Reklama

Musiałam zacząć od nowa

Stało się. W końcu udało mi się znaleźć odpowiednie mieszkanie i podpisać umowę najmu. Nic wielkiego, zaledwie mała kawalerka, ale urządzona ze smakiem. Najważniejsze, że mogłam zabrać ze sobą Drako, mojego siedmioletniego kundelka, bez którego nie wyobrażałam sobie wyprowadzki. Stałam więc teraz przed drzwiami do mojego nowego życia, z walizeczką na kółkach, ściskając w dłoni smycz, a Drako skakał i kręcił się w kółko, jakby też nie mógł się doczekać tej całej odmiany. Za sobą zostawiłam nadopiekuńczą matkę i zabitą dechami wieś, od której zawsze pragnęłam uciec.

Reklama

Wyrwałam się na studia, a potem wróciłam, jak przyciągnięta smyczą. Zanim przekręciłam klucz w zamku, przemknęło mi przed oczami ostatnie kilka lat, z dala od cywilizacji, rozrywek, tego, co inni ludzie uważają za normalne. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu: dziewięć nieodebranych połączeń. Oczywiście od matki. Kto inny chciałby się ze mną kontaktować?

– Dzień dobry! – czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia na tyle gwałtownie, że telefon upadł mi na posadzkę, a łoskot odbił się echem od ścian klatki schodowej.

Odwróciłam się. Tuż za mną stała lekko przygarbiona starsza kobieta, wyraźnie zaciekawiona. Zmieszałam się, nie przywykłam do rozmów z sąsiadami.

– Chyba panią wystraszyłam, przepraszam. Pani tu nowa? – spytała.

Zobacz także

Miała na sobie dżinsy, za duży sweter, przy dekolcie zaś przyczepioną metalową, ostro zakończoną broszkę. Osobliwy strój jak na starszą panią.

– Dzień dobry. Nie… To znaczy tak. Właśnie się wprowadzam – odpowiedziałam i szybko przekręciłam klucz w zamku, potem nacisnęłam klamkę.

Schowałam się w mieszkaniu i wyjrzałam przez judasza. Pusto. Odetchnęłam. Weszłam głębiej. W moje nozdrza uderzył zaduch wymieszany z jakimś tanim odświeżaczem powietrza. Zlokalizowałam źródło smrodu w jednym z gniazdek i cisnęłam do kosza. Następnie otworzyłam na oścież okna i opadłam zmęczona na sofę. Drako położył łebek na moich stopach. Nastała błoga cisza i… ciemność.

Pierwsza noc nie była przyjemna

Obudziło mnie przeszywające zimno i miarowe trzaskanie okien. Zerwałam się zbyt szybko i zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do okna, z którego rozpościerał się widok na park.
Drzewa spowijała mgła, dwie latarnie po obu stronach ścieżki mrugały na przemian. Spojrzałam na zegarek – 3:20. Cholera, przecież jutro zaczynam nową pracę. Powinnam już od kilku godzin leżeć w łóżku. Tymczasem wszystko mnie bolało od niewygodnej sofy, a ciało błagało o prysznic po długiej podróży.

Już miałam odejść od okna, gdy na ścieżce dostrzegłam jakąś postać. Wysoki mężczyzna w długim płaszczu. Przemknął tak szybko, że zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle tam był. Poczułam na ramionach gęsią skórkę. Zamknęłam okno. Podeszłam do drzwi i kontrolnie wyjrzałam przez judasza – na klatce schodowej na zmianę zapalało się i gasło światło, co sprawiało dość upiorne wrażenie. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Pewnie coś nie tak z żarówką, pomyślałam i poszłam do łazienki.

