Reklama

– Zostaniesz dziś na kolację? – zapytałam go któregoś wieczoru, gdy właśnie kończyłam kroić pomidory.

Reklama

– Nie wiem. Może coś zjem później – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.

– Ale to ja zrobiłam twoją ulubioną sałatkę.

– Justyś, naprawdę... nie mam głowy.

I tyle. Tyle z naszej rozmowy. Słowa, które gasły szybciej niż płomień zapałki.

Coraz częściej zadawałam sobie pytanie: czy jeszcze jesteśmy małżeństwem, czy tylko współlokatorami? Pustka w środku bolała bardziej niż jakakolwiek kłótnia.

Na szczęście za ścianą mieszkał Paweł. Zawsze uśmiechnięty, zawsze gotów pomóc, choć nasze kontakty ograniczały się do „dzień dobry” i krótkich rozmów o pogodzie czy zakupach. Czasami, gdy wymienialiśmy kilka zdań na klatce schodowej, miałam wrażenie, że ktoś naprawdę mnie słucha. Że ktoś zauważa, że istnieję.

I może właśnie dlatego coraz częściej łapałam się na tym, że czekam, aż przypadkiem go spotkam.

Nawet nie spytał, czy chcę z nim jechać

Bartek spakował się w dziesięć minut. Patrzyłam, jak wrzuca do torby sweter, książkę o medytacji i termos. Ani razu nie spytał, czy chcę jechać z nim. Jakby to było oczywiste, że ten wyjazd jest tylko dla niego.

– Znowu góry? – zapytałam, opierając się o framugę drzwi.

– Tak. Tam mogę się naprawdę odciąć – odpowiedział krótko, zapinając zamek w torbie.

– A co ze mną? – wyrwało mi się ciszej, niż planowałam.

Zatrzymał się na chwilę, jakby próbował dobrać słowa.

– Justyś, przecież wiesz, że ja tego potrzebuję. To dla mnie ważne.

– A co, jeśli ja też potrzebuję, żeby ktoś mnie w końcu zauważył? – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam to ugryźć w język.

Bartek westchnął.

– Nie dramatyzuj. To tylko weekend.

Tylko weekend... – powtórzyłam z goryczą. – A wiesz, że w tych twoich „tylko weekendach” gubi się całe nasze życie?

Nie odpowiedział. Włożył buty, zarzucił kurtkę i skinął głową w stronę drzwi.

– Zadzwonię.

– Jasne – mruknęłam, choć oboje wiedzieliśmy, że nie zadzwoni.

Kiedy drzwi się zamknęły, w mieszkaniu zapadła jeszcze cięższa cisza niż zwykle. Przeszłam przez salon i usiadłam na kanapie, wpatrując się w pusty kubek po kawie stojący na stole.

Zawsze myślałam, że małżeństwo to wspólne budowanie – planów, wspomnień, codzienności. Tymczasem miałam wrażenie, że on ciągle coś buduje... tylko bez mojego udziału.

W nocy nie mogłam zasnąć. Kręciłam się z boku na bok, wsłuchując się w echo kroków sąsiadów za ścianą. I wtedy dotarło do mnie z całą mocą: zostałam sama.

Spotkanie z Pawłem w klatce

Następnego dnia wracałam z zakupami. Torba była zbyt ciężka, a ja przeklinałam w duchu, że znowu nie wzięłam wózka. Na trzecim piętrze zatrzymałam się, żeby złapać oddech. I wtedy zza zakrętu wyszedł Paweł.

– Pani Justyno, pomóc? – zapytał z tym swoim spokojnym uśmiechem.

– Nie trzeba... – zaczęłam, ale zanim dokończyłam, już odebrał mi torbę. – Naprawdę, dam sobie radę.

– Widzę właśnie – zażartował. – Jeszcze chwila i leżałaby pani na tych schodach.

Musiałam się roześmiać. Śmiech brzmiał dziwnie, jakby obcy w moich ustach.

