Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam myśleć o pieniądzach w kategoriach bezpieczeństwa, a nie przyjemności. Może wtedy, kiedy mama liczyła drobniaki przy kasie i odkładała jogurt z koszyka, mówiąc, że „musi być na chleb”. Albo wtedy, kiedy w ósmej klasie koleżanka się śmiała, że noszę tę samą bluzę trzeci tydzień z rzędu. Nieważne kiedy. Ważne, że od lat wiem jedno – miłość miłością, ale rachunki trzeba płacić.

Reklama

Mam 26 lat, pracuję w dziale marketingu w jednej z tych firm, co to lubią się chwalić owocowymi piątkami i benefitem w postaci „karty do jogi”, ale zapominają wspomnieć, że jak chcesz podwyżkę, to musisz się upomnieć z wyprzedzeniem jak o urlop. Jestem niezależna. Wynajmuję mieszkanie na Woli, mam własne konto, własny samochód i całe mnóstwo własnych przekonań. A jednym z nich jest to, że facet bez pieniędzy to mały chłopiec. I właśnie z takim chłopcem mieszkam.

Bartek... O matko. Bartek jest wszystkim tym, co romantyczne komedie nazywają „wolnym duchem”. Maluje, rzeźbi, pisze teksty piosenek i jeszcze próbuje sił w animacji. Cudowny, ciepły, opiekuńczy, ale totalnie niepraktyczny. Kiedy ja zachrzaniam do biura na 9:00, on leży na kanapie i szkicuje jakieś „eksperymenty z formą”. I ja to wszystko bym może nawet przełknęłam, gdyby nie to, że od dwóch miesięcy opłacam nasze wspólne życie. Czynsz, jedzenie, rachunki, nawet jego kawy „na wynos” – wszystko leci z mojego konta. Zaczęłam to robić z miłości. Teraz robię to z frustracji.

– Karola, jesteś spięta. Chodź, pokażę ci coś – mówił wczoraj, pokazując nowy projekt graficzny na temat „wrażliwości betonu”. A ja tylko patrzyłam na jego rozczochrane włosy i myślałam: „A ty wiesz, ile kosztuje mleko bez laktozy, Bartek?”

To nie jest tak, że kocham pieniądze. Ja po prostu boję się ich braku. A on? On patrzy na świat jakby żył w bajce. Tylko że w tej bajce to ja jestem rycerzem z wypłatą, a on księżniczką w wieży z rachunkami.

Byłam wściekła i miałam dość

– Zrobiłem dzisiaj coś fajnego – powiedział Bartek, zanim zdążyłam zdjąć buty. – Zainspirowała mnie ta industrialna lampa z klatki schodowej. Zacząłem szkicować cykl rzeźb o „nostalgii miejskiej”. Pokażę ci.

– Fajnie – rzuciłam. Ale nawet nie spojrzałam.

Weszłam do kuchni. W lodówce światło i pół cytryny. Otworzyłam szafkę – ryż, makaron, zero sosu, zero pomysłu. Westchnęłam ciężko.

– A może zrobimy zamówienie? – zawołał z pokoju.

– A może tym razem to ty coś zamówisz – powiedziałam już głośno. – Albo lepiej – Może wreszcie pójdziesz do pracy?!

Zamilkł. Przez chwilę było tylko słychać szum lodówki.

– Karola... Przecież mówiłem ci, że teraz inwestuję w swój projekt...

– Inwestujesz?! Bartek, ty nie inwestujesz. Ty siedzisz w domu i... tworzysz! A ja płacę! Za nas dwoje!

Patrzył na mnie z kanapy. Z tą swoją smutną miną zbitego spaniela. Jakby to wszystko, co mówiłam, było nie fair. Ale ja nie chciałam być fair. Chciałam być wściekła.

– Mężczyzna bez pieniędzy to dla mnie chłopiec w trampeczkach – rzuciłam zimno. – Prawdziwy facet musi mieć portfel. I pomysł na życie.

W jego oczach coś zgasło. Może to była duma. Może złudzenia. A może... miłość? Wstał. Powoli. Jakby wszystko w nim nagle ważyło tonę.

– W porządku – powiedział cicho. – Skoro tak uważasz...