Z rur wydobył się cichy jęk, po czym słuchawka prysznica zaczęła wypluwać rdzawo zabarwioną wodę. Po chwili usłyszałam jakieś dźwięki dochodzące z góry. Ciche stukanie, niosące się rurami, jakieś szepty, jak gdyby rozmowa dwóch osób. Nie, to z pewnością szum wody brzmiał jak szept. A stukanie? Być może sąsiadowi z piętra nade mną nie spodobało się, że nowa lokatorka urządza sobie kąpiel w środku nocy. Powinnam była to przewidzieć. Nie jestem przyzwyczajona do życia w bloku, nie znam procedur obowiązujących między sąsiadami. Pół godziny później spałam, ukołysana do snu postukiwaniami, szeptami dobiegającymi z oddali i ciepłem małego, futrzanego ciałka Drako.

Zaspałam, czego można się było spodziewać. Wybiegając rano z mieszkania, wpadłam na jakiegoś postawnego mężczyznę. Nie miałam czasu, by mu się przyglądać, lecz czułam, że gdzieś już go widziałam. Przez cały dzień nie potrafiłam się skupić na pracy, bo obraz mężczyzny z parku nie dawał mi spokoju. To chyba jego spotkałam dziś rano, wychodząc z mieszkania.

Do domu wracałam tramwajem, chłonąc całą sobą wielkomiejski klimat. Postanowiłam w duchu, że koniec z przeklętą, zapyziałą wsią, gdzie nic się nie dzieje, nie ma żadnych perspektyw, a matka wszystko mi dyktuje. No bo skoro z nią mieszkam, to ma prawo. Dość tego. To jest mój czas. Mam pracę, która świetnie się zapowiada. Mam mieszkanie. Trochę się tutaj urządzę i poszukam sobie kogoś do kochania. Nie zostanę starą panną uwieszoną na matce, tak jak mi to codziennie przepowiadała. Życie z nią nie jest moim przeznaczeniem. Nie zgadzam się na takie fatum!

Sąsiedzi w bloku byli przedziwni

Weszłam do klatki i włożyłam klucz do zamka. Kątem oka zauważyłam cień padający na półpiętro. Odwróciłam głowę w tamtą stronę. Wysoki, zarośnięty mężczyzna, wsparty na poręczy, patrzył na mnie nieprzychylnie. Facet z parku?

– Proszę coś zrobić z tym kundlem! Ujada niemiłosiernie – burknął nieprzyjemnym, ochrypłym głosem.

Gmerałam w zamku, klnąc pod nosem. Zaciął się czy co? Zza drzwi dobiegały ciche skomlenia Drako.

– Proszę się nie przejmować – powiedziała sąsiadka, która nagle wyrosła za moimi plecami.

Klucze omal nie wypadły mi z dłoni. Najwyraźniej miała dziwny zwyczaj pojawiania się w najmniej spodziewanym momencie. Nachyliła się w moją stronę.

– To taki typ. Gbur. Opiekuje się chorą żoną i na wszystkich wyładowuje swoje frustracje – wyjaśniła.

– Najwyraźniej – odparłam na odczepnego i odetchnęłam z ulgą, gdyż w zamku zachrzęściło i drzwi w końcu ustąpiły.

Drako rzucił się na mnie z radosnym poszczekiwaniem. A niech szczeka. Nie miałam zamiaru psuć sobie humoru przez fochy jakiegoś sfrustrowanego typa. Chwyciłam smycz. Postanowiłam przejść się z psem do parku, który widziałam z okna. Drako ciągnął tak mocno, że smycz wpijała mi się w dłoń, tworząc czerwone pręgi. Wyszłam zza budynku, kierując się w stronę parku. Nie takiego widoku się jednak spodziewałam – policyjny radiowóz stał zaparkowany pod latarniami, tymi samymi, które nocą mrugały znanym tylko sobie szyfrem.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Drzewa oplatała policyjna taśma. Za nią kręciło się kilku policjantów. Stałam jak wryta, nie zwracając uwagi na szarpanie i skomlenie psa.

– Co za okropność. Słyszała pani? – rozległo się za moimi plecami.

Rany, jak ona to robi, że pojawia się znienacka i znikąd? Zdążyłam już zauważyć, że należy do tej kategorii sąsiadów, którzy wiedzą wszystko o wszystkich.