W mieszkaniu postawił zakupy na blacie i zerknął na mnie pytająco.

– Zaparzyć kawę?

Zaskoczył mnie. Normalnie pewnie bym odmówiła, ale w tamtej chwili bałam się, że jeśli powiem „nie”, znowu zostanę sama.

– Jeśli masz czas...

Usiedliśmy przy kuchennym stole. Mówił najpierw o drobiazgach – że pogoda w kratkę, że w pracy nie układa się najlepiej. Dopiero potem spojrzał na mnie poważniej.

– Wygląda pani... inaczej. Jakby zmęczona.

– To chyba kwestia tego, że za mało śpię – odpowiedziałam wymijająco.

– Nie, to coś głębiej. Wiem, jak to jest, kiedy człowiek czuje się samotny, nawet jeśli nie mieszka sam – powiedział cicho.

Zawiesiłam wzrok na parującej filiżance. Chciałam zaprzeczyć, ale słowa nie przechodziły mi przez gardło.

– Nie, to tylko... – zaczęłam i urwałam. – Może masz rację.

Przytaknął, jakby wiedział, że trudno mi się otworzyć. Opowiedział mi trochę o swoim rozstaniu, o pustym mieszkaniu, do którego wracał. Słuchałam go uważnie, czując, że pierwszy raz od dawna ktoś mówi językiem mojej ciszy.

Przy nim czułam się zauważona

Od tamtej kawy spotykaliśmy się coraz częściej. Najpierw niby przypadkiem – na klatce, w sklepie. Potem już celowo. Paweł zapukał któregoś wieczoru, przynosząc kawałek sernika, który podobno upiekła jego mama.

– Sam nie zjem całego, a szkoda, żeby się zmarnowało – tłumaczył się, choć wiedziałam, że to tylko pretekst.

Usiedliśmy znowu w kuchni. Rozmowa płynęła tak lekko, jakbyśmy znali się od lat. Przy nim czułam się... zauważona.

Innego dnia, kiedy Bartka znów nie było, zaprosił mnie na spacer. Jesienny park pachniał mokrymi liśćmi, a ja nagle poczułam się jak dziewczyna, a nie kobieta zamknięta w pustym małżeństwie.

– Często tu chodzę – powiedział Paweł. – Pomaga mi zebrać myśli.

– A jakie myśli zbierałeś dziś? – spytałam półżartem.

Zawahał się.

– Że człowiek powinien mieć obok siebie kogoś, kto naprawdę go widzi.

Serce zabiło mi szybciej. Odwróciłam wzrok, udając, że skupiam się na alejce.

Pewnego wieczora, w czasie jednego z wyjazdów Bartka, mój sąsiad zadzwonił do drzwi. Stał z butelką wina. Rozmawialiśmy do późnej nocy. W pewnym momencie, kiedy sięgnęłam po kieliszek, jego dłoń musnęła moją. To było niewinne, ale prąd przeszedł mi przez ciało.

– Justyna – powiedział nagle poważnym tonem. – Zasługujesz na to, żeby ktoś o ciebie dbał. Żebyś była szczęśliwa.

– Paweł... – szepnęłam, cofając rękę. – Nie mów tak.

– A jeśli to prawda? – spojrzał mi w oczy.

Zabrakło mi słów. Chciałam zaprzeczyć, ale w środku wiedziałam, że nie mogę.

Próbowałam trzymać dystans

Przez kolejne dni próbowałam trzymać dystans. Wmawiałam sobie, że to tylko chwilowa bliskość, że Paweł jest przyjacielem i nic więcej. Ale każda wiadomość od niego i przypadkowe spotkanie sprawiały, że serce przyspieszało.

Tamtego wieczoru przyszłam do niego z kubkiem herbaty – ot tak, żeby podziękować za pomoc z zakupami. Siedzieliśmy na jego balkonie, owinięci kocem, słuchając szumu ulicy.

– Wiesz, czasami mam wyrzuty sumienia – odezwałam się cicho. – Boję się, że to, co robimy... to już zdrada.