Wyszedł do drugiego pokoju, zostawiając mnie samą z tymi słowami. Powinnam poczuć ulgę, że wreszcie to z siebie wyrzuciłam. Ale coś ścisnęło mnie w żołądku. I to nie był głód.

– Dlaczego nie mogę po prostu być szczęśliwa z kimś, kto mnie kocha? – szepnęłam w pustą kuchnię. – Czemu liczę każdą złotówkę, jak moja matka, zanim ojciec od nas odszedł?

Nie chciałam skończyć jak matka

– Ale ty chuda jesteś, Karolina – rzuciła mama zamiast „cześć”, jak tylko otworzyła drzwi. – Jesz coś w ogóle?

Zżerają mnie rachunki i kredyt na mieszkanie – odparłam sucho i wcisnęłam się do środka.

W mieszkaniu pachniało zupą ogórkową i detergentem. Wszystko było dokładnie tak, jak zawsze: kanapa z wygniecionym kocem, telewizor migający w tle, krzyż wiszący nad kuchnią. Tylko ja już nie pasowałam do tego obrazka.

– A Bartek? Co tam u niego? – spytała, nalewając mi zupę, zanim w ogóle poprosiłam.

– Nie wiem – powiedziałam. – Chyba odkrywa nową dziedzinę sztuki: pasożytnictwo.

Mama uniosła brwi.

– Pokłóciliście się?

– To nie kłótnia, to wojna światopoglądów. Ja pracuję, on... maluje miasta z perspektywy gołębia.

Mama westchnęła.

– Nie wszyscy muszą być pragmatyczni.

– Mamo, nie chcę skończyć jak ty – wyrwało mi się. – Z pustą lodówką i złamanym sercem.

Zamarła. Łyżka w połowie drogi do ust. Spojrzała na mnie uważnie. Jakbym nagle przestała być jej córką, a stała się lustrem, w którym musiała spojrzeć sobie w oczy.

– Nie wiesz wszystkiego, Karolina – powiedziała chłodno. – Nie oceniaj mnie, jeśli nie znasz całej prawdy.

– To powiedz mi wreszcie tę całą prawdę! – wybuchłam. – Czemu nigdy nie opowiedziałaś, co się stało z ojcem?

Wstała. Wytarła ręce w ściereczkę. Bez słowa. Wyszła z kuchni. Zostałam sama. Ze stygnącą zupą i gorącą złością w sercu.

Przypadkiem poznałam prawdę

Wyszłam z mieszkania mamy trzaskając drzwiami. Złość ciągnęła się za mną jak ogon. Schodząc po schodach, prawie zapomniałam, że zostawiłam klucze w misce w przedpokoju. Wróciłam po nie. Cicho. Nie chciałam znowu słuchać kazań o „właściwym tonie”. Gdy uchyliłam drzwi, usłyszałam głosy. Matka. I ciocia Renata, jej siostra – ta, która zawsze mówiła, że „dziecko to inwestycja, nie romantyzm”.

– I co ona powiedziała? – spytała Renata.

– Że nie chce skończyć jak ja. Z pustą lodówką i złamanym sercem – odpowiedziała mama.

Zapadła cisza. Potem znów głos mamy, cichszy, prawie szept.

– Ona nie wie, że jej ojciec wcale nie był taki, za jakiego go ma. Że miał pieniądze, ale serca żadnego. Że kazał mi usunąć ciążę, a jak nie chciałam, to…

– Marta, nie mów mi nawet… – Renata urwała.

– Nie, nie zdążył. Uciekłam. Ale był gotów. Miał pieniądze. Układy. A ja tylko jedno – dziecko w brzuchu.

Zamarłam. Stałam jak wryta. Klucze w ręce, ciało napięte jak struna. Poczułam, że coś się we mnie łamie. Cała ta opowieść, którą sobie latami kleiłam – o biednej, dobrej matce i złym losie – nagle runęła. Ojciec nie odszedł. On był zagrożeniem. Weszłam do pokoju bez pukania. Mama zbladła. Ciocia tylko spojrzała na mnie i odwróciła wzrok.

– Co jeszcze przede mną ukrywasz? – zapytałam. – Bo chyba czas, żeby ktoś mi w końcu powiedział prawdę.

Mama nie odpowiedziała od razu. Zmarszczyła brwi. Jej oczy pociemniały.

– Dobrze – powiedziała w końcu. – Skoro już słyszałaś… usiądź. Czas, żebym opowiedziała ci o twoim ojcu.

Wszystko się we mnie kruszyło

Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Ciocia Renata zniknęła jak cień – bez słowa, bez pożegnania. Zostawiła nas z tym, co niewypowiedziane przez lata. Mama parzyła herbatę, jakby potrzebowała rytuału, żeby utrzymać się w pionie. Ręce jej drżały. Woda przelała się z czajnika, zasyczała na palniku.

– Twój ojciec miał wszystko – zaczęła cicho. – Samochód z salonu, apartament w centrum, garnitury szyte na miarę. I to spojrzenie… takie, że człowiek czuł się jak wybrany.

Spojrzała na mnie. Ja nie odzywałam się ani słowem.

– Zakochałam się. Głupia. Młoda. Myślałam, że wyrwałam się z tej szarości. A tak naprawdę wpadłam w pułapkę. Wciągnął mnie w swój świat, ale nigdy mnie do niego nie wpuścił. Wszystko miało być według jego zasad.

– A co z ciążą? – zapytałam w końcu.

Mama spojrzała w okno.

– Jak mu powiedziałam, to zmienił się z dnia na dzień. Nie chciał dziecka. Mówił, że to „zniszczy jego życie”. Karolina, ja naprawdę się bałam.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Moje wnętrze było jak po eksplozji. Przez całe życie myślałam, że on po prostu nas zostawił. Że był nieobecnym facetem bez charakteru. A on był kimś o wiele gorszym. Bogatym. Wpływowym. I zdolnym do przemocy.

– Uciekłam. Nie powiedziałam mu, że cię urodziłam. Zniknęłam z jego życia. Wróciłam do babci. Pracowałam w trzech miejscach naraz, żebyśmy miały na czynsz i chleb. I nigdy... nigdy nie żałowałam.

– Czemu mi tego nie powiedziałaś? – zapytałam z trudem.

Mama spojrzała mi prosto w oczy, ale nie powiedziała już nic. Ja też milczałam. A w środku wszystko się we mnie kruszyło.

Głos mi zadrżał z emocji

Stał na klatce, oparty o ścianę. Nosił ten sam rozciągnięty sweter, który jeszcze tydzień temu doprowadzał mnie do szału. Teraz wydawał mi się czymś... znajomym. Bezpiecznym.

– Hej – rzuciłam. Głos mi zadrżał. – Możemy pogadać?

Skinął głową, ale nic nie powiedział. Wpuścił mnie do mieszkania. Pachniało farbą i kurzem. Jego nowy „projekt artystyczny” stał w rogu – coś między szkieletem a skrzydłem anioła. Albo może nietoperza. Nie miałam już siły się domyślać. Usiadłam na kanapie, tam gdzie zawsze. W tym samym miejscu, z którego kiedyś krzyknęłam, że facet bez pieniędzy to chłopiec.

– Przepraszam – powiedziałam w końcu. – Nie powinnam była tak mówić.

– Ale tak myślisz – odpowiedział spokojnie. – I masz prawo.

Spojrzałam na niego.

– Wiesz, moja matka całe życie mi mówiła, że nie warto ufać facetom bez kasy. Nie wiem dlaczego, ale dzisiaj powiedziała coś zupełnie innego. Że mój ojciec był bogaty. I chciał, żeby mnie nie było...

Bartek uniósł brwi.

– Nie wiedziałem, że…

– Bo ja też nie wiedziałam. A teraz nie wiem już kompletnie nic.

Zapadła cisza. Długa, ciężka. Potem Bartek się odezwał:

– Rozumiem, że się boisz. Ale ja na pewno nie jestem twoim ojcem. I nie chcę cię skrzywdzić.

Zacisnęłam dłonie na kolanach.

– Ale czy ty w ogóle... chcesz mieć stabilne życie? Cokolwiek planujesz? Bo ja nie wiem, czy dam radę cały czas balansować między sercem a rachunkiem za prąd.

Bartek spojrzał gdzieś w bok, potem znów na mnie.

Chcę. Ale na swój sposób. Może nie taki, jak w twoich tabelkach. Ale... chcę być dla ciebie kimś, kogo nie musisz się bać.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Bez słów. Było w tym coś nowego. Coś prawdziwego. I chyba strasznie kruchego.

Karolina, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama