzeczy powinny znajdować się w sypialni, a także na wiecznej walce o kawałek blatu w kuchni. W związku z tym postanowiłam zrezygnować z czegoś.

– Wiesz co, Włodziu? Uważam, że powinniśmy zrobić porządek z rupieciarnią – zwróciłam się do męża. – Te wysłużone stołki są nam kompletnie zbędne, podobnie jak stary komputer po córkach. Pranie natomiast spokojnie możemy rozwieszać na balkonie.

Początkowo małżonek myślał, że chodzi mi jedynie o sprzątanie i niezbyt podobał mu się ten pomysł, jednak gdy wspomniałam o kolejnym etapie przedsięwzięcia, jego twarz aż pojaśniała.

– Serio to pomieszczenie będzie moim biurem? – zapytał z niedowierzaniem.

Sprzątanie naszej rupieciarni przebiegło nadzwyczaj szybko i sprawnie. Pozbyłam się wszystkich przedmiotów, które nie były wykorzystywane na co dzień. Oczywiście, żal mi było rozstawać się z niektórymi z nich, ale zależało mi na szczęściu mojego faceta. W końcu opróżniliśmy ten pokój, a Włodek stworzył tam swoją własną „norę". Nie powiedziałam ani słowa, gdy poustawiał dookoła swoje kolekcjonerskie popielniczki, mimo że od dwóch dekad już nie palił.

Zgodziłam się na poroża wiszące na ścianie i stół do lutowania pośrodku pomieszczenia. Biedny dzik po raz kolejny znalazł się na podłodze. Najważniejsze jednak, że Włodek zabrał z sypialni swój ulubiony koc i zniknęła przyczyna naszych nieporozumień.

– I jak ci poszło? – zaciekawiła się Ola.

– W porządku. Włodek ma własny azyl. Nawet tam nie zaglądam. Przerobił wasz dawny pokój na swoją norę. Nie powiem, żeby mi się to specjalnie podobało, ale jakoś to przełknęłam

To było dobre rozwiązanie

Racja, kompletnie nie zapuszczałam się do jego królestwa, nawet jedzenie podawałam mu przez uchylone drzwi. Lecz pewnego dnia, pod nieobecność małżonka, zbierając po mieszkaniu brudne naczynia, przekroczyłam próg tajemniczego pokoju. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że postąpiłam słusznie. Cały dom był pod moim panowaniem, a on dysponował wyłącznie tym jednym pomieszczeniem.

Nie chodziło wcale o to, by przede mną się tam chować. Pojęłam to, gdy mój wzrok przyciągnęło zdjęcie z początków naszej relacji. Znajdowało się w ramce własnoręcznie przez niego wykonanej z metalowych drucików. Była ona przepiękna, ażurowa, z pewnością wymagała mnóstwa czasu i trudu. Zaczęłam się zastanawiać, czemu mi jej nie zaprezentował.

Zastanawiam się, czy to nie moja wina, że wcześniej nie doceniałam jego pasji. Gdy tamtego popołudnia przekroczył próg naszego mieszkania, zagadnęłam go, czym teraz się zajmuje. Dawno nie widziałam na jego twarzy tak szerokiego, szczerego uśmiechu. Być może to właśnie jest klucz do szczęśliwego związku – dać drugiej połówce swobodę w robieniu tego, co sprawia jej największą radość?

Reklama

Krystyna, 55 lat

Reklama
Reklama
Reklama