Reklama

Codzienność bywa zwyczajna. Czasem aż do przesady, tak jak u mnie. Dzień zaczyna się zawsze tak samo – otwieram oczy, zanim zadzwoni budzik. Słyszę już kroki dzieci za ścianą, wstaję, robię im śniadanie. Potem praca, szycie. Sukienki na wesele, poprawki płaszczy, czasem zasłony. Wracam, odbieram ich ze szkoły. Zupa. Lekcje. Kolacja. I cisza.

Reklama

Od trzech lat tak wygląda moje życie. Trzy lata temu Krzysztof, mój mąż, powiedział, że „potrzebuje czegoś więcej”. Spakował walizkę i wyszedł. Nie płakałam. Serce w środku drżało, ale nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Następnego dnia uszyłam dla Hani strój wróżki na szkolny występ. Różowy, z tiulem. Taki, o jakim marzyła.

Milczenie było moją obroną. Kiedy Krzysztof mówił o „inspiracji” i „pragnieniu podziwu”, ja zamykałam usta. Bo jak miałam mu powiedzieć, że dla mnie „inspiracja” to była zupa na czas, wyprasowana koszula i zorganizowany grafik zajęć? Że kiedy trzeba było biec po leki w nocy do apteki, to nie było miejsca na bycie muzą. Tylko na bycie matką. Partnerką. Praktyczną. Obecną.

On odszedł. A ja zostałam. I dzień po dniu budowałam rzeczywistość, w której nasze dzieci mogły rosnąć bez żalu. Ale potem... potem znów zapukał.

Budowałam życie bez niego

Było już po kolacji, dzieci siedziały w piżamach na kanapie. Ja składałam pranie przy stole, sortując skarpetki i starając się nie myśleć za dużo. Hania nagle przerwała ciszę.

Mamo, a czemu tata z nami nie mieszka?

Zamarłam z dziecięcą skarpetką w dłoni. Czekałam na to pytanie od dawna, ale i tak mnie ono zaskoczyło. Spojrzałam na nią, miała poważną minę, jakby zastanawiała się, czy w ogóle może to powiedzieć. Westchnęłam cicho i usiadłam obok niej.

– Bo... pogubił się, kochanie – odpowiedziałam ostrożnie.

– A wróci? – zapytała z jeszcze większą powagą, jakby miała osiem lat tylko ciałem, ale dusza była znacznie starsza.

Pokręciłam głową, a potem delikatnie ją przytuliłam.

– Nie wiem. Ale my jesteśmy razem, i to jest najważniejsze.

Pokiwała głową, wtuliła się we mnie, a po chwili zapytała o coś zupełnie innego – czy może jutro ubrać spódniczkę z gwiazdkami. Uśmiechnęłam się, wdzięczna za ten dziecięcy przeskok, który pozwolił mi przekierować na inne tory rozmowę, która wciąż bolała za bardzo. Jak rana, która nie chce się zagoić.

Położyłam dzieci spać, zgasiłam światło i usiadłam z herbatą przy kuchennym stole. Znów otaczała mnie tylko cisza.

Kiedyś walczyłam. Krzyczałam w myślach, że to niesprawiedliwe, że tyle lat byłam i dawałam, i czekałam. Ale zrozumiałam, że siła to nie są wrzaski. Siła to podanie obiadu, gdy boli. Zawieźć dziecko na basen, kiedy serce się łamie. Siła to nie czekanie, że ktoś wróci, tylko zbudowanie życia bez niego. Krok po kroku. Bez fanfar. W ciszy.

Wrócił po trzech latach

Pamiętam ten dzień aż za dobrze. Było lato, duszne, gorące. Krzysztof wrócił z pracy później niż zwykle. Zawsze wracał punktualnie, ale tego dnia coś się zmieniło. Usiadł na skraju łóżka, trzymając w dłoniach walizkę, którą sam zapakował.

Ona mnie inspiruje – powiedział wtedy. – Ty tylko robisz listy zakupów.

Zawahałam się, ale odpowiedź przyszła natychmiast, jakby czekała w gardle od tygodni.

– Bo ktoś musi pamiętać o mleku dla dzieci. Życie to nie bajka.

Nie odpowiedział. Podniósł się, jakby wszystko już zostało powiedziane. I wyszedł. Nie prosił o przebaczenie. Nie mówił, że będzie nas odwiedzał. A ja nie płakałam. Choć w środku rozpadłam się na milion kawałków.

Trzy lata później, wiosna, deszczowy dzień. Byłam w domu sama, dzieci jeszcze w szkole. Usłyszałam dzwonek. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go. Trzymał kwiaty. Zwykłe róże z dyskontu. Uśmiechał się, jakby przyszedł po coś, co zgubił.

– Może porozmawiamy? O dzieciach... o nas – powiedział.

Zatrzymałam się w progu, nie odsuwając się ani na krok.

– Mogłeś się z nimi widywać. Wybrałeś inaczej.

– Ale chcę mieć normalny kontakt... – w jego głosie było coś między skruchą a próbą kontroli.

Po trzech latach?!

Wzruszył ramionami, spuścił wzrok. Jakby szukał odpowiedzi w podłodze. Wpuściłam go. Nie dlatego, że chciałam. Tylko dlatego, że wiedziałam – trzeba to uciąć. Jak nić, która wciąż jest, choć już dawno nie łączy.

