„Zakochałam się w swoim dawnym uczniu. Nie sądziłam, że ponad 20 lat różnicy to będzie nasz najmniejszy problem”
„– Jeśli myślisz, że ja i Paulina pozwolimy ci dalej nas kompromitować, to się grubo mylisz – Marta szła jak burza. – Albo z nim zerwiesz, albo… – Albo co? – zapytałam. – Przestaniesz być moją córką? Nie odpowiedziała. Zabrała torebkę i trzasnęła drzwiami”.

- Redakcja
Przez 40 lat uczyłam języka polskiego, jestem wdową, mam dwie dorosłe córki i wnuki. Moje życie było przewidywalne: ogród, książki, krzyżówki. Aż wrócił Michał – mój dawny uczeń, teraz mężczyzna po rozwodzie. Spotkaliśmy się przypadkiem. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Zaczął mnie odwiedzać. A potem powiedział, że mu się podobam. Że jestem kobietą, a nie „panią od polskiego”. Miałam 64 lata. On – 41. Wiedziałam, że to się źle skończy. Ale nie umiałam się powstrzymać. Gdy córki się dowiedziały, usłyszałam tylko:
– Zhańbiłaś naszą rodzinę.
Wpakowałam się w to, choć nie powinnam
– Pani profesor?! – usłyszałam nagle za plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam znajomą twarz. Michał. Michał Kubiak. Wysoki, szczupły, ten sam zawadiacki uśmiech, który pamiętałam sprzed lat. Był moim uczniem w ósmej klasie. Nigdy nie sprawiał problemów, był raczej z tych cichych, co wszystko rozumieją, ale nic nie mówią.
– Michał? – zdziwiłam się. – Nie poznałabym cię! Wróciłeś do miasta?
– Na dobre. Po rozwodzie. Mama się starzeje, pomagam jej. A pani? Nadal... znaczy się... jeszcze uczy?
Zaśmiałam się.
– Emerytura od 5 lat. Teraz uczę storczyki, jak nie umierać z pragnienia – wskazałam koszyk z ziemią i nawozami.
Zaproponował, że odprowadzi mnie do domu. Szliśmy powoli, rozmawiając o dawnych czasach, sąsiadach, jego matce. W jednej chwili znów miałam trzydzieści parę lat, ucząc dzieciaków interpretacji „Balladyny”. Kiedy żegnał się pod moją furtką, powiedział:
– Wie pani… Może kiedyś wypilibyśmy kawę? Tak... po sąsiedzku.
Zgodziłam się, choć coś we mnie krzyczało: „Nie pakuj się w to, Wanda!”. Ale już wtedy czułam coś, czego czuć nie powinnam: że przy nim nie jestem starą nauczycielką, tylko kobietą. On spojrzał na mnie z czułością, jakiej nie znałam od śmierci męża. Jeszcze nie wiedziałam, co z tego wyniknie. Ale moje serce już wiedziało.
Nie czułam się winna
Zaczęło się od kawy. Potem była herbata, potem spacer, potem pizza, którą zamówiliśmy do mojego ogródka, „żeby nie marnować ładnego wieczoru”. Michał odwiedzał mnie coraz częściej. I coraz mniej było w tym wizyt grzecznościowych. Czasem przychodził z książką, innym razem z butelką wina. Zdarzyło się, że został dłużej. Raz – do nocy. A któregoś dnia zapytał:
– Wanda, a gdybym cię pocałował, to co byś zrobiła?
– Oblałabym cię herbatą. – uśmiechnęłam się.
Ale nie oblałam. Pocałował mnie, cicho, z delikatnością, jakby dotykał czegoś zakazanego, ale pięknego. I wtedy przestałam udawać, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Przestałam się okłamywać, że to tylko znajomość. Bo kiedy wracał do siebie, cały dom cichł. A ja siadałam przy oknie i czekałam na dźwięk sms-a. „Jesteś cudowna”, pisał. „Nie przestawaj być sobą”.
Nie mówiłam o tym córkom. Wiedziałam, jak by zareagowały. Już wcześniej krytykowały mnie za to, że nie zachowuję się „jak babcia”. Że jeżdżę rowerem, że farbuję włosy, że mam znajomych. A co dopiero związek... z młodszym mężczyzną? Nie czułam się winna. Ale czułam się... zagrożona. Jakby to, co mamy, było kruche i ulotne. Jakby mogło zniknąć w sekundę. I miałam rację. Bo wszystko zaczęło się sypać wtedy, gdy Marta – moja starsza córka – przyszła bez zapowiedzi. I zobaczyła Michała, wychodzącego z mojej sypialni.
Córki wpadły w histerię
– Co to miało znaczyć?! – wrzasnęła Marta, zanim zdążyłam otworzyć usta.
Stała na środku kuchni z zaciśniętymi pięściami. Michał, z rozczochranymi włosami i jeszcze rozpiętą koszulą, próbował udawać opanowanie, ale zbladł jak ściana.
– Mamo, ty spałaś z… z Michałem Kubiakiem?! – wycedziła, niemal plując słowami. – Przecież on mógłby być twoim synem!
– Mógłby, ale nie jest – odpowiedziałam cicho. Głos mi drżał, ale nie spuszczałam wzroku.
– To chore! – syknęła. – Zhańbiłaś rodzinę! Myślałam, że po śmierci taty będziesz miała odrobinę godności, a nie…
– Nie mów tak do mnie – przerwałam jej. – Nie masz prawa.
– Mam. Bo jestem twoją córką. I nie chcę, żebyś robiła z siebie pośmiewisko! Co babcia powie?! Co sąsiedzi?!
Michał wymamrotał coś pod nosem i wymknął się z kuchni. Nawet nie próbował mnie bronić. Może słusznie. To nie była jego sprawa.
– Jeśli myślisz, że ja i Paulina pozwolimy ci dalej nas kompromitować, to się grubo mylisz – Marta szła jak burza. – Albo z nim zerwiesz, albo…
– Albo co? – zapytałam. – Przestaniesz być moją córką?
Nie odpowiedziała. Zabrała torebkę i trzasnęła drzwiami. Tego samego dnia Paulina przysłała mi wiadomość: „Dowiedziałam się od Marty. Jest mi przykro. Nie dzwoń może na razie”. Zostałam sama. Sama w moim domu, sama ze storczykami, z ciszą, która brzmiała głośniej niż krzyk.
Udawałam, że jestem twarda
Minął tydzień. Potem dwa. Telefon milczał. Córki – jakby mnie wykreśliły. Nikt nie odwiedzał mnie w niedzielę, nikt nie dzwonił zapytać, jak się czuję. A ja... trwałam. Parzyłam herbatę jak zwykle. Czytałam „Przekrój”. Udawałam przed sobą, że jestem twarda. Michał przestał przychodzić. Pisał, że „nie chce pogarszać sytuacji”, że „musi dać mi przestrzeń”. Przestrzeń? Tego to ja miałam aż za dużo. Każdy pokój oddychał samotnością. Każde krzesło, na którym nikt nie siadał. Każdy kubek, który myłam dla jednej osoby. Pewnego wieczoru poszłam do niego. Po prostu wstałam, ubrałam płaszcz i zapukałam. Otworzył zaskoczony.
– Wanda... nie spodziewałem się...
– Nie jestem dla ciebie problemem?
Zamilkł. Przełknął ślinę.
– Jesteś dla mnie ważna. Ale nie chcę cię ranić bardziej. Twoje córki...
– Moje córki mają swoje życie. A ja mam swoje. I jeśli zrezygnuję z ciebie tylko dlatego, że komuś się to nie podoba, to co mi zostanie? Telewizor?
Podał mi rękę. Wciągnął do mieszkania. Nie mówiliśmy już nic więcej tej nocy. Tylko się przytulaliśmy. Następnego dnia, gdy wróciłam do domu, w skrzynce czekał niespodziewany list. Od Marty.
„Skoro wybierasz jego, nie licz na mnie. Nie pokazuj się na urodzinach Stasia. Nie tłumacz się. Ja już wszystko zrozumiałam”.
Płakałam. Nie z powodu jej słów. Z powodu ich ostateczności.
Zaczynał się wycofywać
Urodziny Stasia odbyły się beze mnie. Obejrzałam zdjęcia wrzucone na Facebooka przez Paulinę – kolorowe baloniki, tort z dinozaurem, wnuk dmuchający świeczki. Moje serce ścisnęło się boleśnie. Zawsze to ja piekłam mu sernik, zawsze to ja zawiązywałam mu baloniki na krześle. Teraz – jakbym nie istniała. Michał próbował mnie pocieszać, ale czułam, że zaczyna się wycofywać. Nie mówił tego wprost, ale widziałam, że nosi w sobie niepokój. Że może liczył na ciepły romans z dojrzałą kobietą, a nie na rodzinny dramat z wykluczeniem w tle. Pewnej nocy zapytał:
– Wanda, czy ty byś potrafiła... wszystko rzucić? Dla mnie?
Spojrzałam mu w oczy.
– Ja już rzuciłam. Dzieci. Wnuki. Całe moje uporządkowane życie.
Milczał. Nie odpowiedział. A ja poczułam, że to koniec. Następnego dnia nie przyszedł. Ani kolejnego. Pisał, że musi to przemyśleć. Potem, że „to za dużo”. Że „nasze światy są zbyt odległe”. Przez trzy dni nie jadłam. Tylko siedziałam na fotelu i gapiłam się w ciemny ekran telewizora. W końcu spakowałam jego rzeczy – książkę o kawie, którą mi przyniósł, koszulkę, którą zostawił po jednej nocy. Położyłam to wszystko w torbie na jego wycieraczce. Zadzwoniłam dzwonkiem. I odeszłam. Nie oglądałam się za siebie.
Miłość bez odwagi, to nie miłość
Minęły trzy miesiące. Ogród zarósł, storczyki zwiędły. Nie miałam do nich serca. Każdego dnia wstawałam o siódmej, jak dawniej, ale nie po to, by robić kawę – tylko by mieć pewność, że jeszcze oddycham. Samotność boli inaczej, kiedy to samotność po utracie wszystkiego. Po zdradzie ze strony najbliższych. Po tym, jak dało się komuś ostatni kawałek siebie – i zostało z niczym. Któregoś dnia listonosz przyniósł kopertę. Rozpoznałam charakter pisma Marty. Krótkie zdanie:
„Babcia Wanda jest zawsze mile widziana na Dzień Babci. Tylko proszę – bez towarzystwa”.
Poczułam śmiech. Taki duszny, gorzki, jakbym połknęła metalowy guzik. Ale potem… poczułam też ulgę. Poszłam. Zrobiłam sernik. Wnuk rzucił mi się na szyję.
– Babciu, gdzie byłaś tak długo?
Nie odpowiedziałam. Przytuliłam go mocniej. Nie powiedziałam dziewczynom, że Michał napisał do mnie w lutym. Że chciał wrócić. Że „zrozumiał”. Odpisałam mu wtedy tylko jedno:
„Miłość bez odwagi to nie miłość. To wygodne marzenie”.
Nie żałuję. Może nie mam już wszystkiego. Może jestem tylko emerytką z popękanym sercem, która przestraszyła swoje dzieci i kochanka. Ale też po raz pierwszy w życiu poczułam się... wolna. I silna. Miłość przyszła do mnie późno. Zostawiła bliznę. Ale przypomniała, że żyję. I że nawet po sześćdziesiątce można kogoś pokochać tak, że aż boli.
Wanda, 64 lata
Czytaj także:
- „Na pogrzebie taty wybuchł skandal. Nieznajomy wyjawił nam jego brudne sekrety, które zmieniły moje życie o 180 stopni”
- „Piotrek dostał w spadku cały majątek ojca i żyje jak pączek w maśle. Dla mnie schabowe z mizerią to szczyt marzeń”
- „Kupiłam tacie marzenie każdego majsterkowicza na Dzień Ojca. Mógł zbudować między nami most, ale on wolał go pogrzebać”