– W nocy ktoś skrzywdził młodą kobietę. Mówię pani, okropność… – zrelacjonowała nieproszona.

– O Boże…

Liczyłam na większy spokój

Odwróciłam się i pobiegłam do domu, ciągnąc za sobą psa. Wpadłam do łazienki i zwymiotowałam. Było mi zimno, na dokładkę spociłam się tak, że musiałam zmienić koszulkę. Przypomniałam sobie mężczyznę w parku. Czy ten facet naprawdę tutaj mieszka? Może powinnam wrócić do policjantów i powiedzieć, co widziałam nocą? Nie miałam jednak na to siły. Usiadłam na sofie, spoglądając na uchylone okno.

Wzdrygnęłam się. Co jest? Okna były zamknięte, gdy wychodziłam. Więc czemu teraz…? Na parapecie stała doniczka z paprotką. Skąd się tam wzięła? Podeszłam i przestawiłam ją na stół, gdzie zostawiłam ją rankiem. Dotknęłam wilgotnej ziemi: roślina była świeżo podlana. Poczułam się nieswojo, obco. Czy był tu ktoś poza mną? Niby kto? Duch?

Jestem tu intruzem, przemknęło mi przez myśl. Przez chwilę zatęskniłam za spokojem mojej wsi. Szybko jednak odegnałam te myśli. Przyjechałam do miasta, by zacząć nowe życie, z lepszymi perspektywami. Tego wieczoru, leżąc w łóżku, czułam się dziwnie samotna i nieszczęśliwa. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, co tym bardziej mnie przygnębiało. Przecież miało być lepiej, kiedy opuszczę wieś i matkę. Więc czemu tak nie było? Nie tylko ja miałam doła. Nocną ciszę przerywało płaczliwe zawodzenie dobiegające z góry. Poszłam do łazienki, bo tam ponoć najlepiej słychać.

Usiadłam na brzegu wanny i nasłuchiwałam. Wyraźny płacz. Ciche łkanie przechodzące w głośne zawodzenie i tak w kółko. Stłumione ścianami dźwięki sprawiały upiorne wrażenie, jakby dochodziły z wnętrza piekieł. Tej nocy fatalnie spałam. Nawiedzały mnie zjawy z twarzami wykrzywionymi grymasem bólu. Budziłam się kilkakrotnie, zlana potem, by uświadomić sobie, że to tylko koszmarny sen. A kiedy wreszcie zasnęłam spokojnie, obudził mnie hałas na schodach. Spojrzałam na tarczę budzika – 7:10. Zaspana podeszłam do drzwi, by zerknąć przez wizjer. Dwóch mężczyzn schodziło w dół z noszami, na których leżał czarny worek. A w nim… Zwłoki?

Kolana mi zmiękły. Nie byłam przyzwyczajona do takich widoków. Zresztą, kto jest? Policjanci, lekarze, grabarze… Ale nie ja! Zaraz za noszami szedł gburowaty sąsiad z góry. Trybiki w mojej głowie zaczęły się obracać: czyżbym w nocy słyszała, jak ta kobieta umiera? Zrobiło mi się słabo. Nie miałam już ochoty na śniadanie. Od razu się ubrałam i wyszłam do pracy. Nie zdążyłam zamknąć drzwi, gdy usłyszałam za sobą głos sąsiadki.

– Widziała pani? Biedaczka umarła. Pewnie w cierpieniach… – dodała.

– Przykre – odparłam i szybko opuściłam budynek.

Czułam się, jakbym uciekała: od dziwacznych sąsiadów, od tego domu, od decyzji, by tu zamieszkać – w tym budynku, w tym mieście….