Zaparzyłam mu kawę. Czekał przy kuchennym stole. Tak jak dawniej. Ale wszystko było już inne.

Było już za późno

Usiadł przy stole, jakby nigdy nie odszedł. Jakby znał to miejsce na pamięć, choć przecież przez trzy lata nie przekroczył progu. Kawa parowała między nami. Zastanawiałam się, czy wie, jak mocno bije mi serce. Ale nie z tęsknoty. Z powodu decyzji, która dojrzewała we mnie od dawna.

Patrzył na mnie z tym swoim dawnym spojrzeniem – lekko pochylony, ręce splecione, twarz jak u człowieka, który chce coś naprawić, ale nie wie, od czego zacząć. W końcu przemówił.

– Wiem, że to, co zrobiłem, było złe. Ale może mogę jakoś wrócić... być częścią tej rodziny, tego domu.

Zamilkłam na chwilę. Spojrzałam mu prosto w oczy. I wtedy zrozumiałam, że jestem już gdzie indziej. Że on mówi o domu, którego sam się zrzekł. Nie można wrócić do czegoś, co się opuściło dobrowolnie. A ja nie miałam zamiaru płacić za jego decyzje.

Nie ma dla ciebie miejsca w naszym życiu. Ty nawet nie chciałeś być tu gościem – powiedziałam cicho, ale z pewnością, która nie potrzebowała krzyku.

Milczał.

– Naprawdę nie ma już szans?

Wstałam powoli, podeszłam do drzwi. Chwyciłam za klamkę.

– Nie tutaj. Nie z nami – powiedziałam, zamykając drzwi za nim.

Nie trzasnęłam nimi. Zamknęłam je delikatnie. Ale mocno. Tak, by nie dało się już ich otworzyć bez mojej zgody. A tej zgody nie będzie.

Przestałam czekać

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Dzieci spały spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. A może nie wyczuły, że ich ojciec był dziś w domu.

Siedziałam przy maszynie do szycia, jak zawsze, kiedy nie potrafiłam poradzić sobie z myślami. Ale nie szyłam. Patrzyłam na dłonie, na nitkę w zębatce, na kubek po herbacie, który już dawno wystygł. Potem wzięłam kartkę. Po prostu. Bez planu.

„Byłeś miłością mojego życia. Ale nie takiej miłości chcę nauczyć dzieci”.

To były pierwsze słowa. Potem pisałam dalej. O wszystkim, czego się po nim nauczyłam – jak sobie radzić, jak nie płakać, kiedy dzieci patrzą, jak udawać, że nie boli, gdy boli tak, że aż zapiera dech.

Napisałam, że wybaczyłam. Bo musiałam. Ale to nie oznacza, że mogę pozwolić mu wrócić. Miłość to też odpowiedzialność. A on już wybrał swoją muzę.

Nie podpisałam się. Nie musiałam. Rano spaliłam list. Patrzyłam, jak litery skręcają się pod płomieniem, aż zostaje tylko popiół. Nie czułam ulgi. Ale czułam determinację.

Miłość czasem kończy się bez krzyku. Bez rozstania. Kończy się wtedy, kiedy ktoś wychodzi z domu i nie ogląda się za siebie. A druga strona przestaje czekać.

Życie bez niego

Poranek był jasny i zimny. Taki, który obiecuje nowy początek, ale bez złudzeń, że będzie łatwo. Obudziłam się przed budzikiem, jak zwykle. Przez chwilę leżałam w łóżku, słuchając ciszy. Potem wstałam, zarzuciłam na ramiona sweter i poszłam do kuchni.

Piekłam chleb. Lubiłam ten rytuał – wyrabianie ciasta, czekanie aż wyrośnie, zapach unoszący się po domu. Dawało mi to poczucie kontroli. Że coś mogę stworzyć. Że coś ode mnie zależy.

Hania rysowała przy stole. Miała skupioną minę, a jej kredki poruszały się szybko po kartce. Podsunęła mi rysunek, kiedy tylko wyjęłam chleb z piekarnika.

– Zobacz, mamo.

Na kartce były dwie postaci trzymające się za ręce. Jedna miała długie włosy i fartuch z kieszeniami, druga krótką fryzurę i serce w dłoni.

Mama i ja – powiedziała. – A tu napisałam: mama plus ja równa się dom. Muszę jeszcze tylko dorysować Franka.

Uśmiechnęłam się, czując, jak coś mięknie mi w piersi. Przylgnęłam do niej na chwilę, jakby jej dziecięca prostota mogła uleczyć wszystko, co we mnie pękło.

Po wyjściu z domu spotkałam sąsiadkę przy śmietniku. Paliła papierosa, jak zawsze z rana.

– A to nie twój były chodził tu wczoraj? – zapytała, mrużąc oczy.

– Tak, zajrzał – odpowiedziałam spokojnie. – Bo drzwi były uchylone. Ale teraz są zamknięte.

Pokiwała głową, ale nie ciągnęła tematu. Ja też nie miałam potrzeby nic więcej dodawać. Wiedziałam już, że nie chcę tłumaczyć światu moich decyzji.

Codzienność zaczęła się od nowa. Nie spektakularnie. Po prostu – chleb, dzieci, spokój. Ale tym razem wiedziałam, że to wszystko jest tylko moje. Nie w zastępstwie za coś innego. Nie z potrzeby przetrwania. Z wyboru.

Ewa, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama