Reklama

Przez trzydzieści pięć lat małżeństwa z Janem nauczyłam się żyć oszczędnie. „Każdy grosz ma znaczenie” – powtarzał, a ja wierzyłam, że to nasza wspólna droga do spokojnej starości. Nie kupowałam nowych sukienek, choć moja szafa przypominała zbiór muzealnych eksponatów. O urlopie nad morzem mogłam tylko marzyć. „Kiedyś odpoczniemy” – mówił. A ja w to wierzyłam.

Reklama

Odszedł ze świata niespodziewanie

Śmierć Jana przyszła nagle. Zawał serca zabrał go pewnego zimowego poranka, gdy wracał ze sklepu, niosąc siatkę z przecenionymi produktami. Byłam w szoku, ale nie miałam czasu na rozpacz. Formalności, pogrzeb, tysiące drobnych spraw – wszystko spadło na mnie. Odczytanie testamentu było dla mnie kolejnym krokiem w porządkowaniu spraw po Janie. Spodziewałam się, że zostawił mi wszystko – dom, oszczędności, te wszystkie pieniądze, które tak skrzętnie gromadził. Przecież całe życie mówił, że to dla naszej przyszłości.

W kancelarii notarialnej siedziałam obok Anny, naszej córki. Notariusz spojrzał na nas zza okularów i zaczął czytać.

– Pani Małgorzato, zgodnie z testamentem mąż przekazał na pani rzecz sumę 1000 zł – powiedział suchym głosem.

– Przepraszam, chyba się przesłyszałam – powiedziałam, czując, jak serce podchodzi mi do gardła. – Tysiąc złotych?

– Reszta majątku, w tym dom, oszczędności oraz papiery wartościowe, została przekazana na rzecz parafii św. Mateusza – dodał notariusz.

Anna złapała mnie za rękę, gdy poczułam, że ziemia usuwa mi się spod nóg.

To chyba jakiś żart! – wybuchnęłam. – Po tylu latach wyrzeczeń, to wszystko, co dla mnie zostało?

Notariusz wzruszył ramionami.

– To była wola pani męża.

Jak Jan mógł to zrobić? Przez całe życie wierzyłam, że razem budujemy przyszłość. Teraz okazało się, że tej przyszłości nigdy dla mnie nie przewidział.

Może on zna powód

Kiedy ochłonęłam, postanowiłam udać się do parafii św. Mateusza i porozmawiać z księdzem Markiem. Wcześniej widziałam go tylko kilka razy, ale nigdy nie podejrzewałam, że miał tak bliską relację z moim mężem.

– Proszę księdza, jakim prawem Jan oddał wszystko, co budowaliśmy razem, na kościół? – zapytałam, ledwo powstrzymując łzy.

Ksiądz spojrzał na mnie z wyrozumiałym, ale chłodnym uśmiechem.

– Pani Małgorzato, Jan pragnął, by jego majątek posłużył większemu dobru – odpowiedział.

– A ja? Czy ja w ogóle się dla niego liczyłam? – dopytywałam z rosnącym gniewem.

– Rozumiem pani emocje, ale proszę pamiętać, że to była jego decyzja – powiedział spokojnie. – Jan często mówił, że chce zostawić po sobie coś, co przetrwa.

Jego słowa uderzyły mnie jak obuchem. Jakie większe dobro? Przez lata żyliśmy skromnie, liczyliśmy każdą złotówkę. Zamiast cieszyć się życiem, Jan kazał mi oszczędzać, a teraz wszystko, co mieliśmy, oddał obcym ludziom. Wróciłam do domu z jeszcze większym żalem i poczuciem zdrady. Jan nie tylko mnie oszukał – on wymazał mnie ze swojego życia, nawet po śmierci.

Nie pozwolę mu na to

Anna postanowiła mi pomóc. Była równie zszokowana postępowaniem ojca. Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem nad stertą dokumentów, które zostawił Jan.

– Mamo, spójrz na to – powiedziała, przeglądając jeden z wyciągów bankowych. – Tata miał więcej pieniędzy, niż nam mówił. Na tym koncie jest kilkadziesiąt tysięcy złotych, o których nigdy nie wspominał.

– Jak to możliwe? – zapytałam, patrząc na liczby, które wydawały się nierealne.

Przeglądałyśmy kolejne dokumenty, odkrywając tajne inwestycje i ukryte oszczędności. Jan miał pieniądze, o których nawet nie śniłam. Z jednej strony czułam gniew – przez lata odmawiał mi wszystkiego, tłumacząc, że „nas na to nie stać”. Z drugiej, pojawiło się pytanie: dlaczego to ukrywał?

– I co z tego, skoro wszystko poszło na kościół? – powiedziałam w końcu. – Czy ja byłam dla niego tylko ciężarem?

Anna ścisnęła moją dłoń.

– Mamo, musimy z tym coś zrobić. Nie możemy pozwolić, żeby to tak się skończyło.

Podjęłam decyzję: zaskarżę testament. Zatrudniłam adwokata, który wyjaśnił mi, że jako żona mam prawo do części majątku, niezależnie od woli Jana. Sprawa trafiła do sądu, a ksiądz Marek postanowił walczyć o każdy grosz.

– To była jasna i świadoma decyzja zmarłego – tłumaczył podczas rozprawy. – Jego majątek miał służyć większemu dobru, a nie doczesnym sprawom.

– Jako żona miałam prawo współdecydować o naszych pieniądzach – odpowiedziałam stanowczo.

Adwokat przedstawił dowody na to, że Jan przez lata kontrolował wszystko, nie konsultując się ze mną w sprawie finansów. Ujawniono jego obsesję na punkcie pieniędzy i tajne konta, które ukrywał nawet przed kościołem. Proces trwał kilka miesięcy. Każda rozprawa była dla mnie wyczerpująca, ale czułam, że walczę nie tylko o pieniądze, ale o swoją godność.

Wydam pieniądze na marzenia

W końcu zapadł wyrok. Sąd unieważnił część testamentu, przyznając mi prawo do połowy majątku. Ksiądz Marek wyraził swoje rozczarowanie, ale nie miał wyboru – musiał oddać to, co należało do mnie. Nie czułam jednak triumfu. Osiągnęłam to, czego chciałam, ale w sercu pozostała pustka. Jan kontrolował wszystko, nawet po śmierci, a ja musiałam zmierzyć się z prawdą, że przez lata żyłam w jego cieniu. Postanowiłam zacząć od nowa. Zabrałam Annę na pierwsze od lat wakacje. Siedząc na plaży, patrzyłam na zachodzące słońce i czułam, że odzyskuję coś, czego nie da się kupić za żadne pieniądze – wolność.

– Jan nigdy więcej nie będzie kontrolował mojego życia – powiedziałam cicho.

– Zasługujesz na to, mamo. Zawsze zasługiwałaś – odpowiedziała Ania z uśmiechem.

Siedziałam na tarasie małego pensjonatu nad morzem, trzymając filiżankę herbaty i patrząc na fale rozbijające się o brzeg. Anna była w pokoju obok, przeglądała przewodnik, planując nasze kolejne dni. Po raz pierwszy od bardzo dawna czułam spokój – nie gniew, nie frustrację, ale prawdziwy, szczery spokój.

Nie było łatwo dojść do tego momentu. Walka o majątek Jana kosztowała mnie wiele. Każdego dnia w sądzie czułam, jak muszę mierzyć się nie tylko z testamentem, ale też z demonami przeszłości. Każda rozprawa przypominała mi, jak długo pozwalałam, by Jan kontrolował moje życie, a ja nie stawiałam oporu. Ale teraz, trzymając w rękach ten symboliczny kawałek wolności – część majątku, który należał do mnie – wiedziałam, że nigdy więcej nie pozwolę nikomu odebrać mi prawa do decydowania o sobie.

– Mamo, co myślisz o wycieczce statkiem? – zapytała Anna, wychylając się przez drzwi tarasu.

Spojrzałam na nią z uśmiechem. Była taka młoda, pełna życia. Nie chciałam, by kiedykolwiek musiała przeżywać to, co ja.

– Brzmi jak świetny pomysł. Dzisiaj płyniemy, a jutro zrobimy coś szalonego.

Zaśmiała się.

– Szalonego? Co na przykład?

Zastanowiłam się przez chwilę.

– Nie wiem, może skok na bungee? Albo po prostu lody na śniadanie – odpowiedziałam, śmiejąc się razem z nią.

Patrzyłam, jak wraca do pokoju, a ja znów spojrzałam na morze. W końcu byłam wolna. Wolna od wspomnień o Janie, od jego władzy i skąpstwa, które przez tyle lat tłumiły mnie jak ciężki płaszcz.

– To, co miałam, nie wróci – powiedziałam cicho, sama do siebie. – Ale to, co przede mną, jest w moich rękach. I to wystarczy.

Wstałam, odkładając filiżankę, i weszłam do środka. To był początek nowego życia – mojego życia.

Reklama

Małgorzata, 60 lat

Reklama
Reklama
Reklama