„Dałem palec biednym, a oni chcieli wyrwać mi rękę. Ludziom nie dogodzisz. Albo chcą na tobie zarobić, albo gardzą pomocą”
„– Zawsze wiedziałam, że zdjęcia kłamią, ale żeby aż do tego stopnia?! – nie mogła się nadziwić pani Eulalia, oglądając meble, które miałem do oddania. – Proszę – pochyliła się, żeby pokazać mi jakąś ledwo widoczną rysę – jakie porysowane. To fakt, ludzie nie doceniają, gdy mają coś podane na tacy”.
- Wojciech, 40 lat
Po piętnastu latach mieszkania w kawalerce, po wzięciu gigantycznego kredytu i oszczędzaniu na czym się tylko da, w końcu na działce pod lasem wybudowaliśmy nasz wymarzony domek. Niewielki, parterowy, ale własny (no dobra, na spółkę z bankiem). Nasze dzieciaki, Ola i Patryk, wreszcie dostały własne pokoje. Dotychczas miały jeden, który przedzieliliśmy na pół regałem. Teraz miały dosyć miejsca na swoje skarby. Dostały też nowe meble, same wybierały kolory ścian.
Pozostał jednak problem – co zrobić ze starymi meblami. Kupiliśmy je, gdy Patryk był jeszcze malutki, a potem, gdy przybywało mu rzeczy, dokupywaliśmy kolejne elementy. Wiadomo, nie wyglądały jak nowe, bo trudno, żeby tak było przy dwójce małych dzieci, kiedy jedno z nich w dodatku pomalowało swoje na różowo, mimo to były jeszcze w całkiem niezłej kondycji i solidne… Pomyślałem więc sobie, że z pewnością przydadzą się jeszcze jakiejś potrzebującej rodzinie, może takiej z małymi dziećmi?
Szybko pożałowałem swojego pomysłu
Usiadłem przy komputerze i ogłosiłem na jednym z popularnych portali, że mam do oddania szafę, dwie komody, biurko i regał. Miałem jeszcze wiszące szafki, ale doszedłem do wniosku, że przydadzą mi się w garażu. I głupio zrobiłem, że w tym ogłoszeniu podałem swój numer telefonu. No ale nie dało rady inaczej.
– Lepiej sprzedałbyś to chociaż za złotówkę – doradzała mi żona, Sara. – Ludzie nie umieją docenić tego, co dostają za darmo – stwierdziła. Nie posłuchałem jej. Bo jeszcze wtedy naiwnie wierzyłem w ludzi.
Telefon obudził mnie już następnego dnia. W sobotę. O szóstej rano. Wiadomo, w takim wypadku zawsze najgorsze przychodzi na myśl.
– Pan ma meble? – zapytał jakiś natrętny kobiecy głos w słuchawce.
Zaspany, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że mam. Nawet mi na myśl nie przyszło, o jakie meble jej chodzi.
– Pani w sprawie ogłoszenia? – w końcu dotarło do mnie, o co jej chodzi.
– Tak – zaskrzeczała. – A jakie to meble?
– Wszystko jest na stronie – wyjaśniłem jej, mając po trochu nadzieję, że to jeszcze sen. – Nawet zdjęcia dodałem…
– Panie, gdzie mnie tam na internet stać! – krzyknęła moja rozmówczyni. – Szwagierka zadzwoniła i powiedziała, że ktoś się gratów pozbywa i że może dla mnie by się nadały!
– To są porządne meble, nie graty – niemal się obraziłem i wyjaśniłem, czego się pozbywam.
Podałem jej adres i kazałem przyjechać o jakiejś ludzkiej porze – czyli najlepiej po południu.
– Jak to przyjechać?! – zdenerwowała się kobieta. – To pan mi ich nie przywiezie? – zdenerwowała się. – To jak ja je mam niby odebrać?
– Poprosić kogoś z przyczepką, żeby je pani zawiózł? – zasugerowałem.
– A kto za to zapłaci? – lamentowała. – To po co pan takie durne ogłoszenia zamieszcza, skoro nawet nie przywozi pan mebli?!
– A skąd pani jest? – zapytałem, bo mam półciężarówkę, i gdyby mieszkała w naszym mieście, to niewielkim kosztem przewiózłbym te rzeczy, jeśli kobiecina rzeczywiście była w potrzebie?
Byłem już gotów załadować te meble i jej zawieźć, kiedy usłyszałem, że mieszka na drugim końcu województwa.
– A to w takim razie nic z tego nie będzie – powiedziałem jej.
Pożegnała mnie bardzo brzydkim wyrazem. – A nie mówiłam? – stwierdziła triumfująco Sara, która słyszała całą rozmowę.
Darmochę ludzie mają za nic!
