„Mąż zrobił z rozwodu cyrk. Sądziłam, że nic dobrego mnie już nie spotka, ale los miał dla mnie niespodziankę”
„Kiedy spoglądam prosto w błękitne oczy Bartka, nachodzi mnie refleksja, że dzień, kiedy dostałam papiery rozwodowe, wcale nie był najczarniejszym dniem w moim życiu. Żeby rozpocząć coś nowego, najpierw trzeba czegoś się pozbyć”.
- Listy do redakcji
Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, byłam pewna, że to listonosz z korespondencją od banku lub zakładu ubezpieczeń.
– To przesyłka polecona z sądu. Dla pani i męża.
– Od sądu? Matko święta, o co sądowi może chodzić? Przecież nie odziedziczyliśmy żadnego majątku…
Podpisałam potwierdzenie dostarczenia przesyłki na moje nazwisko, a że Marek był poza domem, to na jego otrzymałam awizo. Przeszłam z powrotem do kuchni i rozdarłam kopertę. Przysiadłam na krześle, co było dobrym pomysłem, bo gdyby nie to, to pewnie zleciałabym na ziemię. Sąd Okręgowy w Lublinie przekazuje kopię wniosku o rozwód… Termin rozprawy wyznaczono na...
To na pewno jakaś pomyłka
No dobra, ale dlaczego w tym pozwie są tak dokładne informacje o mnie i o moim mężu? Ten pozew miał przecież kilka stron, bez dwóch zdań napisał go jakiś adwokat.
Mój małżonek zdecydował się zakończyć nasze małżeństwo, bo od dawna nie ma już między nami miłości. Twierdzi, że żyjemy jak dwa osobne byty pod jednym dachem i nie sypiamy razem. Zaproponował, żebyśmy się rozwiedli bez ustalania, kto zawinił, podzielili majątek i zamknęli ten rozdział, bo i tak nasz związek istniał już tylko na papierze. Wyśmiałam go wtedy.
Cała sytuacja sprawiała wrażenie idiotycznego dowcipu. Postanowiłam skontaktować się telefonicznie z mężem.
– Skarbie, o co tu chodzi? Właśnie doręczono mi papiery rozwodowe. To jakiś kiepski dowcip? Niezbyt zabawny…
Po chwili milczenia usłyszałam w słuchawce:
– Kurde, ale ekspresowo to dostarczyli.
Odłożył słuchawkę, a ja tkwiłam w miejscu kompletnie zdezorientowana. Analizowałam dokument od deski do deski, próbując wyczytać między wierszami choćby najmniejszą podpowiedź. W końcu złapałam za torebkę i ruszyłam pod firmę Marka. Nie byłam w stanie wysiedzieć w mieszkaniu, a obawiałam się, że gdy puszczę wodze łzom, to nie będę umiała ich powstrzymać. Jeśli się pośpieszę, dopadnę go, kiedy będzie wychodził z pracy. I dopadłam…
Zobaczyłam męża z kochanką
Na moich oczach podeszła do niego jakaś laska w ciemnoczerwonej kiecce. Przywitała się z nim całusem, a on jeszcze pogłaskał jej wielgachny, ciążowy brzuch. Poczułam się wtedy jak skończona kretynka. Przystanęłam w pół drogi niczym posąg i patrzyłam, jak razem odchodzą.
Przebudziłam się nagle i natychmiast sięgnęłam po swój smartfon. Podążyłam w ślad za tą dwójką, pstrykając zdjęcia. Uchwyciłam moment, gdy jego usta dotknęły jej warg, kiedy ona przywarła do niego blisko, a także chwilę, w której jego dłoń ponownie spoczęła na jej brzuchu. Być może moje zachowanie nie należało do najbardziej wytwornych, jednak istniała szansa, że nie dostanę kolejnej sposobności, by udowodnić, że nie mamy do czynienia z miłością, która przeminęła, a z uczuciem, które właśnie rozkwita.
Szłam do domu na piechotę, pogrążona w myślach. Pozew okazał się prawdziwy, a rozstanie wydawało się nieuniknione. Z tego, co widziałam, mój małżonek związał się z inną kobietą, która spodziewała się dziecka. Najwyraźniej nie chciał już dłużej być moim mężem.
