Reklama

Po powrocie z wywiadówki położyłam przed swoim mężem kartki ze stopniami dzieci, bo twierdzi, że chce wiedzieć, jak się uczą. Oczywiście nawet nie spojrzał na wykazy, bo był akurat zajęty oglądaniem wiadomości na „jedynce”.

Reklama

– No tak, dzieci w ogóle go nie obchodzą – westchnęłam zrezygnowana, po czym moje myśli pobiegły do Roberta.

Oboje związaliśmy się z pracoholikami!

On by nawet nie potrzebował tych kartek, bo pewnie stopnie swoich dzieci zna na pamięć! Jest przecież obecny na każdym zebraniu, a w dodatku działa w trójce klasowej! Jedyny facet, jakiego znam, który potrafi się tak angażować w życie szkoły i sprawy swoich pociech.

Znam Roberta od pięciu lat, odkąd nasze starsze dzieci – jego Jaś i moja Ala – poszły do zerówki. I nie mogę się nadziwić, jak bardzo jest im oddany. Nie to co mój mąż albo żona Roberta. Tych dwoje można wrzucić do jednego worka z napisem „pracoholicy”.

Mój Paweł wiecznie tylko siedzi w biurze i narzeka, że centrala żąda kolejnych finansowych sprawozdań. Wychodzi rano do pracy z kanapkami, które mu zrobiłam, po czym wraca dopiero późnym wieczorem na kolację. Zje, weźmie prysznic i uwali się przed telewizorem. Z dziećmi ma tyle kontaktu, ile razy je upomni, aby były cicho!

Zobacz także

Beata Roberta jest podobno taka sama. Wiele razy mi się zwierzał z tego, że żona jest chłodna dla dzieci, które wcale się do niej nie garną. To on je przytula, pociesza, opatruje pościerane kolana.

Faktycznie, najwyżej ze dwa razy widziałam Beatę na spacerze z dzieciakami. A tak na co dzień to tylko czasami odwoziła je do szkoły. I nawet z nimi nie wchodziła do środka, tylko wypuszczała z auta jak obcych pasażerów.

Jeśli zaś chodzi o Roberta, to już na pierwszy rzut oka widać, jaki to ciepły facet. Sama miałabym czasami ochotę się do niego przytulić… Prawdę mówiąc, ostatnio zaczęłam do niego czuć coś więcej niż sympatię, mało tego – zauważyłam, że ja także nie jestem mu obojętna!

Zbliżyliśmy się do siebie przy zakładaniu szkolnego sklepiku. Od dłuższego czasu walczyliśmy o to, aby dzieciaki miały gdzie kupić zdrowe przekąski, takie jak owoce czy owsiane ciasteczka.

A nawet kanapkę, jeśli zapomną z domu drugiego śniadania, co mojej córce zdarza się nagminnie. Do tej pory uczniowie wybiegali ze szkoły do pobliskiego sklepu spożywczego, co było niebezpieczne, poza tym kupowali tam chipsy i słodycze. Sklepik miała nadzorować jedna z nauczycielek, ale oczywiście nie była w stanie sama ustawić mebli, więc któregoś dnia przyszliśmy z Robertem jej pomóc. O siedemnastej ona musiała pojechać po dziecko do przedszkola, więc zostaliśmy sami. Sprzątaczki skończyły swoją pracę, cieć się nami nie interesował i tak sobie spokojnie układaliśmy towar na złożonych półkach, żartując i śmiejąc się.

„Boże! Ja z własnym mężem nie mam takiego porozumienia jak z tym facetem!” – olśniło mnie nagle.

Robert chyba myślał to samo, bo jego spojrzenie stało się cieplejsze, głos niższy. I poczułam się tak, jakbyśmy nagle zostali sami na świecie. Jeszcze wtedy nie wydarzyło się między nami nic więcej, ale Robert zagościł w moim sercu na dobre. Coraz częściej łapałam się na tym, że myślę, jakby to było wspaniale, gdybyśmy razem odrabiali lekcje z dzieciakami – pochyleni nad ich zeszytami w łagodnym świetle biurkowych lampek, ramię przy ramieniu, oddech przy oddechu… Albo wychodzilibyśmy na spacery albo rowerowe przejażdżki całą rodziną – ja, Robert i cała czwórka dzieci.

Mój mąż na takie rzeczy nigdy nie miał czasu

„Robert to co innego! Takiego męża i partnera mi trzeba. Mamy identyczne charaktery, wyznajemy te same ideały!” – myślałam często. – Gdybyśmy to my we dwoje założyli rodzinę, to byłaby ona wprost modelowa!”.

– Ty chyba śnisz – zgasiła mnie kiedyś przyjaciółka, której się zwierzałam, wylewając kubeł pomyj na egoizm i pracoholizm mojego męża i żony Roberta. – Naprawdę ci się wydaje, że ten facet jest ideałem? Że razem stworzylibyście cudowny związek? Ciekawe tylko, kto by na tę idealną rodzinę wtedy zarabiał.

– Co? – w pierwszym momencie nie zrozumiałam, o co chodzi Alicji.

– No, ty nie pracujesz, bo zajmujesz się domem. Robert właściwie także nie, bo sama mówiłaś, że dorywczo naprawia komputery. Nie przemęcza się, prawda?

– On opiekuje się dziećmi! – przerwałam jej oburzona.

– O tym właśnie mówię! On zajmuje się dziećmi, ty zajmujesz się dziećmi i oboje to lubicie. Wolicie opiekę nad maluchami, zamiast pracy zawodowej, więc pytam: gdybyś została żoną Roberta, to kto by na was pracował?

Czyżby to moja przyjaciółka miała rację?

Cóż.… Przyznam, że nie podobało mi się takie podejście Alicji do sprawy. Coś jej odpowiedziałam o partnerstwie i zaufaniu, ale popatrzyła na mnie z politowaniem i stwierdziła, że powinnam sobie dać spokój z tym facetem.

On nigdy nie odejdzie od żony, za dobrze z nią ma! – powiedziała. – Żyje jak chce, powolutku, a ona przynosi kasę do domu. W ich małżeństwie to Robert jest babą, a ona wojownikiem!

Ubodło mnie to, że nazwała mojego przyjaciela babą. Ja uważam, że Robert jest bardzo męski! Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że miała na myśli nie jego wygląd, ale stan umysłu. A stało się to wtedy, gdy opadły mi klapki z oczu, czyli kilka miesięcy później. Moja znajomość z Robertem weszła wtedy w bardziej intymną fazę. Prawdę mówiąc, po prostu poszliśmy do łóżka.

Nie spodziewałam się żadnych fajerwerków, raczej czułości i zrozumienia moich potrzeb. A tymczasem dostałam szybki seks z facetem, który nagle zamienił się w królika z rysunków Mrożka. Cały czas tylko gadał, co by to było, gdyby o wszystkim dowiedziała się jego żona! Wizja Beaty goniącej mnie z maczetą skutecznie powstrzymała orgazm.

Po tym krótkim cielesnym zbliżeniu nagle okazało się, że „powinowactwo dusz” było jakąś mrzonką, podobnie jak moje rojenia o wspaniałej wspólnej przyszłości. Robert zaczął ode mnie stronić, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że ma rodzinę i nie zamierza w swoim życiu niczego zmieniać. Nagle w co drugim zdaniu zaczęło się pojawiać „moja żona”, a ja zdałam sobie sprawę, że on zawsze o niej opowiadał, tylko ja nie chciałam tego słyszeć. W końcu finansowo jest od niej zupełnie zależny i, jak się okazało, emocjonalnie także.

Po co więc pchał się w tę znajomość ze mną? Może jakaś część jego mózgu potrzebowała jednak potwierdzenia, że nadal jest mężczyzną. Tyle że zaraz potem ta druga, „babska”, ją zakrzyczała.

Reklama

Teraz czekam już tylko na koniec roku szkolnego. W przyszłym nie zamierzam działać w trójce klasowej z Robertem. Przecież ten facet boi się mnie teraz niczym diabeł święconej wody. Milczącego mężczyznę to ja mam w domu, niepotrzebny mi cudzy!

Reklama
Reklama
Reklama