Bardzo mnie to bolało

Dni mijały, a ja zamiast się zaaklimatyzować, czułam się tu coraz bardziej obco. W mieszkaniu, którego nie umiałam nazwać domem i które wciąż przykro mnie zaskakiwało. Nie rozumiałam, co się dzieje. Przedmioty zmieniały miejsce, kwiaty same się podlewały. Nie mogłam spać, niemal codziennie męczyły mnie koszmary. Aż jeden zdarzył się na jawie…

Pewnego dnia, gdy wróciłam po pracy, powietrze w mieszkaniu było ciężkie i duszne. A Drako mnie nie przywitał. Zdziwiłam się, że tak twardo śpi. Zagwizdałam, ale nie przybiegł. Weszłam dalej… Pod drzwiami łazienki leżało sztywne ciałko. Zakryłam usta dłonią, jakby chcąc powstrzymać jęk przerażenia, który i tak się ze mnie wyrwał. Uklękłam przy Drako, z jego otwartego pyska wyciekła spieniona ślina zmieszana z krwią. Upiorny widok odbierał mi dech.

Dostrzegłam leżącą obok kartkę papieru. Anonim. Litery wycięte z gazet. „Nie chciałaś go uciszyć, więc musiał to zrobić ktoś inny”. Czułam gorące łzy płynące mi po twarzy.
Zabił go! Drań zabił mojego Drako! Morderca! Byłam zrozpaczona i wściekła. Niewiele myśląc, wybiegłam na klatkę schodową i pomknęłam piętro wyżej. Z całych sił zaczęłam walić pięścią w drzwi sąsiada. Po długiej chwili usłyszałam ciężkie kroki i stanął w nich ten… ten bandyta. Wysoki, barczysty, nieogolony i niechlujny mężczyzna.

Nagle cała moja odwaga gdzieś uleciała. Zamierzałam urządzić mu karczemną awanturę, ale tylko gapiłam się na niego z otwartymi ustami.

– Odejdź stąd! Daj mi spokój! – krzyknął, nie czekając, aż coś powiem, i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Uciekałam, zeskakując po dwa stopnie naraz. Na dole stała sąsiadka, lecz tym razem milczała. Tylko patrzyła, jak zbiegam, a potem chowam się w swoim mieszkaniu. Wyjrzałam przez judasza. Wciąż tam stała, wwiercając się wzrokiem w drzwi i we mnie ukrytą za nimi. Miałam dość tej namolnej kobiety, miałam dość ich wszystkich! Nic nie usprawiedliwiało zabicia mojego psa. Nienawidziłam tego bandziora z całych sił!

Całe popołudnie spędziłam poza domem. Musiałam oddać do utylizacji mojego Drako.
Najchętniej pochowałabym go na jakimś cmentarzu dla zwierząt, ale nie miałam na to ani czasu, ani pieniędzy. Po powrocie zamierzałam wziąć prysznic i odespać okropne wydarzenia. Na klatce schodowej żarówka nawet nie mrugała, było zupełnie ciemno. Co za obskurne miejsce, pomyślałam, wchodząc do mieszania. Robiło mi się niedobrze od atmosfery tego miejsca i całego budynku.

Wewnątrz wciąż czułam zapach martwego zwierzęcia, który przyprawiał mnie o mdłości. Cisza i pustka przypominały o stracie. Żadnych przyjaznych pisków i poszczekiwań, żadnego… Nie myśl o tym! Zrzuciłam z siebie buty, torebkę, płaszcz. Ciuchy też wylądowały na podłodze, a ja skierowałam się do łazienki. Gdy brałam prysznic, zdawało mi się, że słyszę jakieś szmery, stuki, kroki, ale zdążyłam się już przyzwyczaić do podejrzanych odgłosów i nie zwróciłam na nie szczególnej uwagi.

Owinięta ręcznikiem weszłam do pokoju. Nacisnęłam pstryczek, chcąc włączyć światło, ale…

– Nie działa – usłyszałam znajomy głos.

Po prostu stamtąd uciekłam

Wytężyłam wzrok. W ciemnościach błysnęła metalowa broszka. Zaschło mi w gardle, cofnęłam się do korytarza. W panice rzuciłam się na kolana, szukając po omacku torebki, a w niej telefonu. Szelest kroków… Nagle poczułam na sobie ciężar ciała napastnika.

– Jak tu weszłaś? – wyjąkałam, drżąc na całym ciele.

– Mam klucze. To mieszkanie należało do mojej siostry.

– Nic z tego nie rozumiem! Co ja ci takiego zrobiłam? – zaczęłam łkać z bezradności.

– Miała tu mieszkać moja siostrzenica, takie było ostatnie życzenie Barbary. Ale od roku nie widziałam tej dziewuchy, za to ciągle pojawiają się nowi lokatorzy. Nie pozwolę, by wynajmowała mieszkanie matki jakimś przybłędom! Rozumiesz teraz?! – zawołała.

Ostrze broszki wbiło mi się w skórę. Popłynęła krew.

– Jeżeli natychmiast się stąd nie wyniesiesz – cedziła mi do ucha – zabiję cię, tak jak zabiłam tego kundla.

Nie powinna była tego mówić. Gniew pokonał strach.

Przecież to stara kobieta, wariatka, ale jestem od niej młodsza, silniejsza. Odepchnęłam ją z całej siły – usłyszałam, jak upada na podłogę i syczy z bólu. Zgarnęłam ciuchy, płaszcz, torebkę, buty i naga, wilgotna, z mokrymi włosami wypadłam na klatkę schodową. Oparłam się o drzwi, które otwierały się na zewnątrz, blokując je swoim ciałem. Ubierałam się w pośpiechu. Zgubiłam gdzieś bieliznę i skarpetki, ale nie zważałam na to. Dygotałam, choć nawet nie czułam zimna. Pewnie adrenalina mną telepała. Opatuliłam się płaszczem i zaczęłam uciekać.

Po schodach w dół, a potem ile sił w nogach przed siebie. W mieszkaniu została walizka, kilka moich rzeczy, pieniądze, ale nie dbałam o to. Nie zamierzałam tam wracać. Nigdy więcej.
Wzięłam taksówkę; starczyło mi pieniędzy, by dojechać na dworzec PKS i kupić bilet do domu. W autobusie zaczęły ze mnie opadać emocje. Próbowałam wszystko sobie poukładać w głowie, ale nie potrafiłam racjonalnie wytłumaczyć tego, co się wydarzyło. Do tej pory sądziłam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Wyjęłam telefon z torebki i weszłam w kontakty.

– Mamo, wracam… – wyszeptałam do słuchawki.

Do domu wróciłam stęskniona, jak po długiej i trudnej podróży.

– Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma – przywitała mnie mama jedną ze swoich irytujących mądrości, ale tym razem musiałam się z nią zgodzić.

Od tamtych wydarzeń minęło kilka miesięcy, w ciągu których wiele się zmieniło. Dotarło do mnie, że to my budujemy swoje szczęście i nie miejsce się liczy, ale nastawienie. Przy właściwym podejściu można je stworzyć wszędzie. Postanowiłam założyć własne biuro tłumaczeń, na które udało mi się dostać dofinansowanie z urzędu pracy. Poznałam kogoś, z kim planuję przyszłość. Zawarłam rozejm z matką. Gdy przestałam ją winić za własne niepowodzenia, za brak perspektyw, za to, że utknęłam na wsi jak w pułapce – wszystko powoli zaczęło się układać.

Może potrzebowałam tej wyprowadzki, aby inaczej spojrzeć na swoje życie, aby ująć ster we własne ręce. Mama twierdzi, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Pewnie znowu ma rację. Przecież czy to w miejskiej kawalerce, czy w domu na wsi wszystko zależy ode mnie. Jednego jestem pewna: wielkomiejskie życie nie jest dla mnie. Przynajmniej na razie. Może gdy wspomnienia tamtych okropnych wydarzeń zatrą się w mojej pamięci, zmienię zdanie.

Reklama

Teraz marzę o budowie własnego domku na wsi. Koniecznie z wielkim ogrodem, po którym będzie biegał pies, może nawet dwa psiaki. Jeszcze nie dojrzałam do tego, aby ktoś zastąpił mi Drako, ale wiem, że i na to przyjdzie pora.

Reklama
Reklama
Reklama