Czułam się upokorzona
A co ze mną? Czy ja pragnęłam dalej trwać u jego boku? Oczywiście wciąż go kochałam, przecież nie da się ot tak zmienić swoich uczuć z minuty na minutę, ale czy powinnam zabiegać o nasze małżeństwo? Z facetem, którego chyba wcale nie znałam, który prowadził podwójne życie…
Szłam i roniłam łzy. Nad tym, co chciałam osiągnąć, nad tym, czego pragnęłam od życia. Marzyłam o wspólnej starości z ukochanym. O zmianie mebli w mieszkaniu. O wypadzie nad Bałtyk. O nowym pupilu… Teraz to już nieważne. Tak szybko wszystko straciło sens.
Kiedy dotarłam do mieszkania, czekałam na jego powrót. Tłumaczył, że strasznie mu przykro, ale cóż zrobić, jeśli miłość do mnie wygasła? Liczył na to, że nie będę robić afery, przecież tyle nas łączyło. I jeszcze wspomniał, że przeniesie swoje rzeczy do pokoju obok.
Dotarliśmy wspólnie na salę sądową
Tak jak wcześniej postanowiliśmy, oboje stawiliśmy się bez adwokatów, aby przyspieszyć całą procedurę. Czułam, jak mój żołądek ściska nieprzyjemny skurcz, a w gardle rosła mi wielka kula.
– Czy pozwana wyraża zgodę na ogłoszenie rozwodu bez wskazywania strony winnej? – rzucił pytanie sędzia kiedy mój małżonek zakończył swoją opowieść o tym, jak ciężko pracowaliśmy i z biegiem czasu coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie, jak nasze uczucia po prostu wyparowały, więc najwyższa pora skończyć z oszukiwaniem samych siebie i dać sobie nawzajem możliwość rozpoczęcia wszystkiego od zera.
Podniosłam się z miejsca, ignorując gulę, która uformowała się w moim gardle oraz falę mdłości wywołaną przez te wszystkie kłamliwe słowa, które przed chwilą usłyszałam.
– Wysoki sądzie, z całym szacunkiem, ale to, co przed chwilą powiedział mój małżonek, nie jest do końca zgodne z prawdą. Każde małżeństwo ma swoje wzloty i upadki, ale nie od razu kończy się w sądzie. Są przecież różne sposoby: terapia, szukanie kompromisów, szczere rozmowy. Czy mogę podejść bliżej?
Miałam asa w rękawie
Zdjęcia trafiły na sędziowski stół, a mąż dostał identyczny zestaw i tylko gapił się na nie osłupiały. Totalnie go zamurowało. Cóż, też byłam mocno zdziwiona, kiedy dostałam pozew, więc można powiedzieć, że mamy remis.
– Właśnie na takie widoki natknęłam się, gdy otrzymałam pozew. Chyba raczej nie chodzi tu o pracę i oziębłość w związku.
Po tym, jak oczywisty dowód niewierności wyszedł na jaw, mój mąż przystał na orzeczenie rozwodu z jego winy. Sędzia nie fatygował dodatkowych osób ani nie zarządził dalszych wywiadów. Sprawa została zamknięta, a nasze małżeństwo dobiegło kresu. Opuszczałam gmach sądu jako samotna kobieta, nie mając pojęcia, co przyniesie przyszłość.
Czułam pustkę
Zaskakująco prędko pozbyłam się miłości, którą darzyłam Marka. Zastąpiły ją rozgoryczenie i gniew. Nie chodziło o to, że się w kimś zadurzył. Takie rzeczy się zdarzają. Należała mi się jednak szczerość. Tymczasem on wodził mnie za nos przez nie wiadomo jaki czas.
Zachował się podle, stchórzył i nie podjął ryzyka. Całe szczęście, to już za mną. Problem w tym, że kompletnie nie miałam pojęcia, co dalej. Ruszyć do baru i to opić? Posiedzieć i popłakać w poduszkę? A może pójść do fryzjera i odmienić swój wygląd?
Spośród tych pomysłów, ten ostatni wydawał mi się najbardziej trafiony. Nie zastanawiając się długo, pchnęłam drzwi pobliskiego zakładu fryzjerskiego i zwróciłam się do fryzjerki z prośbą o totalną zmianę mojego wyglądu. Efekt pozytywnie mnie zaskoczył, jednak nowa fryzura nie wpłynęła na poprawę mojego samopoczucia. To wymaga znacznie więcej czasu. Wiedziałam, że muszę wprowadzić o wiele więcej zmian. We wszystkich aspektach życia.
Szukając nowego zajęcia, przeglądnęłam ogłoszenia z całego kraju. Nic mnie tu przecież nie zatrzymywało na dłużej. Mogłam zacząć od nowa w dowolnym miejscu. W końcu trafiłam na coś ciekawego. Gdynia. Nigdy wcześniej nie brałam pod uwagę przeprowadzki nad Bałtyk, ale dlaczego by nie spróbować? Tym bardziej że oferowali awans i wyższe wynagrodzenie.
Zaczęłam nowe życie
Zmiana miejsca zamieszkania, podjęcie zatrudnienia w nowym miejscu, znalezienie lokum do wynajęcia i urządzanie się w nieznajomym otoczeniu – to wszystko wywołuje w człowieku mnóstwo emocji. W ciągu pierwszych kilkunastu dni po przyjeździe do Gdyni zaraz po powrocie z biura padałam ze zmęczenia na łóżko. Stres dawał mi się we znaki, jednak z każdą kolejną dobą czułam się w nowym miejscu coraz swobodniej i mniej obco.
Stopniowo poznawałam współpracowników i nawiązywałam nowe relacje. Chodziłam na długie spacery po mieście, chcąc wchłonąć jego niepowtarzalną atmosferę. Uwielbiałam przechadzać się wzdłuż zatoki, podziwiając piękno morza.
Kochałam to uczucie. Bezkres morza, drobinki piasku i podmuch wiatru, który przedzierał się przez moje ubrania, dotykał mej duszy, ale dodawał też energii. Byłam w stanie chodzić godzinami, rozmyślając o wielu sprawach: wyzwaniach zawodowych, planach na przyszłość, bliskich i znajomych, których porzuciłam wiele kilometrów stąd, hen na południu kraju.
Przypadkiem poznałam miłego faceta
Zapewne z tego powodu umknęło mojej uwadze, że prosto na mnie zmierza latający dysk, a tuż za nim pędzi góra mięśni pokrytych złocistym futrem.
– O kurczę, Gagarin! – doszło do moich uszu. – Wszystko w porządku? Strasznie przepraszam! – autentyczna troska pobrzmiewała w głosie mężczyzny.
Facet chwycił mnie za rękę, pomagając wstać i oczyścił moje ubranie z piachu.
– No nie wierzę… – złapałam się za czoło, a facet aż się skurczył, jakby spodziewał się bury. – Co to za gość, co woła do psa: Gagarin?
– Ano taki, którego pies skacze, jakby wylatywał z procy. Boję się, że kiedyś tak wyskoczy, że faktycznie poleci w kosmos – wytłumaczył z uśmieszkiem. – Naprawdę, strasznie przepraszam. Obydwaj bardzo żałujemy… – tu wskazał na Gagarina, który siedział przy jego łydce i spoglądał na mnie oczami zwierzaka, który dobrze wie, że nabroił.
Ta dwójka mnie oczarowała
– Spokojnie, nic mi nie będzie. Dam sobie radę – miałam zamiar ominąć roześmianą dwójkę i ruszyć przed siebie, jednak Gagarin zablokował mi ścieżkę, po czym upuścił frisbee tuż pod moje stopy. – A więc teraz masz ochotę na zabawę, tak? No dobrze, leć po nie! – cisnęłam zabawkę najmocniej jak potrafiłam, a on natychmiast pognał za nią, rzeczywiście startując niczym rakieta, aby ją złapać.
– Właściwie to chodzimy już od dłuższego czasu. Co by pani powiedziała na propozycję wspólnej kawy, herbaty albo może soku?
– W zasadzie to chętnie bym się czegoś napiła. Jestem Agnieszka – wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
– Bartek – uścisnął ją zdecydowanym i silnym ruchem. – Z tym urwisem już się poznałaś. Naprawdę niezłe rozpoczęcie znajomości.
– Aż boję się, co przyniesie przyszłość. Może powinnam pomyśleć o ubezpieczeniu? – zażartowałam.
Odkąd to się wydarzyło, wypiliśmy razem tyle kawy, że starczyłoby jej na całe jezioro. Na plaży niezliczoną ilość razy rzucałam frisbee, ale Gagarin już nigdy więcej nie powalił mnie na ziemię.
Kiedy spoglądam prosto w błękitne oczy Bartka, nachodzi mnie refleksja, że dzień, kiedy dostałam papiery rozwodowe, wcale nie był najczarniejszym dniem w moim życiu. Żeby rozpocząć coś nowego, najpierw trzeba czegoś się pozbyć. Patrząc z tej perspektywy, mój były małżonek w sumie zrobił mi niemałą przysługę.
Agnieszka, 38 lat