„Miał 29 lat, ja 41. Straciłam z nim swój rozsądek na zapleczu. Mój romans w dyskoncie miał jednak zaskakujący koniec”
„Oficjalnie nic nas nie łączyło. W praktyce – znałam już rozkład jego przerw lepiej niż godziny pracy kas. Ukrywaliśmy się z taką gracją, jakbyśmy byli bohaterami taniego serialu. On czasem zostawał po godzinach, ja pilnowałam dostaw. Żadne z nas nie było mistrzem kamuflażu”.

- Redakcja
Kiedy powierzono mi kierownictwo supermarketu przy głównej ulicy, uznałam to za rutynowy awans. Żadnej ekscytacji, żadnych złudzeń. Przez lata nauczyłam się trzymać ludzi na dystans – po rozwodzie przestałam wierzyć w bliskość, a samotność przestała mnie przerażać. Wieczory spędzałam z książką albo z kieliszkiem wina, szukając ciszy w głowie, która rzadko dawała spokój. Nowa praca miała być tylko obowiązkiem. Znałam już ten schemat: wchodzisz, oceniasz, ustalasz zasady. I właśnie wtedy, zupełnie niespodziewanie, pojawił się Patryk – młodszy chłopak z działu mięsnego, z nonszalanckim uśmiechem i energią, której nie potrafiłam zignorować. Miał dwadzieścia dziewięć lat i spojrzenie, które łamało zasady.
Nie zamierzałam się angażować. Ale życie, jak zwykle, zrobiło po swojemu.
Był zbyt uprzejmy, żeby odmówić
Zgłosiłam się na nocną zmianę tylko dlatego, że nikt inny nie chciał. Inwentaryzacja – magiczne słowo, które sprawia, że pracownicy nagle przypominają sobie o bolących kręgosłupach i pilnych wizytach u ciotek. Ale ja byłam kierowniczką. Tą od „nie narzekam, tylko działam”. Patryk został, bo był „niezawodny” – jak powiedział zastępca. Ja bym raczej powiedziała, że był zbyt uprzejmy, żeby odmówić. A może po prostu lubił być tam, gdzie coś się dzieje. Albo gdzie jestem ja.
Około drugiej w nocy zrobiliśmy sobie przerwę. Na zapleczu – kawa z automatu, pączki z wczorajszej dostawy. Romantyzm w wydaniu przemysłowym.
– Kawa z tej maszyny przypomina mi czasy liceum – rzucił z uśmiechem.
– A pączki przypominają mi koniec daty przydatności do spożycia – odpowiedziałam.
Usiedliśmy na skrzynkach. I nagle ta rozmowa przestała być o pracy.
– Lubię mięso – powiedział. – Nie tylko w pracy. Zwłaszcza je gotować.
– Serio? – uniosłam brew. – Ja całe życie myślałam, że chłopaki z działu mięsnego wykluwają się w zamrażarce.
Śmiał się. A potem opowiedział mi o marzeniu, żeby otworzyć własny food truck. Ja przyznałam się do porzuconej wizji cukierni. Nie wiem, jak to się stało, ale pół godziny później całowaliśmy się między konserwami. Niewygodnie, niezręcznie, kompletnie nieodpowiedzialnie.
Ale czy ja kiedykolwiek robiłam rzeczy odpowiedzialnie?
Zaczęło robić się poważnie
Oficjalnie nic nas nie łączyło. W praktyce – znałam już rozkład jego przerw lepiej niż godziny pracy kas. Ukrywaliśmy się z taką gracją, jakbyśmy byli bohaterami taniego serialu. On czasem zostawał „po godzinach”, ja „pilnowałam dostaw”. Żadne z nas nie było mistrzem kamuflażu, ale reszta zespołu miała swoje życie i nikt nie interesował się tym, co się dzieje między lodówką a regałem z makaronem.
Zaczęłam robić rzeczy, które sama uważałam za żenujące. Sprawdzałam grafik, żeby wiedzieć, kiedy będzie. W pracy nosiłam błyszczyk, jakbym nie szła do chłodni, tylko na randkę.
– Ładnie dziś wyglądasz – powiedział kiedyś, gdy mijałam go przy warzywach.
– To pewnie przez światło fluorescencyjne. Zawsze działa cuda z moimi zmarszczkami – rzuciłam bez mrugnięcia okiem.
Śmiał się. Jak zwykle. A ja… zaczynałam się bać, że to nie jest już tylko flirt. Że to się robi zbyt serio.
– Wiesz, nie musimy się ukrywać – powiedział pewnej nocy, gdy siedzieliśmy na zapleczu. – Nie jestem twoim uczniem. Ani podwładnym. Nie robimy nic złego.
– Nie? To całowanie się przy szafce z mopami jest legalne?
– Zdecydowanie tak. Tylko niezbyt wygodne.
I wtedy pomyślałam, że może… może warto. Może nie wszystko w życiu musi być logiczne. Szkoda tylko, że życie nie lubi romantyzmu. Zwłaszcza tego nieprawidłowo zapisanego w grafiku.
Zatkało mnie totalnie
To miała być zwyczajna sobota – kontrola faktur, kawa z automatu i krótki obchód po dziale z nabiałem. Patryk wszedł do kantorka, zanim zdążyłam włączyć komputer.
– Znalazłem coś fajnego – rzucił i już siedział na moim biurku, jakby to było jego miejsce. – Stare zdjęcie z komunii. Mama mnie wtedy wystroiła jak na ślub.
Podał mi fotografię. On – dziewięć lat, w białym garniturku, szeroki uśmiech. Obok kobieta o znajomych rysach twarzy, krótkie blond włosy, spojrzenie, które znałam aż za dobrze.
Zatkało mnie.
– To moja mama – powiedział z dumą. – Magda. Chyba jej nie znasz, nie?
Nie odpowiedziałam. Oczy miałam wlepione w zdjęcie, jakbym próbowała przesunąć czas. Znałam ją. Lata temu pracowałyśmy razem w małej firmie, byłyśmy blisko – do momentu, w którym pojawił się on. Pokłóciłyśmy się o faceta. I to ona wtedy „wygrała”. Ja odeszłam z pracy, ona została z nim. Kontakt się urwał. I teraz trzymałam w dłoniach zdjęcie jej syna. Chłopaka, którego całowałam na zapleczu.
– Wszystko okej? – zapytał, widząc moją minę.
– Tak… muszę coś załatwić. Zaraz wrócę.
Wyszłam. I modliłam się, żeby nie widział, jak drżą mi ręce.
Czułam się jak oszustka
Niedziela upłynęła mi na unikaniu rzeczywistości. Telefon leżał ekranem do dołu, a ja udawałam, że świat zewnętrzny przestał istnieć. Odpaliłam serial, którego nie oglądałam, zrobiłam sobie herbatę, której nie wypiłam, i gapiłam się w sufit, który znałam już na pamięć. Patryk oczywiście pisał. Z troską, bez pretensji. „Wszystko okej?” „Tęsknię.” A ja? Ja czytałam wiadomości i czułam się jak oszustka. Nie chodziło o to, że coś zrobiłam źle. Chodziło o to, że wszystko nagle stało się niewygodne. Za bliskie. Za prawdziwe. Z jego matką w tle – kobietą, której życzyłam wszystkiego najgorszego, a która kiedyś ściskała moją dłoń przy ekspresie do kawy.
W poniedziałek udawałam przeziębienie. Wtorek przyniósł mi coś więcej – gotowość do wycofania się z życia zawodowego. Poszłam do kadr. Spokojnie, bez łez. Pracę można zmienić. Komplikacje emocjonalne – niekoniecznie. Patryk wszedł do biura zaraz po moim powrocie.
– Co się dzieje, Renata?
– Nic. Po prostu podjęłam decyzję.
– To z powodu... nas?
Zastygłam. Przez sekundę miałam ochotę powiedzieć wszystko, wyrzucić z siebie to zdjęcie, Magdę, całą tę pokręconą przeszłość. Ale pokręciłam tylko głową.
– Nie dramatyzuj. Czasem człowiek po prostu musi coś zmienić.
Czasami chciałam wrócić
Nowe miejsce pracy nie miało ani działu mięsnego, ani fluorescencyjnego światła. Miało za to zapach świeżego ciasta i klientów, którzy pytali o wegańskie croissanty z takim namaszczeniem, jakby chodziło o sakrament. Prowadziłam niewielką kawiarnię na uboczu. Rano mleko owsiane, wieczorem cisza. Dokładnie to, czego potrzebowałam. Ale cisza ma to do siebie, że przypomina. Zwłaszcza o tych sprawach, które zostawiło się otwarte, jak niedopiętą torbę z zakupami. Czasem, kiedy parzyłam espresso o szóstej rano, przypominałam sobie jego śmiech. Tamten pocałunek przy konserwach. Albo sposób, w jaki mówił „hej”, jakby to było zaklęcie. Czy żałowałam? Może. Choć bardziej tego, że wyszłam bez słowa wyjaśnienia.
– Fajnie tu pachnie – powiedziała kiedyś jedna klientka.
– Wiem. Lubię, kiedy coś jest świeże i jeszcze się nie zepsuło – odpowiedziałam, aż za bardzo wiedząc, co mówię.
Nie wiem, co u niego. Nie śledzę. Nie pytam. Choć czasami, naprawdę czasami, myślę: A może by wrócić? Ale potem przypominam sobie to cholerne zdjęcie.
Nie wracam już do przeszłości
Nie wszystkie opowieści mają puentę. Niektóre kończą się niedopowiedziane, cicho, jak światło gaszone o świcie. Nasza była właśnie taka. Nie dramatyczna, nie spektakularna. Po prostu się rozmyła. Jak kawa rozlana na białym blacie – najpierw gorąca, potem zimna, aż w końcu niezauważalna. Czy żałuję? Nie. Choć łatwiej byłoby powiedzieć, że tak. Ale prawda jest taka, że Patryk pojawił się w moim życiu w chwili, gdy myślałam, że wszystko już za mną. Przypomniał mi, że mogę jeszcze coś poczuć. Że moje serce nie zamieniło się całkiem w beton.
Tylko szkoda, że nie miałam odwagi powiedzieć mu, dlaczego naprawdę odeszłam. Że znałam jego matkę. Że nasze historie kiedyś się zderzyły i roztrzaskały o tego samego mężczyznę. Może kiedyś to przeczyta. Może się domyśli. Albo i nie. Ja już nie wracam do przeszłości. Nie grzebię w starych zdjęciach. Parzę kawę. Czasem się uśmiecham. I czekam, aż życie znowu mnie czymś zaskoczy. Ale już nie całuję się między półkami z konserwami.
Renata, 41 lat
Czytaj także:
- „Chciałam się odgryźć za biurowy żart i sama rozsiałam złośliwą plotkę. Z jednego nasionka wyrosły całkiem spore problemy”
- „Pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę matką i zdarzył się cud. Gdy nasionko kiełkowało, podobnie jak podejrzenia męża”
- „Gdyby nie ta 1 noc i 1 błąd, mąż wciąż byłby przy mnie. Nieproszone nasionko zagnieździło się w moim ogródku”