Mnie jednak wciąż się wydawało, że wiem lepiej. Niestety, następna „klientka” udowodniła mi, że bardzo się mylę. W niedziele po południu od chińczyka, w którego grałem z całą rodziną, oderwał mnie natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi.
– Zapomniałem ci, tato, powiedzieć, że wcześniej dzwoniła jakaś baba i pytała o meble, to jej podałem nasz adres – wyjaśnił mi Patryk, biegnąc do kuchni po sok.
W drzwiach stała kobieta o tak rudych włosach, że nawet lis wyglądałby przy niej blado. Zapatrzyłem się na ten kolor i nie usłyszałem, co mówi.
– Eulalia! – powtórzyła mi. – Przyszłam obejrzeć meble!
– Proszę poczekać, tylko ubiorę się i pójdziemy do składziku, tam teraz stoją – wyjaśniłem jej.
– Myślałam, że to meble w doskonałym stanie – zaprotestowała żywiołowo. – Nie będę chodzić po jakichś zakurzonych szopach!
– Meble są w dobrym stanie – powiedziałem jej, zaciskając już zęby ze zdenerwowania. – Ale jak pani nie chce, to nigdzie nie musimy iść.
– Obejrzeć zawsze można – zgodziła się łaskawie, po czym pospieszyła za mną na dwór.
– To ma być to? – zapytała rozczarowana, kiedy tylko zobaczyła mebelki. – I po to jechałam taki kawał drogi?
– Nikt pani nie kazał – mruknąłem rozeźlony.
Zaczęło do mnie docierać, że może Sara miała rację. Kupione wszyscy doceniają, ale za darmo – to nie szanują.
– Zawsze wiedziałam, że zdjęcia kłamią, ale żeby aż do tego stopnia? – nie mogła się nadziwić pani Eulalia. – Pan chyba musiał godzinami je przerabiać! – Proszę – pochyliła się, żeby pokazać mi jakąś ledwo widoczną rysę – jakie porysowane. Ja oczywiście chciałam je wziąć sobie na działkę, bo wiedziałam, że do niczego innego się nie nadają, ale w takim stanie to nawet na działce będą straszyć.
– Trudno – powiedziałem przez zaciśnięte zęby. – Skoro się pani nie podobają, to może skończmy już te oględziny.
– No, może, jakby je jeszcze polakierował, to ewentualnie… – zastanowiła się pani Eulalia. – Ale musiałby mi pan jeszcze coś dorzucić – dodała z miną osoby, która wybawia mnie z kłopotów.
– Może ze dwa tapczany? – zapytałem z ironią.
Pani Eulalia chyba jej nie wyczuła.
– A w jakim stanie? – dopytywała.
– To był żart, droga pani – wyjaśniłem jej. – Na tapczanach śpią moje dzieci i nie zamierzam ich nikomu oddawać!
Musiałem ją za łokieć trzymać, żeby w końcu wyszła ze składziku. Jeszcze chwilę stała za bramką i pokrzykiwała coś, że ona w końcu się zdecydowała, ale zatrzasnąłem za sobą drzwi wejściowe. Sara nawet nie ukrywała zadowolenia, że jej jest na wierzchu.
Dałem się nabrać jak ostatni naiwniak!
Przez następnych kilka dni odebrałem jeszcze parę takich telefonów, które coraz bardziej podkopywały moją wiarę w ludzi. O co ci ludzie się tak pieklą – że nie chcę zawieźć im mebli do domu? Przewraca im się w głowach. Na szczęście nastąpił w końcu przełom w sprawie. Zadzwonił jakiś pan i obiecał, że przyjedzie samochodem i zabierze te meble, skoro mi są niepotrzebne. Zrobił na mnie miłe wrażenie, nawet przywiózł moim dzieciakom po czekoladzie.
– Widzisz, są jeszcze normalni ludzie na tym świecie – triumfalnie powiedziałem do Sary.
Dwóch młodych chłopaków, których przywiózł mój rozmówca, szybko obejrzało meble, powiedzieli, że usterki da się naprawić i zaczęli pakować towar na ciężarówkę. Poszedłem spełnić dobry uczynek i pomogłem im dźwigać.
– To któryś z panów ma już rodzinę? – zapytałem z ciekawości, kiedy ostatni regał wylądował już na pace, bo wyglądali dość młodo.
– Ee – zdziwił się jeden. – Meble podrasujemy i pójdą na internetowej aukcji jak ciepłe bułeczki!
– Ale jak to? – nie mogłem uwierzyć. – To ja za darmo chciałem oddać. A panowie… jeszcze zarobią?
Wkurzyłem się, ale przecież nie mogłem już im tych mebli wypakować.
– Na jakim pan świecie żyje? – spytał z politowaniem młodszy. – Wiadomo, że jak kto nie zapłaci, to nie uszanuje.
I tak oto mnie dwóch nastolatków życia nauczyło.