Reklama

Tego dnia obudziłam się bladym świtem i już wiedziałam, że wszelkie plany na wspaniałe spędzenie wiosennej soboty z przyjaciółmi wzięły w łeb. Czułam, że moja siostra mnie wzywa, co oznaczało, że muszę do niej jechać. Nie mogłam odmówić. Nie chciałam. O 9 byłam gotowa, mój pociąg odjeżdżał za godzinę.

Reklama

Piękny mężczyzna z pociągu

Nie mogłam się spóźnić, bo kiedy raz zdarzyło mi się przyjechać późniejszym, to Iza dostała takiego ataku histerii, że musieli dać jej zastrzyk uspokajający. Już w tramwaju poczułam, że koniecznie muszę przywieźć Izie nowe puzzle. Ale przymus był tak silny, że nie miałam wyjścia. Pojechałam więc do najbliższego supermarketu i wzięłam największy zestaw, jaki mieli. Pięć tysięcy kawałków, a wszystkie podobne do siebie. Przynajmniej z mojego punktu widzenia, bo Izę zajmie co najwyżej przez kilka dni.

Oczywiście pociąg o 10.08 sobie pojechał. Ledwie zdążyłam na następny. Nieco zziajana wpadłam do przedziału, zapakowałam torbę na półkę, obok położyłam puzzle i z westchnieniem opadłam na miejsce tuż przy drzwiach.
Spojrzały na mnie cztery pary oczu. Trzy należące do płci generalnie uznanej za piękną (choć może nie w wypadku tych egzemplarzy) i jedna para męskich, piękniejszych od tamtych trzech razem wziętych. Oczy lśniły w twarzy, która natychmiast przykuła moją uwagę. Facet był niewiarygodnie piękny. I patrzył na mnie!

Zaniepokoiłam się. Po chwili, niby tak odruchowo, opuściłam wzrok na swoje dżinsy (zamek zapięty), bluzkę (guziki w porządku), spojrzałam w szybę (byłam nie bardziej rozczochrana niż zazwyczaj). Czemu on się gapił? Nagle uśmiechnął się leciutko tymi swoimi seksownymi ustami… I moja wyobraźnia ruszyła.

Pięć minut później wiedziałam już, że mieszkać będziemy w małym domku nad jeziorem, znałam imiona naszych dzieci i dwóch psów. A kiedy w wyobraźni mój śniony przystojniak właśnie odrzucał zaloty jakiejś oszałamiającej lafiryndy, bo kocha i pragnie tylko mnie, doleciały mnie krzyki i przekleństwa. Moja dusza wróciła do pociągu.

Ktoś potrzebował pomocy

W sąsiednim przedziale ktoś się szamotał, kobieta zduszonym głosem wzywała pomocy, dwa męskie, chrapliwe klęły… Popatrzyłam na pięknego mężczyznę z przedziału, ale on, tak jak i trzy pozostałe pasażerki, gapił się przez okno tak intensywnie, jakby tam co najmniej archanioły prowadziły opierających się grzeszników na Sąd Ostateczny. „Tchórzliwy dupek!” – osądziłam go natychmiast z rozczarowaniem; takich genów nie chciałabym przekazać dzieciom.

Wstałam więc i wyszłam z przedziału. Pomyślicie pewnie, że albo jestem głupio odważna, albo po prostu głupia, ewentualnie po treningu Zielonych Beretów. Nic z tych rzeczy. Ja po prostu nie mogę ścierpieć przemocy wobec bezradnych ofiar.

Ostrożnie zajrzałam przez szybę do przedziału obok. W szparze między zasłoniętymi firankami zobaczyłam, jak jeden facet trzyma nóż przytknięty do gardła innego pasażera.

Cholera. Co robić? Udawać jak wszyscy wokół, że nic się nie dzieje? Niby można zrozumieć takie stanowisko – ile to się nasłuchaliśmy, jak tacy obrońcy dostawali nożem pod żebra… Tylko że kiedyś i ja mogę się znaleźć w takiej sytuacji, a jedną z podstawowych zasad magii jest to, że co wysyłasz, wraca do ciebie w dwójnasób.

Pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji. Brwinów. W przedziale obok uciszyło się. Zajrzałam tam. Dziewczyna szamotała się, brudna łapa napastnika zatykała jej usta.

Wróciłam do swojego przedziału.

– Tam obok dwóch facetów chce skrzywdzić dziewczynę. Musimy coś zrobić! – krzyknęłam do współpasażerów.

– Niby co? – rzuciła nerwowo dziewczyna w moim wieku, ubrana jak skejtówa. – Sama mówisz, że ich jest dwóch.

– Nas czworo. A gdyby zwołać innych… – odparłam.

– W jakim ty świecie żyjesz? – powiedziała i znów spojrzała w okno, mocniej naciągając na czoło czapkę z daszkiem.

Piękny nawet na chwilę nie oderwał spojrzenia od szyby, jakby z nagła dopadła go głuchota. Dwie pozostałe pasażerki spojrzały po sobie porozumiewawczo, zabrały swoje rzeczy i pośpiesznie przecisnęły się obok mnie, wychodząc z przedziału. Uciekały zapewne do innego wagonu.

Musiałam coś zrobić

I nagle, jakby ktoś przejął moje ciało: wybiegłam na korytarz, otworzyłam usta i zaczęłam wrzeszczeć. Kątem oka dostrzegłam, jak zasłonki na drzwiach przedziału obok rozsuwają się i natknęłam się na spojrzenie faceta z nożem. Przestałam wrzeszczeć. Drzwi przedziału zaczęły się rozsuwać. Przez chwilę miałam wizję, jak brudna łapa wciąga mnie do środka… Odwróciłam się szybko i zaczęłam biec korytarzem, otwierając mijane drzwi przedziałów i wołając:

– Tam krzywdzą dziewczynę, pomóżcie!

Jak wołanie na pustyni. Ale nagle ktoś chwycił mnie za rękę i zatrzymał.

– Gdzie?!

Jakiś mężczyzna szykował się do wyjścia, pociąg zbliżał się do stacji Milanówek.

– Pięć przedziałów stąd – powiedziałam. – Dwóch facetów, jeden z nożem. Ona się broni. Nikt nie chce dupy ruszyć, prosiłam… – mamrotałam już tylko do siebie, bo nieznajomy wcisnął mi swój plecak w ramiona i już tam biegł.

Pociąg się zatrzymał, paru pasażerów wysiadło, znów ruszył, a ja wreszcie odzyskałam władzę w nogach i poszłam, kolebiąc się, w kierunku swojego przedziału, tuląc do siebie plecak wojownika. Razem z innymi pasażerami, którzy powystawiali głowy ze swoich przedziałów (teraz to znaleźli w sobie odwagę!) patrzyłam, jak wojownik wyciąga z przedziału bandziorów i obija nimi ściany wagonu.

Krzyki, płacz dziewczyny, obrzydliwe przekleństwa i w centrum tego zamieszania on – z czerwoną szramą na ramieniu od noża bandyty, przytrzymujący przy podłodze nogą obutą w trampek chłopaka z nożem i zdrową ręką przyciskający do ściany zwyrodnialca. Miałam wrażenie, że wokół niego roztacza się świetliste halo. Gdzieś w tle grzmiały anielskie fanfary…

– Proszę zadzwonić po policję – usłyszałam niski głos. – Słyszy mnie pani?

Wróciłam do rzeczywistości, stukotu kół pociągu i podnieconych szeptów pasażerów. Spojrzałam na wojownika – patrzył na mnie. Mówił do mnie! Policja? Oczywiście, Boże, jaka jestem głupia…

Ona mnie słuchała!

Iza układała puzzle, jakby miała dostać milion euro za pobicie rekordu. Jakim cudem rozpoznawała, który z identycznych kawałków pasuje do jakiego miejsca, nie miałam pojęcia. Chorzy może nie mają z nami kontaktu, jednak to nie znaczy, że nie widzą i nie rozumieją więcej.

Patrzyłam, jak moja siostra bliźniaczka tworzy całość z fragmentów z taką łatwością, jakby w głowie miała już cały obraz. Dokładnie wiedziała, gdzie są potrzebne kawałki układanki. Na chwilę przerwałam opowieść o wydarzeniach dzisiejszego poranka. Przypomniałam sobie twarz wojownika – w niczym nie przypominał tamtego pięknego. Bure oczy, wąskie wargi, beczułkowaty, jakkolwiek pozbawiony tłuszczu tors opięty czarnym podkoszulkiem. No i te obcięte na jeża brązowe włosy. Piękny miał je czarne i długie do kołnierzyka… wyglądały na miękkie. Ale to w szczecinę wojownika miałam ochotę wsunąć palce. Wariactwo!

Uniosłam wzrok. Moja siostra zastygła z puzzlem w dłoni. Jakby czekała, aż wrócę do opowiadania. Ona mnie słuchała! Poczułam, jak coś chwyta mnie za gardło. Nigdy do tej pory na mnie w ten sposób nie reagowała. Czasami tylko wysyłała sygnały, że czegoś potrzebuje, a ja, gnana poczuciem winy – bezsensownym, wiem, przecież nie jestem winna jej chorobie – przybywałam na jej wezwanie.

Opiekująca się nią lekarka nie wierzyła, gdy mówiłam jej, że mam psychiczną łączność z siostrą, może dlatego, że jesteśmy jednojajowymi bliźniaczkami. Ponaglenie, niczym łagodne pchnięcie w duszę. Aż chciało mi się płakać z radości. Wiedziałam, co Iza chce usłyszeć.

– Zadzwoniłam na policję. Czekali w Żyrardowie. Przez kilka minut, zanim pociąg dojechał na stację, zamieniłam z nim może kilka słów. Ja podziękowałam jemu, on podziękował mnie. Ale… Cały czas na mnie patrzył, tak intensywnie, że czułam dreszcze. Żałuję, że nie spytałam, jak się nazywa – westchnęłam. – Tak, chciałabym znów go spotkać, ale… jak?

Iza znów znieruchomiała i przechyliła głowę. Nagle, patrząc przez okno, na drzewa z wiosennymi pączkami liści, uśmiechnęła się promiennie. I wyciągnęła rękę w bok. Do mnie. Uścisnęłam jej szczupłą dłoń. Cudów tego niesamowitego dnia końca nie było…

Nie mogłam przestać o nim myśleć

Kilka minut, a ja nie mogę o nim zapomnieć. Jego szczerej, męskiej twarzy, silnych ramion, odwagi, głosu… I tego gorącego spojrzenia, które wlepiał we mnie, trzymając w szachu dwóch bandziorów. Kim był? Zawodnikiem wushu?! Zapaśnikiem? Wiedziałam jedno – chcę się przekonać, czy czar tamtej chwili przetrwa nasze spotkanie. Rozmowę.

Szukałam go od kilku tygodni intensywnie – jeździłam pociągiem na tej trasie o tej samej godzinie, pytałam policjantów w komisariacie kolejowym w Żyrardowie o jego nazwisko… „Pani chyba żartuje, to informacja poufna. Weź się, kobieto w garść, to nie wypada”. Że co, że dziewczynie nie wypada szukać chłopaka? Że to rola faceta? Miałam to w nosie!

Czułam, że oto mam w zasięgu ręki moje szczęście, a ono wyślizgnęło się spomiędzy palców ze względu na okoliczności. I co, miałam opuścić ręce i odejść ze spuszczoną głową? Niedoczekanie! Tyle że wszystko to nie dało żadnych skutków. Jak kamień w wodę.

Powoli ogarniało mnie zniechęcenie i zmęczenie. I kiedy zdecydowałam, że rezygnuję, Iza znów mnie wezwała – natarczywie, nagląco, aż się przestraszyłam. Kiedy dwie godziny później zdyszana pojawiłam się w domu opieki, moja siostra siedziała w pokoju zajęć, układając te same puzzle, które przywiozłam jej tamtego dnia. Pewnie po raz kolejny, od nowa. Jak widać, była zdrowa, nic złego się nie działo. Więc skąd to nagłe wezwanie?

Zza okna doleciał mnie podmuch wiosennego wiatru, pachnący świeżą, budzącą się do życia ziemią. Wystarczyło rzucić nasionko, by wyrosło i zachwyciło… Poczułam się taka samotna, spragniona życia. Głodna… miłości.

– Iza, jak mam go znaleźć? – spytałam, patrząc na moją siostrę.

Nie odpowiedziała. No ale niczego innego się nie spodziewałam, ona nie mówi… Podeszłam bliżej i delikatnie odsunęłam z jej czoła kosmyk włosów. Łagodnie odchyliła głowę. Nigdy nie lubiła dotyku innych ludzi.

– Kocham cię, siostrzyczko. I tęsknię za tobą, wiesz? – wyszeptałam.

Facet ze snu - dosłownie

Powinnam była wracać do Warszawy. Poczułam się jednak taka zmęczona. Usiadłam w stojącym obok fotelu, przymknęłam oczy. Na chwilę, powiedziałam sobie. Zaraz wstanę, za pięć minut. Zasnęłam.

I w tym śnie zobaczyłam, jak moja siostra wstaje ze swojego fotela i bierze mnie za rękę. Prowadzi przez miasto, niby znajome, a jednak obce. Dzień zmienił się w noc. Stałam w drzwiach hotelu „Polonia”. Obróciłam się, i on tam był.
Mój wojownik. Ubrany w czarne dżinsy, czarny podkoszulek i czarną skórzaną kurtkę. Uśmiechał się.

– To ty – powiedział. – Nareszcie. Już się bałem, że nie jest nam pisane się spotkać.

– Pani Joanno – pielęgniarka potrząsnęła mnie za ramię. – Proszę się obudzić. Już wieczór, ucieknie pani ostatni pociąg.

Otworzyłam oczy. Przez chwilę otrząsałam się z oparów tego przedziwnego snu, który był tak realny. Moja siostra… Wojownik… Już miałam się podnieść z fotela, kiedy zauważyłam, że ktoś przysunął do mnie stolik z układanką Izy.
Popatrzyłam i…

Serce zabiło mi gwałtownie, w głowie zapaliła się lampka alarmowa. Kompletne puzzle przedstawiały skrzyżowanie Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej z hotelem „Polonia” na pierwszym planie. W moim śnie Iza zaprowadziła mnie pod hotel „Polonia” i tam był on!

Chciałam poukładać swoje puzzle

Nagle wszystkie kawałki życiowej układanki wpadły na swoje miejsce – jak w układankach Izy. Musiałam kupić puzzle. Wzięłam z półki akurat te, bo były największe. Przez to spóźniłam się na pociąg i poznałam wojownika. Iza, która nie wpadła w histerię, choć przyjechałam później. Jakby wiedziała…

Wezwała mnie teraz, gdy już zrezygnowałam. Pokazała mi we śnie, gdzie mogę go spotkać. A gdybym nie uwierzyła, to jeszcze podsunęła mi te puzzle… Ale to ja je kupiłam. Nie wybierając!

Los. Przeznaczenie. Puzzle życia. Prawdziwa magia! Czy chcę w to uwierzyć? Łagodne pchnięcie w duszę. Było już ciemno, po 23.00. Stałam przy drzwiach hotelu „Polonia” i czekałam. W pewnej chwili obok mnie stanęła młoda, kuso odziana dziewczyna.

– Ty jesteś ta nowa od Basiora? – spytała i nie czekając na odpowiedź, wsunęła mi do ręki jakiś pakunek. – Przekaż mu i powiedz, że mam nagły wyjazd do klienta.

Odeszła. Spojrzałam na pakunek. Wyglądało to jak portfel ze skóry. Drogi Jezu, w co ja się wpakowałam! Rozejrzałam się w panice. Mojego wojownika wciąż nie było, a ja trzymałam w ręce cudzy portfel. I nagle poczułam na ramieniu czyjąś ciężką, męską dłoń.

– No, słoneczko, to się doigrałaś. – usłyszałam nieznajomy głos.

To by było na tyle, jeśli chodzi o prawdziwość snów. Wierzymy w to, w co chcemy… Chciało mi się płakać!

Nigdy wcześniej nie byłam w komisariacie. Zwłaszcza w roli podejrzanej. Przywieziono nas – mnie i trzy inne dziewczyny – spod „Polonii” i porozsadzano przy stolikach z funkcjonariuszkami, które miały spisać zeznania. Okazało się, że do policji złożył doniesienie pewien zagraniczny gość hotelu, któremu po wizycie panienki zginął portfel. Policja zwinęła więc wszystkie podejrzane kobiety, które akurat kręciły się w okolicach hotelu. Ze mną włącznie.

– Stałam i czekałam na chłopaka, gdy jakaś dziewczyna wcisnęła mi do ręki ten portfel.

– Dlaczego? – dopytywała policjantka.

– Pomyliła mnie z jakąś nową od… – jak to brzmiało? – B.czy coś takiego.

Spojrzała na mnie z zainteresowaniem.

– Nowa od B.. Musisz być niezła – odparła

– Ale przecież mówię, że nie jestem! – już niemal krzyczałam.

– Nazwisko i kontakt do tego chłopaka. – zażądała przesłuchująca mnie kobieta.

Cholera jasna!

– Nie znam – wymamrotałam.

– Wymyśl lepszą bajeczkę – powiedziała policjantka. – A teraz od początku.…

Miałam już dość. Było po północy, byłam zmęczona, zła, smutna i zrozpaczona. Czułam się tak, jakby ktoś zatrzasnął przede mną drzwi do lepszego życia. Takiego niesamotnego, ze wspólnymi kolacjami i śniadaniami, ze spacerami we dwoje po lesie, pocałunkami…

– Od początku? Proszę bardzo! Trzy tygodnie temu jechałam do siostry pociągiem o 10.58, bo nie zdążyłam na ten o 10.08, bo ona koniecznie chciała puzzle. A tak naprawdę to zadziałała magia losu… No bo gdybym zdążyła na ten pociąg co zawsze, nie byłabym świadkiem strasznych wydarzeń i nie spotkałabym mojego wojownika, który jako jedyny pomógł dziewczynie. I zniknął, a ja od tamtej pory go szukam. I dzisiaj byłam u siostry, bo mnie wezwała. Chciała mi pomóc, a że inaczej nie umie, to we śnie pokazała mi, gdzie go spotkam… – snułam swoją opowieść.

Widziałam, jak brwi policjantki wędrują do góry w wyrazie zdumienia. Wzruszyłam w duchu ramionami. Było mi obojętne, czy mi uwierzy, czy zacznie się śmiać lub wezwie lekarzy od czubków.

– On miał przyjść do hotelu, więc stałam tam, ale się nie doczekałam, bo mnie aresztowaliście. I teraz już przepadło. Nie będzie spacerów, pocałunków i dzieci… – zakończyłam.

To był mój bohater

Policjantka patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. W ręce trzymała słuchawkę telefonu. Gdy przestałam chlipać, powiedziała do niej:

– Tomek, możesz przyjść do mnie? Mam dla ciebie prezent urodzinowy. Jaki? Ten, o którym gadasz od tygodni.

I gdy stanął przede mną, ubrany dokładnie tak jak we śnie, i uśmiechnął się, wiedziałam co usłyszę.

Więc powiedziałam razem z nim:

– To ty. Nareszcie. Już się bałam, że nie jest nam pisane się spotkać.

Reklama

Chyba że się ma wsparcie losu. I siostry.

Reklama
Reklama
Reklama