Reklama

Mój mąż zawsze był typem pragmatyka. Nie ulegał panice, nie przejmował się drobiazgami, a już na pewno nie robił scen. Dlatego, kiedy tamtego dnia zszedł do piwnicy po słoik konfitur i wrócił blady jak ściana, od razu wiedziałam, że to nie przelewki. Patrzył na mnie, jakby nie poznawał. A potem, kiedy wreszcie otworzył usta, powiedział jedno zdanie – i przeszły mnie ciarki.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem

Przed południem piekłam sernik. Taki zwykły, na spodzie z herbatników, z rodzynkami, których Janek niby „nie lubi”, ale zawsze się nimi zajada. Kiedy sernik siedział już w piekarniku, zwróciłam się do męża:

– Mógłbyś zejść do piwnicy? Zabrakło mi konfitury z malin, a chciałam jeszcze zrobić naleśniki na jutro.

Z fotela dobiegło tylko ciche mruknięcie. Potem odgłos wstawania, trzaśnięcie klapek i tupot po schodach. Umyłam ręce i zerknęłam przez okno na podwórko. Pusto. Tylko sąsiadka z naprzeciwka podlewała pelargonie. I wtedy Janek wrócił. Otworzył drzwi z takim impetem, że aż podskoczyłam. Stał przez chwilę na progu – blady jak ściana. Ręce mu drżały.

Co się stało? – podeszłam szybko.

Nie odpowiadał. Oparł się o ścianę i przez chwilę tylko ciężko oddychał. W końcu wykrztusił:

– Tam… tam ktoś był. Albo coś.

W piwnicy? Coś tam się ruszało?

– Nie, Marylka. To nie było „coś”. To była… zjawa.

Zamarłam. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Jaka zjawa? Co ty opowiadasz? Przecież tam są tylko nasze przetwory i narzędzia!

– Schowała się za regałem. I patrzyła się na mnie, jakbym to ja jej przeszkadzał.

Przysięgam, ciarki przeszły mi po plecach. Ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to dopiero początek.

Zrobiło mi się słabo

– Może ci się przewidziało? – powiedziałam ostrożnie, ale serce waliło mi jak młot.

– Nie, a w dodatku było jasno. Włączyłem światło.

Zamilkł. Usiadł ciężko przy stole, jakby dopiero teraz opadł z sił.

I co zrobiła ta zjawa? – spytałam szeptem.

– Nic. Tylko patrzyła na mnie takim wzrokiem, że... No nie wiem, jakbym ją obudził.

Patrzyłam na niego i czułam, jak mi się robi słabo. Janek nigdy nie był skłonny do kłamstw. Przez czterdzieści lat małżeństwa nie wymyślił nawet jednej wymówki, żeby uniknąć wizyty u teściowej. Więc musiało być coś na rzeczy.

– Zapytałeś się jej, co robi w naszej piwnicy?

– Nie. Byłem tak zaskoczony, że tylko się cofnąłem i zamknąłem drzwi. Usłyszałem, jak coś zgrzytnęło w środku... Jakby ktoś ruszał słoikiem.

Złapałam za klucz od piwnicy i ruszyłam w stronę drzwi.

– Gdzie idziesz?!

– Sprawdzić. Przecież to nie ma sensu. Kto by się włamał do naszej piwnicy? I jeszcze chodził bez butów?!

– Poczekaj.

Już byłam przy schodach. I choć nogi mi się trzęsły, zeszłam na dół. Zapaliłam światło. Półki jak zwykle. Kompoty, ogórki, dżemy. Wszystko stało na swoim miejscu. I wtedy to zobaczyłam. Na posadzce, tuż przy półce z wiśniami, pojawił się dziwny cień.

– Janek... – zawołałam słabym głosem.

Zauważyłam, że się wzdrygnął

Janek schodził po schodach powoli, jakby każdy stopień ważył tonę.

– Gdzie to? – spytał cicho, jakby bał się, że coś go usłyszy.

Wskazałam palcem.

– To widziałeś? – zapytałam, choć sama nie wiedziałam, po co.

Rozejrzeliśmy się po piwnicy. Żadnych śladów włamania. Wszystkie słoiki na miejscu. Ale powietrze… coś w nim było dziwnego. Jakby wilgotne, duszne. I ten zapach – jakby starego papieru i lawendy. Przysięgam, normalnie nigdy tak nie pachniało.

– Chodźmy stąd, proszę.

– Musimy coś z tym zrobić. Przecież to dziwne, prawda?

Janek pokręcił głową.

Nikogo tu nie było i nie widziałem, żeby ktoś wchodzi albo wychodził. To musi być zjawa.

Spojrzałam na niego szeroko.

– Czyli nadal tu jest?

– Albo była.

Co to może być? – spytałam.

Janek tylko wzruszył ramionami. Zauważyłam, że się wzdrygnął.

– Pamiętasz, co kiedyś mówiła sąsiadka? Że kiedyś w tej kamienicy...?

Próbowałam sobie przypomnieć stare opowieści, którym wówczas nie chciałam dać wiary.

Zaczęłam coś podejrzewać

– Mówisz o tej Zofii? – zapytałam niepewnie. – Co ją podobno mąż zamknął w piwnicy, kiedy uciekł z kochanką, a teraz jej duch straszy?

Janek przytaknął, ale bez przekonania.

– Wiesz, ja wtedy uznałem to za miejską legendę, ale teraz…

Też tak myślałam – przyznałam.

– Może. Może nie. Ale jedno wiem na pewno: nie chcę więcej schodzić do tej piwnicy – powiedział stanowczo.

– A co, jak ona... wróci? – wypaliłam nagle.

Janek spojrzał na mnie tak, jakby dopiero teraz zrozumiał, że nie chodzi tylko o jednorazowy przypadek.

– Słuchaj… A może zadzwońmy po kogoś? Jakiegoś… no nie wiem, specjalistę?

– Egzorcystę? – zapytałam ironicznie.

Albo kogoś z urzędu.

Westchnęłam i spojrzałam przez okno na podwórko.

– Wiesz co… Zadzwonię do Halinki. Ona zna wszystkie te historie z kamienicy. Może coś więcej wie.

Nie musiałam długo czekać. Halinka podniosła po dwóch sygnałach.

– Halo, Maryla?

– Powiedz mi... pamiętasz tę historię o tej Zofii, która uciekła z kochankiem?

– Pamiętam, a co?

Janek mówi, że ją widział. Jej ducha w naszej piwnicy.

Po drugiej stronie zapadła cisza. I tylko jedno ciche westchnięcie.

Zrobiło mi się słabo

– Dziesięć lat temu. Student, co wynajmował pokój u pani Stefanii na parterze. Miał zejść po rower. Nigdy nie wrócił. Nawet nie zapłacił jej za wynajem – odpowiedziała Halinka. – Stefa mówiła, że to na pewno sprawka ducha tej Zofii.

– Czemu nikt nic o tym nie mówił?!

– Bo Stefa się potem wyprowadziła. Twoja piwnica to ta najbardziej wysunięta na róg, prawda?

– Tak…

– No to właśnie tam miał widzieć zjawę ten student. I podobno, zanim zniknął, też komuś mówił, że słyszy dziwne odgłosy z kanału wentylacyjnego.

Zrobiło mi się słabo. Wieczorem Janek długo milczał. W końcu powiedział:

– Słuchaj, a może zanieśmy tam jakieś łakocie, żeby duch się nie gniewał?

– Zwariowałeś? A jak nam coś zrobi?

Mimo sprzecznych myśli zrobiliśmy to. Ostrożnie, prawie nabożnie, zeszliśmy razem do piwnicy. Ja trzymałam talerzyk z ciastem, Janek – latarkę. Położyliśmy go w dokładnie tym samym miejscu, gdzie wcześniej leżał. I wtedy… poczułam chłód. Przeszył mnie do szpiku. Z ciemniejszego kąta piwnicy dobiegł dźwięk. Jeden. Drugi. Potem cisza. Nie oglądając się za siebie, wybiegliśmy na górę.

Nie spodziewałam się tego

Następnego ranka obudziliśmy się zmęczeni. Miałam wrażenie, że ledwo zasnęłam, a już w kuchni chlupotała woda w czajniku. Janek siedział przy stole w piżamie, z kubkiem w dłoniach i wzrokiem wbitym w okno.

Słyszałaś to w nocy?

– Co?

Miauczenie.

Zamarłam. Przez chwilę nic nie mówiłam. Potem wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do piwnicy. Tym razem byłam zdeterminowana.

Nie idź tam sama! – zawołał Janek za mną, ale już schodziłam.

Na dole śmierdziało kurzem, starym ogórkiem i… sierścią. W rogu piwnicy tuż pod półką z dżemami siedział kot. Czarny jak smoła. Patrzył na mnie tymi swoimi bursztynowymi oczami i… miauknął. Cicho, jakby chciał powiedzieć: „No w końcu przyszłaś”.

– Ty maleńki... to ty robisz to całe zamieszanie? – szepnęłam.

Kot najwyraźniej uznał, że to jego nowy domek. Zabrałam go na górę.

– Poznaj ducha Zofii. Ma cztery łapy i sierść – powiedziałam, stawiając kota na stole.

Janek zbladł jeszcze bardziej niż poprzedniego dnia.

– No… przynajmniej nie musimy wzywać egzorcysty. Wystarczy trochę karmy.

Nazwaliśmy go Zefir i został z nami na dobre. A piwnicę? Otwieramy codziennie. Już się nie boimy. Tylko czasem, jak Zefir zniknie na kilka godzin, Janek schodzi po niego z latarką.

Maryla, 53 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama