„Miałam dobre życie, ale sama na siebie ściągnęłam kłopoty. Od tragedii uratowała mnie moja nietypowa podopieczna”
„W głowie kołatała mi się uporczywa myśl, że to już chyba koniec mojego życia. Ogarnęło mnie ogromne współczucie zarówno wobec siebie, jak i mojego ukochanego… Ale dzięki działaniom Loli wszystko skończyło się całkiem inaczej”.
- Listy do redakcji
Myśleliśmy już od jakiegoś czasu o tym, żeby przygarnąć jakiegoś pupila do naszego domu. Mój ukochany marzył o psie, a ja miałam zupełnie inny plan.
Gdy oznajmiłam mojej drugiej połówce, że zamiast pieska wolałabym świnkę wietnamską, popatrzył na mnie tak, jakby mi odbiło. Jednak po roku przyznał, że ten zwierzak to chyba prezent od naszego Anioła Stróża. Skąd ta nagła zmiana zdania? Było to tak...
Mąż uznał, że mi odbiło
Wiosną rozmawialiśmy o tym pierwszy raz.
– No dobrze, pies to nie twoja bajka, w porządku – odparł. – Kota też nie chcesz. Ale po co ci świnka wietnamska? Zamierzasz sobie fermę w mieszkaniu zrobić? Czasy PRL-u już dawno za nami, a w marketach masz teraz mięsa, ile chcesz.
Dotarło do mnie, że mój małżonek niezbyt orientuje się, o jakim zwierzątku opowiadam, dlatego też poprowadziłam go w stronę monitora i zaprezentowałam mu fotografie. Mój ukochany rzucił okiem na komputer, po czym ponownie zerknął na mnie z ukosa. Domyśliłam się, że tym razem nie ma wątpliwości co do tego, że postradałam zmysły.
– I mam niby z czymś takim paradować po ulicy? – rzucił z przekąsem.
– No jasne – odparłam, unosząc ramiona. – Bierzesz obrożę, smycz i…
– Nie, no daj spokój!
– No ale, Bolek, to zwykłe zwierzątko. Poza tym podobno wyjątkowo bystre.
– Ale jaki ma wygląd! – parsknął. – Sierść jak popiół i taki wielki brzuch, że mógłby ścierać kurze z podłogi. Zupełnie jakby zwykłą świnię ktoś przemalował i doprawił jej dłuższe futro. Masz zamiar zrobić z domu chlew?!
– Wbrew obiegowej opinii, świnki to schludne stworzenia. To ludzie zmuszają je do życia w niechlujnych warunkach...
– Daj spokój, przecież to jakieś bzdury!
– Mówię serio! Robią to, żeby nie mieć poczucia winy, gdy jedzą mięso tak mądrych stworzeń. Świnie przewyższają psy pod każdym względem. Koniec kropka.
Prawdę powiedziawszy, od razu wpadła mi w oko pewna urocza świnka. W myślach zdążyłam ją nawet ochrzcić imieniem Lola.
Szybko się zaprzyjaźnili
Świnka, po wielu perypetiach, w końcu zamieszkała z nami. Jej pierwsze spotkanie z moim mężem nie należało do udanych. Gdy postawiłam malutką Lolę na podłodze, ona, jakby wyczuwając niechęć męża, momentalnie skryła się za moimi nogami, zerkając na Bolka z niepokojem w oczach.
Jednak z biegiem czasu ta dwójka zaczęła się do siebie przekonywać. Pewnego razu, gdy wróciłam do domu trochę wcześniej niż zwykle, zobaczyłam dość komiczną scenę. Bolek siedział na podłodze, a naprzeciwko niego przysiadła sobie Lola.
– Jeśli mam powiedzieć prawdę, to na początku nie byłem przekonany, abyś zamieszkała z nami pod jednym dachem – przyznał mój mąż, głaszcząc Lolę po jej mięciutkim futerku, a ta przymrużyła oczka z rozkoszy. – Jednak okazało się, że moje wyobrażenie o tobie było błędne.
W tym momencie Lola wydała z siebie cichutki pisk.
– Jakie wyobrażenie? Lepiej nie będę się nad tym rozwodził, bo jeszcze się zdenerwujesz i przestaniesz się do mnie odzywać.
Nie ulegało wątpliwości, że mój mąż polubił Lolę, choć jeszcze przez kolejne pół roku starał się sprawiać wrażenie, jakby obecność zwierzaka w naszym domu nie robiła na nim żadnego wrażenia.
W jedną z sobót wybraliśmy się całą rodziną na naszą działkę. Bolek wpadł na pomysł, żeby w drzwiach frontowych zrobić specjalną uchylną bramkę dla Loli. Dzięki temu będzie mogła sobie wychodzić, kiedy tylko zechce. Świnka z pewnym niepokojem przyglądała się, jak Bolek majsterkuje. Gdy tylko skończył swoją robotę, chwycił Lolę i delikatnie przepchnął ją przez świeżo zamontowaną klapkę w dolnej części drzwi. Na początku trochę protestowała, ale zaraz do niej dotarło, że niepotrzebnie, bo przecież właśnie zyskała swoje prywatne wyjście na podwórko.
Od tamtej chwili mój mąż i Lola stali się nierozłączni. Gdybym tylko wspomniała Bolkowi o oddaniu Loli, z pewnością rozpętałaby się straszliwa kłótnia, w której sprytna świnka opowiedziałaby się po jego stronie.
Okazało się, jaka jest mądra
Trzeba przyznać, że świnki wietnamskie są niezwykle bystre. Lola miała głowę nie od parady i uwielbiała robić psikusy. Całkiem sprawnie opanowała sztuczki takie jak „martwa świnka”. Gdy tylko usłyszała ten rozkaz, kładła się na boku i udawała, że nie żyje. Tylko od czasu do czasu zerkała kątem oka, wyczekując nagrody w postaci któregoś ze swoich przysmaków.
Kiedy zaczęłam wyprowadzać Lolę na przechadzki, wywołałyśmy niemałe poruszenie wśród sąsiadów. Szczególnie dzieciaki lgnęły do nas jak pszczoły do miodu, pragnąc za wszelką cenę dotknąć świnki. Lola przepadała za maluchami, bo choć nie zawsze dostawała od nich słodką przekąskę czy ciasteczko, to przynajmniej mogła liczyć na pieszczoty. Okazało się, że Lola to prawdziwy zwierzęcy społecznik. Potrafiła wylegiwać się przy ogrodzeniu godzinami, kumplując się z okolicznymi zwierzakami, które ściągały do niej na pogawędki chyba z całej dzielnicy.
Lola i ja z biegiem czasu nawiązałyśmy specyficzną więź. Czasami wydawało mi się, że wiem, kiedy coś jej dolega – na pierwszy rzut oka wszystko było dobrze, ale gdzieś w środku przeczuwałam, że mój pupil nie czuje się najlepiej. W takich sytuacjach zabierałam ją do weterynarza i nigdy się nie myliłam.
W rewanżu Lola czasami alarmowała nas o grożących nam niebezpieczeństwa. Przykładowo, pewnego razu pies sąsiadów przekopał się pod ogrodzeniem oddzielającym nasze posesje. Bolek właśnie zmierzał w tamtym kierunku, żeby podlać rabatki kwiatowe. Niespodziewanie Lola zaczęła chaotycznie biegać dookoła, jakby chciała go stamtąd odpędzić. Uderzała swoimi kopytkami tak intensywnie, że w pewnym momencie grunt zapadł się i runął na głębokość metra. Gdyby ktoś nadepnął na taki podziemny lej, mógłby skończyć ze złamaną nogą.
Była moją opiekunką
Pewnej niedzieli, gdy spędzaliśmy weekend poza miastem, stało się coś niezwykłego. Jak co tydzień pasjonat wędkarstwa, czyli mój mąż, wyruszył skoro świt w poszukiwaniu najbardziej imponujących okazów. Tymczasem ja, co rzadko mi się zdarzało, podniosłam się z łóżka dopiero około godziny dziesiątej. Tamtego poranka doskwierało mi nadzwyczajne znużenie, jakby ktoś wyssał ze mnie całą witalność.
Weszłam do kuchni, by przygotować coś do jedzenia. Moja świnka, Lola, szła tuż obok, od czasu do czasu popiskując smutno i spoglądając w kierunku sypialni. W pewnym momencie zaczęła mnie szturchać ryjem w łydkę, zupełnie jakby usiłowała zagonić mnie z powrotem do łóżka. Patrzyłam z uśmiechem, jak nasz prosiaczek się denerwuje.
– Zjem tylko małe co nieco i od razu wracam do łóżka – zapewniłam Lolę, otwierając pojemnik na pieczywo.
Nagle poczułam, jakby ktoś zdzielił mnie prosto w klatkę piersiową. W mgnieniu oka całe moje ciało zesztywniało. Chwyciłam się blatu, żeby nie runąć na ziemię, ale nie miałam czucia w dłoniach. Padłam jak długa na podłogę. Miałam wrażenie, że wszystko dookoła mnie stało się jakieś nierealne. Ostre zarysy sprzętów zaczęły się rozmywać, zupełnie jakbym nagle zrobiła się krótkowidzem. Zaraz potem, jak za pstryknięciem palców, świat stracił barwy, zrobił się czarno-biały, niczym na przedpotopowych taśmach kinowych. Przeszył mnie lodowaty dreszcz strachu. Ale najgorsze było to parzenie w piersi i przeraźliwy ból, który co chwilę rozdzierał mi płuca.
Kompletnie straciłam poczucie czasu, leżąc bezwładnie na podłodze. W głowie kołatała mi się uporczywa myśl, że to już koniec mojego życia. Ogarnęło mnie ogromne współczucie zarówno wobec siebie, jak i mojego ukochanego… Nagle przyszło mi na myśl ostatnie zalecenie kardiologa po wizycie kontrolnej – powinnam zwolnić tempo i zadbać o siebie. Byłam przekonana, że właśnie doznaję zawału. Ale co z tego, skoro nie miałam nawet siły, by wstać i zadzwonić po karetkę?
Niewiarygodne, ale wydarzył się prawdziwy cud. Nagle, jak spod ziemi, wyrósł przy mnie lekarz. Sanitariusze przenieśli mnie do ambulansu i przetransportowali prosto do szpitala. Udało mi się z tego wyjść cało. Później dowiedziałam się, że zawdzięczam to... Loli.
Lola mnie uratowała
Historię tę usłyszałam od Uli, mojej sąsiadki mieszkającej po drugiej stronie ogrodzenia:
– Wyrywałam chwasty z rabat, gdy nagle usłyszałam przeraźliwe kwiknięcie. Okazało się, że to Lola wymknęła się z podwórka. Przecisnęła się przez niedomknięte wyjście, wybiegła na drogę i tam padła jak nieżywa. Dosłownie minutę później zerwała się z miejsca i popędziła z powrotem na podwórko. Ale zaraz znowu przybiegła na ulicę i się położyła. Powtórzyła to parę razy. Zupełnie jakby coś było nie tak. Próbowałam ją przywołać zza płotu, ale w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Nagle coś sobie uświadomiłam. Pędem ruszyłam z ogródka i podbiegłam do Loli. Wyglądała, jakby nie żyła. Nagle zerknęła na mnie kątem oka, zerwała się na równe nogi i pocwałowała w stronę furtki. Przystanęła tam i zaczęła rozpaczliwie popiskiwać. Przyszło mi na myśl, że może u was dzieje się coś złego, a ona pragnie, żebym podążyła za nią. Gdy dotarłam na wasz ganek, zastukałam, ale nikt nie odpowiedział. Lola przecisnęła się drzwiami do środka. Dobiegło mnie jej przestraszone kwiczenie. Popchnęłam drzwi i ujrzałam cię leżącą na podłodze. W tej chwili sięgnęłam po telefon i wezwałam karetkę.
Gdy mój mąż powrócił z wędkowania, ujrzał naszą Lolę, która wyczerpana spoczywała tuż przy drzwiach wejściowych. Ula zdradziła mu pozostałe szczegóły zajścia. Bez chwili wahania udał się do szpitala, gdzie poinformowano go, że sytuacja została opanowana. Faktycznie przeszłam atak serca. Według słów doktora, gdyby ratunek nadszedł choćby piętnaście minut później, prawdopodobnie musiałabym pożegnać się z życiem.
W ten oto sposób Lola, moja niezwykła, wspaniała świnka wietnamska, ocaliła mnie przed śmiercią. Czyż mogłabym jej nie uwielbiać całym sercem?
Marta, 42 lata