Paweł spojrzał na mnie spokojnie, ale w jego oczach było coś więcej. – Justyna, posłuchaj. To, co czujesz, nie jest zdradą. To krzyk twojego serca, które w końcu ktoś usłyszał.

– Ale ja mam męża – wyszeptałam. – Choć on... jakby go nie było.

– Nie proszę cię o decyzję. Tylko o szczerość wobec samej siebie – jego głos był ciepły, a jednocześnie stanowczy.

Nie wytrzymałam. Łzy napłynęły mi do oczu.

– Ja już nie wiem, kim jestem w tym małżeństwie. Czy jeszcze żoną, czy tylko cieniem w czyimś domu.

Paweł delikatnie ujął moją dłoń. Nie cofnęłam jej tym razem. Poczułam, jak ciężar spada z moich ramion, choć jednocześnie rodził się nowy – ciężar odpowiedzialności.

Siedzieliśmy tak długo, w milczeniu, spleceni tylko spojrzeniem i dotykiem. Granica została przekroczona – bez słów i nieodwracalnie.

Przemiana Bartka

Bartek wszedł któregoś dnia z torbą przewieszoną przez ramię, z tym swoim natchnionym wyrazem twarzy. Pachniał lasem i chłodnym powietrzem.

– Justyś – powiedział od progu. – Dużo zrozumiałem.

– Ach tak? – odpowiedziałam, starając się brzmieć naturalnie, choć serce waliło mi jak młotem.

Odłożył torbę, usiadł na kanapie.

– Wiesz... musimy się bardziej skupić na sobie. Na naszej relacji. Zbyt długo uciekałem w samotność.

Poczułam ukłucie ironii. Teraz nagle chce się skupić? Po miesiącach ciszy i chłodu?

– To dobrze, że coś zrozumiałeś – odparłam, nalewając mu herbaty.

Zlustrował mnie wzrokiem, jakby szukał w mojej twarzy czegoś nowego.

– A ty? Co u ciebie?

– Nic szczególnego – skłamałam, chowając spojrzenie.

Chwila ciszy. Potem zadał pytanie, które przewierciło mnie na wylot.

– Coś się stało?

Zamarłam. Wszystko we mnie krzyczało, żeby odpowiedzieć „nie”, żeby dać mu poczucie bezpieczeństwa. Ale moje milczenie trwało zbyt długo.

Odłożyłam filiżankę, żeby ukryć drżenie dłoni.

– Bartek, ty wyjeżdżasz szukać siebie, a ja... ja gubię siebie w tym małżeństwie.

Nie powiedziałam nic więcej. On nie dopytywał. Ale jego spojrzenie mówiło jasno: coś podejrzewał.

Myślami wracałam do Pawła

Tej nocy długo leżałam obok Bartka, słuchając jego spokojnego oddechu. Spał jakby nigdy nic, a ja miałam wrażenie, że między nami rozciąga się przepaść. Jego wyjazdy tylko wyostrzyły kontrast między tym, co było, a tym, co nagle pojawiło się we mnie.

Myślami wracałam do Pawła. Do jego spokojnych słów, do spojrzenia, w którym czułam się kimś ważnym.

Rano Bartek podał mi kubek kawy.

Zacznijmy od nowa – powiedział.

Uśmiechnęłam się blado. Chciałam mu uwierzyć, naprawdę chciałam. Ale wiedziałam, że we mnie już coś zgasło. Że nawet jeśli spróbujemy, ja nie wrócę do tamtej naiwnej Justyny, która czekała godzinami na jedno dobre słowo od męża.

Wieczorem, gdy siedziałam sama w kuchni, zrozumiałam coś jeszcze. Czasem największe odkrycia nie dzieją się na odosobnieniu w górach ani w medytacyjnej ciszy. One rodzą się w sercu, które nagle zaczyna bić inaczej. Cokolwiek wydarzy się dalej, będę myślała o sobie.

Justyna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama